²⁰
✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧
Patrzę za siebie, a moim oczom ukazuje się Ezarel. Patrzę na niego pytająco, ale ten milczy. Wpycha mnie do sali Alchemii i zatrzaskuje drzwi.
— Usiądź.
Odwraca się i grzebie w szufladzie. Wzdycham cicho i siadam na kanapie, a mój wzrok nadal spoczywa na elfie. Obserwuje go, a ten wyciąga na blat różne fiolki i pudełka. W końcu podchodzi do mnie, a całość kładzie na podłodze.
— Rozbierz się od pasa w górę. Zaraz przyjdę.
Nie czeka na moją odpowiedź, wychodzi. Natomiast ja ściągam bluzę i odkładam ją na bok. Patrzę na swój brzuch, który jest cały we krwi.
Jak czuły się te wszystkie osoby?
W końcu do moich uszu dociera trzask drzwi. Podnoszę głowę, Ezarel wrócił. W dłoniach trzyma jakąś szmatkę, z której cieknie woda, oraz bandaż.
Kuca przy mnie i przeciera ranę na brzuchu, przyniesionym ręcznikiem. Zaciskam zęby, a krew zaczyna wsiąkać w materiał, tym samym odsłaniając ranę.
— Nie jest na tyle głęboka, aby ją zszywać.
Jego głos jest chłodny. Nie wiem, czy powinienem cokolwiek powiedzieć. Jednakże elf nie przejmuje się moim brakiem chęci do rozmowy. Otwiera jakąś fiolkę i przy pomocy wacików przemywa obrażenie. Następnie prosi bym nachylił się trochę do przodu i owija mnie bandażem.
Kiedy kończy wiązać opatrunek chwyta za moją dłoń. Dokładnie przygląda się przedramieniu i wzdycha. Przegląda fiolki, aż w końcu wybiera jedną. Delikatnie przemywa uszkodzone miejsce i po upewnieniu się, że jest odkażone, również je bandażuje.
Lustruje mnie wzrokiem, aż jego oczy nie padają na moją twarz. Przemywa zadrapanie pod okiem ignorując fakt, że mu się przyglądam. Następnie przykleja mi na policzek plaster. Pstryka mnie nos, a ja go marszczę.
— Gotowe. Coś jeszcze cię boli?
— Nie. Dziękuję, nie musiałeś mi pomagać.
— Ewelein jest dzisiaj cały dzień zabiegana, a znając życie i tak byś do niej nie poszedł.
— Prawda — uśmiecham się.
— Powinieneś iść odpocząć. Za kilka dni mamy misję, a ty dajesz się zaatakować Blackdogowi.
— Musiałem jej pomóc. Jakieś resztki sumienia i serca posiadam.
— Po prostu uważaj na siebie.
Kiwam głową i wychodzę. Szybko przechodzę do swojego pokoju i zamykam drzwi. Podchodzę do okna. Niebo jest wyjątkowo pochmurne. Nie przejmując się tym podchodzę do szafy i zakładam bluzę. Kładę się na łóżku i przykrywam kołdrą.
Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że zapomniałem zabrać od Eza swojej bluzy. Jednak nie mam już siły wstawać. Po prostu przekręcam się na bok i próbuje zasnąć.
• • •
Ze snu wybudza mnie pukanie do drzwi. Nie mam siły wstać, czuje zmęczenie. Jednak pukanie nie ustaje.
— Panie Lisku? Jest Pan?
Od razu rozpoznaje głos Cory. Dosyć niechętnie podnoszę się i podchodzę do drzwi. Otwieram je, a zza nich wychyla się dziewczyna. Uśmiecha się do mnie radośnie i przytula do nogi.
— Cześć mała, co tutaj robisz? — kucam.
— Mamusia zostawiła mnie w bibliotece, pod opieką jednorożca, ale chciałam cię zobaczyć.
— Oh. Wiesz, że nie możesz tak uciekać?
— Ale wszyscy mówią, że musisz teraz wypoczywać... A ja naprawdę potrafię być grzeczna! Nie zmuszałabym cię do zabawy, ani nic.
Spuściła głowę w dół. Wyraźnie ją to zasmuciło. Pomimo zmęczenia uśmiecham się do niej lekko i biorę na ręce.
— To może pójdziemy do Keroshane i powiemy mu, że jestem w stanie na chwilę się tobą zająć?
— Tak! Zrobimy piknik z herbatką, żebyś się nie przemęczał!
Odstawiam ją na ziemię i ubieram buty. Następnie idziemy do biblioteki. Wchodzimy do środka, niemal natychmiast podbiega do mnie Kero.
— Przepraszam cię strasznie! Musiałem zająć się raportem. Została, bo chciała czytać, a jej matka obiecała za niedługo wrócić. Nawet nie zauważyłem kiedy wyszła.
— Nic się nie stało. Przyszliśmy tylko, bo nie chciałem żebyś się martwił, że ją zgubiłeś. Ponad to jeśli nie masz nic przeciwko to mogę się nią na chwilę zająć.
— Na pewno? Powinieneś jeszcze odpocząć z tego co wiem.
— Nic mi nie będzie.
— Dobrze. Odprowadzisz ją potem, czy poprosić o to Ykhar?
— Dam sobie radę.
Łapię małą za rękę i wychodzimy na zewnątrz. Cora od razu zaczyna ciągnąć mnie w stronę swojego domu. Otwiera drzwi i patrzy na mnie z wyczekiwaniem, ale ja jestem w stanie tylko odwrócić głowę w drugą stronę.
Przez moment trwa cisza, którą przerywa stukot butów. Wchodzi do środka. Wraca po chwili z kocem i plecakiem. Łapie mnie z powrotem za dłoń i idziemy nad fontannę.
Pomagam jej rozłożyć koc i siadamy na przeciw siebie. Dziewczynka wyciąga miedzy nas zabawkowy zestaw herbaciany. Uśmiecha się radośnie, a ja próbuje to odwzajemnić.
Obiecałem.
Ale jestem zmęczony.
Cora od razu 'nalewa' nam herbaty. Przez większość czasu to ona mówi, a ja jedynie odpowiadam lub kiwam głową. Najważniejsze, że mimo to dobrze się bawi.
Nie wiem ile czasu spędzamy razem, ale powietrze delikatnie się ochładza.
— Cześć wam! — słyszę za sobą roześmiany głos.
Odwracam głowę i widzę Leilę. Dawno się nie spotkaliśmy, nawet nie minęliśmy. Oboje mamy własne życie.
— Cześć, co cię tu sprowadza? — podnoszę głowę, by móc na nią patrzeć.
— Mam chwilę wolnego i chciałam pospacerować.
Siada przy nas i uśmiecha się niewinnie. Jej wzrok ucieka na Corę. Przygląda się jej. Wkrótce podaje jej dłoń.
— Leila — uśmiecha się.
— Cora — odpowiada cicho i ściska jej rękę.
Zauważając zmianę w zachowaniu dziewczynki, próbuję rozluźnić atmosferę. Ta niemal natychmiast się rozpromienia.
• • •
Czując ciężar na swoim ramieniu wiem, że pora wracać. Wstaje ostrożnie i biorę kotołaka na ręce. Gestem głowy wskazuje Leili na koc z zabawkami. Rozumiejąc o co mi chodzi szybko zbiera wszystko i cicho zaczyna iść za mną.
W końcu docieramy do domu Cory. Wilczyca puka ostrożnie, a drzwi otwiera na mama małej.
— Kero mi wszystko powiedział. Dziękuję, że się nią zająłeś. Jestem ci naprawdę wdzięczna — uśmiecha się.
Kiwam głową, a dziecko ląduje w jej ramionach. Natomiast jej rzeczy odkładamy za drzwiami. Żegnam się z jej rodzicielką i odchodzę kawałek.
— Jesteś niesamowity. Ta mała chyba cię polubiła — obok mnie dalej kroczy białowłosa.
— Może.
— Byłbyś na prawdę dobrym ojcem.
— Dzięki.
— Ja spadam do siebie, pa! — śmieje się i klepie mnie w ramię odchodząc.
Natomiast ja kieruję się do swojego pokoju. Zamykam za sobą drzwi i rzucam na łóżko. Wtulam twarz w poduszkę i wzdycham.
Już za chwilę misja. Czy dam radę? Nie zawiodę? Spędzę ją z Ezarelem. Nie wyniknie z tego konflikt? Chce się na coś przydać. Jeżeli stąd odejdę to zostawić za sobą chociaż jedną dobrą rzecz.
Uda nam się?
___
1070
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro