Rozdział 13. Dzieci Nocy
Do chaty ostrożnie wpadły blade promienie porannego słońca. Prześlizgnęły się po niskiej jakości kołdrze, utworzyły refleksy na ognistych lokach rozsypanych dookoła pobladłej z wyczerpania twarzy drobnego szesnastolatka. Oświetliły wyraźnie kilka sylwetek rozłożonych na podłodze dookoła starego siennika. Rozjaśniły lekko także intensywnie czarne pióra siedzącego bez ruchu na parapecie kruka.
— Arwar, zrób coś z tym słońcem, skoro jesteś tutaj dowódcą! — rozległ się zirytowany jęk. Darelia przekręciła się na bok, zakrywając dłonią oczy, aby nie docierało do nich światło. Elfka ustawiła się najlepiej z całej drużyny, bo całą noc spędziła w prowizorycznym fotelu stojącym obok łóżka i nie zamierzała zamienić go na zimną, twardą podłogę. Gdy tylko ktoś próbował poruszyć temat zamiany, żeby inni też mogli lepiej odpocząć, mordowała go spojrzeniem i ogłaszała, że nie ma takiej opcji, bo planuje udusić maga, gdy ten tylko otworzy oczy i nie może tego przegapić.
— Kobieto, przecież ci go nie zgaszę! — odezwał się nie do końca jeszcze rozbudzony rycerz, przecierając oczy z grymasem niechęci na twarzy.
— W ogóle, to ciekawe, czy możliwe jest zgasz... — zaczął Ronul. Krasnolud leżał leniwie pod swoim kocem i najwyraźniej nie miał nic przeciwko starej podłodze. Byle było gdzie spać.
— Ronul, mam do ciebie prośbę — wtrącił zmęczonym, ledwo zrozumiałym głosem Mir, zanim tamten dokończył mówić. — Zamknij się.
— Kraa! — wtrącił energicznie kruk, machając obsydianowymi skrzydłami.
Dość głośna rozmowa zbudziła także Tarię. Najada usiadła i przeciągnęła się, po czym przetarła oczy, rozglądając się dookoła niezbyt przytomnym wzrokiem.
— O czym wy... — zaczęła, ale jej spojrzenie zatrzymało się na Firmilu. — Co z nim? — zapytała z wyraźnym zmartwieniem, które odmalowało się także na jej twarzy.
— Nijak. Śpi paskudnik — mruknęła Darelia, prezentując reszcie rzadko spotykaną minę markotnego elfa, wyraźnie niezadowolona z takiego obrotu spraw. Z drugiej strony, choć nie przyznawała tego na głos, zachowanie Syna Nocy zaimponowało jej. Szczególnie przy tym wszystkim, czego nasłuchała się przez lata o mieszkańcach Elionu. Co prawda, patrząc na normalnych mieszkańców państwa, odnosiła wrażenie, że jaśni zupełnie się mylili, jednak i tak ciągle ją to zaskakiwało.
Mechanicznie wręcz przyjęła od Arwara suchara i zaczęła go przeżuwać. Spojrzała bezmyślnie po przyjaciołach. Ronul gdzieś wyszedł. Najpewniej uznał, że skoro ma niewiele do zrobienia, to najwyższy czas zgolić zarost, który rósł mu z typowo krasnoludzką szybkością. Od kilku dni nie miał okazji sięgnąć po brzytwę, przez co dorobił się już małej bródki.
Mir za to wyjął z torby książkę, by zająć myśli czytaniem o rzeczach interesujących tylko jego. Istniało duże prawdopodobieństwo, że oderwałby się od niej, dopiero gdy zrobiłoby się zbyt ciemno, by mógł dalej poznawać treść.
Taria natomiast powoli rozczesywała długie, blond pasma, poświęcając im wyjątkowo dużo uwagi. Darelia podejrzewała, że dziewczyna była myślami zupełnie gdzie indziej, a czynność wykonywała tylko po to, by zająć czymś ręce i nie czuć się tak nieswojo. Proste czesanie w pewien sposób dawało jej najpewniej namiastkę normalności, tak potrzebną podczas całej podróży nieprzyzwyczajonej do tego wszystkiego najadzie.
Darelia westchnęła cicho i jeszcze raz spojrzała na maga. Ledwo powstrzymała chęć przeczesania palcami rozsypanych na sienniku rudych loków, dotknięcia bladej, wręcz białej skóry na policzku. A także uduszenia go za to, że doprowadził się do takiego stanu.
Wściekle potrząsnęła głową i wstała. Ruszyła w stronę drzwi, ignorując zupełnie ostrożne pytanie Tarii, gdzie się wybiera.
Szybkim krokiem przeszła obok rozmawiającego z ciemnymi Arwara, nie zwracając uwagi na jego zdziwiony wzrok, gdy ją dostrzegł. Tak bardzo brakowało jej bliskości lasu albo chociaż niewielkiego zagajnika, w którym mogłaby się zaszyć na kilka godzin i pomyśleć.
Jednak zarośla zostawili już dawno za sobą, więc pozostało jej iść przed siebie, po ciemnej, twardej ziemi, wśród nielicznych kęp trawy i krępych krzewów, jedynych dowodów na to, że panowała już wiosna.
Głupi mag, podsumowała w myślach po raz kolejny zachowanie Firmila. Czemu tak bardzo się upierał, żeby pomóc tej kobiecie? Nie rozumiała tego. Sam mógł umrzeć, wiedział, że to sytuacja beznadziejna, a mimo to nie poddał się, co na jego miejscu zrobiłby niejeden profesjonalny lekarz. A on nawet nie był uzdrowicielem. Nie dość, że wręcz wyciągnął z grobu tę kobietę, to jeszcze sam przeżył, choć leżał wyczerpany. Darelia wiedziała, że na jego miejscu prawdopodobnie zrezygnowałaby w momencie, w którym odkryłaby, że nie wystarczą zwykłe lekarstwa. Miała tylko nadzieję, że Eliończyk niedługo się obudzi.
Nie pojmowała tego wszystkiego i to ją przerażało. Jeszcze tak niedawno miała ochotę go zabić. No dobrze, nie jego, a Władcę Mroku, ale to to samo! Chociaż... Firmil był zupełnym zaprzeczeniem wszystkiego, co wiedziała o ciemnych i na pewno nie wyglądał na bezdusznego potwora mordującego dla zabawy. Domyślała się, że gdyby go nie poznała, pewnie nawet nie pomyślałaby dobrze o Dzieciach Nocy i nie przyszłoby jej do głowy, że ich król wcale nie jest takim draniem. A tak, zwyczajnie nie wyobrażała sobie podnieść na niego miecza.
— Plose pani! — usłyszała nagle wysoki, nieco sepleniący głosik. Odwróciła zaskoczona głowę, tylko po to, by zauważyć dwójkę małych, ciemnych dzieci, chłopca i dziewczynkę. Maluchy patrzyły na nią wielkimi, niewinnymi oczami w kolorze ciemnego brązu, odznaczającymi się od chudych, bledziutkich twarzyczek i bielutkich, prostych włosków.
— Tak? — spytała uprzejmie, kucając, by znaleźć się na ich poziomie. W końcu to tylko dzieci, nic jej nie zrobiły, dlatego postanowiła, że spróbuje ukryć swój zły humor, by ich nie przestraszyć.
— Pani jest elfem? — odezwało się jedno z dzieci z wyraźnym akcentem, patrząc na nią z dziwną mieszaniną ciekawości i szczerego zachwytu, jaką można było dostrzec tylko wśród maluchów.
— Owszem — odparła krótko Darelia, odsłaniając częściowo skryte między czarnymi włosami szpiczaste ucho, by było lepiej widoczne.
— Łał! — pisnęła dziewczynka, gdy je ujrzała. Chłopiec tylko w milczeniu otworzył szerzej oczy, wpatrując się w nią z zainteresowaniem.
— A ile macie lat? — zapytała elfka, przywołując na twarz miły uśmiech. Tak naprawdę nie uważała tej informacji za istotną, jednak uznała, że miło będzie, jeśli spróbuje jakoś pociągnąć rozmowę, zamiast przebywać w coraz bardziej niewygodnej ciszy.
— Terne... — mruknęła nieco zmieszana dziewczyna, jednocześnie pokazując dłoń. Jej towarzysz wyprostował ostrożnie siedem palców.
— Pięć? Siedem? — upewniła się Darelia, słysząc nieznane jej słowo i spoglądając na gesty.
Dzieci pokiwały gwałtownie głową z wyraźnym zadowoleniem. Elfka musiała przyznać w myślach, że i tak znajomość języka wspólnego u tej dwójki jej zaimponowała. Ona w ich wieku nie potrafiła sklecić nawet prostego zdania, a one do tej pory jedynie z liczbami miały problem.
— A plose pani, co s tym panem, co pomógl cioci? Wszystko dobse? — zapytała w końcu niewyraźnie dziewczynka z wyraźnym zmartwieniem na twarzyczce.
Darelia z trudem ukryła zaskoczenie. Wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała. Nie spodziewała się, że dzieci będzie to w jakikolwiek sposób obchodzić, w końcu byli dla nich tylko grupą nieznajomych. Czasami odnosiła wrażenie, że ciemni, paradoksalnie do wszelkich plotek, mieli więcej empatii niż pozostałe nacje.
— Emm... tak, po prostu musi się trochę przespać — wydusiła, wstając szybko. — Wybaczcie, ale już pójdę, zobaczę, co u niego — rzuciła, machając im jeszcze na pożegnanie.
Czuła się coraz gorzej. Przybyła do tego królestwa z jedną misją — zabić ich władcę. Wszystko jasne i proste, choć niebezpieczne. Zamiast tego wylądowała w samym środku cichego konfliktu rozrywającego państwo od środka i, choć nie powiedziała tego na głos, w sercu zdążyła już wybrać stronę, po której postanowiła stanąć. O ironio, należał do niej pewien rudowłosy chłopak, któremu rzeczywiście bliżej było do dworskiego maga, niż szalonego i morderczego króla.
— Czemu odnoszę wrażenie, że myślimy o tym samym? — Drgnęła i odwróciła się prędko, usłyszawszy za sobą znajomy głos.
— Arwar, idioto, prawie na zawał przez ciebie padłam! — warknęła do stojącego kilka kroków od niej księcia.
Ten uniósł brew z wyraźnym rozbawieniem, a na jego ustach zagościł krzywy uśmieszek.
— Gdzie się podziały twoje legendarne elfickie zmysły? — zapytał z lekką dokuczliwością, zapewne domyśliwszy się już dawno, że elfka zwyczajnie się zamyśliła i nie zwracała uwagi na otoczenie.
— Tam, gdzie twoje królewskie wychowanie — odparowała z udawanym gniewem, jednak na jej twarzy pojawił się cień ledwo powstrzymywanego uśmiechu. — Odpowiadając na twoje pytanie, czyżbyś również myślał o tym, że wpakowaliśmy się w sam środek paskudnego bagna? — dodała, nawiązując do pierwszych słów rycerza.
— Masz na myśli to, że cały mój niezbyt dopracowany i toporny plan, opierający się w dużej mierze na szczęściu i pomocy bogini, stworzony pod wpływem emocji i głupiej chęci zemsty, wyjątkowo szybko runął? — sprecyzował Arwar, ruszając wolnym krokiem w stronę budynków.
— Czy ty właśnie przyznałeś, że twój pomysł był głupi? — Zdziwiła się teatralnie Darelia, idąc obok niego.
Arwar wzruszył ramionami.
— Udawaj, że tego nie słyszałaś — odparł beztrosko. — Był genialny. Przystaliście na niego — przypomniał złośliwie, a elfka przewróciła oczami.
— Bo lepszego nie mieliśmy — odparła równie lekko, jakby rozmawiali o pogodzie. — To co teraz? Wiesz już?
— Wiem. — Zaskoczył ją Irwańczyk. — Jedziemy do świątyni, nadal. Chcę się dowiedzieć, o co dokładniej tu chodzi, a wizyta nie zaszkodzi. A potem... cóż, nadal nie przeszła mi ochota do wielkich czynów. — Uśmiechnął się, choć jego błękitne oczy były wyjątkowo poważne. — Myślę, że pewien rudy Syn Nocy nie pogardzi nieocenioną pomocą najgorszej drużyny na całym kontynencie.
— A gdzie ty masz tę drużynę? — prychnęła elfka i rozejrzała się na pokaz, jakby szukając rzeczonej grupy. — Bo ja tu widzę tylko jedną, w dodatku kompetentną. Czyżbyś postanowił pomóc niedoszłej ofierze? A co z twoją matką?
— Dari, oboje oczekiwaliśmy czegoś zupełnie innego. Jestem pewien, że Firmil nie kłamie, on na pewno nie zrobiłby czegoś takiego.
— Byłeś pewien, że jest jasny...
— Zamknij się, co? Jestem pewien, że mama nie zachorowała, ot tak i mam zamiar zamordować gnojka, który do tego doprowadził, ale nie będę zabijał niewinnego Syna Nocy tylko dlatego, że urodził się akurat z nazwiskiem Ilpherkir! Poza tym, cholera, Dari, ja dogaduję się z nim lepiej niż z ponad połową mojego rodzeństwa!
— Bo ponad połowa twojej rodziny to sztywniacy i nudne żony bez własnego zdania, ewentualnie irytujące baby. Lubię tylko Irina, Eltiana i Jarnisa. Podoba mi się, że chociaż kuzyna masz ciekawego — ogłosiła, wciągając głęboko rześkie powietrze, przesiąknięte zapachem ziemi.
— Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak na niego patrzysz. — Słowa Arwara sprawiły, że aż się zatrzymała.
— Niby jak?— zapytała ostrożnie, przyglądając się uważnie przyjacielowi. Ciekawiło ją, co tym razem przyszło mu do głowy, ale jednocześnie nieco obawiała się jego odpowiedzi. Arwar czasami potrafił ją zaskoczyć swoimi przemyśleniami. Szkoda, że nie zawsze pozytywnie.
Ten uśmiechnął się niewinnie, po czym odpowiedział, używając wyjątkowo dosadnego porównania:
— Jak ja na potrawkę z jagnięciny.
— Uff, bo już się bałam, że jak ty na Tarię — sarknęła, ignorując na pozór fakt, że jagnięcina to jego ulubione danie, i uśmiechnęła się zwycięsko na widok wyraźnego rumieńca, który wstąpił na twarz księcia.
— O co ci chodzi?! — wydusił ten, nieudolnie udając, że nie rozumie, co ma na myśli jego przyjaciółka.
— Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię — odparła niewinnym głosem. — Podoba ci się. — Zaśmiała się cicho.
— Jest dla mnie jak siostra.
— Nie, Arwar, nie jest dla ciebie jak siostra — stwierdziła dosadnie i ruszyła dalej. — Jeśli masz zamiar wciąż kłamać, zacznij brać lekcje u Firmila. Gdyby nie dał się sprowokować, pewnie jak ostatni naiwniacy tańczylibyśmy, jak nam zagra do momentu, w którym już nie dałoby się ukrywać, kim jest. Nie jest głupi.
— I ty niby nie jesteś nim zainteresowana...
— Wiesz, mój niedoszły mężu, lepiej oddal się do swojej „siostry", zanim przypomnę sobie, że dawno nie ćwiczyłam rzucania kamieniami do ruchomego celu. — Darelia uśmiechnęła się słodko, podnosząc z ziemi odłamek skały wielkości męskiej pięści, po czym podrzuciła go w dłoni.
— A ty gdzie idziesz?
— Do koni. Są ciekawsze od ciebie. — Pokazała mu język i zniknęła między budynkami.
— Co za elfka — mruknął rozbawiony Arwar, kręcąc głową. Ruszył w stronę zajętej przez nich chatki, nucąc pod nosem. Gdy tylko do niej dotarł, pchnął drzwi i bez wahania wszedł do środka.
✽✽✽
Taria siedziała na podłodze. Na kolanach położyła sobie jedną z ksiąg Mira, brodę oparła na dłoni. Postanowiła zająć się czytaniem, mając nadzieję, że czas zleci jej na tym szybko. Od kiedy w zakonie nauczyła się rozpoznawać litery, z chęcią łapała za kolejne lektury, by jak najbardziej poszerzyć swoją wiedzę i nadrobić braki, tak widoczne podczas rozmów ze szlachciankami, a czasem nawet przyjaciółmi. Co prawda, po co przyszłej członkini zakonu umiejętność płynnego liczenia, czy też znajomość praw fizyki, i tak nieprzydatnych w czasie modlitw? Powinna jedynie umieć na pamięć potrzebne formuły i nauczyć się odpowiednich czynności, aby poradzić sobie w przyszłym życiu.
Jednak najada nie miała najmniejszego zamiaru zostać ani akolitką, ani później siostrą. Tym bardziej nie brała pod uwagę wyjścia za mąż za jakiegoś mieszczanina, który nie szanowałby kobiet i miałby pełno bękartów w całym kraju. Dlatego, gdy tylko Darelia, zwierzyła jej się z planów Arwara odnośnie do zabicia ciemnego władcy, dziewczyna robiła wszystko, by namówić elfkę do zabranie jej z nimi. Trwało to dość długo, ale starsza dziewczyna w końcu ustąpiła i pozwoliła przyjaciółce na wyrwanie się z miejsca, gdzie spędziła ostatnie kilka lat.
Teraz siedziała w środku ciemnego królestwa i mimo pozornego zainteresowania książką tylko czekała, aż pewien rudowłosy mag się obudzi. Główne po to, by wziąć przykład z Darelii i porządnie go ochrzanić. A potem po przyjacielsku przytulić i zmusić do obiecania, że więcej nic takiego nie zrobi.
— Tak jakoś cicho — stwierdził Arwar, wchodząc do pomieszczenia. W tej chwili bardziej przypominał szlachcica niż rycerza, nie miał na sobie nawet fragmentu zbroi. Blond włosy prezentowały pełnię artystycznego nieładu, na brodzie dało się dostrzec zaczątki zarostu.
— Spokojnie po prostu — stwierdziła dziewczyna, odkładając na bok książkę i spoglądając na młodzieńca z lekkim uśmiechem.
Ten usiadł obok, nie przejmując się zalegającym na podłodze kurzem.
— Co czytasz? — zapytał, wskazując dłonią księgę, którą odłożyła najada.
— Przemiany w ustroju politycznym Irwanii w pierwszych wiekach jej istnienia — odparła bez zastanowienia dziewczyna.
Arwar aż jęknął, spoglądając na nią tak, jakby wręcz oszalała.
— Chce ci się to czytać? — rzucił autentycznie zdziwiony. — Rozumiem, że chcesz wiedzieć jak najwięcej, ale nie przesadzaj — prychnął. — Co najwyżej oboje będziemy głupi. — Zaśmiał się, puszczając jej oczko.
— A wtedy ja się do was nie przyznam w żadnym poważnym towarzystwie — wtrącił Mir, siadając wraz z Ronulem obok przyjaciół. — Zrobicie mi wstyd swoją niewiedzą.
— Zgadzam się — rzucił z rozbawieniem krasnolud, bawiąc się jednocześnie wyjętymi z kieszeni kartami. — Nie będę się za was tłumaczył. — Na jego twarzy pojawił się żartobliwy uśmiech, a palce sprawnie przetasowały zużytą talię.
— O czym rozmawiacie? — odezwała się Darelia, wchodząc do chaty z wyjątkowo zadowoloną jak na nią miną.
— O jednej z ich najbardziej widocznych cech, czyli oczywiście głupocie — odezwał się nowy głos. Słaby i zachrypnięty, ale wyjątkowo pewny.
Wszyscy jednocześnie odwrócili się w stronę, z której dochodził, wybałuszając oczy.
— No ale nie patrzcie na mnie jak na trupa, jeszcze nie umarłem — parsknął Firmil, unosząc się powoli na łokciu i obrzucając ich ironicznym spojrzeniem zielono-żółtych oczu, sprawiających wrażenie jeszcze większych niż normalnie. — Wybaczcie, Arwarze, Darelio, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie.
— Uduszę! — krzyknęła w odpowiedzi elfka i praktycznie rzuciła się na maga, zamykając go w mocnym uścisku. — Ty draniu! Jeszcze raz nam coś takiego zrobisz, co cię zatłukę! Kretynie! — mówiła z wyjątkową szybkością, cały czas obejmując chłopaka. Dopiero po dłuższej chwili z wyraźną niechęcią odsunęła się od niego i obrzuciła uważnym spojrzeniem.
Nadal toto niezdrowo blade i nawet z twarzy chude. Przez to wszystko włosy wyglądały, jakby naprawdę płonęły, a oczy wręcz świeciły. Nadal niezwykle to urocze i przystojne z rysów. Czyli w normie, nic się nie zmieniło, druga para rąk mu nie urosła, rogi też nie.
— Dobra, nie umrze — ogłosiła reszcie drużyny. — Tylko jeszcze musi odpocząć.
Tymczasem Frimil wpadł w słabsze objęcia drobnych ramion Tarii. Najada nawet nic nie mówiła, wystarczyło jednak jej srogie spojrzenie, by mag wiedział, co dziewczyna chce przekazać.
— Firmil, ja wiem, że musisz jeszcze odpocząć, ale mam pytanie — odezwał się nagle Arwar, przerywając tę uroczą scenę.
Mag odsunął od siebie najadę, targając jej przy okazji włosy, po czym spojrzał na rycerza spokojnym, pewnym siebie spojrzeniem, które samo już mówiło, że nie boi się żadnego pytania.
— Słucham?
— Bo ci ludzie... Oni wszyscy są biedni. Czemu? — zapytał ostrożnie rycerz, a czarownik przez chwilę wyglądał prawie tak, jakby dostał w twarz. Szybko jednak się opanował.
— Nie wiem — przyznał w końcu, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. — Wojny skończyły się już na tyle dawno, że wszystko powinno wrócić do normy, ale odnoszę wrażenie, że za tym wszystkim stoi królowa.
— Twoja matka?
— Przecież nie babka — prychnął. — Wydaje mi się, że wręcz nienawidzi zwykłych mieszkańców kraju, szczególnie chłopstwa. Przez ostatnie lata miała niesamowity wpływ na mojego ojca, był nawet gotów wydziedziczyć Merta kilka miesięcy przed... przed tym, jak go zabito. Owinęła go sobie wokół palca, większość szlachty też. Dlatego nie widzę innego sensownego wyjaśnienia, ja sam nie mogłem zbliżyć się do żadnych dokumentów, dopóki ojciec żył. — Z jego ust wydobyło się ciężkie westchnienie, przez moment wyglądał, jakby mimo młodych rysów miał za sobą już dziesiątki lat życia, a nie zaledwie szesnaście. W oczach pojawił się ślad zmęczenia i melancholii, jednak poza tym wydawał się całkowicie spokojny, gdy mówił.
— Czemu? — tym razem zapytał Mir, do tej pory uważnie słuchający młodzieńca.
— Bo byłem młody, głupi i nie powinienem zawracać swojej pięknej głowy takimi sprawami. Widzisz, jak wyszło.
Jak na potwierdzenie jego słów zakrakał kruk. Ptak cały czas siedział bez ruchu na parapecie, nie zwracając niczyjej uwagi.
— Och! To znowu ty. — Firmil mimowolnie uśmiechnął się na widok zwierzęcia i przyjrzał mu się uważnie, jakby zastanawiając się, co to za ptak.
Ten sfrunął z parapetu i położył łebek na klatce piersiowej opartego o ścianę chłopaka. Wyglądało to tak, jakby chciał go przytulić i pocieszyć w miarę swych kruczych możliwości. Wydawało się, że dokładnie rozumie, o czym rozmawiają i w pewien sposób podziela uczucia Firmila.
W tejże chwili do drużyny doszedł trzepot kolejnych skrzydeł.
Na parapecie przysiadł jeszcze jeden kruk, tym razem nieco potężniejszy od tego, który towarzyszył grupie. Wystawił w stronę maga nóżkę z przywiązanym do niej kawałkiem papieru w taki sam sposób, jak na jasnych ziemiach zazwyczaj robiły to gołębie.
— Chyba kruki cię lubią — stwierdził z rozbawieniem Ronul na ten widok, obserwując posłańca z wyraźną ciekawością.
Firmil zachichotał, kiwając głową i odwiązując list. Jednak gdy zaczął go czytać, z każdym słowem coraz bardziej pochmurniał. W końcu po prostu podarł wiadomość i patrzył, jak drobniutkie strzępy papieru znikają za oknem, porwane przez wiatr. Skrzywił się przy tym z ledwo skrywaną wściekłością i mimowolnie pogładził pióra towarzyszącego mu ptaka, jakby chciał się uspokoić.
— Darelio, mogłabyś podać mi pióro i kartkę? Muszę natychmiast odpisać — rzucił w stronę elfki, przymykając oczy i biorąc głęboki oddech, by się uspokoić. W jego głosie słychać było cień groźby, jakby miał zamiar kogoś co najmniej udusić i z trudem to ukrywał.
— Od kogo to, Fir? — zapytała ta, podawszy mu wskazane przedmioty, dotychczas leżące gdzieś w pakunkach.
Chłopak odpowiedział dopiero po chwili, skupiony bardziej na pisaniu odpowiedzi, niż rozmowie z drużyną.
— Rodzina — rzucił niechętnie. — Ta su... szalona kobieta naprawdę chce doprowadzić kraj do ruiny. — Zaśmiał się bez cienia humoru, podpisując jednocześnie list kilkoma zamaszystymi ruchami. Sprawnie zawiązał wiadomość na nóżce ptaka. Ten wzbił się w powietrze i odleciał przez okno, znikając w chmurach. Po tym opadł na łóżko, wyraźnie zmęczony wysiłkiem włożonym w pisanie i otrzymanymi wieściami.
— Cóż — przerwał zapadłą ciszę Arwar, wstając przy tym nadzwyczaj energicznie. — Czas cię nakarmić! — Obdarzył Firmila tak niebezpiecznym uśmiechem, że Eliończyk od razu pożałował, iż jest zbyt słaby, by uciec. — Tario, daj mi zupę! — ogłosił z pełną powagą.
Zdziwiona najada wstała i wyszła na zewnątrz, by po chwili wrócić z miską rosołu. Wcześniej poczęstowała nimi także mieszkańców wsi, którzy chętnie pomagali w gotowaniu posiłku, choć sami nie mieli zbyt wielu składników i większość należała do drużyny.
— Dziękuję. Mirze, Darelio, pomożecie mi — nakazał, biorąc od Tarii jedzenie. — Przytrzymajcie go. — Wskazał brodą wyraźnie zalęknionego i chcącego mimo wszystko uciec maga.
Elfka szybko usiadła za chłopakiem i mocno objęła go rękoma, a zwierzołak dodatkowo przytrzymał, uniemożliwiając już całkowicie szamotaninę.
Firmil odwrócił głowę w stronę Darelii.
— I ty przeciwko mnie? — wyszeptał rozpaczliwie z taką miną, że zaskoczona dziewczyna aż rozluźniła chwyt.
Podlec oczywiście wykorzystał to i zaczął się szarpać, przez co elfka szybko się opamiętała i ścisnęła chłopaka jeszcze mocniej, przyciągając go do siebie na tyle blisko, by poczuć, jak ciepły jest mimo panującego chłodu. Z trudem odgoniła od siebie myśl o tym, skupiając się na przytrzymaniu wciąż walczącego z nimi maga. Syn Nocy wydawał się nagle odzyskać większość sił, ale i tak był wyjątkowo osłabiony i nie miał większych szans przeciwko dwójce towarzyszy.
Arwar podszedł tymczasem do nich z łyżką pełną pożywnego rosołu.
— Otwórz usta — rzucił spokojnie w stronę Firmila. Gdy nie doczekał się współpracy, westchnął i próbował dalej: — Leci motylek...
Upadły król jedynie zacisnął wargi, obrzucając go wściekłym spojrzeniem i nadal podejmując próby oswobodzenia się przy akompaniamencie chichotów Tarii i Ronula. Krasnolud i najada stanęli z boku, obserwując to tak, jakby oglądali najprzedniejsze przedstawienie.
Do czasu, gdy do karmienia postanowił włączyć się kruk.
Ptak dziobnął Firmila w rękę.
— Auu! — chłopak prawie natychmiast zamilkł, bo Arwar wykorzystał sytuację i zwyczajnie wepchnął mu do ust łyżkę.
Zszokowany mag wytrzeszczył oczy na tę bezczelność, niemal dławiąc się posiłkiem.
— To co, dasz się grzecznie nakarmić? — odezwał się rycerz z miłym uśmiechem.
— Wal się, potrafię sam jeść — wysyczał wściekle jego kuzyn, wręcz mordując go spojrzeniem.
Jednak kolejne, znacznie dotkliwsze dziobnięcie zmusiło chłopaka do schowania dumy w kieszeń i pełnej niechęci współpracy z „oprawcami", mimo wściekłości i wstydu. Nie mógł pozwolić sobie na poranione ręce.
Jak dobrze, że następnego dnia mieli ruszać w drogę... Firmil obiecał sobie, że już nigdzie się nie zatrzymają, przynajmniej do przekroczenia granicy. Nie ważne, czy będzie się palić, walić, czy sama bogini ciemnych zechce go spotkać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro