Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44

NEWT


Widziałem się z dosłownie każdym. Nawet Patricią, ale Velvet ani razu.

— Była tutaj cztery razy, ale za każdym razem spałeś i nie miała serca cię budzić. — powiedział Harry, kiedy zobaczył, że nie śpię i się nad czymś głęboko zastanawiam.

— Nie ma serca przed mówieniem dosłownie wszystkiego, co przyjdzie jej na myśl, ale ma serce, dla śpiącego mnie? — zaśmiałem się i poczułem ból.

Podobno cudem wyszedłem z tego wypadku cało, ale to nie było wtedy najważniejsze.

— Kocha cię. — przypomniał mi brat.

Coś mnie wtedy ścisnęło w sercu. Przez cały czas próbowała mi to powiedzieć i mówiła, a ja nie wierzyłem. Za to uwierzyłem Meave, która przyszła tutaj i się do wszystkiego przyznała. Czułem się jak palant. I to taki wielki.

— Nie zasługuję chyba na wybaczenie, myślisz, że zdoła to zrobić? — rzuciłem mu spojrzenie pełne nadziei.

— Ona żyje w przekonaniu, że to przez nią tutaj jesteś. Myślę, że sama będzie cię błagać o przebaczenie. Velvet ma taką naturę, że przeprasza za to, że żyje. — wzruszył ramionami. — osobiście najpierw na jej miejscu strzeliłbym ci liścia, ale zobaczymy, co zrobi. — zaśmiał się.

— Boże. — spojrzałem w sufit. — Będę jej pisał ballady do końca życia, parzył zieloną herbatę o każdej porze nocy i dnia, wierzył we wszystko, co mi powie, ogolę się nawet na łyso, jeśli sobie tego zażyczy...

— Newt! — przerwał mi. — Ogarnij się. — był rozbawiony, a ja przerażony. — Nie będzie tak źle, daje słowo. — przyłożył dłoń do lewej piersi.

— Skąd ta pewność?

— Rozmawiam z nią codziennie. — westchnął zirytowany moją nieporadnością umysłową.

— Puk, puk, wchodzę! — zawołała mama. Jej widok bardzo mnie ucieszył. Serio, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo się cieszyłem na widok kobiety, która mnie urodziła.

— Jak się czujesz, słońce? — usiadła na brzegu łóżka.

— Jakbym był bardziej martwy, niż zwykle. — skrzywiłem się ironicznie, a ona zaśmiała. — Mamo, doszedłem do wniosku, że spieprzyłem sprawę. — podrapałem się w głowę.

— Skoro ciągle tutaj wraca, to tak nie do końca, mój drogi. — pokiwała mi palcem przed nosem. — Velvet to mądra dziewczyna, w przeciwieństwie do ciebie. — zgromiła mnie wzrokiem.

— No tak, bo ja jestem chłopakiem. — uśmiechnąłem się półgębkiem.

— Newtonie, mówię poważnie. — zmarszczyła czoło. — Każdy zasługuje na druga szansę, powiedzenie powszechnie znane na całym świecie. Każdy, Newt, nawet jakieś pajacowate dupki, które myślą zbyt egoistycznie i nie dają sobie przemówić do rozumu.

— Bardzo ładnie mnie opisałaś, dziękuję.

— Nie ma za co, do usług. — odrzuciła teatralnie włosy. — Mam nadzieję, że dzisiaj nie zaśniesz, jak wpadnie. Nie mogę się doczekać, ja to się wszystko rozwinie. Macie bardzo ładną historię, zazdroszczę aż. Waszego ojca poznałam na konkursie z fizyki. — wydęła usta zawiedziona. — Ale przynajmniej jego proton dostarczył mi was.

— Jezu, mamo... — Harry zaczął się śmiać.

— Mam mówić penis? Penis głupio brzmi, nie uważacie? Penis, penis, penis! — wydzierała się po sali, a miny ludzi na korytarzu były bezcenne. Pacjenta obok mnie także.

— A ty już wkładałeś swój klucz wiolinowy w jej pięciolinię? — zabawnie poruszyła brwiami.

— Chryste, mamo... Ale jak już musisz wiedzieć, to nie. — czasami nie wierzyłem, że tak kobieta może mówić takie rzeczy, ie czując przy tym żadnej krępacji. Nic, tylko klaskać za otwartość, albo głupotę.

— Tyle dobrze, bo wtedy byłoby z tobą źle. W sensie z tym, że z nią spałeś, a później nie chciałeś wierzyć, bla bla... Wiesz, o co chodzi przecież. — mrugnęła do mnie porozumiewawczo.

— Ta, wiem.

— Dobra, idę po kakao, zaraz wracam, tylko nie dziel się Harry ciekawymi rzeczami na temat Lydii, zanim nie wrócę. — i wyszła, a ja spojrzałem na  brata zdezorientowany. Albo miałem amnezję, albo o niczym mi nie wspomniał.

— No wychodzi na to, stary, że mam dziewczynę szybciej, niż ty. — wzruszył ramionami.

— Co?! Kiedy to się stało? — ucieszyłem się, chociaż myślałem, że finalnie skończy z Izzy.

— Na komersie, buzi-buzi i bum! Jesteśmy super, cute parą w szkole. — uśmiechnął się szeroko. — Trochę boję się o nasze życie, bo Velvet i Lydia się przyjaźnią, więc wiesz, większe zagrożenie, że będą o nas wiedziały wszystko. WSZYSTKO, czaisz? — przestraszył się. — Ja ci mówię, kiedyś wykorzystają to przeciw nam.

— Twoje teorie spiskowe czasami mnie dobijają, a wierz mi, i tak już jestem dobity i pobity. — miałem na myśli siniaki po moim zderzeniu z samochodem. Dzięki Bogu, że kierowca zauważył jak wbiegam na pasy i zdążył zwolnić, trochę zwolnić.

— Będziesz pobity emocjonalnie, jak zobaczysz się z Velvet. — rzucił na do widzenia i opuścił salę, a ja zacząłem w głowie okładać mowę, która mogłaby ją udobruchać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro