Rozdział 7
VELVET
Noc jak i poranek był dla mnie ciężki. Nie łatwo było zwiać do kogoś z własnego mieszkania i w dodatku obnażać się z prawdy, jaką była moja matka.
Gdzieś w z tylu głowy wiedziałam, że to nie jest moja wina, tylko tego pieprzonego psychola, który postanowił zamieszkać w Londynie, mając na celu chyba zniszczenie naszej rodziny. Chociaż, czy ją się dało bardziej zniszczyć, nie wiedziałam.
— Velvet? — z transu wybudził mnie głos Harry'ego. Szliśmy na przystanek.
— Hmm? — spojrzałam na niego z uśmiechem.
— Pytałem, o czym rozmawiałaś z Newtem? — w uśmiechu nie pozostawał mi dłużny. Ubrał się dzisiaj inaczej niż zwykle, ale to pewnie przez brak czasu na dopieszczenie szczegółów. Zamiast tradycyjnej białej koszulki i czarnych szelek, miał na sobie czarną bluzę i spodnie w tym samym kolorze.
— Nie jestem pewna, ale sugerował mi chyba, że jestem ładna. — wbiłam wzrok w różowy plecak Izzy, która na nas czekała.
— Woah. — zagwizdał chłopak. — Skoro jest zdolny do flirtowania, chyba zmartwychwstaje.
— Meh, szkoda. — cmoknęłam z udawaną dezaprobatą. — Zawsze lubiłam sztywnych. — puściłam mu oczko, a on uniósł dłonie w geście kapitulacji.
— Cześć. — przywitała się z nami Isabelle. — I jak tam? — zwróciła się do mnie.
— Dobrze, przygarnął mnie. — objęłam Harry'ego ramieniem i rozmierzwiłam jego włosy, przez co się lekko zdenerwował, ale jakoś szczególnie mnie to nie obchodziło.
— Chociaż tyle. — stęknęła dziewczyna. — Mam zły humor, pokłóciłam się na dzień dobry z rodzicami. — wywróciła oczami. — Jeszcze ta matma. Kto daje dwie godziny matmy pod rząd w piątki? To powinno być karalne, na Boga. — westchnęła.
— Nie będzie tak źle, najwyżej się zgłoszę i uratuję wasze dupy. Jak zwykle. — Harry poklepał nas po ramionach i w tym samym momencie przyjechał autobus. Przerażał mnie fakt, ile osób jeździło nim do szkoły, bo zwyczajnie czułam się niekomfortowo. Zwłaszcza, że łatka nowej przyszyta mi była chyba na stałe i ich oczy wierciły we mnie dziury wzrokiem.
Czułam się tak, jakbym stała pod murem na rozstrzelaniu.
Po wpisaniu się na listę obecności, podreptałam bardzo ochoczo pod naszą salę. Jak zwykle tylko nasza trójka była tam pierwsza, bo reszta pałętała się gdzieś po szkole, albo jeszcze nie dotarła.
— W ogóle, wpadłam na taki pomysł, żebyście do mnie dzisiaj wbiły i zostały na noc, bo moja siostra idzie do dziadka z mamą, a tata też gdzieś jedzie. — powiedziała nagle Izzy.
— Dla mnie cudowny pomysł. Nie mam ochoty wracać. Tylko musiałabym podejść po rzeczy. — zgodziłam się natychmiastowo.
— Ja też mogę? — Harry zatrzepotał uroczo rzęsami i uśmiechnął się szeroko.
— Teoretycznie tak, praktycznie nie bardzo. To babski wieczór. Chyba, że o czymś nie wiemy? — założyła ręce na krzyż i pokazała swoje białe zęby.
Przez ten krótki czas zdążyłam zauważyć, że Isabelle miała fioła na punkcie prostowania włosów i myciu zębów. Potrafiła to robić przez piętnaście minut, pojęcia nie mam, jak?
— Cześć i czołem! — zawołała wesoło Patricia, która dołączyła do nas razem z Lydią.
— Velvet idzie do mnie nocować, wy też?
— Jezu, ale ty jesteś bezpośrednia. — zauważył Harry.
— No spoko. — Pat nie miała nic przeciwko.
— Zapytam rodziców, ale raczej się zgodzą. O której się spotykamy? — odparła Lydia, jak zwykle cicho.
— Ja idę z Velvet po szkole do niej po rzeczy i potem od razu do mnie, więc może o siedemnastej?
— To jesteśmy umówione.
I wtedy swoją obecnością zaszczyciła nas matematyczka, reszta klasy i nasz ukochany, przewspaniały dzwonek na lekcje.
Prorocze słowa Harry'ego się sprawdziły. Gdyby nie on i Davide, bylibyśmy w czarnym lesie i pewnie skończyłabym z jedynką, ale od czego jest zgrana klasa?
***
— To głupie. Nie wierzę w Boga, ale nie wierzę też w to, że jakiś kwas deoksyrybonukleinowy od tak sobie żyje. — Harry pstryknął palcem. Wracaliśmy właśnie ze szkoły, a jego i Izzy wzięło na rozmyślania nad naszym istnieniem.
— To co niby twoim zdaniem jest powodem, przez który żyjemy? — zapytałam już zirytowana ich wymianą zdań.
— Gdzieś w kosmosie, jest inna, bardziej rozwinięta cywilizacja, która nas kontroluje i niektórzy z nich żyją między nami. Myślę, że Beethoven, Da Vinci, Bonaparte, a nawet Hitler byli jednymi z nich. — wzruszył ramionami, a Izzy parsknęła śmiechem.
— Beethoven? Da Vinci?
— No co? Leonardo był prawdziwym człowiekiem renesansu, wyprzedzał epokę o wiele lat. Ludzie się z niego śmiali, a gdyby nie on, nadal nie mielibyśmy być może samolotów!
— Był po prostu uzdolniony i uczony. Nie był kosmitą, Harry. — odparłam rozbawiona.
— Nikt mnie nie rozumie. — wzniósł oczy ku niebu, a wtedy przed naszymi oczami ukazała się jego mama z kartonem książek do fizyki.
— O, dobrze cię widzieć. Zanieś to wszystko do mieszkania. — uśmiechnęła się i wręczyła mu pudło, które na pewno było ciężkie. Mnie i Izzy zrobiło się go żal, więc postanowiłyśmy pomóc. Pomijając fakt, że praktycznie nic nie widziałam, kiedy wchodziłam po schodach, a książki były potwornie ciężkie, było zabawnie, bo Harry albo się przewracał w tej krótkiej drodze, albo wypadały mu książki.
— Słodki Jezu, Harry. Posługujesz się dziewczynami do noszenia ciężkich rzeczy? — zapytał Newt, zabierając ode mnie pudełko, za co byłam mu wdzięczna. Następnie wziął karton od Izzy.
— Gdybyś czasem opuszczał to mieszkanie, ruszył dupę na dół i mi pomógł, to bym nie musiał. — warknął na brata. — Isabelle, poznaj Newta, mojego brata. — rzucił pod nosem i odłożył karton na ziemię, a następnie zszedł na dół po kolejny. Mina Izzy była bezcenna. Gapiła się na niego, jakby zobaczyła ósmy cud świata.
— Ja cię kojarzę. — Newt zmarszczył czoło. — Jak jeszcze chodziłem do Regent, zawsze śpiewałaś na szkolnych uroczystościach.
— Ty śpiewasz? — zaskoczyłam się pozytywnie.
— Trochę... — pokazała palcami malutką wielkość.
— Fantastycznie. Załóżmy zespół. Ty będziesz grał na gitarze, ona będzie śpiewać, a ja pisać teksty. Tylko nagrywajmy na Youtube, bo na koncerty nie ma szans. — pokręciłam głową. — Chyba, że zaczniesz wychodzić z domu. — uśmiechnęłam się cynicznie.
— Zmuś mnie. — nachylił się nade mną, więc ja zrobiłam krok w tył.
— Niezłe masz marzenia. — prychnęłam i pokazałam gestem, żeby Izzy poszła za mną. Kiedy weszłyśmy do mojego mieszkania, w korytarzu stały czyjeś walizki.
Serce zaczęło mi bić jak szalone, kiedy zdałam sobie sprawę, że to tata mógł się wprowadzać.
— Velvet?! — zawołała mama z kuchni. Po chwili znalazła się przed nami. Dzięki Bogu trzeźwa.
— Dzień dobry. — przywitała się z nią Izzy.
— Dobry, dobry. Ty jesteś Isabelle, prawda? — uśmiechnęła się serdecznie.
— Tak.
— Przyszłam po rzeczy, idziemy z dziewczynami do Izzy na nockę. — nadal byłam zdezorientowana. — Co to jest? — skinęłam głową na bagaże należące do nie wiem kogo.
— A kogo się spodziewałaś? — wtedy w progu kuchni zobaczyłam mojego brata. Dłonie włożone miał do moro joggerów, na nosie spoczywały mu okulary z czarno-czerwonymi oprawkami, do tego bordowe newbalance i koszulka z Deadpoola, czerwona. Wszystko udekorowane krzywym uśmiechem, który odsłaniał jego białe, aczkolwiek ubite zęby. W oczy rzucała się też blizna po cegle, którą dostał za dzieciaka, na jego prawej skroni. Nie mogło także zabraknąć szarego zegarka na lewym nadgarstku chłopaka.
— Sebastian. — odezwałam się niezbyt entuzjastycznie. Nie żebym za nim nie tęskniła, bo z całej mojej piątki braci, to z nim miałam najlepszy kontakt.
— Woah, też się cieszę, że cię widzę, Vel! — uśmiechnął się jeszcze bardziej.
— Co ty tu robisz? — zmarszczyłam czoło, oczekując wyjaśnień. Nigdy nie lubiłam niezapowiedzianych odwiedzin.
— Od dzisiaj mieszkam. — wzruszył ramionami i podszedł do mnie oraz Izzy, która skanowała go wzrokiem, niczym jakiś eksponat w muzeum.
— O Boże. — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. — Izzy, to jest mój brat. — przedstawiłam go gestem, a on uścisnął jej dłoń.
— Dowiem się jutro, o co tu biega. — uniosłam ręce w geście kapitulacji i weszłam do pokoju, aby zabrać potrzebne rzeczy. Po drodze odwiedziłam też łazienkę i wyszłyśmy z mieszkania. Chłopcy dalej nosili książki. Ile ich było, na Boga?
— Tak bardzo wyje, że się wynosisz? — zagadnął Harry, mając na myśli Newta.
— Dokładnie. — puściłam mu perskie oko i zbiegłam po schodach, a Izzy zaraz za mną.
— Ile lat ma twój brat? — zapytała od razu.
— Dwadzieścia, ale jest głupi. — ostrzegłam ją od razu.
* * *
Siedziałyśmy w pokoju Izzy na szarym puchatym dywanie, jedząc roztopiony ser z grzankami i ketchupem.
— Jak tam z tym, jak mu tam, ten szczur? — skinęłam w jej stronę głową.
— On ma na imię Simon. — wywróciła oczami. — Widziałam go z malinką, a niby kręci ze mną. Ja już nie wiem, o co chodzi. — machnęła lekceważąco ręką.
— A tobie kto się podoba? — Patricia zabawnie poruszyła brwiami i wbiła swoje niebieskie oczy we mnie.
— Mi? — udałam zdziwienie, ale chyba się na to nie nabrały.
— Nie, mojej mamie. — wtrąciła Lydia.
— Zakochana nie jestem, ale... — wzięłam głęboki oddech. — Myślę, że zauroczyłam się w Michaelu. — przygryzłam nerwowo dolną wargę.
— Co?! — wydarła się Izzy. — Ja myślałam, że ty z tym Newtem całym coś ten tego. — powiedziała z jakimś wyrzutem.
Przez myśl mi to nie przeszło, sama nie wiedziałam czemu?
Newt był przystojny, intrygujący i uosabiał wszystko, co mi się podobało, ale nie pomyślałam o nim w ten inny sposób. Może dlatego, że był zbyt idealny? Chociaż, trudno nazwać kogoś ideałem, kiedy nosi na sercu tyle blizn.
— Masz taką minę, jakbyś obmyślała plan doskonałego zabójstwa. — wypaliła Lydia. Wtedy oprzytomniałam.
— Newt jest doskonały. — stwierdziłam głośno. — I chyba w tym problem. — zmarszczyłam czoło.
— Każdy ma wady. — przypomniała mi uważnie Patricia.
— Wiem, ale nie znam go na tyle, aby określić jego skazy. — oblizałam usta. — Chyba mam nową misję życiową. Poznać Newta Lewisa. — zrobiłam dłońmi taki gest, jakbym przedstawiała jakieś zdjęcie. — A co z wami? Wiem tyle, że ty się ślinisz na widok Chrisa. — zwróciłam się do Patricii.
— Dawno i nieprawda. — broniła się.
— Jasne. To czemu robisz takie maślane oczka do niego? — dźgnęła ją łokciem Izzy.
— Dajcie mi spokój. — burknęła i założyła ręce na krzyż.
— Żadnej z was nie podoba się Harry? — zdziwiłam się. Był jednym z najprzystojniejszych chłopców, jakich widziałam, a w dodatku miał duże poczucie humoru i inteligencję. Rzadko można było spotkać taki okaz i fakt, że nie miał dziewczyny także mnie dziwił, ale w sumie... W tych czasach ciężko o normalną dziewczynę.
— Jest dziwny. — wyznała Pat.
— Ja z nim nawet nigdy nie rozmawiałam. — Lydia rozłożyła ręce.
— A ja mam nowy obiekt westchnień. — Izzy uśmiechnęła się przebiegle, patrząc na mnie.
— O Boże... — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. — Nie będę cię wyciągała później z tego gówna, w jakie chcesz się wpakować. — pogroziłam jej palcem.
Sebastian nigdy nie należał do grzecznych chłopczyków, ale czasem przebijał skalę. Miał na koncie mnóstwo paskudnych rzeczy, którymi były między innymi narkotyki. Nie chciałam, żeby Isabelle na tym ucierpiała.
— Czy my o czymś nie wiemy? — zapytał Patricia z udawanym oburzeniem.
— Velvet ma brata. Zajebisty jest. — sprostowała Izzy.
— Nooo... — jęknęłam. — Tak dwadzieścia centymetrów do wzrostu i byłby dziesięć na dziesięć.
— To on? — Lydia oczywiście musiała go wystalkować. Skinęłam głową na potwierdzenie jej pytania, na co siarczyście gwizdnęła.
— Mam jeszcze czterech innych. — dodałam, na co dziewczyny zrobiły wielkie oczy.
— Jeden ma już trójkę dzieci, Brandon. Drugi mieszka gdzieś w Miami, Peter. Trzeci jest chory na głowę, Damien, a czwarty został już tak wykorzystany przez dziewczyny, że wyjechał do Norwegii i już tam został, Adam. — skróciłam wszystko do minimum.
— Też mam brata Damiena. — odparła Lydia, robiąc zniesmaczoną minę.
— Ja mam dwie siostry. Eve i Alexandra. — powiedziała Patricia.
— Boże, to imię mi się tak źle kojarzy. — zaśmiała się Izzy. — To jakieś propozycje na horror? — zmieniła nagle temat.
— Na mnie nie patrz, ja nie oglądam horrorów. — wymigała się Pat. Lydia zrobiła to samo.
— Obecność? Fabuła oklepana, ale Ed i Lorraine Warrenowie to złoto. — rozmarzyłam się.
— Tak! — ucieszyła się brunetka. — Kocham ich razem, Jezus. Wreszcie ktoś mnie rozumie. — powiedziała i włączyła film, a ja po raz pierwszy od długiego czasu czułam się szczęśliwa.
_________________________________________
To ja Was szczęśliwie pytam, która z postaci wzbudza Waszą sympatię, a która denerwuje?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro