Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 - odkrycie


- Co się stało? – wrzasnął Feliks rozglądając się na boki i nic przy okazji nie widząc.

- Spokojnie! Tylko światło zgasło! – krzyknął Iwan próbując nie doprowadzić do paniki. – Słyszycie? Nie ma się co denerwować!

- Hej! – Gilbert również włączył się do rozmowy. – Ludzie, to tylko głupie światło! Pewnie korki wywaliło, bo jest burza! Zaraz powinno wrócić zasilanie!

I rzeczywiście, po kilku nerwowych minutach (i rozczulania się Antonia nad Romano, że na pewno on się boi ciemności i że starszy musi go ochraniać. Dodatkowo jeszcze mieli urozmaicenie w postaci krzyków młodszego z Latynosów, mówiących, że Antonio jest kretynem) znowu nastała jasność.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

- No, przecież mówiłem! Po prostu awaria przez burzę. U mnie często się tak dzieje, zwłaszcza teraz, gdy okres ulew w pełni. I Romano...mógłbyś łaskawie przestać dusić Hiszpanię? Ludwik nie byłby zadowolony z ofiar śmiertelnych na spotkaniu. Alfred też, w końcu u niego się znajdujemy. – rzekł Gilbert.

- Ok, ale niech ten jełop nie plecie takich głupstw! – burknął tylko Włoch, niechętnie się zgadzając i puścił Latynosa, który wrócił szybko do swojego szczęśliwego ,,ja".

- No to chyba dobrze by było żebyśmy poszli do sali? – zasugerował Feliks. – Bo znowu Niemcy na mnie nakrzyczy, że jestem nieobecny.

- Hej! Nie wszystko kręci się wokół ciebie! – krzyknął Gilbert. Nagle coś go tknęło. Odwrócił się do Iwana. – Hej, a co ty tu w ogóle robisz? Przecież Rosja nie jest państwem NATO. Chyba, że się mylę.

- Totalnie masz rację! – przytaknął Feliks również podejrzliwie spoglądając na najwyższy kraj. – Co.ty.tu.robisz?

- Kazali mi przyjść, to przyszedłem.

- Chwila, jak to kazali ci przyjść? – zdziwił się Gilbert i popatrzyli na siebie z Polską. – Coś tu nie gra i to bardzo. A raczej coś tu śmierdzi.

- Dostałeś zaproszenie? – spytał się Feliks wyciągając swoje z kieszeni. Iwan podniósł jedną brew, ale nic nie powiedział.

Byłe NRD zachichotał. Romano fuknął tylko i przybliżył się do Antonia, ale to nie dlatego, że się bał Iwana! Nie! Oczywiście, że nie! Ale na wszelki wypadek lepiej się zabezpieczyć.

- Tak. Dostałem zaproszenie. Masz. – Rosja wyciągnął z kieszeni marynarki kopertę i ją otworzył. Taka sama kartka znalazła się w rękach Feliksa, który od raz zaczął ją czytać, żeby porównać ze swoją. Różniło się w jednym zdaniu: Nie było nazwy ,,NATO" w tekście.

- Patrzcie! Słowo organizacji zniknęło! – pokazał to wszystkim obecnym, razem z Iwanem. – Tu jest moja wersja. Przyłożył swoją kartkę i palcem przejechał po linijkach. Zatrzymał się tam, gdzie w zaproszeniu Rosji był błąd. – Widzicie?

- Rzeczywiście! – Iwan aż sapnął. – To prawda! Ale dlaczego? Komu by zależało, żeby nas wszystkich tutaj zebrać?

- A czy był Norwegia? – zaczął dopytywać się Gilbert. – Irlandia? Jakieś państwa afrykańskie?

Krajów Afryki nie było. Ale wydaje mi się, że widziałem Norwegię. – przyznał Feliks. – Kilka minut wcześniej.

- Serio? I nikt się nie zdziwił?

- Eeee....tak jakoś nie....- mruknął Polska. – Ale Licia sobie poszedł. Tu coś nie gra. Lepiej pójdźmy do sali, zobaczyć czy wszystko z nimi w porządku.

- No tak. – przyznał rację Romano. – Raz ziemniaczane jełopy powiedziały rozsądną rzecz.

- Hej! Myślałem, że tak tylko nazywasz mojego brata! – krzyknął Gilbert. – Ach! Mój braciszek!- pisnął i pobiegł w szaleńczym tempie w stronę pomieszczenia. Byli dość oddaleni, bo grupka Układu Warszawskiego zdecydowała sobie pogadać z dala od wszystkich, a że wszyscy jak tylko przyszli, kierowali się do sali, w której miało być zebranie, to zdecydowali się przyjść tutaj.

Chichocząc, reszta pobiegła za Wschodnimi Niemcami.

Gilbert dopadł do drzwi. Były zamknięte, tak jakby spotkanie się już rozpoczęło. No bo się rozpoczęło! Było dziesięć po dziesiątej! – Ups! Ludwik mnie zabije! – pomyślał przerażony i otworzył salę. Ale gdy wszedł do pomieszczenia, to serce podeszło mu to gardła. Nikogo nie było! Nikogusieńko.

- E? – odwrócił się do kolegi, który dopiero teraz przybiegli.

- Coś taki blady? Co się stało? – spytał Feliks omijając go. – I czemu z sali nie dochodzą żadne dźwięki? O kur... - zaczął zobaczywszy, tak samo jak wcześniej Gilbert, puste pomieszczenie.

- Gdzie się wszyscy podziali? Przecież tu totalnie nikogo nie ma!

Wschodnie Niemcy wzruszył ramionami. – Chciałbym to wiedzieć! Jak wszedłem, też było tak samo.

- Co jest? – spytał Antonio próbując dostać się do środka.

- Ale wy jełopy zatarasowaliście przejście! – Romano jak zwykle coś się nie podobało. Wepchnął się do pomieszczenia, taranując przy okazji Gilberta i Feliksa.

- Hej Pomidorku, tak się nie robi! – zaoponował Hiszpania, ale coś mu nie wyszło.

Iwan wszedł na końcu wpychając resztę (czyli Antonia) do sali.

Wszystkich wdepnęło w dywan. Puściutkie pomieszczenie, wyglądało jakby ludzie w środku zaczęli spotkanie (wynikało to z białej tablicy na samym przodzie, która miała zapisane jedno zdanie. A mianowicie: tematy do omówienia na dzisiejszym spotkaniu – Gilbert widział w tym rękę brata), gdy nagle musieli wyjść. Świadczyły o tym porozsuwane krzesła, niektóre nawet przewrócone, a na wszystkich stołach były porozwalane rzeczy i nawet torby właścicieli.

Na brązowym stole widniały także szklanki i butelkowana woda, jakby komuś zaschło w gardle przed przemową.

- A co tu się stało? – wystraszony Antonio obszedł stoły dookoła.

- To nie wygląda, jakby mieli wyjść na długo. Ale przecież spotkanie dopiero się zaczęło, po co mieli by robić sobie przerwę?

- Nawet ty tak nie robisz! – zauważył Gilbert, podchodząc do kumpla.

- To wygląda jakby duchy prowadziły konferencję. – powiedział spokojnie Iwan.

- N-nawet tak nie mów, jełopieee! – krzyknął Romano, od razu łapiąc za rękę Hiszpanię.

- Oooooo! Włochy Południowe boi się duchów! – zachichotał Feliks.

- Z...zamknij się idiotoooo! – płaczliwie wrzasnął Latynos prawie że wspinając się na swojego dawnego opiekuna.

Gilbert również się zaśmiał. Nawet Iwan się uśmiechnął.

- Lepiej sprawdźmy czemu ich nie ma! Może ktoś ich porwał? – Żyłka detektywistyczna pojawiła się u rozentuzjazmowanego Polski.

- Taaaa! Na pewno! I pewnie jeszcze zrobili to kosmici! – przewrócił oczami byłe NRD. – Te Myszka Miki, zostaw dedektywizowanie dla prawdziwych asów wywiadu. Zaraz zadzwonimy do FBI. Ameryka dał mi kiedyś numer... - mruknął Gilbert i zaczął szukać go w telefonie.

- Czyś ty zgłupiał jełopie? Po kiego dzwonisz do idiotów z tej ich amerykańskiej policji? A jeśli to tylko kretyński żart? – zagrzmiał Romano, szukając wszędzie i nawet wchodząc pod stoły, żeby znaleźć wskazówkę, która – miał nadzieję – pokaże, że to co się tutaj dzieje, to tylko okrutny dowcip, wymyślony przez Alfreda. Bo w końcu on uwielbia nabijać się z innych.

Iwan rozejrzał się również, ale był spokojny. – Jeśli nie rozpłynęli się w powietrzu, to na pewno gdzieś tu są. Gdyby wychodzili, to byśmy ich widzieli. – stwierdził twardo. – Trzeba nie wpadać w panikę i działać racjonalnie. W nerwach możemy coś pominąć, na przykład jakieś drzwi. Mówimy tu o kilkudziesięciu ludziach. Przecież taka liczba nie zmieści się w lichym kąciku! – dodał jeszcze.

Grupka musiała (choć niechętnie) przyznać mu rację. Próbowali przynajmniej trochę się uspokoić i ruszyć znowu z poszukiwaniami.

Gilbert był strasznie zdenerwowany. Martwił się o brata.

- Przecież to ja jestem starszy, powinienem go chronić! – wyrzucał sobie. – Co ze mnie za dojrzała osoba? Jestem głupi! – złapał się za głowę. – Gdybym wcześniej nie wyszedł...

- Mógłbyś zniknąć razem z nimi. – dodał Polska, siadając koło niego i podsuwając mu szklankę z herbatą. – A jesteś pewien, że twój brat by tego chciał? Jeśli jest w niebezpieczeństwie, to będąc tam z nim, niewiele byś zdziałał. A tak, tutaj masz większe pole do popisu, rozumiesz? – wytłumaczył mu jeszcze Feliks.

- Tak. Rzeczywiście mówisz z sensem. – zgodził się Gilbert, trochę pocieszony. Teraz jak sam pomyślał nad tym logicznie, to doszedł do tych samych wniosków. Braciszku nie bój się, idziemy was uratować!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro