²
Rozdział dedykowany Liasynie
jeszcze raz dziękuję za śliczną pracę konkursową!
✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧
Spokojnym krokiem przemierzałem las patrolując okolicę. Wsłuchiwałem się w najmniejszy szmer. Wyczuwając dosyć znajomy mi zapach, zatrzymałem się. Nastawiłem uszy i skierowałem się w odpowiednią stronę. Nagle przede mną pojawiła się staruszka.
— Kaori — zacząłem — dzień dobry.
— Witaj Villend. Jak się miewasz? — uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie narzekam. Co sprowadza Cię w te części lasu? — uniosłem jedną brew ku górze.
— Czekałam na Ciebie. Wiem, że często robisz tutaj obchód.
— Potrzebujesz pomocy?
— Chodźmy do mnie. Porozmawiamy na spokojnie.
— Prowadź.
Kaori? Kim ona jest? Staruszką, która poznałem niedawno po tym jak wylądowałem w lesie. Pomogła mi i opatrzyła rany. Nigdy nie chciałem się jej narzucać, więc spotykałem się z nią tylko w kryzysowych sytuacjach. Wiecznie uśmiechnięta babcia, która potrafi być poważna. Nie liczna z tych, którzy pamiętają niektóre bitwy.
𝚡
Zasiadłem na fotelu i założyłem nogę na nogę. Na przeciw mnie usiadła kobieta wystawiając na środek ciastka oraz zrobioną przed chwilą herbatę. Spojrzałem na nią z powagę oczekując jej słów.
— Tak jak już pytałeś. Zgadza się, potrzebuję pomocy.
— Słucham — wziąłem łyk napoju.
— Jakiś czas temu do Kwatery Głównej trafiła ziemianka. Słyszałam mnóstwo plotek. Jednak sama postanowiłam zrobić śledztwo. Wiesz, że nikt nigdy nie trafia tutaj z przypadku. Kontynuując, mam co do niej pewne podejrzenia. Jak sam wiesz ród wilków został zabity. Aczkolwiek każdy znający ich historie dobrze wie, że jeden ze szczeniaków trafił w łapy ludzi. Nie uśmiercili go tutaj. Uważam, że to może być ona. Niektóre ze smoków przyznały mi rację.
— I co ja mam z tym wspólnego? — wlepiłem w nią swoje spojrzenie.
— Chciałabym, abyś ją poobserwował. W tym czasie przeanalizuję wszystko dokładniej wraz z władcami. Jeśli okaże się, że to ona — przerwała na chwilę — będę musiała Cię prosić o jeszcze jedną przysługę. Ona może zmienić wszystko, a jeden z najmocniejszych rodów nie wyginie.
— Podejmę się tego.
Staruszka uśmiechnęła się, a ja zamoczyłem wargi w herbacie. Kobieta zaczęła opisywać mi ową niewiastę. Każde słowo chłonąłem próbując sobie ją jakoś wyobrazić. Kiedy skończyła, pożegnałem się i spokojnym krokiem wróciłem do kryjówki.
Zagryzłem wargę i wszedłem do salonu. Jak się mogłem spodziewać za biurkiem siedział Plativ, grzebał w jakiś papierach, a jego mimika twarzy wydawała się nad wyraz spokojna. Westchnąłem cicho i usiadłem na przeciwko, wyłożyłem nogi na biurko. Ten spojrzał na mnie, a ja zacząłem temat niejakiej Leili. Mężczyzna słuchał mnie z uwagą. Zdziwiło mnie to, albowiem odkąd zaczęliśmy się kłócić na temat mojego odejścia oraz obowiązków rzadko kiedy mieliśmy okazję do spokojnych wymian zdań.
Wampir nie przerywał mi, a jedynie mierzył wzrokiem. Kiedy skończyłem zapadła cisza. Ten po chwili zgodził się proponując, że na razie nie będzie brał żadnych zleceń lub sam się nimi zajmie. Nie wiedziałem, dlaczego tak łatwo przystanął na to wszystko. Jednak nie fatygowałem się z dociekaniem. Czułem coś w rodzaju zrozumienia. Jakby wiedział, że kolejna kłótnia nic nie zdziała, że naprawdę chcę się tego podjąć. Z resztą zawsze warto odpocząć. Nie pamiętam kiedy ostatni raz nie miałem wyprawy związanej z zabójstwem. No może oprócz porwania tego dzieciaka.
Kiedy już miałem wychodzić ten odezwał się, abym został. Nie powiem, zdziwiło mnie to. Znów zająłem swoją pozycję, a w moich oczach malowało się zdziwienie oraz zainteresowanie. Patrzyłem na niego i widziałem tego samego wampira co wtedy. Wtedy gdy miałem dwadzieścia lat. Było o mnie całkiem głośno. Przez te parę lat spędzonych w lesie wyszkoliłem się. Stałem się potworem, który pragnął krwi. Wtedy to spotkałem jego. Mężczyznę nad wyraz kulturalnego i chętnego do współpracy. Nie mogłem odmówić. Samotne pałętanie się po lesie nie było bezpieczne. Żałowałem wtedy, że nie stanął na mojej drodze wcześniej. Kiedy byłem nastolatkiem, który tej pomocy bardzo potrzebował. Jednak z wiekiem i spędzonymi z nim dniami nie szkoda mi niczego. Właśnie dzięki życiu na własną ręką potrafię być poważny, zadbać o siebie. Wiem, że jestem panem swojego losu i to tylko moja zasługa gdzie jestem i co umiem.
Między nami panowała przyjemna atmosfera. Rozmawialiśmy tak jak na początku naszej znajomości. Bez kłótni, przekrzykiwania. Nie raz których z nas dostawał nawet w twarz. Teraz było inaczej. Wszystko wydawało się tak spokojnie. Stonowane głosy, które szukały ujścia z pomieszczenia. Dwaj wyszkoleni mężczyźni rozmawiający o wszystkim i o niczym.
𝚡
Wstałem nad wyraz wypoczęty. Chętny do działania ubrałem się i wyszedłem. Przemieniłem się w liska i pobiegłem w stronę Kwatery. Pierwsze co, to musiałem zlokalizować dziewczynę.
Na miejsce dotarłem całkiem szybko jak na swoje krótkie nóżki. Niestety wadą mojej mocy przemiany, była możliwość tylko miniaturowej wersji. Często uciążliwe, ale przydatne.
Nie chcąc wzbudzać podejrzeń dalej w wersji zwierzęcej wtargnąłem na teren K.G., idioci nawet mnie nie zauważyli. Nie wiedząc jaki zapach wydziela ziemianka po prostu skierowałem się do środka. Ostrożnie przeczesywałem każde pomieszczenie, aż w końcu w oczy nie rzuciły mi się białe jak śnieg włosy.
Schowałem się za filarem i zlustrowałem ją wzrokiem. Całkiem wysoka, śnieżne włosy, błękitne oczy. Obok niej szedł wampir, oraz brownie. Przeszli do jakiegoś pomieszczenia, a ja pobiegłem za nimi. Stanąłem przy drzwiach i przyłożyłem ucho. Tak bardzo skupiłem się na tym, aby usłyszeć cokolwiek, że nawet nie zauważyłem jak obok mnie ktoś stanął.
— Ładnie to tak podsłuchiwać?
Do moich uszu dotarł słodki dziewczęcy głos. Moje serce zaczęło bić szybciej. Najzwyczajniej w świeci uciekłem, aż za mury. Najważniejsze, że to nie był nikt ze straży, czy też sama przywódczyni. Położyłem się pod drzewem obserwując bramę. Pół godziny później na zewnątrz pojawiła się, jak mi wiadomo, Leila. Zacząłem ją obserwować, aż w końcu powędrowałem za jej śladami. Dziewczyna najzwyczajniej w świecie spacerowała.
Po dłużej obserwacji zawróciłem do kryjówki. Będąc na miejscu nawet nie fatygowałem się wziąć prysznic, czy też porozmawiać z Plativem. Po prostu walnąłem się do łóżka i rozprostowałem kości.
Do mojego umysłu zaczęły napływać myśli. Jednak nie miałem siły nawet na to. Jedyne o czym marzyłem to oddanie się w objęcia Morfeusza. Na całe szczęścia nastało to całkiem szybko.
__________
980
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro