Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

₁₀

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

     Obudziłem się poprzez wpadające przez okno promienie słoneczne. Podniosłem się niemal od razu i wychyliłem przez okno, zaciągając świeżym powietrzem. Mając dziwnie dobry humor ubrałem się i wyszedłem z kryjówki. Od razu zacząłem biec przed siebie.

     Będąc w głębi lasu chwyciłem za koniec kaptura z chęcią zdjęcia go. Jednak słysząc szelest oraz czując znajomy zapach zaprzestałem. Po chichu zbliżyłem się do wody chowając się na gałęziach drzew. Widząc Leilę mimowolnie się uśmiechnąłem. Wyłoniłem się z gęstwiny i od razu zacząłem.

— Cześć, złotko!

— Villiend? — pyta zdziwiona.

— No, a kto inny? — zeskakuje na ziemię i siadam obok.

— Znowu w kapturze?

— Yup. Wiesz, że nie chce się ujawniać.

— Nawet przed przyjaciółką? — wlepia we mnie spojrzenie.

— Przyjaciółką? — zbija mnie z tropu. — Uh, co tam masz? — zmieniam szybko temat.

— Księgę. Potrzebuje przetłumaczyć pewne znaki.

— Pokaaaaż — przeciągam zaciekawiony, a ona otwiera odpowiednią stronę. — Jak mi dasz spisać to mogę Ci przynieść tłumaczenie za kilka dni.

— Naprawdę?

— Nie, naumyślnie — przewracam oczami. — To mogę?

Kiwnęła głową, a ja od razu zacząłem przepisywać znaki. Za żadne skarby ich nie rozumiałem, jednak w mojej głowie ciągle bębniło jedno imię. Pewnego lisa, który z pewnością będzie umiał to rozszyfrować.

— Boisz się? — słyszę, marszczę brwi.

— Huh? — nie rozumiem jej.

— Pytam, czy się boisz.

— Czego?

— Tego, że Cię zobaczę. Nie pokazujesz się, tak jakbyś przed czymś uciekał.

— Raz zaufałem za mocno, żałuję. Nie chce powtórzyć tego błędu.

— Warto? Nie jestem tym kimś.

     Zrezygnowana spuściła głowę i zaczęła obserwować swojego chowańca. Zacisnąłem palce na okładce, a między nami zapanowała ciężka cisza. Zagryzłem wargę i położyłem lekturę na jej kolanach. Ta przeciągnęła po okładce palcami. W tym samym czasie zdjąłem kaptur, wierzą iż mogę jej zaufać. Odchrząknąłem, a ta zwróciła na mnie uwagę. Zastygła w bezruchu, a jej wzrok zaczął mnie skanować. Nagle wyciągnęła w moją stronę rękę i pomacała moje uszy.

— Aww, jakie puszyste — zachichotała.

— Nie uciekasz? — ignoruje jej słowa.

— Nie mam ku temu powodu.

— Jestem hybrydą — wzdycham. — Większość ludzi się mną brzydzi.

— Nie jestem w tej większości, na prawdę nie interesuje mnie Twoja rasa. Tylko to co nas łączy. I serio, nie mogę się napatrzeć.

— Miło mi — uśmiecham się.

     Chwilę później dziewczyna wraca do kwatery, a ja zostaję nad wodą. Oddycham spokojnie wpatrując w krajobraz. Niedługo później również znikam z lasu, chcąc mieć to z głowy od razu pędzę przez gęstwinę do Natana.

x

     Znajdując się przed odpowiednim budynkiem, pukam do drzwi. Podaje ochroniarzowi nasz ustalony szyfr, a ten wpuszcza mnie do środka. Bez zbędnych rozmów kieruję się do swojego...przyjaciela. Stukam lekko w drewno i naciskam na klamkę.

     Zamykam za sobą, a moim oczom ukazuje się niższy czytający książkę. Zaprasza mnie bliżej gestem ręki. Kucam obok nie mając chęci siadać. Wyjmuje z kieszeni kartkę i wzdycham.

— Mógłbyś mi to przetłumaczyć?

— Na kiedy? — pyta i zerka ciekawsko.

— Jak najszybciej.

— Prześlę Ci to do kryjówki, góra trzy dni.

     Skinąłem głową i wyszedłem. Moje ciało od razu otoczył chłód. Niechętnie zacząłem wracać do kryjówki. Droga nie zajęła mi długo, bowiem zatopiłem się w swoich myślach. Nim się obejrzałem znów stałem w tym samym pokoju. Pełnym wspomnień, krzyków, zadrapań na ścianach.

     Nie mając siły położyłem się na łóżku i wtuliłem twarz w poduszkę. Westchnąłem ciężko i próbowałem usnąć. Udało mi się to dopiero parę godzin później.

x

     Nie wiem ile spałem, nie wiem ile wpatrywałem się pusto w ścianę. Jestem sam, a otacza mnie pusta i chłód. Nie jestem w stanie dłużej patrzeć na to miejsce. Wychodzę i przemierzam las. Nogi same mnie prowadzą, a umysł wciąż staje się coraz bardziej mętny.

     Jestem tuż przed Kwaterą Główną. Niepostrzeżenie wdzieram się na ich teren i próbuje odnaleźć okno Leili. Po chwili udaje mi się je zlokalizować. Rozglądnąłem się, czy aby nie ma nikogo w pobliżu i wspiąłem na jej parapet. Pukam cicho w okno, a zza szyby dociera cichy pisk.

— Czego się drzesz? Może byś mi otworzyła?

— To nie ja Cię straszę — prycha otwierając okno.

— Dzięki.

     Zwinnym ruchem wchodzę do środka i się rozglądam. Ściągam kaptur i siadam na jej łóżku. Wlepiam w nią wzrok, a ona zaczyna.

— Potrzebujesz czegoś? Masz te tłumaczenia?

— Nie, i nie. Dopiero jutro.

— To co chcesz? — unosi jedną brew.

— Nic. Chciałem tylko... — zacinam się speszony.

— Hm?

— Z kimś posiedzieć — mruczę pod nosem.

     Nie słysząc odpowiedzi, ani żadnego westchnięcia podnoszę głowę i lustruję ją wzrokiem. Wydaje się być zamyśloną. Dopiero po chwili jej gardło opuszczają słowa.

— Chcesz coś zjeść? — pyta łagodnie.

— Tak — odpowiadam cicho.

     Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem coś pożywnego. Nie miałem siły nic kraść, bądź upolować. Od razu zauważyłem jak uśmiech znika z jej twarzy.

— Villend?

— Słucham.

— Masz tego dość, prawda? W sensie swojego życia, prowadzenia go.

— Tak, dlatego staram się zmienić.

— Ufasz mi? — zapytała, a ja zamyśliłem się na chwilę.

— Tak — odpowiadam niepewnie.

— Chodźmy razem do Ezarela. Tylko proszę, nie zakładaj kaptura. Mogą Cię rozpoznać, a byłoby to problematyczne jak na ten moment.

     Zagryzłem policzek od środka i skinąłem głową. Ta od razu chwyciła mnie za nadgarstek i zaczęła prowadzić przed korytarze. Już po chwili wspięliśmy się po schodach i znaleźliśmy się w Sali Alchemicznej. Moim oczom ukazał się elf, ogarnęło mnie poczucie skruchy i słabości.

— Ez! — krzyknęła zadowolona.

—  Cześć, pchlarzu — śmieje się pod nosem, a ja unoszę brew.

— Nie widzisz? — dalej jest odwrócony do nas plecami.

— To normalne, że Cię tak nazywa? — przełamuje się i pytam.

— Ona nie jest lep...Czekaj, co — odwraca się. — Kto to?

     Ta jedynie westchnęła i zamknęła drzwi na klucz. Następnie stanęła obok mnie i rzuciła pocieszające spojrzenie. Powinienem się bać? Tylko czego.

— Ezarel to Villend, Villend to Ezarel — mówi szybko.

— Cześć — wystawiam niepewnie w jego stronę dłoń.

— Czemu to coś jest w moim laboratorium?!  — krzyczy rzucając mi lodowate spojrzenie.

— Eh, czyli Cię nie polubił. Nie przejmuj się jego tekstami, okay? — zerka na mnie.

—Co? Żartujesz sobie, to zero chciało Cię zabić — syczy.

— Przestań i nie nazywaj go tak — staje w mojej obronie.

— Leila — łapię ją za ramię — on ma rację, nie ma sensu się sprzeczać.

     Spojrzała na mnie przepraszająco, a w środku poczułem palące kłucie. Jednak nic nie powiedziałem. Rzuciłem tylko okiem na chłopaka, który tylko zacisnął usta w wąską kreskę. Z powrotem wróciłem wzorkiem na Leilę, a ta tylko pokręciła głową.

— Idę po coś do jedzenia, chcesz coś gnomie?

— Pytasz jego, prawda? — rzuca sarkastycznie elf.

— Przestań — warknęła.

     Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie i wyszła z pomieszczenia. Od razu poczułem jak atmosfera gęstnieje. Będąc nie pewnym spuściłem uszy i milczałem. Kiedy elf wbił we mnie wzrok od razu zmieniłem kierunek patrzenia.

— Po co tutaj przylazłeś?

— Chciałem z kimś posiedzieć.

— Nie masz znajomych w lesie? — burknął.

— Nie.

— To pogadaj ze zwierzątkami — warknął, a ja nie wiem czemu spuściłem głowę. — Nagle jesteś taki biedny, co? Zrozum, że wszyscy Cię tutaj nienawidzą.

— Zawsze tak było, nikt nie pałał do mnie empatią — spojrzałem mu w oczy. — Nie dotrzegam żadnej różnicy.

— Nie dziwię się, jesteś nikim — wypluł.

— Rozumiem.

     Na jego twarzy namalowała się złość oraz zdziwienie. Odwrócił się do blatu i kontynuował tworzenie eliksiru. Zaciekawiony obserwowałem każdy jego ruch. Widząc, że zaraz wysadzi składniki w powietrze, odezwałem się.

— Pomóc Ci?

— Nie — uciął krótko.

— Źle robisz tą miksturę. Dajesz za dużo... — nie zdążyłem.

     Kolejna druidzka łza wylądowała w wywarze, a całość się zagotowała. Następnie wybuchła mu tuż przed twarzą. Zaśmiałem się krótko podchodząc bliżej. Odwiązałem z pasa chustę, a ten odwrócił się. Poruszyłem uszami z powodu nagłego ataku euforii i podałem mu kawałek materiału. Wziął ją nie odzywając się, a ja spojrzałem z wyczekiwaniem na drzwi.

     Niedługo później do sali wróciła dziewczyna. Podała mi pięknie pachnące naleśniki. Usiadłem na ziemi i zacząłem jeść nie przejmując się jej rozmową z Ezarelem.

______
1248

To nie tak, że zapomniałam.
Ale tez nie tak, że pamiętałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro