Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I ''Kartka''

OSTATNIO potrafiła sobie odpuścić, nie martwić się, wsiąść na prom i nie myśleć o niczym. Więc co robiła teraz za kierownicą samochodu, wciąż przemieszczając się po mieście? Powinna była jak zwykle odciąć się od zmartwień, zrobić wszystko, by się nie przejmować i cieszyć się swoim życiem.

A jednak. Jednak nie uciekła, nie upiła się, nie wypaliła paczki fajek, nie spędziła leniwie poranka po intensywnej nocy, a z powrotem jest w mieście. Ale nawet już nie chodziło o samo to, że tu jest, tylko jak się zachowuje. Krążyła bez celu po ulicach, cały czas gdzieś w okolicy szpitala, w którym leżała jej siostra.
Za każdym razem, gdy przejeżdżała obok, chciała zjechać na parking i pójść ją jeszcze odwiedzić, ale tego nie robiła. Powiedziała Siobhan, że jedzie na wycieczkę, więc nie powinna wydawać swojego kłamstwa, lecz...

— Cholera. — mruknęła do siebie, patrząc w górę na czerwone światło. Zachowywała się, jakby się gdzieś spieszyła i denerwowało ją, że nie może jechać, kiedy tak naprawdę przejeżdżała przez to skrzyżowanie już kolejny raz.

Sięgnęła jedną ręką po telefon i jeszcze raz spojrzała na wiadomość, która doszła do niej wczoraj od siostry, zanim straciła zasięg. Mówiła, by bawiła się dobrze na wycieczce i nie śmiała zapomnieć o zrobieniu co najmniej kilku zdjęć. W sumie to dlatego wróciła dzisiaj do miasta, dopóki nie zdała sobie sprawy, jak głupie by to było, gdyby ją odwiedziła. Przeskakiwała wzrokiem od wiadomości do sygnalizacji świetlnej, bijąc się z myślami, dopóki światło się nie zmieniło i rzuciła telefon z powrotem na fotel pasażera.

— Hej, lala! — usłyszała przytłumione zawołanie, ale je zignorowała. Sądziła, że to nie do niej, dopóki nie zatrzymały jej kolejne światła i usłyszała pukanie w szybę. 

Westchnęła ciężko i poprawiła okulary przeciwsłoneczne na nosie, zanim uchyliła nieco szybę, by usłyszeć wyraźnie pokrzykiwania jakiegoś chłopaka.

— Niezła fura. Skąd masz takie cacko, tatuś ci kupił? — chłopak, który to zawołał był jakoś w jej wieku, ale widziała w samochodzie obok niej więcej mężczyzn, pozostali zdecydowanie byli od niej starsi. Popatrzyła się po nich, a potem kątem oka na sygnalizację.

— Jestem kobietą sukcesu. — odpowiedziała - jednocześnie pokazując im środkowy palec - kiedy światło zmieniło się na zielone i mogła skręcić, odjeżdżając od nich.

Cóż, było to kłamstwo, chyba że kradzież pieniędzy lub wyjście za mąż dla pieniędzy uznajemy za sukces. Wiele osób powiedziałoby, że się sprzedała, natomiast ona uważała to za... Skorzystanie z okazji. Inwestycja w przyszłość, tylko że zamiast pieniędzy inwestuje siebie. Zresztą na początku nawet nie zrobiła tego świadomie, przecież nie mogła wiedzieć, że jakiś dziadek w sklepie, który zapomniał portfela okaże się bogaczem.

Był wieczór, nie miała już zaplanowane na tamten dzień. Stała w kolejce i starszy pan przed nią zorientował się, że nie ma portfela, gdy przyszło mu zapłacić. Po pierwsze, to nie należała do osób cierpliwych i nie chciało jej się czekać, ale samo to nie skłoniłoby ją do tego, by zapłacić za jego produkty.
Zrobiło jej się go żal. Tamtego dnia złożyła bardzo długą wizytę siostrze i patrząc na niego, przypomniała mu się ona. Ta biedna, samotna, chora dziewczynka, która pragnęła być jak jej starsza siostra - nie miała pojęcia, że już wtedy Allison nie była taka święta.

Sama była zaskoczona, normalnie się tak nie czuła, mijała bezdomnych na ulicy bez mrugnięcia okiem bądź przebłysku przemyśleń. Ot co, ludzie żyjący na ulicy, jest ich dużo.
Śmiertelnie chorych ludzi też jest dużo, a jednak dba o swoją siostrę.
Może miała akurat przebłysk dobrego serca, bo nawet pomogła mu zanieść zakupy do samochodu. Zaproponował, że ją podwiezie, lecz tego odmówiła. Nie miała daleko, poza tym nie była pewna, czy chce wsiadać do samochodu, który on będzie prowadził...
W każdym razie, poprosił ją o numer telefonu, by mogli się umówić, żeby oddał jej pieniądze. Na początku nie chciała się zgodzić. Nawet to, że przybrała swoją poirytowaną minę - która swoją drogą świetnie denerwuje Lidera i Allison czasem robi ją tylko po to, by się z nim podroczyć, nawet jeśli on tego nie chce - nie pomogło i po kilku minutach nalegań zgodziła się. 

Ot, tak się poznali, żadna niesamowita historia. 

Tym razem przejeżdżając obok szpitala zjechała na parking, zatrzymując samochód na pierwszym wolnym miejscu, mimo to, że było daleko od wejścia. Gdy wyłączyła silnik złapała za telefon i nie biorąc ze sobą torebki wysiadła. Zamierzała tylko podejrzeć, nie wchodzić do środka na tyle, by siostra albo lekarz prowadzący ją zauważyli. Sprawdzi tylko, czy nic nagłego się nie stało na oddziale i sobie pójdzie.

Powinno jej to zająć kilka minut, a zajęło kilkanaście, bo zaczęła znowu bić się z myślami czy zrobić coś więcej czy nie. Kiedy wyszła nie robiąc nic więcej, rugała się w myślach, że po co w ogóle tu przyjechała, a co dopiero weszła do szpitala.
Ledwo zdążyła z całą pewnością stwierdzić, że wraca do "domu", ale zobaczyła jakąś karteczkę za wycieraczką.

Była pewna, że ktoś zarysował auto i zostawił kartkę z kontaktem do siebie, i faktycznie na karteczce był numer telefonu, ale w innej sprawie.

"Mogę pomóc twojej siostrze."

W pierwszym odruchu chciała to zgnieść w rękach, wyrzucić i zapomnieć, że w ogóle przeczytała coś takiego. Skoro lekarze nie mogli jej pomóc, to nie było ratunku. Ale nie zrobiła tego. Rozejrzała się czy ktoś jej nie obserwuje, ale nawet jeśli, to był dobrze ukryty. Wsiadła do samochodu i zaczęła wklepywać numer bez większego zastanowienia, zawahała się dopiero przed naciśnięciem słuchawki.

Czy to dobry pomysł? Nie, na pewno ktoś chce ją oszukać. Naciągnąć na coś, pewnie miałaby zamówić coś przez internet, zapłaci, a przedmiot nigdy do niej nie dotrze. Jednak mimo praktycznie pewności, że to oszustwo, zadzwonienie bardzo ją kusiło. W końcu wielokrotnie wręcz błagała lekarza, by znalazł jakiś sposób, by uratować Siobhan. Każda, nawet najmniejsza nadzieja była na wagę złota i chciała się jej złapać. Była gotowa zapłacić każde pieniądze za jej życie.

Może zachowała się jak idiotka, jeśli można tak określić osobę zdesperowaną, ale zadzwoniła. Niestety, ku jej szczeremu zawodowi, nikt nie odebrał.

— Durne żarty. — zdenerwowana wrzuciła telefon do torby i odpaliła samochód, zapinając pasy jak już pospiesznie wyjeżdżała z parkingu.

Zjadła obiad i kolację na mieście, stwierdzając, że równie dobrze może wrócić promem wieczorem, który będzie też przewoził graczy. Czekała tak długo z myślą, że może otrzyma jakąś wiadomość. Przez jej brak, wjeżdżając na prom miała jeszcze gorszy humor niż rano z niego zjeżdżając. Wyciągnęła z torby maskę, która przypominała stylem maski balowe, i założyła ją, cały czas patrząc na odblokowany telefon na kolanach.

Niespodziewanie zaczął wibrować, sygnalizując połączenie przychodzące z obcego numeru.

Jeszcze podczas kolacji myślała, że nawet dobrze, że nikt nie odebrał i jak bardzo nieodpowiedzialne było to, co zrobiła. W końcu w swojej obecnej sytuacji, wiedząc to co wie, jakie rzeczy mogą się dziać w sekrecie, powinna spodziewać się wszystkiego. Szczególnie, gdy ktoś oferował jej pomoc w beznadziejnej sytuacji. Brzmiało zbyt znajomo.

Lecz odebrała. W swojej chęci uratowania siostry za wszelką cenę była gotowa zaryzykować.

— Halo? — odezwała się, przystawiając telefon do ucha.

— Mogę ci pomóc. Jeśli masz trzysta milionów. Sama rozumiesz, to ciężki przypadek. — nie rozpoznawała tego głosu, ale z pewnością należał do jakiegoś mężczyzny.

— Kiedy i gdzie? — odpowiedziała krótko. Pieniądze nie były problemem, zapłaciłaby znacznie więcej, jeżeli oznaczało to uratowanie Siobhan.

— Dam ci znać.

Chciała dopytać kiedy konkretnie da jej znać, ale jej rozmówca się rozłączył.

***

— A myślałam, że to ja jestem spięta. — powiedziała, podnosząc się do siadu na łóżku i przesuwając rękami po nagich ramionach In-ho, wywołując u niego delikatny uśmiech.

Był chyba środek nocy, nie wie, nie patrzyła na zegarek. Niezależnie od tego jaka była godzina, nie chciała zostawać sama. Zresztą nigdy nie chciała, nie wiedziała czemu nie potrafi sprawić, by został z nią przez całą noc.

Każda chwila czułości, każdy dotyk, każde poświęcone spojrzenie było ważne. Pomagało oderwać się od realnego świata wokół, zapomnieć. Działało lepiej niż narkotyk by mógł, lub było nim samo w sobie. Po zimnym traktowaniu ze strony rodziców przez całe życie, bycie dotykaną i adorowaną było czymś, czego nigdy nie było jej dość.

Gorszy był moment, kiedy znowu zostawała sama.

Nie dostała żadnej odpowiedzi. Przejechała dłońmi w dół, a potem w górę, ale powoli i naciskając nimi lekko na skórę. Pochyliła się i przyłożyła usta mniej-więcej w połowie kręgosłupa, sunąc nimi w stronę karku, zostawiając ciepły ślad. Oparła głowę na jego ramieniu i złożyła pocałunek na jego szyi. Wciąż czuć było zapach wody kolońskiej - delikatny, ale jednak. Rozpoznałaby go z zamkniętymi oczami.

Zsunęła dłonie po jego rękach, ale nie dalej niż do łokci, ponieważ złapał za nie i przesunął z powrotem na swoje ramiona. Uznała to za znak, więc odsunęła się trochę i zaczęła go masować, potem też uciskając kciukami po obu stronach kręgosłupa, powoli zjeżdżając niżej i niżej.

— Idź spać, znowu się nie wyśpisz. — powiedział, sięgając za plecy i łapiąc za jej dłonie. 

Spojrzała w bok, na zegarek na stoliku nocnym. 

— I tak już się nie wyśpię. — odparła, ale zdążył już wstać i zarzucić na siebie szlafrok.

Zawiązując pasek obejrzał się na nią, jak klęczała na łóżku i patrzyła się na niego spod rzęs swoimi zielonymi oczami. Jej loki były w nieładzie, niemal jak aureola wokół głowy. Mimowolnie jego wzrok powędrował niżej, na niczym nie okryte ciało. Jedynie ręce, które opierała wyprostowane o materac zakrywały nieznacznie jej piersi.

Westchnął i schylił się do niej, ujmując jej twarz w dłonie. Przez chwilę patrzył się na jej usta, przejeżdżając po dolnej wardze kciukiem, później jego wzrok wrócił do jej oczu, lecz tylko na moment. Ucałował jej czoło, wyprostował się i wyszedł z sypialni.

Znowu jestem sama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro