Rozdział 6 - Instynkt
*Mary*
Pierwszy raz poczułam się inaczej. Nie tak jak wtedy gdy samotnie rysowałam siedząc na swojej ulubionej polanie, ale lepiej. Nie obchodziło mnie nic wokół mnie, a obowiązki w tej chwili nie istniały.
Wreszcie nastąpiła chwila, w której zaczęłam czuć swoje kończyny, zapach lasu, widzieć to co znajduje się przede mną, oraz słyszeć szum wiatru i odgłosy zwierząt. Jak tylko do moich uszu dotarło to ostatnie poczułam niepohamowaną żądze. Nie było to pragnienie zjedzenia dwóch opakowań moich ulubionych pianek, jak miałam w zwyczaju robić nawet trzy razy w tygodniu, a pragnienie przelania krwi. Skąd mi się to wzięło? Nie nawidzę zapachu czy widoku tej czerwonawej cieczy. Mogę powiedzieć, że wręcz mnie obrzydza.
~~Teraz jesteś wilkiem Mary. Drapieżnikiem, które pragnie zabijać. Poddaj się temu~~
Coś w tym wewnętrznym szepcie sprawiało, że miałam ochotę zrobić to co powiedział. Powoli ruszyłam w stronę drzew szukając czegoś, a może kogoś? Chciałam się temu poddać, ale do głosu dochodził też inny szept, którego nie potrafiłam określić mimo, że wydawał mi się tak znajomy.
--Mary zostań tu gdzie jesteś. Wiem, że masz pragnienia, ale odstaw je na bok--
Zawahałam się, ale nie mogłam oprzeć się temu co podpowiadał mój instynkt. Przemierzałam las dokładnie nasłuchując okolicy by znaleźć coś wartego mojej uwagi. Czułam w swojej głowie cały czas te dwa różne głosy.
~~Zatrzymaj się i zaciągnij zapachem. Co czujesz?~~
Zrobiłam tak jak mi podpowiedział mój wewnętrzny wilk. Zaczęrpnęłam głębokiego oddechu, a w nozdrzach poczułam wiele zapachów. Las, okoliczny staw, ziemia, ale moją uwagę przykuły perfumy.
~~Tak, dobrze myślisz. Ludzie. Znajdź ich, wytrop, a potem wiesz co robić~~
Pędem rzuciłam się by rozpoznać skąd pochodzi zapach. Jak tylko stawał się słabszy cofałam się do poprzedniego miejsca, w którym był wyraźniejszy. Po chwili odchodziłam w inną stronę. Udało mi się określić kierunek co nie było wcale takie łatwe. Pysk zwróciłam ku niebu zwracając uwagę na to, że niedługo zakończy się noc. Czy wtedy wrócę do swojej człowieczej postaci?
--Mary, gdzie jesteś? Pomogę Ci! Nie poddawaj się żądzy naszej natury--
Zawarczałam rozpoznając drugi głos. Mike. Najpierw pragnął bym odkryła prawdziwą siebie, a teraz?
-Mam się nie poddawać temu kim, a właściwie czym jestem od 18lat? Jesteś śmieszny Mike. Teraz zamilcz jak poluję-
--Będziesz tego żałowała! Zatrzymaj się, a stopniowo nauczę Cię kontroli. Nie będziesz musiała zabijać! Cholera gdzie się ukryłaś?--
-Problem w tym, że ja chcę zabijać-
--Mar to nie Ty, instynkt mordercy karze Ci to robić, ale w głębi tego nie chcesz!--
Zakończywszy wymianę zdań, która nie miała w naszym wypadku jakiegokolwiek sensu skupiłam się na zapachu. Czułam, że jestem już blisko celu, a na dodatek widziałam tlący się między drzewami ogień, najprawdopodobniej ogniska.
Dziąsła zaczęły piec niemiłosiernie a łapy niosły mnie same do celu. Namiot, a w nim ludzie. Nie potrafiłam określić ile ich było, ale jeden przynajmniej.
Zbliżałam się cicho omijając gałęzie, które mogłyby wydać za głośny dźwięk przy stanięciu na nich. W ciemnościach widziałam niemal jak za dnia. Całkowicie skupiona na tym by rozszarpać tego kogoś z namiotu nie wsłuchałam się w otoczenie wystarczająco dobrze.
Poczułam jak coś uderza w mój lewy bok. Straciłam równowagę przez co całym ciałem znalazłam się na zimnej ziemi obrośniętej mchem. Jak najszybciej podniosłam się stając na czterech nogach i szukając powodu mojego upadku. Na przeciwko mnie stał wilk, którego futro było czarne jak smoła. Wpatrywał się we mnie zielonymi oczami, a zęby pozostawały obnażone. Słyszałam również ciche warczenie, na które zareagowałam pokazując ostre, jak mniemam, kły.
--Mary jako Twój alfa rozkazuje Ci iść za mną--
-Nie jesteś moim alfą bo ja nie należę do żadnego stada-
--Należysz do mnie. Jeśli byś zabiła tą trójkę ludzi rano miałabyś wyrzuty sumienia i pretensje. Pójdziesz po dobroci czy wolisz walkę?--
-Nie należę do nikogo i zapamiętaj to sobie!-
--Jeszcze o tym nie wiesz, ale jesteś moja czy tegk chcesz czy nie--
Impuls kazał mi zaatakować Mike'a co uczyniłam. Nie spodziewał się najwidoczniej, że zrobię to pierwsza albo w ogóle to zrobię. Naskoczyłam na niego przewracając całe jego cielsko na ziemię. Natychmiast szarpnął się do góry po czym zaszarżował na mnie. Jego zęby zatopiły się w moim ogonie bo na czas nie udało mi się odskoczyć.
Z mojego gardła wydało się wycie, a następnie ciche skomlenie zaraz po tym jak rozległ się gruchot kości. Ogon jest dla wilka tak ważny i niestety sprawia wiele kłopotów, że odcięty nigdy nie odrasta, a złamany wywołuje wiele agonii i cierpienia.
Moje pokryte futrem ciało leżało nieruchomo na ziemii. Oczy nadal miałam otwarte, a uszami nasłuchiwałam okolicy, ale nie mogłam wstać. Zrobienie tego za pewne wiązałoby się z niemiłosiernym bólem, więc wolałam leżeć. Przed oczami pojawił się Mike, nadal w postaci wilka. Oparł się na dwóch łapach, a następnie położył na tyle blisko, że czułam jego oddech na futrze na pysku.
Wyciągnął szyję i trącił mnie noskiem chcąc zwrócić moją uwagę. Jak tylko mu się udało wrócił do poprzedniej pozycji.
--Przepraszam, ja.. Nie chciałem Cię ugryźć, a tym bardziej w ogon.. Musiałem Cię powstrzymać, ale nie w taki sposób. Przepraszam Mar--
-Zostaw mnie-
--Nie mogę, nie rozumiesz--
-Wytłumacz o co Ci chodziło z tym, że jestem Twoja albo znikaj stąd-
--Nie mogę Ci powiedzieć, nie zrozumiesz tego jeszcze--
-To pomóż mi zrozumieć!-
--Zapytaj wewnętrznego wilka on ci powie tyle ile musisz wiedzieć--
~O czym on mówi? ~
~~Jesteście bratnimi duszami~~
~Co to znaczy?~
~~To, że będzie przy Tobie czy chcesz czy nie. To czy go pokochasz to twoja sprawa tak samo jest w drugą stronę. Ja jako Twój wewnętrzny wilk uwielbiam jego obecność i tak samo jest z jego wilkiem. Jednak Wy macie własne uczucia, a do miłości zmusić was nie możemy~~
~Czy jest coś jeszcze?~
~~Nic co muszę powiedzieć Ci ja~~
Zaraz po tych słowach zauważyłam, że nie leże już na ziemi jako wilk otoczona nocą, a zamiast tego jestem sobą! Sobą z krwi i kości ubraną w jeansy i koszulkę! Przede mną siedział Mike z ponurą miną, oraz nieodgadnionym wzrokiem. Podniosłam na niego swe oczy po czym spuściłam je szybko.
- Mike.. Ja..
- Cii porozmawiamy o tym potem. Teraz wracaj do domu - odparł obojętnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro