Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

₂₁

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

      Siadam przy pustym stoliku i zaczynam dłubać niechętnie w śniadaniu przygotowanym przez Karuto. Nagle przysiada się do mnie Nevra. Uśmiecha się, a ja kiwam głową na przywitanie. Chłopak zaczyna swój posiłek od szklanki z jakimś napoju, a mój żołądek zaciska się coraz bardziej.

— Co tam u ciebie? — zagaduje wampir.

— W porządku — odsuwam od siebie talerz.

— Przygotowany na misję?

— Można tak powiedzieć. Nawet nie wiem po co mnie tam wysyłają.

Oczywiście, że wiem. Zachcianka Miiko i Huang Hua.

— Jakoś dasz rady — pociąga kolejny łyk soku.

      Między nami zapada cisza. Mężczyzna zaczyna jeść, a ja zastanawiam się nad odejściem od stołu. Jednak nie jestem w stanie wymyślić sobie jakiegokolwiek zajęcia. Nagle podbiega do nas młoda dziewczyna z kolorowymi włosami. Czarny i róż do niej pasują.

     Wita się z Nevrą, a ja dostrzegam cechy charakterystyczne świadczące o tym, że również jest wampirem. Przyglądam jej się przez moment.

— Karenn, to Villend. Villend, to moja młodsza siostra, Karenn.

— Miło poznać — wyciąga w moją stronę dłoń.

— Również — wymieniamy się uściskiem ręki.

— Masz świetne kolczyki — zagaduje dalej siadając miedzy nami.

— Dzięki, podobają mi się twoje włosy.

— Dziękuję — uśmiecha się szczerze.

      W końcu dziewczyna odwraca się do swojego brata. Widząc ich żywą dyskusje wstaję i wychodzę. Staję na środku korytarza i nie za bardzo wiem co ze sobą zrobić. Odczuwam pustkę, a jakiekolwiek pomysły na zajęcie nie istnieją.

      Nagle na ramieniu czuję czyjąś dłoń. Wzdrygam się niespodziewanie i odwracam. Przed sobą widzę Karenn.

— Następnym razem mnie czasem nie przeżuć przez ramię — żartuję.

— Wybacz, nie spodziewałem się. Potrzebujesz czegoś ode mnie? — pytam od razu.

— W zasadzie to wychodząc zauważyłam cię. Jako, że nie mam nic do roboty to myślałam, że zagadam. Chyba, że jesteś zajęty?

— Nie.

— To może chcesz coś porobić? — uśmiecha się.

      Zaczynam się wahać. Nie zostałem tu, by zdobywać znajomych, czy przyjaciół. Chociaż w sumie to nigdy ich nie miałem. Skoro i tak tutaj zostaje, czy zaszkodzi mi to? Jeżeli mnie znienawidzą znów będę mógł wrócić do dawnego życia.

      Z myśli wyrywa mnie dłoń wampirzycy, która pojawią się przed moją twarzą.

— Może się gdzieś przejdziemy?

— Polana? Plaża?

— Po prostu chodźmy, niech nie trzyma nas jedno miejsce.

      Ruszam powoli, a Karenn dogania mnie już po chwili.

— Szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej — zagaduje.

— Czas to słowo i zdarzenie, z którym nie da się walczyć. Prędzej, czy później by to nastąpiło. Nie ma sensu się spieszyć.

— Jeśli mogę zapytać, dlaczego postanowiłeś tutaj zostać?

— Zadaję sobie to pytanie od dawna i odpowiedzią był fakt, że mnie poprosili, że i tak nie mam nic innego do roboty, jednak z każdym dniem zastanawiam się, czy nie było innego ważnego powodu ku temu. Teoretycznie dalej nie znam odpowiedzi na to pytanie.

— Rozumiem — kiwa głową.

      W końcu stajemy na rozdrożu dróg i patrzymy na siebie. Bez słów zmierzamy w stronę plaży, a już na miejscu moczymy nogi w zimnej wodzie.

      Następnie wychodzimy z wody i siadamy przy brzegu. Wpatrujemy się w malujący horyzont, a niebo zachodzi ciemnymi chmurami powoli odpędzając gorąc. Ignorując burzowe chmury przenosimy się na polanę.

      Kiedy docieramy na miejsce, zaczyna padać. Karenn zaczyna ciągnąć mnie w stronę kwatery, jednak coś nie pozwala mi odejść. Czuje obecność wampirzycy obok siebie, a to uczucie jest silniejsze ode mnie.

      Zamieniam się w swoją ulubioną formę zwierzęcia, oczywiście małego lisa, i zaczynam biegać oraz skakać w trawie pomimo nasilającej się ulewy. W końcu i nastolatka do mnie dołącza. Zaczynamy szaleć, a w około nas pojawiają się tylko dźwięki śmiechu zagłuszające dudniące o ziemię krople.

• • •

      Cali zmęczeni i przemoczeni przechodzimy przez wejście do kwatery, a ona wydaje się pusta. Jednak nie zwracamy na to uwagi. Odprowadzam dziewczynę pod swój pokój, a ta dziękuję mi za wspólny wypad.

      Żegnam się z nią i zmierzam w kierunku swojego pokoju. Wybiegam po schodach i znikam za drzwiami mojego azylu. Kładę się na podłogę nie chcąc domoczyć łóżka i kładę dłonie na sobie. Czuję jak moja klatka piersiowa unosi się szybciej od wysiłku.

      W końcu się podnoszę i ściągam z siebie mokre ubrania. Osuszam ciało i wyciągam suche rzeczy z szafy. Ubieram się i przeciągam. Siadam na łóżku i ściągam z siebie założone ostatnio bandaże. Rany są jeszcze widoczne, ale nie mam zamiaru udawać się do Ewelain, ani tym bardziej do Ezarela.

      Dalej go nie rozumiem. Kładę się i patrzę w sufit. Jest tak samo skomplikowany jak i ja. Wzdycham ciężko, a ciszę przerywa pukanie do drzwi. Wstaję i podchodzę do nich. Otwieram, a na korytarzu ponownie widzę Karenn.

— Cześć, nie przeszkadzam?

— Nie, nie. Wchodź — przepuszczam ją.

      Zamykam za sobą i dostrzegam, że wampirzyca zajęła sobie miejsce na ziemi. Bez namysłu siadam bok niej i uśmiecham. Zdążyłem ją polubić. Mimo, że jeszcze dużo przed nami, zwłaszcza w kwestii poznawczych.

— Skoro jutro wyjeżdżacie to pomyślałam, że przyjdę jeszcze na chwilę.

To już jutro?

      Przełknąłem gulę, która pojawiła mi się w gardle i uśmiechnąłem nieporadnie.

— Słyszysz to? — pyta nagle?

— Co takiego?

— Te krzyki.

      Przez wiele lat pracowałem nad swoimi uszami przez co niektóre dźwięki automatycznie mój mózg ignoruje. Jednak same słowa Karenn pozwoliły zawładnąć mną, a ciszę wypełniły słowa napływające przez ściany.

— Chodźmy to sprawdzić! — w jej oczach widać ekscytację.

Jest ciekawska.

— Nie wiem czy powinniśmy —protestuje.

— No dawaj — podnosi się.

Nieugięta.

— Chyba, że mam iść sama — podnosi ręce go góry wycofując się.

Dąży do celu.

Słucha siebie.

— Jak nas złapią? — wstaję.

— Mam już przygotowane wymówki, spokojnie.

Pewna siebie.

      Wzdycham i wychodzę razem z nią. Kroczymy cicho nasłuchując głosów, które robią się coraz wyraźniejsze. W końcu stajemy na schodach do Kryształowej Sali. Moje serce na chwilę się zatrzymuje.

— Dlaczego w ogóle nasza dwójka?! — krzyczy Ezarel.

— Nagle masz problem? Zostaliście przydzieleni do tego zdania już dawno, a ty mi wyskakujesz z tym dopiero teraz? Nie zmienię ci od tak partnera. Z resztą Villend wydaje się kompetentny — warczy Miiko. — Ponad to trzeba go sprawdzić.

Nie ufają mi.

— Wpakuje nas w kłopoty.

— Przestańcie. Plotki to tylko plotki. Z resztą do tej pory, by się już coś wydarzyło — broni mnie Nevra. — Z resztą, Ezarel, jaki masz znowu problem? Spędzałeś z nim czas i w ogóle. Nawet za nim kilka razy stanąłeś.

— Teraz jest teraz.

— Myślałem, że się przyjaźnicie. Nawet Huang Hua to mówiła — wtrąca się Valkyon.

— Ja i on jako przyjaciele?! Żartujesz chyba — parska.

Nienawidzi mnie.

To wszystko było złudzeniem.

      Nagle mój cały dzisiejszy humor gdzieś się ulatnia. Zalewa mnie fala smutku, którą próbuje nie okazywać. Czuję na sobie wzrok Karenn, a poczucie słabości otacza moje gardło.

— Cisza! — wrzeszczy Mii. — Zostało już postanowione, ty i Villend jedziecie razem na tę misję. Chcesz tego, czy nie.

— Zajebiście, nie wiem po co on mi jest tam potrzebny.

      Czuję ucisk w sercu. Tak jakby ktoś wbijał mi w nie szpilki. Zrezygnowany patrzę na drzwi z nadzieją, że nie powiedzą już nic więcej.

— Ezarel, dobrze wiesz, że jest silny, dobrze zna lasy i na pewno też nie jest głupi. Potrafi rozmawiać z ludźmi wymijając niektóre tematy.

— Jest bezużyteczny — syczy.

      Wraz z tymi słowami Karenn podnosi się na proste nogi i wychodzi wyżej po schodach. Próbuję ją złapać, ale ta jest już w środku kiedy ja stoję w drzwiach. Wszyscy patrzą na nią, a ta kipi ze złości.

— Odwołaj te słowa! — przybliża się. — Jesteście obrzydliwi. Tej narady w ogóle nie powinno być. Jak wy byście się czuli obgadywani za czyimiś plecami i to w taki sposób?

— Wyjdź stąd, Karenn. — Zwraca się do niej Miiko — Nie powinno cię tutaj być.

— Villend jest na prawdę niesamowitą osobą. Jakkolwiek wycofany i strachliwy nie jest. Potrafi się otworzyć na innych i im pomóc. Mieliście go przyjąć tak jak każdego, nie traktować inaczej. Od kiedy tak się buduje zaufanie?!

      Wrzeszczy, a w sali pojawia się cisza. Natomiast atmosfera gęstnieje. Chcąc nie chcąc wiedzą, że ma rację.

— Dlaczego nie powiecie mu tego prosto w twarz? Boicie się? Za każdym razem jest to samo, potykacie się na zamiataniu problemu pod dywan. Nie liczycie się z uczuciami innych.

      Mój wzrok błądzi po sali, aż zatrzymuje się na twarzy Ezarela, który się we mnie wpatruje. Dobrze wie, że właśnie na niego patrzę, ale ten i tak nie odrywa oczu ode mnie.

— A ty?! — zwraca się do elfa. — To było obrzydliwe.

      Robi mi się słabo, a towarzyszący mi gorąc się nasila. Opieram się o ścianę drżącą dłonią, a obraz mi się zamazuje.

Huśtam się sam na huśtawce, a padający deszcz wcale mi w tym nie przeszkadza. Może i nieodpowiedzialnym jest zostawianie paroletniego dziecka samego, ale zdecydowanie jest to lepszy pomysł niż kolejna kłótnia w domu.

Deszcz ustaje, a ciepło ubrane dzieci wychodzą się pobawić. Większość z nich ma kalosze albo stare buty, by nie zniszczyć ich od błota. Do huśtawek podbiega grupka dzieci, a rodzice krzyczą zza nich, aby uważali.

Nagle czuje uderzenie w plecy, a sam ląduje na ziemi, twarzą w błoto. W moich uszach rozbrzmiewa śmiech, a dwójka zdecydowanie starszych chłopców staje nade mną. Ciągną za moje ucho, aż nie wstaję.

— Patrz na niego! —śmieje się.

— Nie stać cię na nic lepszego? Mamusia ma cię gdzieś?

W moich oczach kształtują się łzy, a swoje malutkie rączki chowam do kieszeni.

— Beksa!

— Nie nadaje się do niczego.

— Jest bezużyteczny — słyszę nad sobą twardy głos ojca.

Dzieci cichną, aż w końcu odchodzą chichocząc. Rodziciel po raz kolejny i kolejny powtarza to słowo, aż nie odchodzi spluwając na mnie.

A jedyne co się za nim ciągnie to zapach alkoholu i słowo "Bezużyteczny".

— Karenn odpuść — słyszę Nevrę jak za mgłą.

— To jest niesprawiedliwe.

— Tak już bywa. Następnym razem nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.

— Moje wtrącanie się jest z pewnością mniej szkodliwe niż twój jad. Co może chcesz mi coś powiedzieć? Albo na mnie napluć? — ciągnie nabuzowana nastolatka.

— Nawet go nie znasz małolacie — warczy elf.

— Skąd możesz być taki pewny?! Jesteś jego niańką i sprawdzasz na każdym kroku? Zaprzyjaźniliśmy się. Z resztą, przyjaźń z tobą? Po takich słowach to nie chciałabym nawet na ciebie patrzeć. Prawda...

      Odwraca się w moją stronę, a na mój widok jej determinacja w oczach maleje. Podchodzi do mnie i dotyka mojego czoła. Jej zimna dłoń kontrastuje z moją rozgrzaną skórą.

— Villend, dobrze się czujesz?

— W porządku.

      Odpycham się od ściany i staje prosto na chwiejnych nogach. Podchodzi do nas Nevra i Ezarel. Wampir kładzie dłonie na ramionach siostry, a elf przygląda nam się. Wyciąga rękę w moją stronę, ale ja się odsuwam, a Karenn staje murem między nami.

— Jesteś na prawdę obrzydliwy Ezarel. W tym momencie pokazujesz to.

Czuję jak mój żołądek się zaciska, więc kładę dłoń na ustach.

Bezużyteczny.

      Odchodzę od nich i zmierzam do łazienki. Tam już się nie powstrzymuje. Po prostu wymiotuje, a nogi same się pode mną uginają.

Koszmary wracają.

Przeszłość dobija się przyszłością.

_____
1792

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro