Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 - droga do celu

- Gilbert, idziesz? - zapytał się Niemcy zapinając garnitur i patrząc na siebie w lustrze. Wyglądał porządnie. Jak zawsze blond włosy miał przygładzone żelem i miał na sobie nienagannie czyste i wyprasowane ubranie. Nawet kantki na nogawkach były widoczne. Typowy Niemiec. – Perfekcyjnie! – pomyślał zadowolony. – Nie ma nic do czego mógłbym się przyczepić! Przygładził jeszcze garnitur i kątem oka spojrzał na swojego brata, który w końcu, w towarzystwie dużego hałasu, zjawił się w pokoju. Również do jego wyglądu nie można było się doczepić. W końcu byli braćmi i to on nauczył Ludwika wszystkiego co umiał, więc również dbania o ubiór. – Wychodzimy! – powiedział stanowczo Niemcy. – Gilbert, bo zostaniesz tutaj i będziesz na mnie czekał. Nie pozwolę ci dotknąć konsoli do gier podczas swojej nieobecności. To chyba nie zachęcająca propozycja, prawda? – uśmiechnął się lekko. Wiele razy odgrażał się, że ustanowi bratu na tym urządzeniu tzw. Parents Blockout czyli blokadę rodzinną, pomimo tego, że Gilbert był starszy – po to żeby mieć choć trochę posłuchu u niego. Ostatnio stał się strasznie kłótliwy i ignorował w ogóle prośby i groźby Ludwika.

- Idę, idę! – krzyknął jego brat biorąc krawat i wybiegając za Niemcami na zewnątrz. Jego białe włosy świeciły na słońcu. Były lepsze niż światełko odblaskowe.

- No, w końcu! – westchnął Ludwik. – Wchodź do samochodu, a ja zamknę dom. – rzucił klucze starszemu. – Tylko nie zgub! – ostrzegł jeszcze.

- Pffff....Za kogo ty mnie masz? – spytał się lekko urażony Gilbert otwierając auto i siadając na miejscu pasażera, krzyżując ręce na piersi. – Nie wiem po co ja mam razem z wami wszystkimi siedzieć na tym spotkaniu państw NATO? Przecież ja nie jestem krajem! Powinienem raczej uczestniczyć w obradach Bundesratu! – fuknął i wyciągnął komórkę. Zaczął korespondować z Saksonią i żalić mu się na brata. Ludwik pohamował chęć wyrzucenia go z samochodu i pojechania bez niego. Zamiast tego uspokoił się i również wsiadł do auta. Wrzucił bieg i przycisnął stopą pedał gazu. Ruszyli w drogę. Gilbert przez cały czas jazdy grał w grę i nawet nie ściszył dźwięku. Powoli zaczęło to irytować Ludwika. Gdzieś w połowie drogi miał już chęć wyrzucić smartphona Eks-Prus (kupionego za pieniądze RFN – zaznaczmy) przez okno. – Zatrzymajmy się na moment. – stwierdził siląc się na najłagodniejszy ton, jaki potrafił wydobyć w zaistniałej sytuacji.

- Jasne! – ucieszył się Gilbert. – Suszy mnie! Chętnie się czegoś napiję!

- Ale nie piwa! – ostrzegł Niemcy grożąc palcem bratu. – Nie chcę żeby na spotkaniu widzieli, że jesteś pijany! Jeszcze nas uznają za jakąś patologię!

- Żeby zaraz patolę... - mruknął region. – Raczej będą widzieli, że umiem się zabawić i że mam dystans do siebie. – odpowiedział jeszcze.

- Chłopie! – syknął Ludwik. – Po raz pierwszy od zjednoczenia idziesz wraz ze mną na tak ważny zjazd! Wiem, że wszyscy cię znają, ale dawno cię nie widzieli, więc jest szansa na to, żeby pokazać się z jak najlepszej strony i zrobić dobre, drugie, pierwsze wrażenie! Powinieneś choć trochę bardziej się denerwować!

- A po co? – wzruszył ramionami starszy z braci. – Denerwowałem się, kiedy byłem NRD. Ale z innego powodu, niż to co mówisz. Wtedy jedno złe słowo, a nawet spojrzenie mogło skutkować uderzeniem albo zranieniem w inny sposób. Ty tego nie rozumiesz Ludwik. – westchnął jeszcze Gilbert. – Tyle się wtedy nadenerwowałem, że teraz już nie mam siły. – odrzekł jeszcze smutno.

Młodszemu z braci zrobiło się nieprzyjemnie. Rzadko rozmawiał z nim o czasach słusznie minionych i nie za bardzo wiedział co się wtedy działo. A może nie chciał wiedzieć? Już sam nie wiedział. Zawstydził się trochę. Odchrząknął. – Dobra Gilbert, możesz iść po jakiś sok, a ja w tym czasie zatankuję. – stwierdził, bo zobaczył, że zbliżają się do stacji benzynowej, chyba pierwszej od dłuższego czasu. No cóż. Takie drogi były w Ameryce. Długo, długo nic, a potem łaskawie stacja. Dobrze, że hotel był w dość dobrym stanie, jeśli chodzi o zadbanie. Niemca trudno było zadowolić jeśli chodzi o warunki sanitarne. Gdyby mógł, to by sam, na kolanach umył cały pokój jeszcze raz i to najmocniejszymi środkami. Nie ufał dokładności Amerykanów. Cały świat znał ich...dość luzackie podejście do życia i obowiązków. Gilbert go od tego odciągnął, mówiąc że i tak niedługo tu zostaną, a poza tym on ma zamiar pozwiedzać stolicę Stanów Zjednoczonych. Założył się nawet z Ludwikiem, że uściśnie rękę prezydentowi USA - Donaldowi Trumpowi. Niemiec się tylko zaśmiał i przewrócił oczami. Jakoś w to nie wierzył. Dlaczego niby eks-państwo miałoby dostać pozwolenie u najważniejszego przywódcy na świecie?

Dojechali na stację. Było strasznie ciepło, ale na szczęście samochód Niemców miał klimatyzację. Niestety teraz czekało ich wyjście na zewnątrz. Ludwik zatrzymał auto przy dystrybutorze paliwa i rozpiął pasy. Zdecydował się ściągnąć marynarkę, bo nie chciał przyjść na spotkanie zlany potem. To samo zalecił Gilbertowi. Niepotrzebnie. On już wcześniej wykonał tę czynność. W końcu był przyzwyczajony raczej do chłodnego klimatu, a tu było już chyba 28 stopni w cieniu. A była dopiero dziewiąta. Spotkanie miało się rozpocząć o jedenastej. Ludwik wyjechał o tej porze, bo nie był pewny ile czasu mu zajmie dojechanie do miejsca, w którym miało nastąpić zebranie, a wolał być wcześniej niż się spóźnić. Pewnie Włosi przyjdą ostatni. Oni mają dziwne pojęcie o czasie. Uważają, że jak się zjawią godzinę później to nic się nie stanie. Westchnął. Nie miał zamiaru toczyć wojny z nimi, żeby uświadomić im, że to nie Włochy i że trzeba być punktualnie. Gilbert uważał, że to śmieszne. Ludwik już mniej. Wyjął węża i wsunął do wylewu paliwa. Zaczęło się nalewać.

Starszy brat tymczasem poszedł po coś do picia. Był to malutki sklepik, ale przyjemny. Kolorowa tapeta od razu rzucała się w oczy jak się weszło. Miła odmiana po szarości komunizmu. Eks-Prusy (i eks-NRD) odkąd zjednoczył się z Ludwikiem, uwielbiał otaczać się właśnie wielokolorowymi rzeczami. Sklep był dobrze zaopatrzony. Na półkach stały soki i nektary różnych rodzajów. Tak samo było z innymi produktami. Chwilę delektował się tym widokiem. Ale za moment okazało się, że ma problem z wyborem napoju dla siebie. Tyle różnych firm, tak nieznanych w Europie. Skąd miał wiedzieć, który sok jest najbardziej smaczny? Zdecydował się kupić dwa rodzaje o pomarańczowym smaku. Już miał iść do kasy, gdy jego oczom ukazało się coś, co sprawiło, że zaraz pobiegł w tamtą stronę. Półka z sokami bananowymi! Czy nektarami? Wszystko mu było jedno, ale ważne że banan! Uśmiechnął się od ucha do ucha i wziął również butelkę z tym smakiem. Podszedł z tym do kasy.

- Do you want to pay In cash? – spytała się ekspedientka – piękna blondynka o krótkich, kręconych włosach i ciemnej cerze.

- Ładne te Amerykanki... - pomyślał Gilbert lekko się czerwieniąc. – Eeee.... Yes, I would like to pay In cash! – odpowiedział po chwili, prawie zapominając o tym, o co pytała go w kasie.

Tamta cicho zachichotała. – It will be 6 $ then. – powiedziała.

- Y...yes! – stwierdził lekko zdenerwowany Niemiec i zapłacił. Wziął trzy butelki i pobiegł do samochodu czerwony jak burak. Cóż się dziwić, jak dawno nie wychodził z domu i nie musiał mieć interakcji z ludźmi. Wyszedł na duszne i gorące powietrze. Chyba szykowała się jakaś burza. I dobrze. Miał nawet na nią nadzieję, bo dzięki temu może w końcu będzie chłodniej.

- Wszystko w porządku? – zapytał się Ludwik patrząc na brata. – Jesteś cały czerwony, gorąco ci?

- T...tak. – odparł jego brat i wsiadł do samochodu. Włączył od razu klimatyzację i odetchnął głęboko. W końcu trochę tlenu. Niemcy wolał się nie dopytywać. Zastukał w szybę. – Idę zapłacić. – powiedział. Zrobił to i pojechali dalej.

O godzinie 10.15 byli już na miejscu. Ludwik uśmiechnął się uspokajająco do Gilberta. – Będzie dobrze! – stwierdził i ścisnął dłoń brata. Otworzył drzwi samochodu. – Idziemy! – zawołał dziarsko.

Było jeszcze wcześnie, więc nie spostrzegli wiele samochodów na parkingu. Ale rzeczywiście zaczęło się chmurzyć. Zbierały się ciężkie i ciemne wytwory obiegu wody w przyrodzie.

Gilbert ucieszył się patrząc w niebo. Nie mógł doczekać się aż deszcz zacznie bębnić o szyby i nadejdą grzmoty i pioruny. Był to symbol lata, ale i gwałtownego ochłodzenia, gdy burza przejdzie. Czekał na to z niecierpliwością.

Niemcy popatrzył na brata. Gilbert stał z rozłożonymi rękami i uśmiechając się, wpatrywał się w niebo. Mimo, że już długo mieszkał z Ludwikiem, lata komunizmu nadal były widoczne. I na jego ciele i w jego mentalności. Był jeszcze trochę za chudy, żeby wyglądać na w pełni zdrowego. Rany niezbyt szybko się goiły, pomimo tego, że Niemcy robił wszystko, by przywrócić brata do lepszego stanu. Pociągnął lekko Gilberta za rękaw koszuli.

- Chodź, wejdziemy do środka. Powinna tam być klimatyzacja.

- Ok. – odparł białowłosy mężczyzna odwracając się i patrząc na Ludwika. Weszli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro