Rozdział 37.2. Uciekinierzy
W pomieszczeniu panował półmrok rozproszony jedynie przez miękki blask świec. Na podniszczonym biurku piętrzyły się stosy papierów, na których dało się dostrzec chaotyczne, trudne do rozszyfrowania notatki. Wśród tych zapisków leżało kilka ołówków i resztki przybrudzonej grafitem gumki. Gdzieś z boku zostawiono do połowy pusty kubek z herbatą.
Pośrodku tego wszystkiego oparty o krzesło i częściowo zasłaniający przez to papiery stał drobny mężczyzna, na oko mający nie więcej niż pięćdziesiąt ciemnych lat. Długie, białe włosy okalały szczupłą twarz o orlim nosie. W pamięć zapadała śniada, nietypowa dla Dzieci Nocy cera, zdradzająca wyspiarskie korzenie. Ubrany był w ciemną szatę, w kroju typowym dla profesorów, spod której wystawały czubki twardych butów i kołnierz czarnej koszuli.
Naprzeciwko niego stało zaś czterech żołnierzy w barwach królowej.
Ranhil Hedszek, bo tak nazywał się mężczyzna, do którego domu właśnie wtargnęli wojownicy, wcale nie był zadowolony tym obrotem spraw. Planował spędzić spokojną noc przy studiach, zdrzemnąć się dwie czy trzy godziny i z samego ranka biec do pracy. Zamiast tego musiał mierzyć się z niespodziewanymi przybyszami ze stolicy.
— Obawiam się, że nie do końca rozumiem, o czym panowie mówią — stwierdził spokojnie, jednak jego wzrok już wędrował po całym pokoju w poszukiwaniu najlepszej drogi ucieczki. Gwardia królewska w jego domu, w dodatku o tak późnej godzinie, raczej nie oznaczała niczego dobrego. Nie mógł jednak za nic przypomnieć sobie, czym mógł złamać prawo. No, co prawda, zdarzyło mu się w ostatnich miesiącach kilka wizyt na cmentarzu, ale to w imię nauki i za zgodą rodzin denatów. W dodatku miał wszystkie potrzebne pozwolenia od naczelnika miasta, głównej kapłanki i swojego przełożonego. Jednym słowem, w ciągu tego roku nie zrobił nic, co naraziłoby go na więzienie.
Przynajmniej tak myślał.
— Jej Wysokość wyraziła zainteresowanie pańskimi ostatnimi działaniami — powtórzył jeden ze strażników takim tonem, jakby w rzeczywistości profesor popełnił najgorszą zbrodnię. — Prowadzicie badania w szerokim zakresie — dodał z pewną niechęcią typową dla kogoś, kto chciałby w tym momencie być zupełnie gdzie indziej.
— Rzeczywiście, prowadzę badania — zgodził się niezbyt pewnie, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Z tego, co wiedział, królowej matki nie ciekawiły podobne sprawy. Zawsze wykazywała większe zainteresowanie sztuką, przez co liczni twórcy prężnie rozwijali się pod jej patronatem, podczas gdy niezależni uczeni musieli radzić sobie sami. Jedynie ci nieliczni mieszkający na królewskim zamku mogli liczyć na sfinansowanie swoich badań.
— Podobno badacie naturę magii — mówił tymczasem znudzony żołnierz. — Jej Królewską Mość bardzo zaciekawiły wasze odkrycia. Szczególnie te dotyczące blokowania magii. — Coś w jego tonie sprawiło, że Ranhila przeszedł dreszcz.
— Cóż, rzeczywiście prowadziłem pewne badania w tym kierunku — zaczął ostrożnie, bawiąc się palcami — jednak to dopiero początki i nie doszedłem jeszcze do żadnych znaczących wniosków ani tym bardziej sensownych odkryć. — Uśmiechnął się nerwowo, mając nadzieję, że mężczyźni mu uwierzą. W rzeczywistości naprawdę nie posunął się w swoich obserwacjach zbyt daleko, jednak w rękach odpowiednio bystrych ludzi nawet te chaotyczne zapiski mogły stać się bardzo niebezpieczne. Profesor był na prostej drodze do opracowania skutecznego sposobu na ograniczenie używania magii bezpośrednio powiązanej z żywiołami i zdawał sobie sprawę z tego, że każdy inny uczony po przejrzeniu jego notatek również szybko wpadłby na pomysł, jak to zrobić.
— Królowa jednak sądzi, że wasze „początki" są nad wyraz obiecujące. Sami wiecie, że od lat nasz kraj zmaga się z przestępstwami dokonywanymi z pomocą magii, a przestępców takich trudno poskromić. — Gwardzista skrzywił się, jakby samo to stwierdzenie godziło w jego godność. — Dlatego pragniemy jak najskuteczniej ich powstrzymywać, a wasze badania są do tego kluczem.
Profesor pokiwał powoli głową. Teoretycznie rozumiał ten tok rozumowania i w innych okolicznościach z największą chęcią udostępniłby swoje badania pozostałym naukowcom, aby ograniczyć przestępczość w kraju, ale coś mu mówiło, że to nie jest dobry pomysł. Jakoś nie potrafił zaufać tym mężczyznom. Królowej też nie. Odnosił wrażenie, że nie wahałaby się nadużywać rozwiązania wymyślonego dzięki jego odkryciom i pozbywać w ten sposób nieprzychylnej szlachty. Arystokracja miała w zwyczaju eliminować wrogów na najróżniejsze sposoby. Gdyby odkryli, jak chociaż częściowo ograniczać magiczne zdolności innych, te walki przybrałyby jeszcze gorszy obrót.
— Rozumiem — zaczął powoli — jednak, jak już mówiłem, nie doszedłem jeszcze do żadnych sensownych wniosków...
— O tym już nie wy zdecydujecie — przerwał mu ostro żołnierz i, nim uczony zdążył zareagować, ruszył w stronę biurka.
— Jestem zmuszony prosić, aby trzymali się państwo z dala od moich notatek — próbował Ranhil ugodowym tonem, jednak wyższy mężczyzna bez najmniejszego wahania złapał go za ciężki materiał czarnej szaty i pchnął w stronę swoich towarzyszy. Profesor zatoczył się do tyłu i upadłby na podłogę, gdyby na jego barkach niczym imadła nie zacisnęły się ręce pozostałych strażników. Jednak świadomość ta ani trochę nie pocieszyła młodego nauczyciela; wręcz przeciwnie. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans wyrwać się ze stalowych objęć i powstrzymać gwardzistów przed zabraniem tak niebezpiecznego dorobku jego życia. Przygryzł wargę i zacisnął pięści, wpatrując się w dowódcę grupy z rosnącą złością, przepełnioną poczuciem bezsilności. Cienie w pokoju zgęstniały lekko i poruszyły się tak, jakby nie pragnęły niczego więcej, niż rzucić się na nieproszonych gości. Ranhil z całego serca pragnął im na to pozwolić, jednak zdawał sobie sprawę, że tym tylko pogorszyłby swoją sytuację. Chociaż sama myśl o tym, co królewscy naukowcy mogą zrobić z badaniami, powodowała u niego istne przerażenie, wiedział, że próba odebrania ich teraz i zaatakowanie królewskich żołnierzy magią skończy się co najwyżej jego natychmiastową egzekucją. Nie, musiał grać według ich zasad i pozwolić na zabranie swojego dzieła.
Ze złością patrzył, jak ten żałosny Syn Nocy zbiera jego dokumenty na niechlujny stos i wpycha do torby tak, jakby nie były niczym więcej, niż podpałką do kominka. Zazgrzytał cicho zębami, wpatrując się w nierówności na pokrywającej ściany jasnej farbie.
— Dziękujemy, to już wszystko — stwierdził w pewnym momencie gwardzista z kryjącą się pod warstewką uprzejmości kpiną. Rzeczywiście, na biurku zostało tylko kilka pustych kartek i ołówków. Mężczyzna machnął ręką, a pozostali żołnierze bez najmniejszych skrupułów puścili profesora tak, że ten uderzył o podłogę.
Nie zważywszy na to, wojownicy wyszli z budynku. Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi rozległ się echem po całym domu.
Ranhil przez kilka sekund leżał bez ruchu na deskach, dochodząc powoli do siebie. Dopiero po chwili uniósł się na łokciach i wziął głęboki oddech.
Tymczasem przed budynkiem czterech żołnierzy wsiadło na konie i ruszyło powoli w stronę głównej ulicy miasta. Jeden z nich, przewodzący grupie, miał torbę wypełnioną dokumentami. Dwóch kolejnych, najsilniejszych w całym oddziale, obejmowało kilka minut wcześniej zdezorientowanego uczonego. Teraz uśmiechali się do siebie z takim zadowoleniem, jakby takie zadania sprawiały im przyjemność. Ostatni, trzymający się dotychczas z boku, spojrzał pytająco na dowódcę. Na jego znak pstryknął palcami.
Dom stanął w płomieniach.
Gdyby któryś z nich odwrócił się, być może zauważyłby na tle widocznego przez okno ognia czarną sylwetkę mknącą ku ziemi. Na szczęście jednak żaden nie skierował wzroku w tamtą stronę. Byli zbyt przekonani o skuteczności swych działań.
✽✽✽
Dochodziła pierwsza. Najmniejszy promień księżyca nie przebijał się przez gęste chmury, przez co całe miasto spowijała głęboka, niemal nienaturalna ciemność. Nawet ptaki umilkły, wszyscy już dawno zapadli w głęboki sen. Tylko czasem jakiś wylegujący się w budzie pies otworzył na moment leniwie oko, by upewnić się, że nikt niepożądany nie próbuje wejść na jego podwórze. Zaraz jednak i on pogrążał się w dalszej drzemce, doszedłszy do wniosku, że nie ma powodu do czuwania. W końcu nikt normalny nie błąkałby się o tej porze po ulicach.
Wśród odpoczywających już od kilku godzin spokojnie osób znajdowali się również znani w środowisku nauczycielskim Forela i Bariel Remesdir. Przynajmniej do czasu, bo jak wkrótce się okazało, tej nocy nie dane im było błogo spać.
W pewnej chwili do pogrążonego we śnie umysłu kobiety przedarł się odgłos pukania. W pierwszym momencie zignorowała go i mruknęła niezadowolona, wtulając mocniej twarz w klatkę piersiową męża. Po chwili jednak, gdy odgłos powtórzył się, wyplątała się spod kołdry i przetarła oczy. Mrucząc pod nosem przekleństwa, pstryknęła palcami, oświetlając pokój małym płomykiem. Poprawiła zsuwającą się z ramienia koszulę, idąc w stronę drzwi. W niemal całkowitej nocnej ciszy jej lekkie kroki słyszalne były wyraźnie w całym mieszkaniu. Miała tylko nadzieję, że nie obudzi przypadkiem reszty domowników. Bariel musiał o świcie wstać do pracy, aby bez problemu zdążyć na zaczynające się o siódmej lekcje. Forela miała tę przyjemność prowadzenia zajęć dopiero po południu, przeto spała jeszcze, gdy jej mąż wychodził, a dopiero na dziewiątą podrzucała na nauki ich pięcioletnią córeczkę, Lerę.
Gdy słabe pukanie rozległo się po raz kolejny, kobieta dotarła właśnie do drzwi. Chciała je już otworzyć, aby wściekłym szeptem zwyzywać intruza, który dobijał się do ich domu w środku nocy, ale się zawahała. Nie wiedziała, kto postanowił zakłócić ich sen i tak namiętnie pukał do wrót, ale raczej nie należało to do normalności. Ponadto przybysz ani razu się nie odezwał, można więc uznać było, że nie należało to do spraw najwyższej wagi i nikomu krzywda się nie działa. Inaczej na pewno dałoby się usłyszeć nie dość ciche stukanie, a walenie połączone z krzykami. Dlatego Forela najpierw wyćwiczonym ruchem wyjęła spod koszuli sztylet, niezbyt duży, ale dla tak dobrej wojowniczki, jak ona, wystarczający. W końcu nie bez powodu uczyła magii bojowej w najlepszej państwowej szkole. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak skorzystać z nawet najmniejszej broni oraz mocy, którą posiadała.
Dopiero spokojniejsza przez ciężar ostrza w dłoni zdecydowała się uchylić drzwi na tyle, by bez problemu usłyszeć, co dzieje się na zewnątrz.
— Kto tam? — zapytała cicho, zaciskając palce na rękojeści sztyletu. Była gotowa do ataku w każdej chwili.
— Fori? — Rozległ się głos tak cichy, że kobieta w pierwszym momencie myślała, iż się przesłyszała. Ostrożnie jednak uchyliła drzwi odrobinę bardziej, trzymając je mocno, gotowa w każdej chwili stawić opór możliwym próbom otworzenia ich szerzej.
— Ran? — zapytała niepewnie i otworzyła szeroko oczy, dostrzegłszy w ciemności ledwo widoczną twarz przyjaciela i wieloletniego współpracownika. Lecz nawet nie sam widok mężczyzny najbardziej ją zaskoczył — zdarzało się bowiem, że nocami sunął przez miasto niczym duch ku cmentarzowi — a jego nietypowe zachowanie. Tak, jakby bał się, że ktoś go złapie.
Nie rozumiała tego. Profesor teoretycznie mrocznych sztuk i magii ciemności zawsze starał się działać w szarej strefie prawa i nikomu nie narażać. Ponadto w swym fachu mimo młodego wieku był wręcz mistrzem i nie ryzykował bez powodu, przed czym więc miałby uciekać? Dlaczego starał się zachować tak wielką dyskrecję?
— Mogę na moment wejść? — zapytał prędko, a w jego głosie dało się wyczytać strach.
Forela zawahała się po raz kolejny tej nocy. Normalnie nie odmówiłaby prośby i bez zastanowienia wpuściła do domu dobrze znanego jej i zaufanego mężczyznę. Nie tylko od lat razem pracowali, ale i często spędzali również czas wolny we trójkę, z jej mężem. Dlatego jeszcze do niedawna kobieta od razu otworzyłaby szeroko drzwi. Jednak w pokoju obok spała jej córka, największy skarb i istotka, której broniłaby za wszelką cenę. Nie chciała zrobić nic, co mogłoby zaszkodzić temu małemu słońcu. Jednak gdyby przez takie podejście Ranowi coś się stało, nie wiedziałaby, czy kiedykolwiek by sobie wybaczyła.
W końcu targana sprzecznymi emocjami pchnęła drzwi i odsunęła się, milcząco pozwalając przyjacielowi wejść do środka.
Zamknęła drzwi za mężczyzną i odwróciła się w jego stronę, by zapytać, co go sprowadza. Słowa jednak utknęły jej w gardle, a kobieta zamarzła, wpatrując się w przybysza z mieszaniną szoku i przerażenia.
Zawsze doskonale uczesane włosy mężczyzny były całe potargane i częściowo przypalone, tak samo jak i jego ubranie. Na skórze pojawiły się otarcia i wyraźnie widoczne, boleśnie różowe oparzenia. Większość z nich bez szybkiej pomocy uzdrowiciela stałaby się w przyszłości paskudnymi bliznami. W ciemnych oczach Syna Nocy dało się zobaczyć strach. Malował się wyraźnie w rozszerzonych czarnych źrenicach, w szklistych tęczówkach barwy indygo, napiętych powiekach. Śniada cera przybrała niezdrowo blady odcień, a sam profesor wydawał się praktycznie słaniać na nogach, jakby tylko siła woli utrzymywała go w pionie.
— Co ci się stało? — wyszeptała, szybko łapiąc przyjaciela za przedramię i pomagając mu dojść do kuchni. Pomogła usiąść współpracownikowi na krześle i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu jakichś leków i opatrunków.
— Miałem niespodziewanych gości ze stolicy — padła cicha odpowiedź, a zaraz z ust przybysza wyrwał się ochrypły kaszel.
— Fori, skarbie, co się dzieje? — Z góry dobiegł męski głos.
Na schodach, trzymając w ręce świecącą jasno świecę, stał Bariel. Mężczyzna zszedł szybko w dół, zapinając po drodze z trudem koszulę, by zasłonić pełen zielonych wzorów tors. Forela pomyślała, że z roztrzepanymi włosami i wciąż jeszcze zaspanym wzrokiem wyglądał wyjątkowo uroczo. Na pewno nie przypominał eleganckiego nauczyciela historii magii, którym był, wiecznie chodzącego w drucianych okularach, z nosem w zakurzonych tomach.
— Ranhil? Co ci się stało? — zapytał już znacznie trzeźwiej, wchodząc do pomieszczenia. Bez wahania też zabrał od żony lekarstwa, całując ją przelotnie w czoło. — Co my tu mamy... — mruknął, kucając przy przyjacielu. Prędko skupił się na najgorszych oparzeniach. Przemył je i otarł czystym materiałem, a później owinął bandażem. Nic więcej nie mógł zrobić, bo niestety nie miał większych umiejętności do uzdrawiania za pomocą magii.
— Strażnicy przybyli — wychrypiał Ran, krzywiąc się z bólu. — Ze stolicy, podobno od królowej.
— Nie zdziwiłabym się — stwierdziła cicho Forela i pobiegła w stronę drzwi wyjściowych. Zamknęła je dokładniej, przekręcając klucz i zasuwając rygiel, aby mieć pewność, że nikt nie da rady wejść bez trudu. Wolała nie ryzykować.
— Czego chcieli? — spytał Bariel, odkładając lekarstwa i opatrunki z powrotem na ich miejsce. Od razu też wrzucił do trzech kubków po garści ziół i zalał je wodą. Poczekał, aż jego żona zagotuje mieszankę, a potem rozdał każdemu herbatę, zostawiając jedną dla siebie.
— Moich badań — wyznał nauczyciel mrocznej magii i z wdzięcznością przyjął napój. Upił łyk, ignorując jego gorąc, po czym kontynuował: — Wiecie, nad czym pracowałem. Zabrali notatki i cóż, podpalili mi dom. — Uśmiechnął się ponuro, pozwalając przyjaciołom dojść do własnych wniosków.
— Nie chcieli, abyś komukolwiek przekazał swoją wiedzę — stwierdziła bez większego wahania Forela. — To mogłoby im zagrozić. Poza tym, gdyby do opinii publicznej przedostała się wieść, że królowa poszukuje sposobu na kontrolowanie magów i odcinanie ich od mocy, wywołałoby to ogólny bunt wśród narodu, w tym szlachty.
— Nie chciałem nikogo odcinać od mocy... — zaczął obronnym tonem Ranhil, jednak Bariel uniósł ręce w uspokajającym geście i przerwał mu delikatnie:
— Ale ona może chcieć.
Jego żona pokiwała twierdząco głową. Przysiadła na skaju stołu i postukała długimi paznokciami o kubek, przygryzając w zamyśleniu wargę.
— Czego potrzebujesz? — zapytała w końcu, najwyraźniej już układając w głowie plan działania.
Co prawda, ona i jej mąż nie prowadzili żadnych badań i teoretycznie nie mogli zaoferować nic przełomowego, jednak nie dało się ukryć, że jakąś tam wiedzę posiadali. Poza tym, co ważniejsze, mieli umiejętności, które czyniły z nich osoby bardzo dobre w swojej pracy. No i przyjaźnili się z Ranhilem. Skoro jego zaatakowali, kto wie, czy nie przyjdą po nich? Kobieta mimowolnie spojrzała w stronę pokoju córeczki i upiła nieco napoju, praktycznie nie czując jego smaku.
— Porady — odparł nauczyciel mrocznej magii ze zmęczeniem. — I pożyczki — przyznał nieco niechętnie, jakby nie podobało mu się, że musi o to prosić. Jednak cały jego dobytek obrócił się w ciągu ostatnich godzin w posypane gorącym jeszcze popiołem zgliszcza i nie miał przy sobie nic poza zniszczonymi ubraniami. Cała trójka miała świadomość, że nawet gdyby udało mu się uciec i ukryć z dala od oczu królowej, nie miałby większych szans przeżyć bez pieniędzy.
— Są pewni, że nie żyjesz, prawda? — bardziej stwierdziła niż zapytała Forela. — Przez pewien czas będziesz miał spokój, ale wkrótce pewnie się zorientują, że brakuje twojego ciała. Musisz się ukryć, najlepiej gdzieś, gdzie królowa nie ma zbyt wielu sojuszników. To pozostawia nam kilka miejsc. — Zeskoczyła na ziemię i wyjęła z szuflady ołówek oraz kawałek papieru. Poczyniła na nim kilka notatek, które podała Ranhilowi. — To lista osób, o których powszechnie wiadomo, że nie popierają władczyni. Innych nie znam. A ty? — zapytała przeglądającego spis męża.
Ten jednak pokręcił przecząco głową i oddał kartkę przyjacielowi.
— Jeśli istnieje ktoś jeszcze, nie chwali się tym. Prawdopodobnie jest za słaby, by móc się otwarcie buntować — stwierdził i zwrócił się do drugiego profesora: — Spróbuj dostać się do kogoś z nich i poszukać pomocy; może będą wiedzieć, co robić. Ewentualnie możesz spróbować umknąć na wyspy — zauważył po chwili namysłu i odstawił praktycznie pusty kubek. Wstał i zniknął na chwilę w sąsiednim pokoju.
W kuchni nastała nerwowa cisza, przerywana jedynie odgłosami oddechów i brzdękiem metalu.
Forela podjęła decyzję. Chociaż miała niemal całkowitą pewność, że nic im nie groziło, nie mogła ryzykować. Postanowiła zaraz po odejściu przyjaciela spakować najważniejsze rzeczy, obudzić ich córkę i umknąć z kraju do mieszkającej obecnie na denestrzańskim wybrzeżu matki. Miała tylko nadzieję, że Bariel zgodzi się na to i nie będzie się upierał przy pozostaniu. I tak oboje doskonale wiedzieli, że mało który dzieciak naprawdę słuchał na historii magii, nawet jeśli mężczyzna kochał swój przedmiot i mógłby opowiadać całymi godzinami. Nie, nikt nie odczułby ich nieobecności na tyle mocno, by nie mogli niezauważeni uciec. Wystarczyłoby wysłać dyrektorowi list z informacją o krótkim urlopie, nikt nie zorientowałby się, że coś jest nie tak.
W ciszy, w myślach wciąż dopracowując plan, obserwowała, jak jej mąż daje Ranhilowi mieszek z niedużą ilością monet, na których stratę mogli sobie pozwolić, a do tego zapasowy płaszcz, który prawdopodobnie należał do niej, bo na profesora mrocznych sztuk pasował niemal idealnie. Uśmiechnęła się słabo na pożegnanie i powiedziała kilka słów, których znaczenie ledwo zarejestrowała. Chciała po prostu, by to wszystko okazało się złym snem. Takim, po przebudzeniu, z którego odkryje, że na zewnątrz świeci słońce, nikt nie zaatakował jej przyjaciela, a eliońscy nauczyciele nie znajdują się w niespodziewanym niebezpieczeństwie od strony władzy, która powinna ich bronić. Dzisiaj Ran, a jutro kto?
Patrzyła, jak Bariel odprowadza ich przyjaciela do drzwi i dokładnie je za nim rygluje. Na zewnątrz powoli szarzało. Kończył im się czas, jeśli chcieli zniknąć niezauważeni.
Gdy jej ukochany wrócił do pokoju, wstała i spojrzała na niego z ponurą determinacją.
— Spakuj nas, a ja przygotuję Lerę do wyjazdu.
Ku jej zaskoczeniu, mąż nawet nie dyskutował i nie próbował namówić kobiety do zmiany zdania, a jedynie skinął głową, najwyraźniej doszedłszy do tych samych wniosków, co ona. W jego oczach zresztą dostrzegła odbicie targających nią uczuć. Praktycznie pobiegł na górę, mrucząc pod nosem nazwy przedmiotów, które musieli zabrać ze sobą.
Forela za to skierowała się do pokoju śpiącej spokojnie córki. Musiała jak najszybciej spakować ją i obudzić, a potem napisać jeszcze krótki list do przełożonego. Z tym postanowieniem weszła do sypialni dziewczynki i uśmiechnęła się z melancholią, spoglądając na jej pogrążoną w spokojnym śnie twarzyczkę, tak podobną do ojca. Wzięła głęboki oddech, odmówiła króciutką modlitwę do Olfartich i zabrała się do pracy.
Rankiem w domu już nikogo nie było.
❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦
Hah, mamy już końcówkę czerwca, a rozdział wyszedł dość krótki, mierny pod względem technicznym i nudny... Cóż, chyba należą się małe wyjaśnienia, dlaczego. Przede wszystkim, tak, ten rozdział jest potrzebny i chyba większość wyłapała, czemu. Dlaczego tak późno? Cóż, częściowo przez koniec roku (niby wszystko robiłam na czas, ale miałam sporo rzeczy do wykonania jeszcze, głównie etiudę filmową oraz prace na przegląd, i kilka poprawek, żeby zdobyć całkiem ładne świadectwo) i to, że w internacie nie miałam dostępu do internetu (publikowałam tylko inny tekst, który miałam wtedy praktycznie skończony i zostawiony do prostych poprawek na telefonie). W pewnym stopniu z powodu tego, że robię coś bardzo dla mnie ważnego , ale chwilowo nic nie zdradzę, bo jeszcze zapeszę i nie wypali. Częściowo za to dlatego, że zwyczajnie nie miałam i nadal nie mam siły. No i stąd ta jakość. Siadałam do tego rozdziału, do normalnego też, ale ciągle wszystko usuwałam, bo zwyczajnie się nie nadawało. Po prostu nie szło, chociaż chciałam, żeby powstał dobry tekst. Uznałam jednak, że nie będziecie dużej czekać, bo i tak nic lepszego nie wyjdzie, a co będzie, to będzie. Kolejny rozdział mam już zaczęty, nie obiecuję, że pojawi się szybko, ale mam nadzieję, że przynajmniej wyjdzie dobry jakościowo, bo to jeden z ostatnich. A tymczasem trzymajcie się, mam nadzieję, że jesteście chwilowo w lepszym stanie ode mnie 🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro