Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

²³

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

Od kilkunastu minut chodzę i krążę dookoła nie będąc w stanie się opanować. Natomiast Ezarel, Chase i rządzący - Grigor, przypatrują mi się. Na samą myśl o tym miejscu robi mi się niedobrze, a tymczasem okazje się, że muszę spędzić tutaj kilka dni.

Jeśli go spotkam, zabiję go.

— Villend, wszystko w porządku? — słyszę za sobą głowę wioski.

— Tak, tak, tak, oczywiście — odwracam się w jego stronę. — Ta podróż najwyraźniej jakoś nieprzyjaźnie na mnie wpłynęła. Zmiana klimatu i te sprawy — podchodzę do nich z powrotem uśmiechając się sztucznie.

— Rozumiem — kiwa głową. — Jesteście gotowi, by poznać mój lud?

Wszyscy się zgadzają, a Grigor zaczyna nas prowadzić. Biorę głęboki wdech oraz wydech i już spokojniejszy podążam za nim. Idę pewnym krokiem przy okazji się rozglądając.

Dużo mieszkańców wychodzi nam na powitanie, aczkolwiek części z nich wcale nie jest do śmiechu. Dobrze wiedzą kim jestem. Moja panika zamienia się w narastającą odrazę i gniew do tych ludzi. Zupełnie obojętny patrzę im prosto w oczy, a ich lęk wręcz karmi moją duszę.

Kiedy zbliżamy się go głównego wejścia, dostrzegam go. Zatrzymuję się i mierzę jego postać wzrokiem, a on podchodzi bliżej, z tym samym uśmieszkiem co piętnaście lat temu.

     Prawie nagi stoję na śniegu, a moje całe ciało drży. Czuję jak tracę czucie w zamarzających nogach. Rozglądam się dookoła, w około nie ma niczego prócz ogołoconych drzew. Jednak po kilku minutach dostrzegam zbliżający się cień.

— Nie sądziłem, że uda ci się wytrwać — zaśmiał się.

— Teraz będę mógł się z wami bawić? — szczękam zębami.

— Ha, żartujesz chyba!

— Obiecałeś, że jak wytrzymam tutaj, aż nie wrócisz to będę mógł — mój głos się załamał.

— Kłamałem szczeniaku, nie sądziłem nawet, że dożyjesz, aż tu wrócę. Miałeś szczęście.

     A jego uśmiech wręcz wrył się w moją pamięć. Niczym koszmar, który daje o sobie przypomnieć. Zanikający, wracający w niechcianych momentach.

Spojrzałem na niego spod byka, ale ten jak gdyby nigdy nic po prostu podszedł jeszcze bliżej. Chęć rozerwania go na strzępy zaczęła narastać. Jednak nie mogłem, nie teraz. Ponad to to nie on był pierwszym numer na liście do pozbycia się.

— Villend? — zapytał wyraźnie powstrzymując chęć śmiechu.

— Pamiętasz moje imię, mam czuć się zaszczycony? — warczę.

— Dalej jesteś zły? Przecież to było kupę lat temu! Co tam u ciebie?

— Próbujesz ze mną w coś grać, czy po prostu jesteś, aż tak głupi? — moja twarz kamienieje.

— Zrobiłeś się ciut spięty — cofa się o krok. — Nie jesteś chętny do rozmowy, co?

— Lepiej mnie nie drażnij, Wynn — jego imię wręcz wypluwam.

Odwracam od niego głowę i doganiam Grigora, który czeka wraz z moimi towarzyszami podróży już w środku. Staję obok niego, jednak przed moimi oczami nadal widnieje ten paskudny uśmieszek. Potrząsam głową i wbijam wzrok w głowę tej wioski.

— Kto to był? — interesuje się Chase.

— Nikt ważny — ucinam krótko.

Na chwilę zapada cisza, którą przerywa rządzący.

— Chcę ugościć jak najlepiej potrafię. Niestety, aczkolwiek Miiko źle sformułowała swój list, który odebraliśmy na swój sposób zamiast dopytać. Jest to nasza wspólna wina, aczkolwiek przygotowaliśmy tylko dwa pokoje. Spodziewaliśmy się tylko dwóch przedstawicieli straży. Jest nam bardzo przykro.

— W porządku — wzdycham. — Podzielę się pokojem z Chasem. Nie stanowi to dla mnie problemu.

Swój wzrok trzymam na Grigorze. Nie jestem w stanie spojrzeć na któregokolwiek z tamtej dwójki. Natomiast on kiwa głową i rusza, zapewne w celu zaprowadzenia nas do pokoi.

• • •

Otwieram okno i siadam na parapecie, nogi kładąc na zewnątrz. Patrzę w księżyc, a ucisk w środku, który czuję, wcale nie świadczy nic dobrego. Z każdą chwilą czuję się coraz gorzej.

Za sobą słyszę trzask drzwi, ale nie odwracam się. Nadal tkwię w oknie, a ledwo odczuwalny wiatr, nasila się.

— Czemu wolisz pokój ze mną?

— Nikt nie powiedział, że wolę — zastygam w bezruchu.

— Dlaczego nie poszedłeś do Ezarela? Raczej się dogadujecie skoro wysłano was razem na misje.

Wchodzę z powrotem do środka i zirytowany zmierzam w kierunku drzwi. Jednak na drodze staje mi Chase. Moja irytacja rośnie, a w jego oczach widzę malejącą pewność siebie.

— Nie interesuj się — warczę. — Chyba, że chcesz tutaj zostać, już na zawsze.

Chłopak odsuwa się trochę, przygląda mi się, a ja nachylam się nad nim. Kładę dłoń na jego plecach i przytrzymuje mocno. Moje usta lądują tuż przy jego uchu.

— Nie szukam przyjaciół, — zaczynam chłodno — a ty nie wyglądasz na kogoś komu śpieszno na drugi świat — szepczę.

Puszczam go i wychodzę z pomieszczenia. Wzdycham ciężko i zastanawiam co ze sobą zrobić. Rozglądam się dookoła i dopiero wtedy przypominam sobie gdzie tak w ogóle się znajduję. Pomimo panującej ciemności jestem w stanie rozpoznać to wszystko.

Kiedy czuję czyjąś obecność obok siebie, odskakuje jak oparzony. Moim oczom ukazuje się biała Brownie o krótkich włosach i niebieskich oczach. Uśmiecha się łagodnie. Nie rozpoznaje jej.

— Szukasz czegoś? Większość jest już u siebie.

— Po prostu się rozglądam. Jeśli przeszkadzam to mogę wrócić do pokoju. Nie wiem jakie panują tutaj warunki.

— Sam powinieneś dobrze wiedzieć, Villend.

Uśmiecha się, a ja zastygam w bezruchu. Zamykam oczy i próbuję uspokoić swoje serce. Jednak kiedy otwieram je z powrotem, jej już nie ma.

To robi się chore.

Prycham pod nosem i wychodzę na zewnątrz. Przemieszczam się między budynkami, które tak dobrze znam. W końcu docieram do placu zabaw. Te same atrakcje wciąż tutaj stoją. Może nie w tak dobrym stanie jak kiedyś, ale jednak. Siadam na huśtawce i bujam się lekko pozostawiając nogi na ziemi.

— Powrót na stare śmieci?

— Masz za dużo zębów, czy zostało ci jeszcze kilka kocich żyć? — odwracam się w stronę Wynna.

— Nie sądziłem, że nie lubisz kotów — siada na huśtawce obok. — Przecież twoja mama też była kotołakiem.

Wie, że to boli.

— Czego ode mnie chcesz? Tak na serio. Nie igraj ze mną — piorunuję go wzrokiem.

— Po prostu jestem ciekaw jak radzi sobie teraz nasz malutki Villend. Słyszałem, że masz trochę na sumieniu.

— Mogę mieć jeszcze ciebie jeżeli chcesz — rzucam mu wyzywające spojrzenie.

— Na prawdę? — wybucha śmiechem. — Nie wierzę w to — wstaje. — Zawsze byłeś ofiarą i nadal nią jesteś. Nie możliwe by ktokolwiek ci uległ. Zbyt zabawne.

Podnoszę się i staję na przeciwko niego. Jestem od niego wyższy, aczkolwiek nadal patrzę mu prosto w oczy. Nie wiem, czy to jakaś jego gra, czy też zachowanie jak za dzieciaka, ale niemiłosiernie mnie denerwuje.

— To, że urosłeś nic nie zmienia. Nie boję się ciebie.

     Bez słowa lustruję go wzrokiem, a ten prycha.

— Może to ty się boisz? — pyta szturchając mnie.

Dosłownie w chwilę powalam go na ziemię, a ten zaczyna ciężko dyszeć. Kiedy próbuje się wyrwać przygniatam go coraz mocniej. Pod wpływem emocji wyciągam swój sztylet i przykładam mu do gardła. Ten zastyga i jedynie ciężko dyszy.

Nachylam się nad nim i zaczynam szeptać do ucha.

— Boje się, że cię zabiję — mruczę.

Chowam swój sztylet i podnoszę się. Wolny mężczyzna zaczyna głęboka oddychać. Podnosi się i patrzy na mnie trzymając się za swój bok, który musiałem przygnieść.

— Powiedz to — rzucam mu wyzywające spojrzenie.

— Myliłem się — charczy.

Uśmiecham się lekko, a satysfakcja wręcz płynie w moich żyłach.

— Nie martwisz się konsekwencjami?

— Jakimi?

— Jeśli ktoś się dowie, że zabijasz? — wbija we mnie wzrok.

— Ja? Zabijam kogoś? — udaję zdziwionego. — Jestem czysty — unoszę dłonie do góry.

— Kiedyś podwinie ci się noga — uśmiecha się półgębkiem. — Uciekniesz, tak jak wtedy?

— Nie uciekłem — warczę. — Z resztą nikt mnie nie trzymał i nie trzyma.

— Nawet on? — odwraca się nagle wskazując w mrok.

Przypatruje się ciemności, a moim oczom ukazuje się Ezarel. Musiał podsłuchiwać. Lekko zszokowany zaciskam zęby.

— Nikt — utrzymuję kamienną twarz.

Jestem sam.

___
1315

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro