Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒫𝓇𝑜𝓁𝑜𝑔

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

Zanurzyłem dłonie w wodzie. Ciecz już po chwili przybrała czerwoną barwę, a moja skóra stała się czysta. Otrzepałem ręce i odstąpiłem kilka kroków od rzeki. Mój wzrok padł na wspólnika, który ładował zakrwawione ciało na wóz. Podszedłem do niego bliżej i odruchowo zmarszczyłem nos. Okropny smród od razu zaatakował moje nozdrza. Mężczyzna zauważając mnie burknął, abym wsiadał, iż zaraz się stąd zmywamy. Nie chcąc mu się narażać po prostu zrobiłem to co kazał.

𝚡

Zatrzymaliśmy tuż przed kryjówką. Wyskoczyłem z powozu i skierowałem się do środka. Zamknąłem za sobą drzwi i powędrowałem w stronę pomieszczenia na wzór salonu. Zawsze omawialiśmy tam plany. Usiadłem na fotelu i założyłem nogę na nogę. Zatrzymałem wzrok na butach wyczekując przyjścia Plativa.

𝒫𝓁𝒶𝓉𝒾𝓋𝒶, 𝒸𝓏𝓎𝓁𝒾 𝓂𝑜𝒿𝑒𝑔𝑜 𝓌𝓈𝓅𝑜𝓁𝓃𝒾𝓀𝒶. 𝑀ęż𝒸𝓏𝓎𝓏𝓃ę, 𝓀𝓉𝑜𝓇𝑒𝑔𝑜 𝓅𝑜𝓏𝓃𝒶ł𝑒𝓂 𝓀𝒾𝑒𝒹𝓎 𝑜𝓅𝓊ś𝒸𝒾ł𝑒𝓂 𝓇𝑜𝒹𝓏𝒾𝓃𝓃ą 𝓌𝒾𝑜𝓈𝓀ę. 𝒵𝒶𝒸𝓏ął𝑒𝓂 𝓏 𝓃𝒾𝓂 𝓌𝓈𝓅𝑜ł𝓅𝓇𝒶𝒸ę 𝓃𝒾𝑒 𝓏𝒹𝒶𝒿ą𝒸 𝓈𝑜𝒷𝒾𝑒 𝓈𝓅𝓇𝒶𝓌𝓎 𝒿𝒶𝓀 𝓉𝓇𝓊𝒹𝓃𝑒 𝒷ę𝒹𝓏𝒾𝑒 𝓌𝓎𝒿ś 𝓏𝑒 𝓌𝓈𝓅ó𝓁𝓃𝓎𝒸𝒽 𝓊𝓀ł𝒶𝒹𝑜𝓌.

Kiedy do moich uszu dobiegł trzask westchnąłem. Już po chwili poczułem jego obecność. Podniosłem się i skrzyżowałem dłonie na piersi. Zlustrowałem go wzrokiem o góry do dołu, a ten podszedł do biurka wyjmując z szuflady jakieś papiery. Uniosłem jedną brew i skróciłem dystans między nami. Rzuciłem wzrokiem na rozłożone zapiski. Kolejne zlecenie.

— Kto tym razem? — zapytałem w końcu, a ten podniósł na mnie wzrok.

— Niejaka Sozan — wychrypiał. — Elfka. Idziesz sam — rzucił mi jej zdjęcie przed nos.

Na fotografii znajdowała się wysoka kobieta o krótkich blond włosach. Jej stalowe oczy dobrze komponowały się z oliwkową karnacją. Zadarty nos i jak na elfa przystało spiczaste uszy.

— Gdzie się aktualnie znajduje?

— Wioska Kirin. Jutro rano wyruszasz.

Nie mając nic więcej do powiedzenia wyszedłem. Przemierzyłem korytarz i wszedłem do swojego pokoju. Usiadłem na materacu i wlepiłem wzrok w betonową podłogę. Zaciągnąłem koc na ramiona i przeczesałem włosy uważając na uszy jak i sterczące rogi.

Nie chcąc zamęczać się myślami wstałem i przeszedłem do łazienki. Zakluczyłem drzwi i stanąłem przed lustrem. Spojrzałem na swoje odbicie zaciskając wargę w wąską kreskę. Nienawidziłem siebie. Kim byłem. Jaki się urodziłem.

Ośmioletnia hybryda wybiegła ze swojego pokoju i od razu powędrowała do swojej matki. Chłopiec przytulił ją po czym przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Zasiadł obok ojca, który popijał nieznany mu trunek.

— Cześć tatusiu! — uśmiechnął się młodzieniec.

— Czego chcesz? — burknął starszy nie zwracając uwagi na syna.

— Pobawisz się ze mną? — zapytał speszony.

— Idź sobie do kolegów. Nie mam na Ciebie czasu — fuknął nawet na niego nie patrząc.

— Wiesz, że wszyscy się ze mnie śmieją — dziecko spuściło głowę.

— Trzeba było urodzić się normalnym. Nie mam zamiaru mieć styczności z takim czymś jak Ty, a teraz idź do siebie.

— Ale...

— Powiedziałem — warknął ostrzegawczo.

Dziecko zeszło z kanapy i pobiegło do swojego pokoju. Wtuliło się w poduszkę i wlepiło wzrok w okno. Jego wzrok utkwił na niebie, a w oczach pojawiły się drobne łzy.

Potrząsnąłem głową i zdjąłem z siebie koszulkę. Znów zlustrowałem się wzrokiem. Czarne włosy z jaskrawymi żółtymi pasemkami. Uszy fenka, gdzie w lewym znajdowały się trzy srebrne kolczyki. Oczywiście uszy w tym kolorze co włosy oraz małe przydymione rogi jelonka. Czarne jak smoła oczy, gdzie prawa tęczówka jest zielona, a lewa bordowa. Do tego dochodziła ciemna krótka sierść na ramionach oraz długi koci ogon w kolorystyce włosów.

Westchnąłem cicho i rozebrałem się do końca. Wszedłem pod prysznic, a już po chwili po moim ciele spływała woda. Przymknąłem oczy oparłem dłonią o ścianę. Skupiłem się na spływającej cieczy dając ukojenie ciału jak i duszy.

𝚡

Czując rozchodzące się promienie słońca na twarzy podniosłem się i rozprostowałem kości. Ubrałem się na czarno i założyłem ulubioną pelerynę w tym samym kolorze. Kaptur zarzuciłem na głowę tak, aby nie było widać mojej twarzy. Wyszedłem z pokoju, po czym żwawym krokiem skierowałem się w stronę wyjścia.

Zaciągnąłem się świeżym powietrzem i przemieniłem w lisa. Pobiegłem w odpowiednią stronę zważając na to, aby na nikogo się nie natknąć.

Wyczuwając w powietrzu dużo zapachów schowałem się za drzewem i przeszedłem do swojej naturalnej formy. Zaciągnąłem bardziej kaptur i spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie. Uśmiechnąłem się pod nosem otoczyłem wioskę dookoła. Znajdując idealne miejsce na niezauważalne wejście na teren, jeszcze raz się rozglądnąłem. Zwinnie wdrapałem się na drzewo i zeskoczyłem z niego na całkiem wysoki mur. Usiadłem na nim po czym zsunąłem w dół.

Bezszelestnie dotarłem do postawionych domków. Nie rozumiałem dlaczego Plativ kazał mi to robić w ciągu dnia. Znacznie bezpieczniej, było nocą. Z moich myśli wyrwał mnie trzask drzwi. Z jednego z mieszkań wyszła moja ofiara. Uśmiechnąłem się pod nosem i żwawym krokiem dotarłem pod opuszczone mieszkanie. Szybko wyłamałem zamek i wszedłem do środka uważając, aby nikt mnie nie zauważył. Przeszedłem do kuchni i usiadłem na krześle wykładając nogi na stół.

𝚡

Do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Przeciągnąłem się nie zmieniając pozycji. Nagle do pomieszczenia weszła wyczekiwana przeze mnie kobieta. Wytrzeszczyła oczy, a ja wstałem podchodząc do niej. Ta zaczęła drżeć patrząc na mnie ze strachem.

— A więc to Ty jesteś Sozan? — uśmiechnąłem się perliście, a ta kiwnęła głową. — Wiesz, że jestem ostatnią osobą jaką widzisz?

— J-Jak to? — zadygotała.

Przekręciłem głowę lekko na bok. Wyciągnąłem w jej stronę dłoń po czym szybkim ruchem przyciągnąłem o siebie. Nie minęła chwila, a ta stała w moich ramionach. Sięgnął po sztylet znajdujący się w spodniach. Przyłożyłem metal do jej gardła, a ta pisnęła.

— Normalnie kochana. Taka praca — szepnąłem jej do ucha.

Nie odpowiedziała. Ostrze zagłębiło się w jej gardle. Panicznie zaczęła nabierać powietrza oraz mi się wyrywać. Czując jak robi się coraz słabsza puściłem jej ciało na ziemię. Mój wzrok przykuła krew, która zaczęła wylewać się na jasną podłogę. Parsknąłem śmiechem i kucnąłem przy jej ciele. Wyjąłem sztylet i przetarłem chustą. Wlepiłem wzrok w jej zachodzące mgłą oczy. Odczekałem parę minut i sprawdziłem, czy na pewno nie żyje. Pewny nieobecności jej na tm świecie wyszedłem z jej domu tyłem. Zmyłem się jak najszybciej uważając na resztę mieszkańców.

𝚡

Wszedłem do salonu, a mój wzrok padł na Plativa siedzącego za biurkiem. Wampir zlustrował mnie wzrokiem, a ja podszedłem bliżej. Poprawił swoje fioletowe włosy i spojrzał pytająco.

— Już nikomu nie stanie na drodze — zacząłem.

— Idealnie — wysunął w moją stronę kopertę.

Zabrałem ją i wyszedłem. Nie mając żadnych zajęć po prostu skierowałem się do swojego pokoju. Przeliczyłem otrzymane pieniądze i wsadziłem je do szuflady. Położyłem się na materacu, a wzrok wlepiłem w sufit. Przed moimi oczami dalej widniała twarz kobiety. Nie czułem się winny. Po tym wszystkim stało się to normą. Morderstwa stały się pracą oraz satysfakcją.

𝓐 𝓽𝓸 𝔀𝓼𝔃𝔂𝓼𝓽𝓴𝓸 𝓹𝓻𝔃𝒆𝔃 𝓳𝒆𝓭𝓷ą 𝓼𝔂𝓽𝓾𝓪𝓬𝓳ę.

__________

1090

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro