Rozdział 16 - Moja.
*Mary*
Po kilku godzinach od wyjścia Seba dostałam jedzenie i wodę. Byłam bardzo głodna, więc miałam w nosie, że posiłek jest niewiadomego pochodzenia, ale co innego mogłam zrobić? Głodować? Wtedy nie byłoby najmniejszej szansy na to bym obroniła się na wypadek gdyby blondyn zamierzał mi coś zrobić. Ile minęło odkąd tu siedzę, zniewolona i odseparowana od kogokolwiek? Chciałabym wiedzieć.
O towarzystwo nie musiałam się prosić gdyż pojawiło się wbrew mojej woli. Napakowany brunet, niczym największy mięśniak, przyszedł do mojej celi po czym kazał się przebrać w naszykowane ciuchy. Była to biała, bawełniana bielizna oraz prosta sukienka tego samego koloru, a do tego beżowe baleriny. Na cholerę miałam się tak stroić?
Buntowałam się jak tylko mogłam, ale mężczyzna nie odpuszczał i po którejś odmowie uwieńczonej uderzeniem założyłam to co mi kazali. Jaki to miało sens? Pewnie dowiem się potem.
Dostałam jeszcze szczotkę by ogarnąć moją fryzurę. Jak tylko wykonałam to polecenie brunet otworzył drzwi i trzymając mocno za ramię wyprowadził z piwnicy. Wspinaliśmy się po schodach, które wydawały się nie mieć końca, ale nareszcie udało nam się wyjść do... kuchni? Czy ja miałam robić za kucharkę?
Rozglądałam się po pomieszczeniu, ale wyglądało jak standardowa kuchnia w czerni,bieli oraz brązie. Nic nadzwyczajnego. Mój "przewodnik" zaciągnął mnie do kolejnego pokoju, który tym razem okazał się salonem. Ściany były koloru kawy z mlekiem, a dzięki oknom wpadało bardzo dużo światła. Podłogę stanowiły panele przykryte popielatym dywanem. W centralnym miejscu stała szara kanapa z fotelami i kawałek dalej wielki telewizor. W jednym z kątów widziałam ogromną biblioteczkę, a w innym lampę. Przytulne pomieszczenie jak na moje oko.
Na fotelu rozłożony siedział Sebastian Monroe, który niegdyś był moim przyjacielem. A teraz? Przetrzymuje mnie wbrew mojej woli nie patrząc na to co było kiedyś między nami. Na mój widok jego oczy lustrowały mnie od stóp do głów, a na ustach rozciągnął się wielki uśmiech. A żeby Mike wybił Ci te wszystkie białe zęby..
Mięśniak usadził mnie na kanapie naprzeciwko blondyna trzymając w dalszym ciągu za ramiona - podejrzewam, że dla pewności iż będę spokojna. Spoglądałam na chłopaka spod byka, a jego usta uniosły się do jeszcze większego uśmiechu. Jednakże w następnej chwili spoważniał spoglądając na mnie niebieskimi oczyma.
- Wiesz po co tu jesteś, słodka Mary?
- Skąd mam wiedzieć jeśli nie chcesz mi powiedzieć? No już, oświeć mnie.
- Będziesz moja - na tę wieść zareagowałam...wybuchając śmiechem.
- Jesteś poważny? Ja już mam swojego przeznaczonego - powiedziałam między spazmami śmiechu co wywołało złość widoczną w oczach Bastiana.
- Nie interesuje mnie to. Wybrałem Ciebie abyś była moja. Nic i nikt tego nie zmieni. Nawet Ty. A gdy Cię oznaczę uschniesz beze mnie, kruszynko - warknął w moją stronę.
- NIE! NIE MA MOWY! - z irytacją wstał i w kilku susach znalazł się przede mną. Złapał palcami moją brodę unosząc moją twarz do góry bym na niego spojrzała.
- Przyjaźnimy się od wielu lat. Wiemy o sobie wszystko albo przynajmniej większość. Jesteś całkowicie świadoma, że nie chcę Cię skrzywdzić. Kocham Cię od dawna Mary. Nie utrudniaj tego.
- Bastian Ty nie możesz mnie kochać bo ja nie kocham Ciebie. Wypuść mnie i zapomnij o mnie.
- Nie! Będziesz moja od tej chwili - fuknął.
- Co.. - urwałam poczuwszy zęby przebijające się przez moją skórę. Wiedziałam co to znaczy dzięki Mike'owi - była to część oznaczania swojej wybranki. Z gardła wydobył się krzyk bólu, mój krzyk.
Próbowałam się wyszarpać, ale mężczyzna trzymał mnie za mocno. Utrzymywał w pozycji pionowej, ale nawet to nie pomogło mi się utrzymać w pionie. Czułam tylko jak moje ciało swobodnie opada, oraz szept blondyna "Będzie dobrze jak się obudzisz".
*Mike*
Ostatni raz puściłem ją gdziekolwiek. Minęły dwa dni, a od niej żadnego "hej" czy nawet głupiej kropki nienawiści w sms'ie. Jutro z samego rana jadę do Pillsbury i nie będzie zmiłuj.
Na dodatek otrzymaliśmy kolejną wiadomość od przywódcy stada Gwiezdnych Wilków. Na oddanie kobiet, którego nie planujemy, skrócili czas z 3 miesięcy do 1 miesiąca. Wychodzi na to, że mają zamiar zaatakować tuż po pełni niebieskiego księżyca. Nie wiadomo czy wszyscy z mojej watahy wyjdą tamtej nocy cało, ale trzeba rozpocząć trening.
Wieczorem spakowałem trochę jedzenia, wody i ubrania do ewentualnego przebrania się do sportowej torby. Położyłem się spać z myślą co sobie myśli Mary nie dając znaku życia. A może coś jej się stało a ja o tym nie wiem? Może tak na prawdę nigdy nie dotarła do Pillsbury lecz leży gdzieś na drodze po wypadku? Przestań tak myśleć, na pewno wszystko jest w porządku - na tyle na ile pozwala sytuacja kiedy Twój ojciec umiera.
Śmiało zwracajcie mi uwagę na jakiekolwiek błędy czy inne rzeczy, które was denerwują. Przyjmę każdą krytykę :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro