Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7. Obóz

— Możesz mi powiedzieć, co Arwarowi znowu nie pasowało w moim pytaniu? — przerwała ciszę Darelia, rzucając przez ramię kolejny patyk. Ronul szybko go złapał, starając się jednocześnie nie upuścić pozostałych, tworzących już całkiem pokaźną kupkę w jego rękach. 

— Nie mam pojęcia, ale czy mogłabyś nie rzucać we mnie tymi kijkami?!  — odparł z lekką irytacją, po czym podbiegł do elfki, która zdążyła już wyprzedzić go o dobre kilkanaście metrów. Dziewczyna z gracją przestąpiła nad zwalonym pniem i z pełną premedytacją cisnęła kolejną gałąź, celując prosto w głowę krasnoluda. Ten uskoczył w ostatnim momencie i obdarzył towarzyszkę morderczym spojrzeniem.

— Przestanę, jak ty przestaniesz kłamać, że nie wiesz — stwierdziła ta, stając naprzeciw Ronula i opierając ręce na biodrach. — Ty wiesz wszystko. No, prawie — ostatnie zdanie dodała po chwili zastanowienia. 

— Nie jestem Mirem! — zaprotestował krasnolud, poprawiając leżący mu w rękach chrust, żeby ten się nie wyślizgnął. — Po prostu dobrze wiesz, że nie wolno nikogo zabijać! — Posłał dziewczynie znaczące spojrzenie, przechodząc nad pniakiem z o wiele większym trudem. Darelia przewróciła oczami.

— Ale ja nie chciałam nikogo zabić, tylko nadziać na gałąź! — zaprotestowała z wyraźną urazą, zbierając z ziemi kolejne gałęzie. — To jest różnica! 

— Czyżby? — zapytał jej przyjaciel z powątpiewaniem. Czasem naprawdę nie potrafił pojąć rozumowania elfki. Może to przez te różnice rasowe... albo to ona była po prostu dziwna. Ronul skłaniał się raczej ku tej drugiej opcji, choć nigdy nie powiedział tego głośno.

— Tak, bo nadziać można w taki sposób,  by jeszcze trochę pożył i pocierpiał... — wyjaśniła Darelia w taki sposób, jakby to było coś oczywistego. Jej głos wydawał się niezwykle spokojny, jakby wizja tortur nie robiła na niej wrażenia. Karzeł jednak wątpił, by była w stanie z zimną krwią zrobić coś tak okrutnego, choć mówiła o tym tak, jakby nabijanie innych na pale było czymś, co robiła w ramach codziennej rozrywki.

— To nadal jest złe — stwierdził jedynie, potrząsając lekko głową. Zbyt dobrze znał Darelię i jej słowa nie robiły już na nim takiego wrażenia jak na początku. Nieważne, jak bardzo starała się wmówić wszystkim dookoła, że jest jedynie bezduszną wojowniczką, nawet ona miała w sobie odrobinę serca. Ronul miał tylko nadzieję, że to się nie zmieni.

— Nie ja pierwsza bym to zrobiła. Poza tym no weź, kogo mogłabym tutaj nadziać? — Wzruszyła ramionami, najwyraźniej zadowolona z tego, że mogła wdać się w dyskusję z mającym zdecydowanie odmienne poglądy krasnoludem. —  Jakiegoś ciemnego co najwyżej!

— Może jakieś niewinne dziecko szukające drogi do domu — usłyszeli za sobą cichy, spokojny głos, przypominający szum otaczających ich drzew na tyle, by uznać go za zwykłe przesłyszenie, przynajmniej na początku. — Nastolatkę uciekającą przez gęstwinę przed bezdusznymi oprawcami, starszą kobietę zbierającą zioła potrzebne do wyleczenia umierającego syna, jako jedynego zdolnego do utrzymania rodziny? — Ronul aż upuścił zebrane do tej pory gałęzie, odwracając się i prawie wpadając na powalone drzewo.

Darelia również sprawiała wrażenie zaskoczonej tymi słowami, a jej dłoń odruchowo spoczęła na rękojeści miecza.

—  A może zmęczonego młodzieńca wracającego do tęskniącej za nim żony i dziecka, które ta nosi pod sercem? Albo do samego dziecka, którego matka zmarła przy narodzinach i nie ma teraz nikogo poza nim? Możliwe też, że zadźgałabyś jakiegoś mordercę, gwałciciela, porywacza, prawdziwego rozbójnika czającego się w lesie na nieostrożnych wędrowców, by wydobyć z nich wszystko, co tylko może. — Firmil podniósł gałąź, która upadła mu pod nogi i obrócił ją w dłoniach, obserwując z zainteresowaniem. Zimny blask księżyca oświetlał jego ogniste włosy i smukłą sylwetkę, szczegóły jednak spowijał mrok, wyostrzający rysy jego twarzy. Tylko oczy zdawały się lśnić własną poświatą, a ich odcień niespodziewanie przywodził na myśl drapieżne zwierzę, które za dnia udawało miłego pupila, by po zmroku pokazać prawdziwe oblicze. — Albo przerażone dziecko, które uciekło z domu, w którym źle się dzieje, by znaleźć w końcu odrobinę szczęścia? — niemal wyszeptał, przenosząc spojrzenie na elfkę i krasnoluda. Ronul poczuł się nieswojo i zaryzykował rzucenie wzrokiem na przyjaciółkę. 

Darelia wpatrywała się w maga bez słowa. Sprawiała wrażenie prawie tak nieludzkiej, jak młodzieniec, jednak w zupełnie inny sposób. Wyglądała jak piękny, a jednocześnie niepokojący posąg, który ktoś bez powodu zostawił w środku puszczy. Nawet jej oddech był niezauważalny, jakby bała się głębiej wciągnąć powietrze. 

— Nie zraniłabym dziecka — powiedziała w końcu po długiej chwili niemal namacalnej ciszy. Wyglądała, jakby chciała krzyknąć, jednak z jej ust wydobył się jedynie nieco ochrypły szept.

— Tego nie wiesz. — Mimo wypowiadanych słów Firmil sprawiał wrażenie niewzruszonego, jak gdyby nie miał żadnych uczuć. — Kto powiedział, że musisz zranić dziecko fizycznie, by je skrzywdzić? — zapytał, podchodząc do elfki i okrążając ją powoli. Darelia ledwie powstrzymała odruch odwrócenia się, by nie stracić chłopaka z oczu. — A jeśli ten „co najwyżej jakiś ciemny", którego tak chętnie nabiłabyś na patyk, miałby rodzinę, a w tej rodzinie dziecko? Może byłby czyimś ojcem, bratem? Gdyby to dziecko na niego czekało, tak jak Sonielin z tamtej wioski codziennie czeka na powrót ojca ryzykującego życiem, by zapewnić jej jakikolwiek byt? Może siedziałoby pod drzwiami z nadzieją, że ten bezimienny dla ciebie ciemny weźmie je w ramiona i obróci w powietrzu albo opowie o tym, co go spotkało w drodze? Na przykład o morderczej elfce? — Darelia otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak Firmil uniósł dłoń, aby mu nie przerywała, po czym ciągnął dalej: — Ale załóżmy, że, hipotetycznie, jakimś cudem ten nieznany ciemny nie ma ani rodzeństwa, ani dziecka, ani nawet nie jest niczyim wujkiem czy też starszym kuzynem. Co, jeśli w domu właśnie czeka na niego narzeczona albo nawet stęskniona luba, której zamierzał się właśnie oświadczyć? A jeśli jego matka czuwa właśnie przy świecy, z niepokojem wyglądając syna, którego nieobecność się przedłuża? A jeśli...

— Przestań! — przerwała mu gwałtownie elfka, jednak w jej oczach nie dało się dostrzec złości, którymi niemal płonęły zazwyczaj, gdy ktoś ją upominał. Zdawała się niemal przygnębiona, jednak nie były w niej nawet odrobiny wściekłości, a coś podobnego do desperacji. — Już zrozumiałam! Przecież nie chciałam nikogo zadźgać! Tylko żartowałam! — jęknęła, schylając się, by zebrać rozrzucone drewno. Ronul szybko dołączył do niej, próbując otrząsnąć się z szoku. Przyjął gałąź, którą podał mu mag, po czym mocno zacisnął ręce na drewnie, aby nie upuścić go po raz kolejny.

— Ależ moja droga, tu nie chodzi o samo zadźganie kogoś, bo sam z chęcią urządziłbym tak kilka osób. Tylko o to, że zrobiłabyś to najpewniej niewinnej osobie, traktując ją z pogardą tylko dlatego, że jest Dzieckiem Nocy. — Uśmiechnął się ponuro, co dało się dostrzec nawet w mroku. — Arwar zaczął niepokoić się waszą nieobecnością — dodał, wyjaśniając tym samym, co robił wraz z nimi w głębi lasu. Najwyraźniej dowódca postanowił powierzyć mu zadanie sprawdzenia, czy z Darelią i Ronulem wszystko w porządku. 

— To może lepiej nie niepokoimy ich bardziej i chodźmy już stąd — odezwał się cicho krasnolud. — Jestem pewien, że Taria chciałaby ugotować w końcu kolację...

— Och, nie martwcie się, już to zrobiła — prychnął idący przodem Firmil, nawet się nie odwracając. Pozostali spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

— Co?! — zapytali jednocześnie, zastanawiając się, czy chłopak sobie z nich żartuje. 

Ten odwrócił się na moment, obdarzając ich nieco zniecierpliwionym spojrzeniem.

— Nie było was na tyle długo, że sami zebraliśmy nieco drewna na skraju polany, akurat tyle, by starczyło na ugotowanie posiłku — stwierdził, wzruszając ramionami i uśmiechnął się złośliwie na widok ich oburzenia. Ach, jakże przyjemny był to widok, idealna nagroda za to, że musiał ich szukać w tym mroku... —  Spokojnie, wasze... patyki też się przydadzą — dodał po chwili na pozór obojętnie.

— Zaraz cię walnę tym „patykiem" — warknąła Darelia, a Ronul odsunął się od niej, jeszcze mocniej ściskając gałęzie, żeby dziewczyna przypadkiem mu żadnej nie wyrwała. 

Widząc to, Firmil posłał jej wyjątkowo perfidny uśmiech, po czym nieznośnie wręcz energicznym krokiem ruszył dalej.

— Myślisz, że jak zacznę w niego rzucać patykami, to padnie? — wyszeptała dziewczyna do krasnoluda, po czym zerwała gałązkę z najbliższego drzewa i zaczęła obracać ją w dłoni. Po chwili, przy akompaniamencie pełnego politowania westchnienia Ronula posłała ją w plecy maga. Ten jednak szybkim ruchem odwrócił się i złapał patyk. Rzucił go karłowi, który uśmiechnął się z wyraźnym rozbawieniem. Darelia fuknęła niczym oburzona kotka.

— Dlaczego ty nawet nie dasz sobie porządnie przywalić, wiewiórko?! —  jęknęła, jednak nie wyglądała na szczerze zawiedzioną. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że zaimponowała jej reakcja chłopaka.

— Jaki byłby ze mnie mag, gdybym ci na to pozwolił? — zaśmiał się ten, jednak tym razem całkowicie szczerze, bez nawet odrobiny ironii.

Darelia doszła do wniosku, że zawsze mogli trafić gorzej. Firmil co prawda był młodziutki, złośliwy, momentami bezczelny i wyglądał, jakby nie nadawał się do wędrówki dłuższej niż z domu na targ, w dodatku momentami robił dziwne rzeczy i bronił ciemnych, ale nie wydawał się aż tak zły. Co prawda, nadal mu nie ufała, ale doszła do wniosku, że da mu szansę, po prostu będzie miała go cały czas na oku. Liczyła na to, że Arwar zrobi to samo, choć ku jej zmartwieniu  najwyraźniej nadal wierzył w czyste intencje napotkanych ludzi i dzielił ich prostym schematem – jak ktoś rzucał się na niego z mieczem, toporem albo innym tego typu tałatajstwem i chciał zabić, to był zły, a cała reszta biała jak owieczki.

Darelia już na samym początku podróży powtarzała, że lepiej by było poszukać maga na przyjaznych im terytoriach, ale książę do nikogo nie miał zaufania i uznał, że już woli nieznajomego z dalszych okolic, niż czarownika ze stolicy, po czubek głowy zanurzonego w intrygach. Dlatego elfka zgodziła się na pomysł młodziana ze znalezieniem kogoś po drodze. I choć na początku nie była zachwycona wyborem Arwara, musiała przyznać, że charakterek Firmila przypadł jej do gustu i zaczynała mieć cichą nadzieję, że chłopak rzeczywiście jest po ich stronie.

Weszła za magiem i krasnoludem na teren obozowiska, po czym rozejrzała się dookoła.

Rzeczywiście pod ich obecność przygotowano już niewielkie ognisko. Taria kończyła właśnie szykować na nim kolację, nucąc cicho jakąś pieśń. Darelia była gotowa założyć się, że to ballada. Najada bardzo się w nich lubowała i śpiewała je przy każdej okazji, doprowadzając tym samym elfkę do szału. Owszem, wojowniczka lubiła muzykę, ale za każdym razem, gdy słyszała te bzdety o idealnych bohaterach i cudownym świecie, miała ochotę odnaleźć ich twórców i porządnie nimi potrząsnąć. W końcu jakoś do tej pory nie natknęła się na obiecany przez nich raj, którym miał rządzić szlachetny rycerz i nieskazitelna królewna. Swojego księcia też nie znalazła, a swego czasu szukała go z dość dużym zaangażowaniem, naiwnie wierząc, że ten na nią gdzieś czeka. Co prawda, poznała kilku, ale większość była po prostu rozpieszczonymi, nadętymi tumokami. Jedyny zaś, który miał nieco mózgu, odpadał zdaniem Darelii ze względów czysto ekonomicznych. Arwar zdecydowanie zbyt dużo jadł. No i był lepszym przyjacielem niż narzeczonym.

Rzeczony książę zajął się w końcu czymś pożytecznym i ostrzył swój miecz. Monotonnymi ruchami poruszał ostrzałką po wysokiej jakości stali, choć broń była praktycznie nieużywana. Najwyraźniej po prostu chciał czymś zająć ręce, podczas gdy myślami przebywał zupełnie gdzie indziej. Gdzie, tego elfka jakoś bardzo wiedzieć nie chciała, przynajmniej w tamtym momencie. Miała jedynie nadzieję, że rycerz planował coś wspólnego z ich zadaniem.

Mir siedział obok rycerza, całkowicie pogrążony w czytaniu starego tomu, który trzymał rozłożony na kolanach. Kobieta odnosiła wrażenie, że mogłaby uderzyć przy jego uchu w gong, a nie zareagowałby wcale. Może gdyby zawołała, że idzie jakaś ładna panna... ale tego też nie była pewna. Zwierzołak pochłaniał praktycznie każdy wolumin, nawet spisy wyrażeń w językach obcych. Był to zresztą jeden z powodów, dla których z nimi podróżował. Potrzebowali kogoś do spraw wymagających pewnej wiedzy, a tym bardziej umiejętności dyplomacji, której reszta była pozbawiona w mniejszym lub większym stopniu.

Poza tym Arwar uparł się, że nie zostawi przyjaciela samego w zamku, w którym jego zdaniem ten zanudziłby się na śmierć. Akurat w to Darelia szczerze wątpiła, w końcu na dworze i w mieście pięknych panien nie brakowało, ale nie chciała niszczyć światopoglądu rycerza.

Elfka usiadła przy ognisku, obserwując Tarię, która zanurzyła łyżkę w gulaszu i przemieszała go wolno. Nie do końca podobało jej się, że w ich misji uczestniczyła jej młodziutka przyjaciółka, ale umiejętności najady były naprawdę przydatne. Umiała w końcu nieźle strzelać z łuku i znała podstawy wielu zajęć, których uczono akolitki. No i, co najważniejsze, jako jedyna w drużynie umiała gotować, bo mimo bycia kobietą Darelia miała zadziwiającą zdolność do uczynienia nawet najprostszego dania trucizną, a panowie albo odmawiali prezentacji swych umiejętności, albo otwarcie przyznawali się, że nie wiedzą, jak się do tego zabrać. No, może z wyjątkiem Ronula, ale jego gotowania każdy miał dosyć. Elfka była też niemal całkowicie pewna, że Firmil także nie miał większych umiejętności w tym zakresie, więc Taria była dla nich istnym zbawieniem.

Pogrążona w rozmyślaniach Darelia ocknęła się, dopiero gdy podsunięto jej pod nos miskę z aromatycznie pachnącą strawą. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo była głodna, czego dotychczas nie czuła, zajęta czym innym. Energicznie złapała za łyżkę i całą uwagę skupiła na kolacji. No, prawie całą, bo jednocześnie przyglądała się reszcie drużyny.

Arwar jak zwykle pochłaniał swoją porcję z szybkością światła, co pewnie w przyszłości odbije się na jego zdrowiu.

Mir wyglądał tak, jakby delektował się każdym kęsem, a Ronul podał rycerzowi butelkę dobrego, czerwonego wina, choć sam zadowalał się zwyczajną wodą. Praktycznie nigdy nie pił alkoholu, przez co trunek przemieszczał się między rękoma Arwara i zwierzołaka, po czym powędrowała do Darelii, omijając młodszą część drużyny, ani trochę tym niezmartwioną. 

Taria zamyślona przełykała swoją porcję, spoglądając na ognisko i wsłuchując się w jego trzask. Za to ich nowy mag jadł bardzo powoli i stosunkowo niewiele, choć nie wyglądał tak, jakby mu nie smakowało.

— Dobrze, towarzysze! — zaczął Arwar, korzystając z tego, że reszta jeszcze ma zajęte ręce i usta. Odłożywszy swoją miskę, uśmiechnął się szeroko. — Trzeba rozstawić wartę! Przez pierwsze dwie godziny czuwam ja. Firmil, przejmiesz po mnie stanowisko? — zapytał. Rudowłosy jedynie skinął głową. —Świetnie! Po kolejnych dwóch godzinach obudzisz Darelię. Mam nadzieję, że masz dobry refleks. Jeśli nie, zrób to na odległość, bo ma dziwny zwyczaj przywalania ludziom, którzy ją budzą — stwierdził, a elfka przechyliła się w bok i walnęła go łokciem. Wcale tak nie robiła! Po prostu przy energicznych pobudkach reszty włączał jej się instynkt przetrwania, nakazujący walenie ich czym popadnie. Poza tym nie jej wina, że lubiła spać i wolała po prostu nie do końca przytomna przeganiać impertynentów, którzy jej przeszkadzali. — A nie mówiłem? Ona w ogóle jest agresywna! — zaśmiał się rycerz, a dziewczyna prychnęła oburzona. — Dobra, Dari, potem obudzisz Mira. Jutro za to plan wygląda następująco: Ronul, ja, Darelia i Taria — mówił rycerz.  — Zanim ktoś mi przerwie, żeby ogłosić, że to głupi pomysł — odezwał się Arwar, widząc, że elfka otwiera usta — niech weźmie pod uwagę, że w ten sposób wszyscy lepiej się wyśpimy i będziemy lepiej czuwali. Za to później, gdy zbliżymy się do kolejnych miast, zastosujemy podwójną wartę.

Darelia pokiwała głową, uznając słuszność tego planu. Teraz gdy rycerz go wyjaśnił, wydawał się o wiele bardziej sensowny niż zaledwie pół minuty wcześniej.

Za to o wiele gorsze okazało się to, co zaproponował chwilę później, najwyraźniej mając nadzieję na jeszcze większe rozluźnienie atmosfery i zacieśnianie więzi drużynowych tak, jak to robiono we wszystkich książkach.

Pieśni. W wykonaniu Tarii, która jako jedyna miała ze sobą instrument, a dokładniej nieco sfatygowaną już lutnię. Czyli czekały ich same durne ballady, bo niestety, repertuar dziewczyny obejmował tylko je oraz głupawe przyśpiewki ludowe.

Mając tego świadomość, elfka wstała i szybko odeszła kilka kroków, aby przygotować sobie posłanie. Schowała się pod kocem i zakryła głowę poduszką, żeby tylko nie musieć słuchać śpiewu najady. Jej uroczy głos w połączeniu z rzewnymi tekstami stanowił mieszankę zdecydowanie zbyt słodką, by ją znieść. Przynajmniej tak uważała Darelia. Miała tylko nadzieję, że uda jej się szybko zasnąć, nim koncert zacznie się na dobre.

✽✽✽

Rozejrzałem się zdezorientowany dookoła. Podłogę pokrywał miękki, czerwony dywan, pozostawiający po bokach dwa idealnie wypolerowane fragmenty kamiennej posadzki. Jedynym źródłem światła w korytarzu były żyrandole, na których powoli dogorywały białe świece. Ruszyłem ostrożnie przed siebie, a do moich uszu dotarły pierwsze słodkie, przejmujące dźwięki walca. Po chwili wędrówki stanąłem przed czarnymi, kamiennymi wrotami, których skrzydła zdobiły zawiłe ornamenty. Były uchylone, a muzyka wyraźnie dochodziła zza nich. Czyżby jakiś bal, o którym nic nie wiedziałem? Skąd mógłbym zresztą wiedzieć? Nie mieszkałem tam... W takim razie, skąd wziąłem się na tym korytarzu?

Ostrożnie wślizgnąłem się do sali, starając się trzymać jak najbliżej pokrytej złotymi zdobieniami ściany. Ukryłem się za jedną z misternych białych kolumn, dotykając jej chłodnej marmurowej powierzchni. Po pokrytej kwiecistym wzorem podłodze stąpały dziesiątki jak nie setki par stóp. Ubrane bogato damy, eleganccy mężczyźni, wszyscy tańczyli w rytm melodii, coraz bardziej przyśpieszającej i dziwnie smutnej. Rozejrzałem się w poszukiwaniu orkiestry, ale nikogo nie dostrzegłem. Muzyka także nie dochodziła z konkretnego miejsca, a zdawała się wydobywać z powietrza. W sali było o wiele jaśniej niż na korytarzu, jakby przez duże, łukowate okna wpadał blask południowego słońca. Kto wyprawia bal w środku dnia?

Gdzie ja trafiłem?

Wtem moją uwagę zwróciło dwóch mężczyzn. Jeden mógł mieć około trzydziestu lat, drugi nie więcej, niż dwadzieścia parę. Trzymali się za ręce i rozmawiali cicho, a ja uśmiechnąłem się lekko, podświadomie czując, że są mi znani. Chciałem podejść do nich i przywitać się, jednak w ostatniej chwili coś mnie powstrzymało. Przyjrzałem się dokładniej i wciągnąłem z sykiem powietrze, wpatrując się w koszulę młodszego z mężczyzn. Była prawie niezauważalnie rozcięta na klatce piersiowej. Nie dostrzegłbym tego, gdyby nie czerwona linia, którą dało się dostrzec pod spodem. Jakby ktoś dźgnął go prosto w serce... 

Z rosnącym przerażeniem zacząłem przyglądać się pozostałym. Drugi z mężczyzn zdał mi się nagle dziwnie siny, jakby ktoś odciął mu odpływ powietrza. Na sukni pięknej kobiety nie dało się przeoczyć przypominających dziwne kwiaty plam posoki. W tańcu przytulała wysokiego młodzieńca, na którego gardle widoczne było straszliwe rozdarcie. Strzępy pokrytej szkarłatem skóry zwisały na kilku włóknach, odsłaniając nierówne kawałki różowego mięśnia. Z trudem wziąłem drżący oddech i oparłem się o ścianę, żeby nie upaść. Nie chcąc patrzeć na te wszystkie osoby, odwróciłem twarz w stronę okna.

Natychmiast tego pożałowałem. 

To, co naiwnie wziąłem za słońce, okazało się łuną pożaru trawiącego miasto położone u stóp zamku. Walc w moich uszach nieubłaganie zmieniał się w setki krzyków cierpienia i urwanych przez nieubłaganą śmierć szlochów. Cofnąłem się do wyjścia. Chciałem jak najszybciej uciec z tego miejsca.

Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Zdusiłem wrzask przerażenia i odwróciłem się na drżących nogach. Złapała mnie kobieta, którą również znałem. Drobniutka, o gęstych włosach, do złudzenia przypominających odcieniem moje i dużych, szarych oczach z niebieskimi plamkami. Nie wyglądała na jedną z nich.

— Nie powinno cię tu być — stwierdziła jedynie i pociągnęła mnie w stronę przeciwną niż wyjście. — Pospiesz się, ona nie może cię tu złapać.

— Kto? — zdołałem wydusić zdezorientowany.

— Ta, która pożąda, mój mały. — Kobieta uśmiechnęła się smutno i wskazała na otoczenie. — Musisz stąd odejść. Nie możesz do nas dołączyć. Musisz ich powstrzymać. Idź już! — Wypchnęła mnie przez drzwi, których wcześniej nie dostrzegłem i poczułem, że spadam w mroczną otchłań, równie przerażającą, co sala...

Rozejrzałem się szybko dookoła, ale wyglądało na to, że nie krzyczałem. No, chyba że wszyscy mają kamienny sen, a Arwar ogłuchł zupełnie, bo siedział wpatrzony w przestrzeń za ogniskiem, przy którym kilka godzin wcześniej słuchaliśmy śpiewającej najady. Trzeba przyznać, głos miała naprawdę niezły, choć potrzebujący jeszcze doszlifowania. Za to repertuar nieco gorszy. Te wszystkie ballady różniły się tylko imionami bohaterów, rodzajem potworów do pokonania i wyglądem księżniczek. Poza tym brzmiały praktycznie jednakowo, tylko każdy bard ubierał je w inne słowa. Czy jaśni naprawdę nie mieli już czego opiewać, tylko stado rycerzy ratujących omdlewające z przerażenia damy w opałach?

Po chwili wstałem i, próbując powstrzymać drżenie, gdy przed oczami stanął mi widok rozdartego gardła, podszedłem do rycerza. Usiadłem obok, czując na sobie jego uważne spojrzenie.

— Stało się coś? — zapytał, a na jego twarzy dało się dostrzec coś, co przypominało szczery niepokój.

— Nie, po prostu nie mogę spać. — Uśmiechnąłem się lekko, mając nadzieję, że nie wygląda to jakoś bardzo nienaturalnie i Arwar mi uwierzy. — Poza tym mam czuwać po tobie, więc nic się raczej nie stanie, jeśli ci teraz potowarzyszę — stwierdziłem, bawiąc się palcami.

— Chce ci się tu siedzieć dodatkowe pół godziny? — w głosie młodego wojownika dało się usłyszeć rozbawienie.

— A czemu by nie? — Wzruszyłem lekko ramionami. — Na razie i tak nie zasnę — stwierdziłem pewnie, a Arwar pokiwał głową. Nie było opcji, żebym ponownie zapadł w sen po tym, co widziałem. Szczególnie że zacząłem powoli dopasowywać twarze do znanych mi imion i czułem się roztrzęsiony jak rzadko kiedy.

Resztę czasu spędziliśmy w ciszy. Arwar wrócił do pilnowania obozu, a ja wpatrywałem się w tańczący między gałęziami ogień, od czasu do czasu dorzucając nieco chrustu. Zdawało się, że minął zaledwie moment, nim rycerz położył się spać, życząc mi przedtem spokojnej warty.

Sam też bym nią nie pogardził, zdecydowanie miałem tego dnia zbyt wiele przygód. Najpierw ci biedni chłopi, którym nawet nie mogłem zbytnio pomóc do czasu odzyskania władzy... potem jeszcze ten sen, najwyraźniej mający zamiar przypomnieć mi wszystkich, o których życie się martwiłem... nie rozumiałem tylko, kim była „ta, która pożąda". Dziwne, nigdy nie słyszałem o kimś takim. Będę musiał spróbować się czegoś o niej dowiedzieć w czasie wyprawy.

Spojrzałem na niebo. Wydawało mi się, że sam dopiero co usiadłem przy ognisku, a najwyraźniej już nadeszła pora, abym obudził Darelię...

Wstałem i powoli przeciągnąłem kości, nieprzyzwyczajone do tak długiego siedzenia bez ruchu. Ostatni raz dorzuciłem do ognia i podszedłem do miejsca, w którym spała czarnowłosa elfka. Miałem tylko nadzieję, że to przeżyję. Nie chciałem im przecież zniweczyć na starcie misji.

✽✽✽

Darelia bardziej poczuła, niż usłyszała, że ktoś szepcze jej imię. Nie minęło dużo czasu, a jej umysł działał już na tyle przytomnie, że nadal będąc w stanie spoczynku, zaklasyfikował głos jako miły i niegroźny, choć ważny. Pewnie dlatego, że zazwyczaj budziły ją energiczne krzyki i szarpania Arwara lub reszty drużyny. Po chwili zresztą mózg odebrał także sygnał informujący o tym, że ktoś niepewnie dotyka jej ramienia i lekko, ostrożnie nim potrząsa. Elfka otworzyła leniwie różowe oczy i przetarła je ręką. Od razu też zauważyła pochylającego się nad nią rudowłosego maga, który natychmiast się cofnął.

— Co się... — zaczęła, nadal nie do końca rozbudzona, ale szybko zrozumiała, że pewnie nadeszła jej kolej na wartę. Spojrzała w niebo. Rzeczywiście. — Powinieneś obudzić mnie już dziesięć minut temu — rzuciła nieco niezadowolona i uważnie przyjrzała się magowi, pewna, że ten pośle ją do diabła.

Firmil jednak pochylił jedynie głowę, a ogniste włosy zakryły mu twarz, ukrywając za nimi doskonale widoczne nawet w tej ciemności oczy.

— Przepraszam. — W pierwszej chwili Darelia była pewna, że się przesłyszała.

— Słucham? — wydusiła, przypinając do pasa pochwę z mieczem, która leżała obok jej posłania.

— Przepraszam, o przewspaniała elfko, że pozwoliłem ci pospać pięć minut dłużej, następnym razem nie powtórzę tego błędu — powtórzył nad wyraz uniżenie młodzieniec, najwyraźniej nie potrafiąc powstrzymać się od odrobiny złośliwości.

Wstała i usiadła tyłem do ogniska, obserwując otoczenie, w tym rudowłosego, który owinął się ciasno kocem. Nagle przyszło jej coś na myśl.

— Firmil, miałeś rodzeństwo? — zapytała na tyle głośno, by mag ją usłyszał, jednak wystarczająco cicho, żeby nie obudzić reszty. 

Chłopak uniósł głowę z zaskoczonym wyrazem twarzy.

— Tak... w tym do niedawna brata — odparł nieco niechętnie, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi. Darelia pokiwała powoli głową. Czyli jej podejrzenia się sprawdzały.

— Został zamordowany, prawda? — bardziej stwierdziła, niż zapytała, uważnie obserwując chłopaka, który zastygł w bezruchu.

— Jak się domyśliłaś? — zapytał w końcu. Choć jego głos był spokojny i nie wyrażał żadnych emocji, elfce nie umknął błysk bólu w żółto-zielonych oczach.

— Po twoim wykładzie — przyznała. — Był dość... obrazowy — wyjaśniła, mając nadzieję, że w jej głosie nie słychać poczucia winy, które czuła, gdy myślała teraz o swoich głupich słowach. Naprawdę, mogłaby się na drugi raz nieco zastanowić... co z tego, że nie wiedziała, że on tam jest.

— To był rutynowy wyjazd — odezwał się ku jej zaskoczeniu Firmil. Wpatrywał się w ziemię, a jego cichy głos stał się niemal miękki, gdy o tym mówił. — On był moim przyrodnim bratem, pracował jako elioński gwardzista. Prosta sprawa, sprawdzić granice. Często to robili, więc nie martwiliśmy się, zawsze wszyscy wracali. Jego towarzysze byli z innych części kraju, więc uznali, że się rozdzielą w drodze powrotnej i każdy wróci od razu do siebie. Coś zupełnie normalnego, za każdym razem tak robili i nie było problemów. Wysłał nam list, że wraca, zazwyczaj to trwało około tygodnia. Ale tydzień minął, potem półtora, a po nim żadnego śladu. Reszta dawno wróciła, zaczęliśmy się niepokoić. Matka — skrzywił się na to słowo — twierdziła, że pewnie gdzieś zabalował, ale to nie było w jego stylu. A potem go znaleźli. A raczej ciało, ktoś wbił mu nóż prosto w serce. On miał syna, wiesz? Małego jeszcze, nie wiedzieliśmy, jak mu wytłumaczyć, że tata nie wróci, że nie żyje... do nas samych to nie docierało, ciągle mieliśmy głupią nadzieję, że to jednak pomyłka, że on zaraz wróci i znowu zacznie gadać jak katarynka — zaśmiał się ponuro. — A potem był pogrzeb. I zrozumiałem, że nie wróci, nie ważne, jak bardzo będę w to wierzył. — Pokręcił głową z gorzkim uśmiechem. Elfka wstała i usiadła obok niego, po czym objęła go ramieniem. 

— Moje rodzeństwo też nie żyje — powiedziała cicho, wziąwszy głęboki oddech. — Miałam wtedy trzynaście lat i byłam w gościach u księcia żarłoka. — Wskazała znacząco na śpiącego Arwara. — A gdy wróciłam... cóż, tak naprawdę nie było do czego wracać. Praktycznie cały mój ród wybito, przeżyłam tylko ja i moja ciotka, której także nie było w kraju — zamilkła na chwilę. — Ona uważa, że to ciemni i ja też tak sądziłam, ale później uznałam, że takie zagranie było zupełnie nie w ich stylu. To nie miałoby sensu... frustruje mnie to. Oni wszyscy nie żyją, a ja nie wiem nawet, dlaczego ktoś im to zrobił. — Pokręciła głową i poczuła, jak tym razem to ona jest obejmowana. Co prawda, dość lekko, ale mimo to rozluźniła się nieco, wpatrując się w ogień. Była mu wdzięczna, że nic nie mówił, bo dobrze wiedziała, że żadne słowa w tym momencie nie miałyby większego sensu. Bo co miałby jej powiedzieć? Że mu przykro, co prawdopodobnie nie byłoby do końca szczere? — Powinieneś iść spać — stwierdziła po dłuższej chwili. 

— Aż tak przeszkadza ci moje towarzystwo? — zakpił Firmil, spoglądając na nią przy tym z wyraźnym, choć nadal nieco melancholijnym, rozbawieniem. 

— Nie — przyznała Darelia i wrzuciła jakąś zbłąkaną gałązkę w płomienie. — Tylko wolałabym, abyś rano nadal był w stanie nam towarzyszyć, a nie próbował spać w siodle. 

Mag zachichotał, ale nic już nie odpowiedział, a jedynie ponownie schował się pod kocem. Po chwili dało się usłyszeć jego spokojny oddech. 

Elfka za to odsunęła się nieco, ale nadal siedziała przy ognisku, wpatrując się po pochłaniające drewno płomienie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro