¹³
✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧
Leżę na ziemi i patrzę w sufit. Nie mam siły wstać. Wszystko wydaje się tak leniwe i ociężałe. Chcę zasnąć, ale nie mogę. Wszystkie kolory w około zlewają się w jedną plamę. Głowa huczy od myśli.
Chcę zasnąć.
Chcę zasnąć.
Chcę zasnąć.
Z własnych myśli wyrywają mnie krzyki zza ściany. Miiko kłóci się z Ezarelem. Próbuję zatkać sobie uszy, ale to nie pomaga. Czuje się jakby krzyczeli mi wprost do nich.
Przestańcie.
Proszę.
W uszach zaczyna mi piszczeć. Jednak ich krzyki wciąż odbijają się echem w mojej głowie. Nie chce ich słyszeć.
Uciszają się dopiero po chwili. A ja wstaję. Najzwyczajniej w świecie wstaje i wychodzę. Przechodzę kilka kroków i pukam do drzwi sali Alchemicznej. Wzdycham nawet nie wiedząc co robię. I dlaczego to robię.
W końcu otwieram pomieszczenie, a na ziemi siedzi skulony elf. Moje serce na moment staje. Mam poczucie jakbym widział samego siebie. Kiedy nie wiemy co robić po prostu próbujemy schować się nie tylko w środku, ale też i na zewnątrz. Chcemy, by inni nas zostawili.
— Ezarel? — mówię cicho.
— Czego chcesz? — pyta podnosząc na mnie wzrok.
— Wszystko dobrze? — zamykam za sobą drzwi.
— Tak — mówi z przekąsem.
— Mógłbyś nie kłamać? — podchodzę o krok nie wiedząc na ile mogę sobie pozwolić.
— Chcesz czegoś konkretnego? Nie wiem, przyszedł mnie dołować? Wyśmiać?
— Słyszałem trochę z waszej kłótni — wzdrygam się na samo wspomnienie.
— I? Pewnie zaraz wszystkim rozpowiesz. Chcesz się dowiedzieć więcej? — prycha.
— Nie — podchodzę bliżej. — Nie jestem taki, zrozumiesz to kiedyś? — kucam przed nim, a dłonie kładę na swoich kolanach.
— Wszyscy są tacy sami — unika mojego wzroku.
— Każdy jest inny. Różnimy się, a to sprawia, że jesteśmy wyjątkowi. Ty też Ezarelu. Nie śmiałbym się śmiać z Ciebie w takiej sytuacji.
— Co próbujesz osiągnąć swoją sztucznością? — syczy.
— Nie jestem sztuczny. Po prostu się martwię. Najwyraźniej nie znasz takiego słowa jak i uczucia. Martwić się to równocześnie bać o drugą istotę. Wiesz co? Chciałbym mieć Cię za przyjaciela, ale Ty chyba nie. Szkoda. Pamiętaj jednak, że Twój upór i chowanie za maską wredoty i obojętności kiedyś Cię zgubi.
Spoglądam jeszcze na niego smutno i podnoszę się. Jeszcze przez moment na niego patrzę po czym wychodzę.
Wracam do swojego pokoju. Kładę się na podłogę i znów patrzę na sufit. W mojej głowie odbija się dźwięk stukania. Jakby młotka, który nie daje mi zasnąć.
Przestań.
Odwracam się na bok i kulę. Zamykam mocno oczy i pociągam za uszy. To wszystko jest niewyobrażalnie okropne. W mojej głowie wirują różne dźwięki. Wyzwiska Ezarela, pocieszanie Leili, uderzenia Plativa, śmiech mamy, krzyki ojca.
Śmiech mamy.
Krzyki ojca.
Śmiech mamy.
Krzyki ojca.
Płacz mamy.
Krzyki ojca.
Cisza mamy.
Metal spadający na podłogę.
Podnoszę się do siadu i szarpię za włosy. Jedyne czego pragnę to ciszy. Chociaż na moment. Niech ten koszmar się skończy. Niech te wspomnienia znikną choć na moment.
• • •
Całą noc nie spałem. Ciągle prześladowały mnie te krzyki. Płacz stawał się głośniejszy, a mój oddech za każdym razem przyśpieszał.
Tak jak wtedy.
Gdy znalazłem ją martwą.
Przebieram się i opłukuje twarz zimną wodą. Nie mogę na siebie patrzeć. Wychodzę. Idę do przychodni i pukam ostrożnie. Przyjmuje mnie Saria. Prowadzi do jednego z pokojów i każe na moment zaczekać.
Wraca po chwili. Ściągam swoją koszulę. Ta odwija mój bandaż, a na wierzch wychodzi całkiem dobrze zagojona rana. Jednakże dalej wymagająca dbania. Dlatego też zamykam oczy i pozwalam jej działać. Nie odzywam się. Moje zmęczenie sięga zenitu.
Nawet nie wiem kiedy dziewczyna kończy mnie opatrywać. Wyprowadza z sali. Zatrzymuję się w połowie korytarza, ponieważ pielęgniarka zaczyna coś mówić.
— Pamiętaj, aby się nie przemęczać — odwracam głowę w jej stronę. — Rana wygląda lepiej. Powinieneś iść się przespać. Jeżeli będziesz zarywać noce będziesz narażony na rozdrażnienie, senność, bóle głowy.
— Po prostu nie mogłem zasnąć. Nadrobię to — wzdycham. — Dziękuję i do zobaczenia.
Odwróciłem się na pięcie i skierowałem ku wyjściu. Przed dojściem do drzwi kątem oka spojrzałem na Ezarela czekającego na swoją kolej. Następnie wyszedłem pośpiesznie i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Momentalnie zrobiło mi się słabo. Usiadłem na schodach i złapałem za włosy. Te krzyki nie dają mi spokoju. Potrzebuję spokoju, chociaż na chwilę.
Nie wiem ile czasu spędzam na tym korytarzu. Wszystko zlewa mi się w całość. Chwiejnym krokiem wracam do swojego pokoju i kładę się na łóżku. W okół mnie nie ma nic. Jedynie czarna pustka. W głowie głosy nie dające zasnąć.
Potrzebuję ciszy.
Zaznam jej?
Nie mogę wytrzymać. Wstaję i zaczynam chodzić po pomieszczeniu. Muszę coś ze sobą zrobić. Potrzebuje snu. Potrzebuje ciszy. Potrzebuje wolności.
Z amoku wyrywa mnie pukanie do drzwi. Nie mając na cokolwiek siły, podchodzę do nich. Otwieram, a moim oczom ukazuje się Ezarel.
Czemu tak nagle skręca mnie w środku?
To strach?
Ból?
Niepewność?
— Potrzebujesz czegoś? — pytam niepewnie.
— Ja... — nagle zamilkł.
— Myślałem, że nie zadajesz się z hybrydami które są sztuczne — wyduszam nie rozumiejąc czemu w ogóle to robię.
— Nie mów tak.
— To Ty tak mówisz — kłuje mnie serce. — Po co Ci ktoś taki jak ja? Nie jestem tak czystej i rzadkiej krwi jak Ty. Po co w ogóle się fatygujesz?
— Villend, to nie tak.
— A jak? Boli Cię prawda? Może okłamujesz sam siebie? Jak to wszystko jest. Co mam myśleć? Raz jesteś kurwa miły i pomagasz mi, a za drugim razem wyzywasz.Traktujesz mnie jak zabawkę, zauważyłeś? — czuje jak w moich oczach pojawiają się niechciane łzy.
— Vill... — podchodzi do mnie bliżej przy okazji domykając drzwi.
— Nie podchodź. Jeszcze się czymś zarazisz. W końcu jestem czymś. Zwykłą głupią nic nie wartą hybrydą, czyż nie? — coś we mnie pęka.
— Przestań. To wszystko to kłamstwa. Nie jesteś nikim, nie jesteś głupią hybrydą. Jesteś kimś, każdy jest kimś.
— Kłamstwa. Ja już nie wiem kiedy mówisz prawdę. Teraz też kłamiesz? Może jak wyjdziesz znowu gdzieś mnie zwyzywasz na boku? — głos mi się łamie.
— Jestem idiotą. Tylko ranie innych. Byłeś dla mnie nikim, ale teraz nie wyobrażam sobie, że mógłbyś się stąd wynieś i nie wrócić.
— Dajesz mi cały czas do zrozumienia, że niepotrzebnie się tutaj znajduje. Pokazujesz, że jestem zerem, które nigdy nikogo, ani nic nie miało — warczę.
— Villend — podchodzi znacznie bliżej.
— Powiedz mi to w twarz. Powiedz, że jestem nikim. Powiedz, że powinienem umrzeć, że nie nadaje się do niczego. Potwierdź to wszystko. Nikt nie traktuje poważnie takich pomyłek jak ja, prawda? — na mojej twarzy zaczynają spływać pierwsze łzy, których nie mogę powstrzymać.
— Nie jesteś pomyłką.
— To czym? —patrzę mu w oczy. — Spójrz jak ja wyglądam. Wszyscy się mnie boją, wyzywają. To ile razy otarłem się o śmierć nie da się zliczyć. Nie raz przez swoją głupotę, ale większość przypadków to po prostu nienawiść do mojej osoby. Nawet mój ojciec miał swojego własnego syna gdzieś. Całe dzieciństwo byłem wyśmiewaną zabawką. I wciąż nic się nie zmieniło.
— Oni nie umieli dostrzec w Tobie kogoś wartościowego — jego głos delikatnie zadrżał.
— Po prostu we mnie nie ma kogoś takiego — siadam na ziemi. — Na moim rękach było tyle krwi, w moich uszach dalej odbijają się te krzyki, w mojej głowie dalej snują się koszmary. Ja nie chciałem ich wszystkich zabijać. Stałem się potworem. Byłem za słaby. Wszyscy widzą we mnie bezduszną kreaturę do zabijania. Mógłbym Cię teraz powalić jednym ruchem — zaczynam się trząść.
— Ale tego nie zrobisz. Ufam Ci. Wiem, że się zmieniłeś.
— Ja już nie wiem co mam myśleć — po mojej twarzy spłynęło więcej łez. — Zawsze byłem maszyną do zabijania...Gdyby moja matka żyła inaczej by się to potoczyło...Ja bym nie chciał zemsty, nie popełniłbym pierwszego morderstwa — poddałem się, po prostu się zacząłem płakać.
— Villend — kucnął przede mną.
— Zostaw mnie. Skrzywdzę i Ciebie. Nie nadaje się do relacji. Wszystko niszczę. Nie chcę zranić i Ciebie.
— Nie mów tak. Dla wielu osób jesteś ważny. Cała straż ma do Ciebie szacunek. Uratowałeś dziecko. Mieszkańcy są Ci za to wdzięczni. Zawsze znajdzie się ktoś, to przyjdzie i powie, że jesteś nikim, ale nie przejmuj się tym. Masz ze sobą mnóstwo wartościowych osób.
— Powinienem umrzeć — chowam twarz w dłoniach. — Każdemu byłoby lepiej.
— Nikt nie zasługuje na śmierć, każdy powinien mieć szansę. Nawet Twoi wrogowie. Pamiętasz?
— Dostałem za dużo tych szans.
— Najwyraźniej potrzebujesz ich więcej. Nikt nie jest idealny. Jesteś ważny... Dla mnie. Nie możesz się tak łatwo poddawać.
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Poczułem w okół siebie silne, ciepłe ramiona. Rozkleiłem się totalnie. Nie byłem w stanie go odepchnąć. Po prostu przyjąłem ten gest. Przytuliłem go i próbowałem uspokoić. Natomiast ten gładził moje plecy dłonią.
Za każdym razem mi tego brakowało. Zawsze byłem sam. Uciekałem z domu, musiałem się chować. Tak bardzo potrzebowałem ciepła, a dostawałem go tak rzadko. Aż moja ostatnia nadzieja umarła. I tym samym zginęła cząstka mnie.
Potrzebuję ciepła.
Potrzebuję ciszy.
Potrzebuję snu.
Chce zasnąć.
Nie chce ich słyszeć.
Chce zasnąć.
Dziękuję, Ezarel.
Dobranoc.
_____
1420
Czuje cringe XD ogólnie to już ostatni rozdział powiązany z Inną. W końcu zaczną się dramy i dramaty ♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro