Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Serce węża


Poderwała się z łóżka, usłyszawszy jakieś dźwięki dobiegające z dołu. Była noc, lecz wpadający przez okno księżyc na tyle dobrze oświetlał sypialnie, że zorientowała się, iż jest w niej sama. Dante nie siedział w fotelu, nie było go też w łóżku. Czy to możliwe, aby to on był na dole? Zacisnęła mocno dłonie na jasnej tkaninie i przełknęła głośno ślinę. Nie istniała opcja, aby Dante tak hałasował. Poruszał się niczym duch, a ten ktoś na dole zdecydowanie nie należał do zbyt zwinnych i subtelnych. Wręcz przeciwnie, chwilami miała wrażenie, że zupełnie nie przejmował się, iż może zostać usłyszany.

Odrzuciła pled, którym była nakryta i powoli podniosła się z łóżka. Z największą ostrożnością odsunęła szufladę nocnej szafki, z której wyciągnęła broń, a następnie ruszyła w stronę drzwi. Gdy wyszła na korytarz hałas się nasilił. Ewidentnie ktoś był w domu i wcale się z tym nie ukrywał, co bardzo ją niepokoiło. Szczególnie nieobecność Dantego. Z bijącym mocno sercem zaczęła schodzić po schodach, dłoń nerwowo zaciskając na rękojeści pistoletu. Drżała. Jednak nie było jej wcale zimno. Prawdę mówiąc, cholernie się bała i nie miała pojęcia skąd wziął się ten szalony niepokój. Gdy była już na samym dole rozejrzała się wokoło. Nagle zapadła cisza. Zrobiła krok w przód, skąd widać było salon. Był pusty. Odetchnęła z ulgą. Czuła zawroty głowy i lekką dezorientację. Chciała teraz po prostu wrócić do łóżka i usnąć. Odwróciła się w tył i w jednej chwili cała krew odpłynęła jej do głowy. Zwalista postać, zakrwawionego olbrzyma sprawiła, że zamarła.

— Camacho — wydusiła przez ściśnięte gardło.

Co się tu u licha działo i skąd się tu wziął? Lejąca się z gardła krew kapała na posadzkę. Pusty oczodół zionął czernią, a on szedł powoli w jej stronę. Bezwładnie wiszące ręce obijały się o ciało. Przymknęła oczy i wyciągnęła dłonie, kierując pistolet w jego stronę. To przecież, kurwa, nie było możliwe. Zdychał. Dosłownie. Więc jakim cudem tu był? A może tak naprawdę go tu nie było? Otworzyła oczy, ponownie natrafiając na ten sam, groteskowy widok. Jego twarz, coraz bliżej.

Dante! Gdzie jest Dante? Przecież musiał gdzieś tu być? A jeżeli ten potwór zrobił mu krzywdę? Zalała ją fala złości i błyskawicznie nacisnęła spust. Jeden raz, drugi, trzeci... kolejny. Za każdym razem odgłos pustej komory. Oblało ją gorąco, gdy cofając się upadła na stopień schodów. Odwróciła się i spróbowała wdrapać na górę, lecz złapał ją za kostkę i szarpniecie pociągnął w dół. Uderzyła głową o jeden ze stopni i na moment straciła przytomność. Pochylająca się nad nią, rozmazana postać. Krew spływająca na jej twarz i ciało. Czuła obrzydzenie i bunt. Miał zginąć, miał się męczyć umierając, a jakimś cholernym cudem dotarł tu i...

— Bez niego jesteś jak skorupa pozbawiona duszy... — usłyszała złowieszczy, charkotliwy głos i na moment zamarła. Poczuła panikę i zaczęła się gwałtownie szarpać. Musiała uciec. Musiała jak najszybciej się stąd wydostać i poszukać Dantego.

— Zostaw mnie! — wydarła się wściekle i przeorała jego policzek paznokciami. Wzdrygnęła się, czując odchodzącą płatami skórę. — Zostaw! Muszę... Muszę go znaleźć! Muszę...

— Uspokój się! — Czuła, że opada z sił, męski głos był coraz bardziej niewyraźny. Jednak nie ustawała w walce.

— Muszę go...

— Uspokój się do jasnej cholery! — Otworzyła szeroko oczy, zamierając. Chwilę trwało aż zorientowała się w sytuacji.

Leżała w łóżku. Dante trzymał w dłoniach jej nadgarstki i dociskał do materaca. Z jego policzka lała się krew. Pod ramieniem czuła zimny metal. Pistolet! Nagle wszystko do niej dotarło. To był sen. Pieprzony, cholerny koszmar. Wpatrywał się błyszczącymi z gniewu oczyma i oddychał jak po długim biegu. Poczuła na swych ustak kroplę krwi, która właśnie opadła i jakoś tak odruchowo oblizała ją koniuszkiem języka. Ujrzała jak jego źrenice powiększają się, a on sam zaciska mocniej szczękę, jakby z całej siły się przed czymś powstrzymywał.

— Nie jestem... — wydusiła. — Nie jestem skorupą pozbawioną duszy — Każde słowo sprawiało, że bolało ją gardło. Jakby godzinami krzyczała. A może tak było? Bo niewątpliwie hałasowała. Ile to trwało?

— Nie jesteś — usłyszała i rozluźniła się.

— Co się stało? — szepnęła i poczuła, jak puszcza jej nadgarstki.

— Strzelałaś — odparł, a ona zmarszczyła czoło.

— Przecież nie było naboi — wymamrotała, unosząc się na łokciach. Poczuła mdłości. W odpowiedzi skinął głowę w stronę ściany, w której ujrzała dwa otwory po kulach. Dopiero teraz poczuła woń prochu i zadrżała. Poczuła niepokój i spojrzała na niego niepewnie. — Zraniłam cię? — szepnęła i ujrzała jak przecząco kręci głową. Nadal się nad nią pochylał. Położył na jej czole rękę i wpatrywał uważnie w jej twarz. Była w tym jakaś troska, która ją dezorientowała.

— Gorączkowałaś — wyszeptał, sprawiając, że poczuła chaos.

— Co to znaczy? — wydusiła.

— To znaczy, że nie jesteś, tak jak ja, odporna na jad węża. Każda ilość i każda toksyna może doprowadzić do komplikacji, a ty niepotrzebnie narażałaś się na ryzyko — wypowiedział, sprawiając, że zadrżała. Fakt, czuła się fatalnie. Początkowo myślała, że to ze względu na niedawną szarpaninę, ale z każdą chwilą coraz bardziej docierało do niej, że może być to coś poważniejszego. Spoglądała na niego pytającym wzrokiem. Poczuła jak zsuwa z niej pled i dłonią sunie po biodrze, na którym założony miała opatrunek. — Zmiany martwicze. Nie są wielkie, ale będzie ślad. Przez jakiś czas będziesz odczuwała ból, chodząc.

— Zmiany martwicze? — wydusiła przerażonym głosem. Doskonale pamiętała, co mówił o działaniu cytotoksyn, a przecież jad kobry zawierał zarówno neurotoksyny, jak i cytotoksyny. — Zrobiła mi dziurę w nodze? — Głos jej się załamywał.

— Nie jest wielka — usłyszała i przełknęła głośno ślinę. Oczami wyobraźni widziała już krater.

— To znaczy? — Milczał. Poczuła irytację. — Muszę to wiedzieć!

— Dlaczego to takie ważne? — zapytał. — Widzisz w tym problem? — Wkurzał ją coraz bardziej.

— Tak, widzę w tym, kurwa, problem. Mów! — wrzasnęła i mogłaby przysiąc, że w kąciku jego ust zaigrał uśmiech.

— Kłamałem — wyszeptał, a ona zmrużyła zdezorientowana oczy. — Skóra w tym miejscu jest ciemniejsza i chropowata. Może to potrwać jakiś czas, ale powinno powoli ustąpić. Opadła na poduszki i głęboko odetchnęła. Czuła suchość w gardle i trochę kręciło jej się w głowie.

— Nie lubię jak mnie oszukujesz — mruknęła.

— Nie miałem pojęcia, że aż tak bardzo przejmujesz się...

— Lepiej nie kończ — przerwała mu ze złością.

— Co ci się śniło? — usłyszała i jęknęła w duchu. Nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie. Musiała jak najszybciej zmienić niewygodny temat.

— Gdzie jest Suka? — zapytała.

— Tam, gdzie widziałaś ją po raz ostatni — usłyszała i zmarszczyła czoło.

— Nie rozumiem — szepnęła zdezorientowana i usiadła na łóżku.

— Uciekła. Jest tam, gdzie chce być — powiedział, przyglądając się jej twarzy, na której ujrzał grymas zawodu.

— Dlaczego ją tam zostawiłeś? — wydusiła z nutą pretensji.

— Zabierając ze sobą węża, podejmujesz ryzyko, że ucieknie. A dzieje się tak zawsze. Jak każde dzikie zwierze, chce wolności. O ile dobrze pamiętam, to ty zarzucałaś mi, że trzymam je uwięzione zamiast puścić wolno — przypomniał.

— Ale... — umilkła i ciężko westchnęła. — Lubiłam ją. Nie wiem dlaczego, ale ją lubiłam.

— To tylko wąż. Węże są... one są inne.

— Co przez to rozumiesz? — zapytała, starając się ukryć w głosie zawód. Wzięła kobrę, ale ani przez chwilę nie pomyślała, że tak się to skończy. Jednak przecież to było oczywiste. Węże nie są zwierzętami domowymi, które można wyprowadzać na spacer i oczekiwać, że, niczym pies, wrócą posłusznie do domu.

— Mówiłem ci już, że węża nie da się oswoić, Echo. Nie jesteś w stanie sprawić, że poczuje do ciebie sympatię i nawet gdybyś mieszkała z jakimś wężem przez kilka lat, gdyby przyzwyczaiła się do ciebie i zaakceptował, to i tak, gdy otworzysz drzwi, on ucieknie. Taka jest ich natura. — Spoglądała na niego w milczeniu. — Każde zwierzę ma jakąś granicę. Nawet te dzikie, potrafią się przełamać, choćby z ciekawości. Można oswoić nawet lwa. Człowiek jest w stanie sprawić, że każde zwierzę będzie wracało, nawet gdyby nie nawiązywało bezpośredniego kontaktu. Ale nie...

— Ale nie wąż — szepnęła i ujrzała jak przecząco kręci głową.

— Wiele razy ci mówiłem, że one są samotnikami. Matka porzuca młode i w tym samym momencie stają się swoimi przeciwnikami. Nie żyją w stadach i...

— Opowiadałeś mi już o tym. Ale Suka... wydawało mi się, że mnie lubiła — wymamrotała.

— Węże nie lubią, nawet siebie nawzajem. Zaatakowała cię, prawda?

— Tak. Ale...

— Przyznam, że zachowywała się w stosunku do ciebie dość nietypowo, ale nie można tego nazwać lubieniem. Po prostu w jakiś sposób ją ciekawiłaś. To wszystko — tłumaczył.

— Zawsze wszystko psujesz — skwitowała z przekąsem.

— Chyba nie będziemy wracać do tematu romantycznych węży — stwierdził z rozbawieniem.

— Wydaje mi się, że akurat ty powinieneś raczej stanąć w ich obronie — powiedziała z ironią. Nie mogła zaakceptować myśli, że nie będzie mogła już wziąć do ręki kobry, do której zdążyła się przyzwyczaić.

— Dlaczego? — zapytał, początkowo ją dezorientując.

— Ponieważ jesteś ekspertem od węży — palnęła głupio i ujrzała, jak przymyka ze zniecierpliwieniem powieki.

— Mówię o tym, z czym miałem do czynienia, a to nie czyni ze mnie ani znawcy, ani eksperta. Nie lubię ani o tym czytać, ani oglądać. Wolę tego doświadczać i... — spojrzał jej głęboko w oczy. Była zmartwiona tym, że kobra uciekła, co go zaskoczyło. Nie przewidział tego. Nawet nie pomyślał w tamtej chwili o wężu. Liczyła się tylko Echo i to, aby w porę udzielić jej pomocy. Nie miał też pojęcia, że tak bardzo się przywiązała do tego gada. Jęknął w duchu. — Przejęliśmy kiedyś nielegalny transport dzikich zwierząt. Były tam również węże. Wśród nich dwie kobry królewskie. Para. Samica spodziewała się młodych, a samiec, cóż, w pewnym sensie zachowywał się trochę zaborczo — oznajmił, spoglądając na nią uważnie. — To był chyba przejaw romantyzmu, nie uważasz? — zażartował.

— Jestem przekonana, że stracił dla niej serce, gdy tylko ją zobaczył. Typowa miłość od pierwszego wejrzenia — palnęła, uśmiechając się głupio. Milczał, nie wiedząc co jej odpowiedzieć. Była teraz tak naiwnie inna niż w noc, gdy zabijała z zimną krwią ludzi. To przecież tylko zwyczajna nastolatka — pomyślał. Nastolatka jakich zabił już wiele. Spoglądając na nią, właśnie takie można było odnieść wrażenie. Głupiutka, naiwna i wrażliwa. Ale przecież Echo była zupełnie inna i prawda była taka, że miała wiele twarzy. Córka Azury Grados Valdez, jedynej kobiety, której darował życie. Czy to mógł być przypadek? — A gdzie one mają serce? — usłyszał i zmarszczył czoło, zdezorientowany. — Węże. W którym miejscu mają serce? Bo przecież są takie długie i...

— Serce węża przemieszcza się po jego ciele — odparł i ujrzał, jak dziewczyna otwiera usta ze zdziwienia. — Zdajesz sobie sprawę z tego, jakiej wielkości posiłki jada wąż? — oznajmił.

— A co to ma wspólnego z jego sercem?

— Na przykład to, że gdyby serce węża nie przemieszczało się, to przy połykaniu ofiary rozgniotłoby się na miazgę — oznajmił i ujrzał w jej oczach zrozumienie.

— Im więcej o nich opowiadasz, tym bardziej wydają mi się ciekawsze — szepnęła.

— Niemal wszystkie ich organy przemieszczają się podczas trawienia ofiary, a niektóre nawet podczas pełzania. Spoglądasz na coś, i wydaje ci się to proste i nieskomplikowane, ale gdy przyjrzysz się temu dokładniej, widzisz, że w tych rzeczach nic nie jest oczywiste — oznajmił, spoglądając na nią uważnie. — Jak serce węża.

— Jak serce węża — powtórzyła bezwiednie. — Domyśliłeś się? — zapytała nieoczekiwanie.

— Czego? — Nie miał pojęcia o czym mówiła.

— Kim jestem — odparła, nie spuszczając z niego wzroku.

— Nie — odparł krótko.

— Wiedziałeś o Nicku? — Przytaknął głową. — I nie domyśliłeś się kim jestem? — drążyła.

— Nie potrzebowałem tego wiedzieć. Gdybym chciał, dowiedziałbym się jeszcze tego samego dnia — oznajmił.

— Wiedziałeś, że chroni mnie O'Connor. Poznaliśmy się na Kubie, gdzie szukałeś Logana. Było oczywiste, że jestem powiązana z Uroboros — myślała głośno.

— A ja nie dociekałem, w jaki sposób, chociaż przyznam, że w pierwszym momencie przyszło mi do głowy, że jesteś kochanką O'Connora — wypowiedział i ujrzał na twarzy dziewczyny grymas obrzydzenia.

— Nick zawsze mnie irytował. Odkąd pamiętam odnosiłam wrażenie, że jest zazdrosny o Logana. Rzadko rozmawialiśmy, ponieważ był dość nudny, a matka zabroniła mi go uwodzić, więc nie było z niego żadnego pożytku. Nigdy nie traktowałam go poważnie — wyjaśniła pokrętnie.

— Uwodzić? — usłyszała i wzruszyła obojętnie ramionami. Nagle zdała sobie z czegoś sprawę.

— Chyba nie potrafiłabym zrobić tego z tobą. To znaczy, potrafiłabym, tylko... po prostu... Nieważne — zrezygnowała. Nie wiedziała jak mu to wytłumaczyć, aby nie zrobić większego zamieszania, a już w tym momencie wyglądał na skołowanego. "Chyba nie potrafiłabym zrobić tego z tobą". Dopiero teraz docierało do niej jak bardzo jednoznacznie to zabrzmiało. Zmieszała się, widząc, że w milczeniu przygląda się jej, czekając na wyjaśnienia.

— Wszystko jest ważne — usłyszała i przełknęła głośno ślinę. Coś w jego głosie uległo zmianie.

— Bawię się mężczyznami, aby dostać to, czego chcę. Czasami po prostu robię to z nudów. Niemal wszyscy są tacy prości, szablonowi — szepnęła.

— Teraz wiem w jaki sposób wyciągnęłaś informacje od tych idiotów, gdy zostawiałem cię samą w hacjendzie — stwierdził, a ona jedynie głupio się uśmiechnęła. — Dlaczego nie potrafiłabyś tego zrobić ze mną? — zapytał bezwiednie.

— Ponieważ jesteś inny, dla mnie — wyszeptała, nie odrywając od niego wzroku. On też uporczywie jej się przyglądał. — Nienawidzę cię, ale szanuję — usłyszał i zacisnął mocniej szczękę. Ponownie zaczęło ogarniać go to mroczne pragnienie, którego teraz nie starał się już nawet zrozumieć.

— Ty również jesteś inna — wypowiedział bezwiednie. — Dla mnie...

— Dla ciebie... — powtórzyła, po czym zamrugała pospiesznie powiekami i wciągnęła głośno powietrze, otrząsając się z głupich myśli. On również przywołał się do porządku.

— Dlaczego się ujawniłaś, tam w Byzantium? Przecież nie musiałaś mieć zgody Sandovala, aby zabić Camacho. Mogłaś zrobić to po cichu — usłyszała.

— Zrobiłam to, ponieważ musiałam się dowiedzieć, czego tak naprawdę chcę — stwierdziła.

— Czego naprawdę chcesz?

— Zemsty — oznajmiła krótko i zanim zdołał zadać kolejne pytanie, położyła mu dłoń na ustach.— Wiesz już kim jestem... — wyszeptała. W tym momencie czuła się jakoś inaczej. Znał prawdę. Nie było już presji i napięcia. Mogła być w pełni sobą i to ją w pewnym sensie wyzwalało.

Nakrył dłonią jej dłoń i zsunął z ust, powolnym ruchem kładąc ją sobie na piersi, a następnie nachylił się do jej ucha.

— Wiem już kim jesteś — wyszeptał, sprawiając, że po jej ciele przebiegły dreszcze. Zamarła gdy przysunął się jeszcze bliżej. Przymknęła oczy i poczuła jak wplata dłoń w jej włosy. — Muszę jechać do hacjendy — usłyszała i przywołała się błyskawicznie do porządku.

Nie mogła się tak rozpraszać. Szczególnie przy nim i szczególnie teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro