2 - spotkanie
W środku było chłodno, co ucieszyło bardzo Gilberta, gdyż nie lubił zbyt ciepłej pogody.
- Po co wziąłeś ze sobą trzy butelki soku? - spytał się Ludwik, nagle widząc rzeczone przedmioty wystające z brązowej, skórzanej torby należącej do brata, którą niósł teraz na ramieniu.
- A bo nie wiem ile będzie trwało to spotkanie. Co jeśli nagle zacznie mi się pić? Ty mi przecież nie pozwolisz wyjść zanim będzie przerwa, co nie? - spytał się starszy brat, uśmiechając się i klepiąc swoją torbę. - Jak widzisz, zabezpieczyłem się.
Ludwik westchnął. - A ty masz 5 lat i nie możesz poczekać?
- Taaaak! - zaśmiał się Gilbert wyszczerzając zęby.
- Ech. No dobra. Ale nie zaczynaj pić od razu, kiedy rozpocznie się spotkanie, bo to wstyd.
- Oj tam, oj tam! - zachichotał znowu jego starszy brat.
- Nie oj tam, oj tam! - krzyknął Ludwik chwytając Gilberta za ramiona i potrząsając nimi. - To również jest wstyd dla mnie! Nie tylko dla ciebie, rozumiesz?
- O...ok...- odparło byłe państwo patrząc zdziwione na Niemcy.
- To dobrze. Przepraszam, że byłem trochę ostry, ale to dla naszego dobra. -odparł Ludwik trochę się wstydząc swojego wybuchu.
- Ależ nic się nie stało. - skomentował starszy. - Słuchaj, idź już może do sali zebrań, bo zaraz będzie 10, a ja się pójdę przejść, ok? Mogę być na styk, ale ty się masz jeszcze przygotować, prawda? - spytał miękko Gilbert.
- Tak. Powinienem sobie wyciągnąć notatki i przygotować kartki razem z długopisem do notowania, bo Alfred pewnie, jak zwykle, nie będzie pilnował tego, by zrobić sprawozdanie, mimo że to on jest gospodarzem spotkania. - westchnął Ludwik trąc czoło między brwiami, palcami. - Ten dzieciak... Nie rozumiem go! Dlaczego zachowuje się tak nieodpowiedzialnie?
- Bo to Ameryka! - uśmiechnął się Gilbert poklepując po plecach brata. - To ja sobie pochodzę, bo siedziałem cały czas na tyłku w samochodzie, więc teraz chcę rozprostować kości! Dobrze? - zapytał się Ludwika, będąc już w drzwiach.
- Jasne! - westchnął młodszy brat. - Tylko nie odchodź za daleko, bo niedługo się zacznie! Żebyś nie zabłądził w tych korytarzach, bo ja cię nie będę wyciągał z labiryntu amerykańskiej budowli.
- Ok! - krzyknął Gilbert będąc już za drzwiami.
- Nareszcie trochę wolności! pomyślał uszczęśliwiony. - Ludwik jest super słodki i w ogóle, ale nie umie wyluzować. Młodsi bracia nie powinni być tacy! To on jako starszy zobowiązany jest do opieki i pomocy, a nie na odwrót. To okropne jest! Wstydził się strasznie za siebie, że jest taki słaby! Biedny braciszek! Tak się poświęca. Nie śpi po nocach, żeby rozwiązywać sprawy państwowe, a on co? On się byczy! Dopadły go wyrzuty sumienia, ale nic nie mógł na to poradzić. W końcu nie był już państwem. Był regionem, więc robił co mógł w Bundesracie, ale to nie to samo. Westchnął. Gdzie by się tu poszwendać przez chwilę?
Zobaczył nagle swoją starą ekipę znaną kiedyś jako Układ Warszawski. Podbiegł do nich.
- Hejo! - zawołał. - Co to? Spotkanie starych kolegów? - zaśmiał się na ich widok. Grupka odwróciła się w jego stronę.
- O hejo! Gil! - ucieszyła się Liz, podchodząc do niego i ściskając mocno.
- Myślałem, że nie przyjdziesz! I szkoda, że to zrobiłeś, bo znowu muszę patrzeć na twoją mordę! - uśmiechnięty Feliks dołączył do konwersacji.
- Też się cieszę, że cię widzę. - wyszczerzył zęby region i poklepał Polskę. - Co tam? Ludwik mnie zmusił, żebym się tu zjawił, razem z nim, a miałem się już wybierać do Bundesratu. Zdziwiłem się czemu chciał, ale dał kategoryczny nakaz, żebym pojechał, więc co miałem zrobić? - wzruszył ramionami Gilbert. - Po prostu musiałem zmienić plany. Zadzwoniłem do Bawarii i odwołałem swoje przyjście. Był wściekły i mnie zwyzywał, ale odpłacę mu się za to na następnym posiedzeniu, więc jest git.
- Dziwne trochę to spotkanie, nie? - zapytał się nagle Feliks.
- Co masz na myśli? - odparł zdziwiony Gilbert automatycznie się rozglądając.
- Nie dostałeś kartki z zaproszeniem? - spytał Polska.
- Nie. Ludwik dostał. I nawet nie podał mi do ręki, tylko popatrzył, zmierzył mnie od stóp do głów i powiedział, że jadę z nim. Tyle.
- To teraz zobacz. - westchnął Feliks i podał mu małą kartkę. Miała niebieski kolor, po dwóch stronach były zawijasy pomalowane złotą farbą. Na środku widniał wyraźny napis w tym samym kolorze: Zaproszenie.
- No, cóż. Kartka jak każda. - Gilbert wzruszył ramionami.
- Przeczytaj tekst. - nakłonił go Polska.
- Dobra. - zgodził się byłe NRD i rozłożył zaproszenie. Wnętrze było mlecznobiałe, złote literki były dość słabo widoczne. Czemu ktoś wybrał taką gamę kolorów akurat na stronę tekstową? - pomyślał przelotnie Gilbert i zaczął czytać:
Serdecznie zapraszam na spotkanie państw NATO.
Odbędzie się ono w Ameryce, w Waszyngtonie o godzinie 10 i dalej było dokładniej o miejscu i która sala. Wyglądało zwyczajnie.
- I co w tym dziwnego? - zwrócił kartkę Feliksowi, który złożył ją i wsadził do kieszeni. - Poza tym dziwne miejsce na urzędowy dokument. - Wschodnie Niemcy zwrócił uwagę koledze.
- Osobliwe jest to, że w ogóle nie wygląda jakby było od Ameryki. - Patrz na to pismo. I ten styl. Doskonale wiadomo jakby napisał Alfred:
Hejo! Mamy spotkanko naszej superowej paczki o nazwie NATO, of course w mojej stolicy, przy odrobinie szczęścia będziemy mogli podokuczać Trumpowi. Co do godziny, to przyjdźcie jak wam się podoba, ale dobrze żeby przed 12. Was superowy bohater- USA - Feliks zaczął udawać styl mówienia i zachowanie Alfreda. Gilbert i Liz zaczęli chichotać.
- Nieźle ci to wyszło, Polska - stwierdził po występie region. - Masz talent aktorski.
- Czego tu robicie, jełopy? - spytał ktoś nagle za ich plecami.
- O! Romano i Hiszpania! Co tu robicie tak wcześnie? - zdziwił się Gilbert podchodząc do nich i witając się z Antonio, który bezceremonialnie zaczął go przytulać.
- O Gil! Jak fajnie! Dawno cię nie widziałem! Nie sądziłem, że się zjawisz! No, wiesz zwykle nie widuję cię na takich imprezach. - stwierdził Hiszpan odsuwając go od siebie, żeby mu się przyjrzeć. - Hmmm...kiepsko wyglądasz. Na pewno za mało snu! Kiedyś cię wezmę do siebie, to w końcu będziesz miał porządną sjestę! - obiecał Latynos.
Gilbert w końcu uwolnił się od kleszczy kolegi, który na każdą dolegliwość zalecał sen i podszedł do Romano, który od razu się zasłonił i krzyknął- Mnie nie przytulać, ani nie witać! Ten jełop mnie już dziś dostatecznie wkurzył - pokazał na Hiszpanię - i nie potrzebuję więcej nerwów.
- Dobra Romano. - powiedział region chichocząc. Znał tego chłopka i wiedział, że tak naprawdę wcale nie przeszkadzają mu te czułości, jakie okazuje mu były opiekun.
Po chwili parę osób z grupki weszło już do sali. Został Gilbert, Polska, Liz i Latynosi.
Nagle aż się zjeżył. Przez korytarz szedł właśnie osobnik, którego nie chciał już nigdy oglądać. Temperatura spadła dobrych parę stopni. Feliks też go dojrzał i odwrócił się wściekły tyłem. Dochodził do nich mężczyzna z dużym nosem, fioletowymi, dziecięcymi oczami i w szaliku (pomimo upału na zewnątrz). Swój beżowy płaszcz zamienił dziś na czarny garnitur. Gilbert ostatni raz go widział, gdy stał na murze rozpadającego się już obiektu, szukając w tłumie swojego brata. Przy upadku Muru Berlińskiego NRD i Iwan Bragiński wymienili ostatnie spojrzenia. Potem ich drogi już ani razu się nie spotkały. Aż do dziś.
Rosja poklepał Hiszpanię i już chciał go przywitać, gdy nagle stanął jak wryty. - Gilbert? - zapytał żeby się upewnić.
- Tak. - odparł cierpko region krzyżując ramiona. - A co? Pewnie miałeś nadzieję nie widzieć mnie nigdy więcej, co?
- Nie, tylko nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę. No wiesz, w końcu nie jesteś już krajem. - uśmiechnął się smutno. - Możesz sobie myśleć co chcesz o minionej epoce, ale wtedy się liczyłeś. Byłeś państwem.
- Wiem. Nie musisz mi o tym mówić! - warknął region odsuwając się, żeby być dalej od nowo przybyłego, a dawnego dręczyciela.
- Pamiętaj, że moje drzwi zawsze są otwarte! - mruknął tylko Iwan. - Nie musisz siedzieć u Niemiec, zwłaszcza, że różnisz się od niego. Nie jesteś taki jak on. Za dużo kultury słowiańskiej miało na ciebie wpływ.
- A co to za insynuacje? - zdenerwował się Gilbert. - Jest mi świetnie u brata, a teraz precz! - warknął, pokazując palcem drzwi. Nagle zegar zaczął bić 10.
- O kurczę! Już czas! Spóźnimy się! - krzyknął byłe NRD. - Ja nie cierpię być nie na czas! Lecimy!
Nagle zamrugało oświetlenie i nastała ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro