Epilog Części Pierwszej
*Mike*
Od pojmania Sebastiana, uratowania Mary i śmierci przyjaciela minęło dopiero kilka godzin.Wróciliśmy do Mahon w podłych humorach, zmęczeni oraz ranni. Większość z nas, która odniosła obrażenia od razu udała się do lecznicy.
Ja zaniosłem Mary do jej pokoju i położyłem na łóżku. W tym czasie Rick pobiegł po lekarza, który zjawił się po chwili by zająć się dziewczyną.
W tym czasie, w którym u mojej przeznaczonej był lekarz udałem się po ukochaną Shawna. Było mi jej strasznie szkoda. Jak usłyszała prawdę zdenerwowała się i z powodu skurczy zaniosłem ją do lecznicy. Poprosiła bym jej nie zostawiał bo sobie nie poradzi. W ten sposób urodziła się Amelie Hazel Hansen. Przeciąłem pępowinę i przyjąłem najmłodszego członka watahy. Życzyłem Georginie powrotu do zdrowia zapewniając przy tym, że nie musi się martwić o ich przyszłość.
Wróciwszy do domu natychmiast pobiegłem zobaczyć ukochaną. W jej pokoju czekał lekarz, który powiedział, że zajął się ranami, nie było zagrożenia życia i powinna się niedługo obudzić. Podziękowałem mu by następnie się umyć, przebrać oraz coś przekąsić. Po wykonaniu tych czynności wróciłem do przeznaczonej targając fotel z innego pokoju. Przystawiłem go do łóżka, usiadłem i chwyciłem ciemnowłosą za rękę. Dość szybko zasnąłem nie zdając sobie sprawy ze zmęczenia.
Obudziło mnie szturchanie. Otworzyłem ociężale powieki, a następnie przetarłem oczy palcami. Osobą, która wyrwała mnie ze snu był Rick.
- Alfo przygotowaliśmy stos pogrzebowy dla Shawna, a Sebastiana wsadziliśmy do jednej z piwnic. Za ile rozpoczniemy ceremonię?
- Za godzinę - odparłem spoglądając na spokojną twarz Mary. Blondyn skinął głową i wyszedł z pomieszczenia.
Pośpiesznie napisałem na karteczce wiadomość, że niedługo wrócę, tak na wszelki wypadek. Ubrałem się w czarne spodnie, tego samego koloru gładką koszulę i pantofle. Na dole zjadłem kilka kanapek po czym udałem się w miejsce pogrzebu.
Zebrała się prawie cała wataha chcąc pożegnać naszego brata, Shawna Hansena. Gdy spaliliśmy jego ciało zabraliśmy pozostały proch. Wysypaliśmy go w lesie oddając cześć księżycowi i hołd dla przyjaciela, męża, ojca, brata, syna oraz bety stada.
Teraz nadszedł czas na spełnienie obietnicy krwi. Z lasu powróciliśmy na mieisce gdzie niedawno stał stos pogrzebowy. Nakazałem Rickowi i Peterowi przyprowadzić Sebastiana. Na samym środku został przykuty do grubego, żelaznego prętu. Podszedłem do niego z uśmiechem na twarzy.
- Wszyscy zgromadzeni tutaj pragną Twojej śmierci - powiedziałem wywołując okrzyki zadowolenia wśród wilkołaków - Czy chcesz coś powiedzieć zanim zaczniemy zabawę?
- To nie koniec - odparł cicho.
Skoro już dostał możliwość powiedzenia czegokolwiek i wykorzystał ją przeszedłem do kluczowego momentu. Mój beta podał mi bicz zakończony hakami zrobionymi ze srebra. Na jego widok Sebastian pobladł. Zamachnąłem się kilka razy i bicz przejechał po ciele Monroe zostawiając rany, które dodatkowo zostały poszarpane.
Zostawiłem go umierającego dla oczu tłumu. Mogli go podziwiać, ośmieszać czy nawet pastwić byleby został w tym samym miejscu. Ufałem swoim ludziom, więc żaden z nich by go nie uwolnił.
Wróciłem do domu, do mojej Mary. Miała otwarte oczy i słaby uśmiech na twarzy. Złapałem ją za dłoń, pocałowałem w czoło po czym wyszeptałem :
- Teraz możemy spróbować poznać się od nowa. Chcę abyś zmieniła o mnie zdanie bo sam zamierzam się zmienić. Od tej chwili wszystko będzie lepsze.
Kochani to koniec części pierwszej, ale rozdziały części drugiej będą w tej książce już od soboty. Po prostu kończymy pewien rozdział w życiu Marke i zaczynamy nowy.
Dziękuję tym którzy oceniają, komentują i życzyli mi powrotu do zdrowia. Rozłożyło mnie jeszcze bardziej, ale mimo to nadal piszę dla was rozdziały :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro