Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 45 [Koniec]

Szłam po szklanych schodach z nadzieją, że tym razem uda mi się porozmawiać z Newtem.

Moje serce chciało mi się wyrwać z klatki, kiedy byłam coraz bliżej sali, na której leżał.

Chciałam się ucieszyć, ale kiedy usiadłam na krześle obok, spał.

— Znowu śpisz? Śpiąca królewna. — pokiwałam głową rozbawiona. — Mógłbyś wreszcie się obudzić, kiedy przychodzę, naprawdę. — ścisnęłam jego dłoń. — Bardzo tęsknię za twoim głosem. — szepnęłam wręcz. — I oczami. Masz jedne z najpiękniejszych, jakie widziałam. W ogóle, cały jesteś piękny. To nie fair, że niektórzy ludzie wyglądają jak chodzący Photoshop.

Odwróciłam na chwilęgłowę, bo pacjent obok się poruszył.

— Dobrze, że masz wady, bo zaczęłabym się zastanawiać, czy nie jesteś wymysłem mojej wyobraźni. — zaśmiałam się. — Jesteś zazdrośnikiem, kiedy coś się dzieje, w pierwszej kolejności myślisz o sobie, czasem jesteś zbyt arogancki i inne takie, ale nadrabiasz resztą, także się zbytnio nie zamartwiaj. Zresztą, ty i przejmować się czyimś zdaniem, przecież wpadłeś w stan samouwielbienia. Rany, muszę dziwnie wyglądać, kiedy mówię do kogoś, kto śpi. — rozejrzałam się, ale nikogo tam nie było. Poza pacjentem obok, ale on też spał.

— Chciałabym już usłyszeć, że mi wybaczasz. To, że jestem czasami nieczuła, zbyt szczera, że zacofana na tle romantycznym, z deczka marudna i okropnie leniwa, wredna do szpiku kości, to że tutaj leżysz i to, że jakieś trzy miesiące temu ukradłam ci koszulkę, bo była fajna i sobie w niej śpię. — wtedy usłyszałam prychnięcie i byłam pewna, że sobie tego nie ubzdurałam.

— Velvet Loyd, myślałaś może o karierze kardiochirurga? Bo w bardzo sprytny i dokładny sposób przywłaszczyłaś sobie moje serce.

— Boże, Newt. — gdybym miała zobrazować swój stan, z każdego otworu z mojego ciała wylewałoby się tęczowe szczęście. — Mogę cię dotknąć, czy zrobię ci krzywdę? — mrugałam z przesadzoną częstotliwością.

— Możesz. — wychrypiał. Od razu rzuciłam mu się na szyję.

— Bicie twojego serca to najpiękniejsza melodia, jaka istnieje. — wyszeptałam. Jego dłoń wplątała się w moje włosy, a oddech był wyrównany. Spojrzałam mu w oczy. — Muszę ci coś powiedzieć.

— Wszystko słyszałem. — zdziwił mnie.

— I nie dałeś znaku życia? Podły jesteś! — Nie byłam zła, ale kurczę pieczone.

— Chciałem cię posłuchać, ale nie wytrzymałem, kiedy wspominałaś o koszulce. — znowu się zaśmiał. — Velvet, nie mam ci czego wybaczać, to ja powinienem prosić o wybaczenie, zachowałem się okropnie. Przepraszam, nie wiem, co mogę zrobić, żeby odkupić swoje głupie zachowanie i to, jak bardzo cię skrzywdziłem. — skrzywił się.

— Głupi jesteś, dawno ci wybaczyłam. Kiedy tylko usłyszałam ten klakson... Wciąż mam przed oczami tę scenę. — zamknęłam oczy. — I słowa, które wszyscy powtarzali. Że nie masz szans. — przełknęłam ślinę.

— Tak szybko się mnie nie pozbędziecie, złego diabli nie biorą, dlatego wróżę nam długie życie. — pocałował mnie w czoło. — Może i to nie jest Disney, ale ja wierzę w szczęśliwe zakończenia. Żeby moje takie było, musisz w nim być ty, jako moja druga połówka.

— Myślałam, że już nigdy nie zapytasz. — uśmiechnęłam się. — A mi na to duma nie pozwalała no i jestem po części tradycjonalistką.

— Co do tej Śpiącej królewny, powinnaś mnie obudzić pocałunkiem. — cmoknął z dezaprobatą.

— A co do kariery kardiochirurga, jakoś nie jestem fanką chemii i biologii. — puściłam mu oczko.

— Ostatnie o czym myślałem, zanim straciłem przytomność, to twoje słowa. Słowa, które pomogły mi przeżyć. — złapał moje dłonie.

— Kocham cię. — powtórzyłam. — Wiem to na pewno. Ty i ja tworzymy jedność. Nie chcę więcej tylko śnić, że jesteśmy dla siebie, chcę, żeby to także stało się realne. — wyznałam.

— To jest realne, bo wiesz, Velvet Loyd, tak się przypadkiem stało, że ja też cię kocham. — straciłam na moment oddech. Dwa słowa, a potrafiły zrobić z człowiekiem takie rzeczy, że nawet Michael po dragach się tak nie czuł.

— Mówimy coś jeszcze, czy możemy się zacząć całować? — zagadnęłam. Zaczął się śmiać, ale po chwili nasze usta tworzyły harmonię.

Nasze serca były harmonią, nasze dusze były nutami, które razem tworzyły perfekcyjną piosenkę. Piosenkę, która zawierała wszystko to, czego żadne z nas nie mogło powiedzieć.

Czego nie musiało, bo oboje wiedzieliśmy, co mamy na myśli. Oboje dla nas się zmieniliśmy, oboje kiedyś szukaliśmy miejsca, a znaleźliśmy je u swoich boków.

— Opiszę naszą historię i wstawię w internet, może będzie jakieś zainteresowanie. — powiedziałam do niego.

— Nie rób tego, nie kompromituj mnie. — śmiał się perliście. — Chyba, że pozmieniasz imiona.

— Jakie imiona? — do sali wbiła Patricia, Lydia, Isabelle i Harry. Machnęłam tylko lekceważąco dłonią, bo nie chciało mi się powtarzać.

— Przyniosłam ci naleśniki, bo ci smakowały. — powiedziała Izzy i podała mu pudełko.

— Od nas świeżutkie martwe płody, oczywiście. — odparła Lydia, wręczając mu żelki w kształcie płodów.

Nawet nie chciałam wiedzieć, skąd to mieli.

— A ja ofiaruję ci moje towarzystwo, bo nie chciałam cię przekupywać. — stwierdziła Patricia.

— Po prostu zapomniała. — wtrącił Harry.

— Wcale nie, ja myślę niematerialnie, Raphael mnie tego nauczył!

— Jasne...

— Mnie Sebastian nauczył jeść na czas kebaby i poznał z fajnym chłopakiem. Kyle ma na imię, cudowne oczy i super włosy!

— Co za Kyle znowu? — zagadnął Harry.

— Noo taki jeden, były mojej kuzynki, ale dam radę, wierzę w siebie.

— Ja też w siebie wierzę, bo zostałam zaproszona na oglądanie filmów do Raphaela. — zawiadomiła z uśmiechem Patricia. 

— Ładna pogoda, nieprawdaż? — zapytała Lydia. Padał deszcz od rana, ale rozumiałam jej intencje.

— A ja mogę ci zaoferować to, co do tej pory miałaś. — Newt pocałował moją dłoń.

— To ja powinnam ci coś zaoferować.

— Wybaczyłaś mi, to mi wystarczy, więc pozwól, że to jednak jak ci coś zaoferuję.

— Koszulkę?

— Moją miłość.

Miłość, którą znalazłam Za ścianą.

KONIEC. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro