Rozdział 3. Pierwsze spotkanie
Arwar skrzywił się, oglądając uważnie kopyto Rillena. Nic nie szło po ich myśli, jakby los uparł się, by im przeszkodzić.
Ogier spoglądał na rycerza ze szczerą skruchą w ciemnych oczach, odznaczających się wyraźnie na tle białego niczym elioński śnieg włosia. Właśnie odkryli, że zgubił podkowę i dalsza podróż równałaby się tylko i wyłącznie z jego bólem, a nie z dotarciem do celu. Arwar nie chciał, aby zwierzę okulało, a już na pewno nie miał zamiaru przysporzyć mu cierpienia, dlatego z doskonale widoczną niechęcią wyprostował się i spojrzał na cierpliwie czekających przyjaciół.
— Musimy pójść z nim do kowala — ogłosił ponuro, zniechęcony samą myślą pobytu w jakimkolwiek ciemnym mieście. Jednak nie mieli innego wyjścia.
— Świetnie. — Darelia uśmiechnęła się z przekąsem. Elfka patrzyła na wszystko z góry, siedząc na swoim ulubionym, karym ogierze i z ledwie skrywaną niecierpliwością czekając, aż dowódca oceni stan swojego konia. Gęste, czarne włosy zaplotła w sięgające bioder warkocze, oczy w kolorze intensywnego różu uważnie obserwowały otoczenie. Długie, smukłe palce postukiwały o siodło, zdradzając, jak bardzo nie podoba jej się ta nagła zwłoka. — Czyli do najbliższej wioski?
— Najwyraźniej — potwierdził Mir, mocniej otulając się płaszczem. Wychowany w raczej ciepłych rejonach, owszem, słyszał, że w Elionie panują niższe temperatury, ale nie był przygotowany na coś takiego. Niby już od co najmniej miesiąca trwała wiosna, jednak gdzieniegdzie nadal dało się dostrzec śnieg, a zimne powietrze przenikało aż do kości. — Jak tam dojedziemy, to przypomnijcie mi, żebym kupił futro! — jęknął, nasuwając materiał na uszy.
— Myślałam, że zwierzołaki unikają noszenia futer. — Taria spojrzała na przyjaciela z ledwie skrywaną ciekawością. Dziewczyna zdawała się najmniej opatulona ze wszystkich, jakby chłód praktycznie jej nie doskwierał. Na prostą, błękitną suknię narzuciła zwykłą, podróżną pelerynę, nawet niepodszytą futrem, głowę zakrywała jedynie granatowa chusta, spod której wysuwał się długi, złoty warkocz. Możliwe, że na najadzie niskie temperatury nie robiły takiego wrażenia, jednak równie prawdopodobne było, że zwyczajnie nie chciała się na nie skarżyć, skoro niczego by to nie zmieniło.
— A ja myślałem, że ci z mojego gatunku nie jedzą mięsa. Wczoraj zjadłem twój gulasz. Widzisz? Zwodzisz mnie na złą drogę! — w głosie Mira pojawiły się złośliwe nutki, w ciemnych oczach ukazał się psotny błysk.
Taria spojrzała na niego z czymś na kształt politowania i poprawiła trzymane w drobniutkich dłoniach wodze. Była najmłodsza z całej drużyny, miała zaledwie piętnaście lat i powinna pomagać matce w domu lub, jako mieszkanka Irwanii, czekać w nim na męża, a nie wędrować ku niebezpieczeństwu w towarzystwie garstki przyjaciół. Tak też by było, gdyby nie Darelia, która po długich namowach i wielu żarliwych prośbach zgodziła się zabrać zdeterminowane, by uciec dziewczę ze sobą.
Jak się potem okazało, była to najlepsza decyzja, jaką mogli podjąć, nikt poza najadą nie umiał bowiem gotować. Co prawda, Ronul potrafił przyrządzić typową rację krasnoludzkiego żołnierza, ale po tygodniu jedzenia tej gęstej brei każdy miał dosyć. Arwar nie wiedział nawet tak naprawdę, czym różni się olej słonecznikowy od olejku migdałowego, Mir odmawiał prezentacji swych umiejętności, Darelia zaś posiadała niebywałą wręcz zdolność do uczynienia każdego przygotowywanego dania zupełnie niejadalnym. Tak więc drużyna potrzebowała kogoś umiejącego gotować, a fakt, że Taria przy okazji całkiem nieźle radziła sobie z łukiem i dysponowaniem drużynową kiesą, sprawił, że stała się wręcz nieoceniona.
— W każdym razie, jeśli dalej będziemy jechali tą drogą, powinniśmy jeszcze przed wieczorem dotrzeć do miasta — odezwał się Arwar, uważnie oglądając wyjętą z torby mapę. — Przynajmniej tak mi się wydaje — dodał szybko, widząc miny pozostałych, najwyraźniej nadal pamiętających, że zdążyli już się kilka razy zgubić, raz nawet dość poważnie pomylili drogę i stracili dwa dni na powrót i ustalenie właściwego kierunku.
— Zaufamy ci tylko dlatego, że nie musimy nigdzie skręcać i na pewno gdzieś dotrzemy — wyraził w końcu ogólną opinię Ronul, robiąc to z teatralną wręcz powagą. Krasnolud uniósł głowę tak, by jego oczy spotkały się z błękitnymi tęczówkami irwańskiego księcia. — Niech cię jednak bogini chroni, jeśli znowu wylądujemy na bagnach.
— Ja tak tylko wspomnę, że zawsze możemy ustanowić nowe osiągnięcie i zgubić się na prostej drodze — rozległ się nagle dźwięczny głos elfki. Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w stronę wojowniczki, patrząc na nią spod byka.
— Darelio! — krzyknęli zgodnie z wyraźnym oburzeniem wywołanym jej uwagą.
Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami, jakby to nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Zresztą nie byłoby to niczym dziwnym, nie pierwszy raz słyszała to z ich ust.
— Coś nie tak? — zapytała głosem na tyle niewinnym, na ile było ją stać. Wyszło całkiem przekonująco, ale jej przyjaciele nie dali się nabrać.
— Nie kracz! — Arwar trzepnął ją lekko w ramię. Kilka sekund potem skrzywił się z bólu, gdy elfka mu oddała, prawdopodobnie dwa razy mocniej.
— Nie jesteśmy aż tak beznadziejni! — poparła dowódcę Taria, a Ronul rzucił coś o tym, że bogini na pewno nad nimi czuwa i nie pozwoli im zbłądzić ani w sensie dosłownym, ani tym bardziej metaforycznym.
— Nie da się zgubić na prostej drodze! — Mir wydawał się pewny swoich słów.
— Zakład? — rzuciła Darelia z cynicznym uśmieszkiem, który sprawił, że zwierzołak już nic więcej nie powiedział, postanawiając zachować swoje zdanie dla siebie. Usiadł jedynie wygodniej w siodle i rozejrzał się dookoła, ogarniając wzrokiem połacie ziemi, w wielu miejscach pokrytej trawą i resztkami śniegu.
Po ich lewej stronie dało się zauważyć skraj gęstego lasu, pełnego sosen i świerków kojących duszę swym delikatnym, jakże charakterystycznym świeżym aromatem. Końskie kopyta stukały na twardej, ciemnej ubitej już ziemi, nadal zmarzniętej po zimie, gdy drużyna powoli ruszyła przed siebie.
Arwar postanowił iść pieszo, prowadząc za sobą konia, by nie obciążać go dodatkowo, dopóki kowal nie przymocuje mu nowej podkowy. Klnął na siebie w myślach, że zrezygnował z brania dodatkowego wierzchowca, naiwnie wierząc, iż to tylko przyspieszy ich podróż, skoro mają ze sobą niewiele rzeczy. Dopiero podczas podróży zaczął rozumieć, że posiadanie większej ilości zwierząt ułatwiłoby naprawdę wiele spraw. A trzeba było jednak zapytać kogoś doświadczonego, gdy miał okazję, zamiast stwierdzać, że samemu da się radę wszystko zorganizować i doprowadzić do końca.
Młodzieniec westchnął ciężko, spoglądając w niebo, zakryte ciężkimi, burymi chmurami, zwiastunami nadchodzącego deszczu, idealnie wpasowującymi się w jego obecny humor. Minęły zaledwie dwa tygodnie, od kiedy opuścił rodzinny dom, a jego serce już drżało z niepokoju. Czy to ostatni raz, gdy widział matkę? Pocieszało go jedynie to, że nie otrzymał żadnego listu od bliskich, a to mogło jedynie oznaczać, że nic się nie zmienia. Co prawda, pozornie pogodził się już z nadchodzącą śmiercią rodzicielki, ale w głębi nadal nie chciał w to uwierzyć, naiwnie licząc na to, że nadejdzie jakiś cud i ta wyzdrowieje. Chciał zobaczyć ją jeszcze, choć raz, mimo że zdążyli się już ostatecznie pożegnać.
Szybko otarł niechcianą łzę, zanim ta spłynęła po twarzy i posłał uspokajający uśmiech Darelii, obserwującej go z wyraźnym zmartwieniem. Wiedział, że elfka rozumie jego uczucia, sama straciła praktycznie wszystkich krewnych w okolicznościach, o których wolała nie mówić nawet jemu, mimo że przyjaźnili się od wielu lat, kiedy to rodzice bezskutecznie próbowali ich ze sobą zeswatać. Dari już wtedy miała swój ognisty charakterek, co udowodniła, gdy spojrzała na dziesięcioletniego wtedy Arwara i dumnym, dziecięcym tonem ogłosiła, że jej państwa nie stać na wykarmienie takiej szarańczy jak on. Mimo to ich znajomość przetrwała kolejne lata i teraz, nadal z tym dumnym spojrzeniem, jechała u jego boku, gotowa wyrżnąć w pień wszystkich ciemnych, którzy spróbują przeszkodzić im w zniszczeniu swego okrutnego władcy.
Rycerz westchnął głęboko, spoglądając po swoich towarzyszach i uśmiechnął się słabo. Dobrze było wiedzieć, że miał tak wspaniałych przyjaciół, jak oni, gotowych udać się na tę na pozór samobójczą wyprawę, z której tak naprawdę nie mieli żadnych korzyści.
Bogini, jeśli kochasz swe dzieci, spraw, by sprawiedliwości stało się zadość, skierował swe myśli ku ich Stworzycielce, zaciskając mimowolnie dłoń na rękojeści miecza.
✽✽✽
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy przekroczyli mury miasta. Darelia mimo swej niechęci do ciemnych musiała przyznać jedno, mieli naprawdę ładną architekturę. Co prawda, nie znała się na tym tak jak Ronul i Mir, którzy zresztą prowadzili ożywioną rozmowę, jednak i tak potrafiła docenić piękno białych, otoczonych małymi ogródkami domków o strzelistych dachach oraz jasnych kamieniczek, niezbyt wysokich i starannie zdobionych, jakby ich twórcy chcieli nieco uprzyjemnić proste i niezbyt interesujące, a jednak dziwnie przytulne budynki.
Mocno trzymała swojego konia za uzdę, pewnym krokiem krocząc za towarzyszami po spękanym przez czas bruku, którym wyłożono ulice. Zewsząd uderzał ją gwar rozmów w dziwnym, dość twardym i szeleszczącym języku, wśród których tylko czasami z trudem wyłapywała znane sobie frazy we wspólnym narzeczu. W morzu białych głów gdzieniegdzie dostrzegała jakąś inną barwę włosów, najwyraźniej nie wszyscy bali się przebywać wśród dzieci przeklętej bogini ciemności, znanych raczej ze swego okrucieństwa i skuteczności bojowej, niżeli przyjmowania obcych z otwartymi ramionami. Po setkach zapachów docierających do niej wywnioskowała, że natrafili na dzień targowy, inaczej prawdopodobnie mieszanka nie byłaby aż tak różnorodna i w pierwszym momencie drażniąca.
Skupiła wzrok na szerokich barkach Arwara, który rozglądał się w poszukiwaniu kowala. Obok niego Taria z zainteresowaniem chłonęła otoczenie wszystkimi zmysłami, najwyraźniej zachwycona tym, że miała szansę zobaczyć miasto w zupełnie innym państwie, w dodatku w Elionie, do którego sama raczej nie odważyłaby się wybrać.
Zostały im jeszcze jakieś dwie godziny do zachodu, gdy w końcu dostrzegli znany im szyld kuźni. Mimo mocnych drzwi dało się dosłyszeć dźwięk uderzania młotem o metal, tak typowy dla tego miejsca. Arwar odwrócił się do towarzyszy.
— Zaczekajcie tutaj, zaraz wracam — odezwał się jedynie i wszedł do środka, nie zważając na protesty reszty.
— No i świetnie — westchnął Mir, opierając się o ścianę budynku.
— Ja go ratowała nie będę — zastrzegła Darelia, idąc za jego przykładem i wracając do obserwacji otoczenia. Czuła się nieco zawiedziona. Elion wydawał się taki... zwyczajny. Ciemni nie biegali z bronią, owinięci jedynie w zwierzęce futra, nie sprawiali wrażenia wiecznie gotowych do walki. Wręcz przeciwnie, po placu ganiały się bose maluchy, najwyraźniej bawiące się w jakąś odmianę berka, przy jednym ze stoisk dyskutowały zawzięcie młode kobiety, pewien mężczyzna właśnie wylewnie witał się ze znajomym, nie sprawiając przy tym wrażenia zaprawionego w boju, twardego wojownika. Elfka ledwo powstrzymała uśmiech na widok zakochanej pary przy niedużej fontannie na środku rynku. Po chwili jednak spochmurniała, przypominając sobie, że patrzy na lud morderców. Potwory próbujące jedynie utrzymać pozory moralności.
— Już — wyrwał ją z zamyślenia głos Arwara. — Jutro będzie gotowa. — Westchnął ciężko, gładząc delikatnie chrapy swojego siwka.
— Czyli spędzamy noc w gospodzie. — Elfka nie zdawała się zadowolona z takiego obrotu spraw, ale w sumie nie spodziewała się niczego lepszego. I tak nie musieli czekać zbyt długo.
— A to była jakaś inna opcja?! — Mir wyglądał na szczerze zdziwionego. — Myślałem, że to oczywiste!
— A co, już stęskniłeś się za kobietami, że nawet te ciemne musisz podrywać, bezbożniku? — parsknął Ronul, ruszając z resztą w stronę gospody.
— Raczej za łóżkiem, ale skoro już o dziewczętach mowa... — Mir uśmiechnął się szeroko. Podążał obok przyjaciela tanecznym krokiem, jakby nie robiło na nim żadnego wrażenia to, że przebywa na wrogim im terytorium, w dodatku z zamiarem zabicia ciemnego władcy.
— Nie licz na pogrzeb, jeśli którąś zezłościsz — zaśmiał się Ronul, rzucając wodze swojego kuca młodemu koniuszemu czekającemu przed karczmą. Wysoki nastolatek złapał je zwinnym ruchem i z szerokim, zawadiackim uśmiechem na piegowatej twarzy odebrał resztę zwierząt, by zabrać je do stajni i zadbać o to, aby odpoczęły po długiej podróży.
Arwar podszedł do drzwi gospody i pchnął je mocnym, pewnym ruchem. Od razu w drużynę uderzyło ciepło połączone z przyjemnym, miękkim światłem ognia płonącego w niewielkich lampach przy ścianach. Grupa weszła szybko do środka, pozwalając, by trafiła do nich mieszanka aromatów ryb i piwa z niezbyt przyjemnym dodatkiem zapachu potu, pojawiającym się w wielu gwarnych miejscach. Nikt jednak nie skrzywił się z tego powodu, to było typowe dla gospód i szybko szło przywyknąć. Tak samo łatwo dało się przyzwyczaić do na początku rozpraszających dźwięków dziesiątek rozmów, połączonych z odgłosem lutni niezbyt już młodego minstrela siedzącego na kontuarze.
Drużyna spojrzała po sobie i szybko zajęła miejsce w kącie pomieszczenia. Solidny, drewniany stół otaczały dwie długie ławy, dzięki czemu mieli pewność, że nie zabraknie miejsca dla nikogo z ich piątki. Arwar przezwyciężył niechęć do ciemnych i w kilku szybkich, oszczędnych słowach zamówił dla nich prostą kolację. Powstrzymał się od wybierania czegoś bardziej wymyślnego, nie ufał składowi typowo eliońskich dań. Za to zwykły gulasz brzmiał na tyle znajomo, by mimo oporów się na niego zdecydował.
Żwawym krokiem wrócił do towarzyszy, którzy w niezwykłej jak na nich ciszy czekali na niego. Usiadł na ławie obok wyraźnie zamyślonej Tarii i mimowolnie nieco się przygarbił, choć wiedział, że nie powinien. Mimo to nie miał nawet siły, by zwracać uwagę na takie szczegóły.
— Rozumiem, że teraz musimy przebyć cały Elion i dotrzeć do puszczy? — odezwał się po chwili cicho Mir.
Arwar rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje, zanim odpowiedział.
— Tak — wyszeptał po prostu.
— Tam znajduje się świątynia naszej umiłowanej bogini, w której według wszystkich źródeł można otrzymać wskazówki — rozwinął jego lakoniczną wypowiedź Ronul. — Niektórzy twierdzą nawet, że największym bohaterom sama bogini dawała tam broń. — Na jego twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech na myśl o spotkaniu Wszechpotężnej.
— A czemu po prostu nie użyjemy zwykłej broni? — zapytała niepewnie Taria. Arwar spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem. Była taka naiwna...
— To byłoby za mało bohaterskie — stwierdziła Darelia z teatralną wręcz powagą.
— Nieprawda! — zaprzeczył rycerz, po czym szybko ściszył głos. — Nie mamy pewności, czy zwykła broń zadziała — wyjaśnił najadzie. Ta pokiwała ze zrozumieniem głową, przyjmując jego wytłumaczenie.
W tej chwili jednak rozmowa ucichła, bo zbliżyła się do nich służąca z tacą pełną jedzenia i pięcioma kuflami jęczmiennego piwa. Ustawiła wszystko na stole z wesołym uśmiechem, nucąc pod nosem jakąś skoczną melodię.
Ciężkie spojrzenie Arwara spoczęło na Mirze, który uśmiechnął się zawadiacko do dziewczęcia i puścił jej oczko, jakby nie przejmując się tym, że jest Córą Nocy. Ku wyraźnej niechęci irwańskiego księcia panna nie pozostała obojętna na te zaloty. Z uroczym rumieńcem na otoczonej białymi lokami twarzyczce podała zwierzołakowi piwo i uśmiechnęła się, zabierając tacę.
— Miłego posiłku! — życzyła im w płynnym wspólnym, a drużyna mniej lub bardziej entuzjastycznie podziękowała. Dziewczyna złapała pewniej tacę i tanecznym krokiem ruszyła w głąb sali, odprowadzana wzrokiem wyraźnie nią zainteresowanego Mira.
Gulasz okazał się aromatyczny i dość mocny, jakby kucharz niechcący sypnął do garnka zbyt wieloma przyprawami. Mimo to nie należał do złych dań, wręcz przeciwnie. Czuć było, że jego twórca znał się na swoim fachu. Za to piwo okazało się rozwodnione, co było zagraniem typowym wśród karczmarzy. W końcu najważniejsze było ograniczenie kosztów, a przy okazji klienci trudniej się upijali i dało się uniknąć w ten sposób wielu awantur. Co prawda, dla chcącego nic trudnego i najwytrwalsi i tak wychodzili z gospody w stanie wyjątkowej nietrzeźwości, ale było ich znacznie mniej, niż gdyby dostawali nierozwodniony trunek.
Kolacja szybko zniknęła z misek.
— Pójdziemy zapłacić za jakieś pokoje — rzuciła Darelia, wstając z ławy i ruchem dłoni pokazując Tarii, by ta poszła za nią. Najada zerwała się z siedzenia, złapała mieszek z pieniędzmi i szybko oddaliła się wraz z elfką, znikając w tłumie białych głów.
Arwar uniósł po chwili głowę i bez zaskoczenia stwierdził, że nie tylko one się ulotniły. Mir najwyraźniej rzeczywiście postanowił zawrzeć bliższą znajomość z podającą im jedzenie dziewczyną, a Ronul... cóż, dowódca był gotów się założyć, że krasnolud postanowił odrzucić na bok wszelkie uprzedzenia i ruszył na poszukiwanie towarzyszy do gry w karty. Młodzieniec westchnął ciężko, dopijając swoje piwo. Nie popierał takich zachowań, ale nie miał nawet siły szukać towarzyszy po całej sali. Mimo to nie podobało mu się, że został sam z własnymi myślami, więc postanowił zaryzykować i zamienić kilka słów z którąś z nielicznych rozsianych po gospodzie istot, których kolor włosów nie przypominał spadającego na ziemię śniegu.
✽✽✽
Z wyraźnym znudzeniem bawiłem się swoim kubkiem i obserwowałem, jak z każdym zrobionym przez niego obrotem poruszają się resztki grzanego wina w środku. Zastanawiało mnie, kiedy znów będę mógł go spróbować. Za tydzień? Miesiąc? Jeszcze tutaj, czy już poza granicami kraju?
Podobała mi się ta gospoda. Zwisające z sufitu pod ścianami pęki ziół i nieduże, proste lampy z olejem sprawiały przytulne wrażenie, półmrok pozwalał odpocząć zmęczonym oczom. Zatrzaśnięte okiennice nie przepuszczały ani odrobiny szalejącego na zewnątrz wiatru, w rogu obok kontuaru wesoło trzaskał kominek, pełniący raczej funkcję ozdobną niż rzeczywiście grzewczą, bo na tę drugą był zdecydowanie za mały.
Dobre wrażenie sprawiał też pokój, który dostałem. Mały, jednak czysty, ze schludnie pościelonym łóżkiem i krzesłem, na którym stała miska. Przynajmniej tyle zauważyłem, gdy zostawiałem tam swoje rzeczy, by od razu zejść na kolację. Byłem głodny jak wilk, dlatego z trudem powstrzymałem się przed zamówieniem czegoś więcej niż w miarę taniej zupy i wina, którego resztki właśnie obijały się o ścianki kufla, poruszanego przed mój skryty pod warstwą brązowego materiału palec.
Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero uczucie czyjejś obecności. Uniosłem oczy tylko po to, by zobaczyć stojącego przed moim stolikiem młodego mężczyznę, najwyraźniej przybysza, zresztą dość niepewnego.
— Tak? — zapytałem w języku wspólnym dość obojętnie. Nie miałem zamiaru zajmować się żadnym zagubionym jasnym, miałem dosyć własnych problemów.
— Wolne? — Wskazał miejsce obok mnie. Pokiwałem głową.
— Pewnie — potwierdziłem i uśmiechnąłem się lekko do służącej, która do nas podeszła, najwyraźniej chcąc zapytać, czy chcemy czegoś jeszcze. Po chwili zastanowienia zdecydowałem się na jeszcze jedno wino, mój niespodziewany towarzysz zaś poprosił o piwo, najwyraźniej także kolejne, co dało się wywnioskować po tym, że miał już swój kufel.
Dziewczyna pokiwała głową i zniknęła w głębi budynku. Nie minął kwadrans, a już otrzymałem swój napój. Z lubością przymknąłem nieco powieki, sącząc powoli mocne, rozgrzewające wino z przyprawami. Nie ma niczego lepszego na zimne, deszczowe wieczory. Czułem na sobie uważne spojrzenie jasnego, nie przejąłem się tym jednak. Później się nim zajmę.
Biedny, na swój trunek czekał znacznie dłużej. Gdy jednak w końcu go otrzymał, za jednym zamachem opróżnił chyba z pół kufla. Oderwałem wzrok od moich oplatających przyjemnie ciepły kubek dłoni i uniosłem go na mężczyznę. Wyglądał na rycerza, wrażenie to jeszcze bardziej potęgował miecz przy pasie, skryty w prostej, ale eleganckiej pochwie, takiej, jakie nosiła zazwyczaj szlachta. Zaciekawiło mnie to nieco, ponadto pozwoliło skupić myśli na czymś innym, niż moje własne problemy.
— Co was tutaj sprowadza, czcigodny panie? — spytałem grzecznie, z uwagą oglądając nieco obdrapany blat stolika. Widać, że miał już swoje lata, jednak nadal był w stosunkowo dobrym stanie.
— Na nocleg się zatrzymaliśmy — mruknął mężczyzna. Teraz miałem już pewność, że nie był sam, czyli rzeczywiście rycerz. Drużyna? Reszta pewnie położyła się już spać albo rozeszła się po gospodzie i biedak został sam.
— A z kim podróżujecie, mości rycerzu? — zapytałem go z lekka zaciekawiony. Nie codziennie miałem w końcu styczność z takimi gromadkami.
Młodzieniec spojrzał na mnie błękitnymi oczyma wystającymi spod roztrzepanej płowej czupryny, po czym lekko zakręcił kuflem.
— Z drużyną, a z kim, młody? — rzucił w odpowiedzi. Wydawał się delikatnie rozbawiony moim pytaniem, choć uważałem je za w pełni uzasadnione. Chyba przez chwilę wydało mu się, że rozmawia z jakimś podlotkiem, który pierwszy raz widzi kogoś w napierśniku i z mieczem u boku. Poza tym nie jestem młody!
Wydałem nieco zirytowany odgłos. Czy on uważa mnie za idiotę? Trzeba go sprowadzić na ziemię.
— No przecież wiem, że nie sam! — Chociaż po takich to jednak można się wszystkiego spodziewać. — Ale kto jest w tej drużynie? — sprecyzowałem pytanie, żeby nie było już żadnych niejasności.
Rycerz przyjrzał mi się uważnie i zastanowił przez chwilę, jakby nie był pewien, czy powinien odpowiadać.
— Ja — zaczął jednak po chwili wyliczać. Widocznie uznał to pytanie za nieszkodliwe. Miałem pewność, że niemałą rolę odegrał fakt, że właśnie zamawiał trzecie piwo. Zresztą równie dobrze mógłbym ich spotkać gdzieś za dnia i wtedy i tak bym się dowiedział, kto tam jest, więc nie było sensu robić z tego tajemnicy. — Darelia jest elfką. Chociaż czarować za żadne skarby nie umie, to w walce niewielu może się z nią równać. Mir to zmiennokształtny, zmienia się w jelenia.
Ledwo powstrzymałem się od wzgardliwego prychnięcia. No i czego ja się spodziewałem? Typowa, schematyczna drużyna rodem z tych nudnych, jasnych legend. One wszystkie różniły się tylko wiekiem i płcią poszczególnych członków. Do dopełnienia obrazu brakowało tylko trolla oraz czarodziejki.
— Taria, najada — wyliczał dalej wojownik, a ja uniosłem lekko brew, nieco zaskoczony. W końcu coś nowego! — No i Ronul, krasnolud. — Cofam, ta drużyna jednak jest nudna. No i na co oni tutaj się przypałętali? Mało mają pracy u siebie? Umrzeć chcą?
— No a czemu ty tu sam siedzisz? — zapytałem szybko, starając się ukryć mieszankę zawodu i znużenia cisnącą mi się na twarz. Nie rozumiałem, czemu jeszcze po prostu go nie zostawiłem. Mimo wszystko coś mnie przed tym powstrzymywało, choć na pewno nie była to już ciekawość.
Rycerz spojrzał na mnie uważnie, jednak tym razem odpowiedział praktycznie natychmiast. Chyba uznał, że nie jestem jego wrogiem. Alkohol to jednak naprawdę przydatny wynalazek, chociaż byłbym zdziwiony, gdyby rzeczywiście już się upił.
— Mój koń zgubił podkowę i jutro ją odbieramy — wyjaśnił cicho z ciężkim westchnieniem, wyraźnie zmartwiony tym faktem. — Poza tym... tylko nie mów nikomu, młody, bo to tajemnica — zaczął, a ja mimowolnie pochyliłem się w jego stronę — brakuje nam maga — wyszeptał głosem pełnym dziwnego rozgoryczenia, a ja zamarłem. Tym razem nie udało mi się powstrzymać niedowierzania. Tego się nie spodziewałem. Jak to nie mają maga?! W drużynie jest aż pięć osób, a czarodzieja żadnego?! Co oni, sami wojownicy się zebrali czy już po prostu brali kilka osób do ozdoby, żeby nie było, że jest raptem dwóch czy trzech tylko bojowników o dobro, pokój, sprawiedliwość i światłość na całym świecie?
Wychodziło na to, że najwyraźniej nie tylko ja miałem poważne kłopoty. Chociaż akurat oni sami się o nie prosili, tworząc drużynę ze, znając życie, jakimś nad wyraz światłym celem do osiągnięcia i nie biorąc do niej maga.
Wziąłem głęboki oddech, zanim zadałem kolejne pytanie. Powoli zaczynałem bać się odpowiedzi.
— Powiedzcie mi, mości rycerzu, co wy chcecie z tą swoją wybrakowaną drużyną zwojować? — powiedziałem wolno i wyraźnie, spoglądając na podchmielonego już lekko mężczyznę z ledwo skrywaną kpiną i powoli popijając wino korzenne ze swojego kufla. Co prawda, nie miałem żadnego powodu, by interesować się losem pechowej gromadki, ale rozmowa z rycerzem sprawiała, że myślałem o czymś innym niż ostatnie wydarzenia i mogłem zwyczajnie odpocząć od martwienia się przyszłością.
— A po co ci to wiedzieć? — rzucił wojownik nieco nieufnie. O, czyli nie był na tyle głupi, żeby rozpowiadać o swoim celu!
— No weź, przecież nikomu nie powiem! — Zrobiłem błagalną minę. — Poza tym powinniśmy trzymać się razem, wiesz, jak rzadko widzę tutaj kogokolwiek jasnego? — gadałem jak najęty, mając nadzieję, że mi uwierzy. Mogłem potraktować to jako ćwiczenie, w końcu, gdy dotrę do Irwanii, będę musiał cały czas udawać jasnego. Dlatego im wcześniej zacznę wczuwać się w rolę, tym lepiej.
— Najpierw wyjaw mi, co ty robisz w tym zapchlonym mieście? — zażądał w zamian, a ja z trudem powstrzymałem złośliwą uwagę. Ten gród nie był zapchlony, mieszkańcy bardzo o to dbali!
— A, tak jakoś wyszło — mruknąłem. Z moimi rudymi kłakami nie przypominałem nikogo z ludu nocy, przez co bez problemu mogłem udawać przybysza z jasnych ziem. — Nikt nigdzie nie potrzebuje moich zdolności, zresztą przypadkiem wpadłem w małe zatargi z prawem... — westchnąłem ciężko, z melancholią i zrobiłem pełną smutku minę. Miałem nadzieję, że wypadło to dość przekonująco.
Rycerzowi chyba zrobiło się żal „bezrobotnego" i najwyraźniej uznał, że potrzebuję pomocy, bo od razu pospieszył z propozycją.
— Możesz się do nas przyłączyć, młody — ogłosił, energicznym ruchem stawiając na stole swój opróżniony już kufel i przyglądając mi się uważnie.
Zastanowiłem się nad tym, choć byłem prawie pewien, że odmówię. I tak miałem zbyt wiele problemów na głowie, musiałem zrobić wszystko, by umknąć poza teren kraju, a nie pałętać się z jakimiś drużynami. Z drugiej strony, brzmiało to dość zachęcająco i gdybym był w innej sytuacji, możliwe nawet, że przystałbym na propozycję rycerza. Tyle że nadal nie wiedziałem, co oni właściwie chcą osiągnąć, a to znacznie wpłynęłoby na moją decyzję. Gdyby przykładowo jechali w stronę Irwanii, byłbym gotów nawet im trochę potowarzyszyć, choćby dla zwykłej rozrywki...
— Widzicie panie, jest jeden tyci, tyci problem — powiedziałem powoli, obserwując pojawiający się na twarzy rycerza zawód. — Nadal nie powiedziałeś mi, czego chcecie dokonać — przypomniałem dosadnie, wbijając w niego uważne, dość ostre spojrzenie zielono-żółtych oczu.
— Ach, rzeczywiście. — Wojownik ledwo powstrzymał się przed palnięciem w czoło. Skinął dłonią, żebym pochylił się w jego stronę. Gdy to zrobiłem, wyszeptał mi wprost do ucha: — Chcemy zabić Władcę Ciemności.
O mało co nie zakrztusiłem się napojem. Wyprostowałem się gwałtownie, patrząc na mężczyznę z niedowierzaniem. No do cholery jasnej! Że co, proszę?! On sobie ze mnie żarty stroi, czy co? Kolejni?! No co ja, kurwa, zrobiłem temu przeklętemu światu, że każdy, dosłownie każdy chce mnie nagle zabić?!
Westchnąłem ciężko i zgarbiłem ramiona. Nie miałem oczywiście zamiaru zdradzać rycerzowi, że jego cel właśnie przed nim siedzi i stracił władzę. To było naprawdę nieprzyjemne, mieć świadomość, że kolejne osoby chcą mnie zabić, a ja nawet nie wiedziałem tak właściwie, za co. Co ja zrobiłem tym jasnym?
Z drugiej strony, to było aż żałosne. Nie mieli nawet maga, a ich cel... cóż, był mną, a to mówiło samo za siebie. Liczyłem na coś bardziej chwalebnego. Nie dość, że chce mnie zabić jakaś wybrakowana drużyna, to jeszcze proponowali mi współpracę! Zaczynałem poważnie wątpić w zdrowy rozsądek młodzieńca przede mną.
Przegryzłem wargę i z całej siły starałem się nie roześmiać. Moje barki wręcz drżały od wesołości, w oczach stanęły łzy. Dobrą chwilę zajęło mi uspokojenie się, w czym nie pomagał oczekujący wzrok wojownika.
W sumie... podobno pod latarnią najciemniej. Rzeczywiście, najłatwiej byłoby się udać do Irwanii, ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej oczywiste stawało się to rozwiązanie. A kto by pomyślał, że nie tylko nie opuszczę kraju, ale też skryję się wśród osób chcących mnie zabić? Szczególnie że oni też raczej nie będą paradowali przed nosem gwardii. Zresztą... zawsze mogliby mi pomóc w odzyskaniu tronu, nawet jeśli nieświadomie. No i musiałem przyznać, że pociągała mnie wizja niebezpieczeństwa z tym związanego. Dlatego podjąłem decyzję, zanim zdążyłem to jeszcze raz przeanalizować i zmienić zdanie.
— Ile płacicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro