Rozdział 44
NEWT
Widziałem się z dosłownie każdym. Nawet Patricią, ale Velvet ani razu.
— Była tutaj cztery razy, ale za każdym razem spałeś i nie miała serca cię budzić. — powiedział Harry, kiedy zobaczył, że nie śpię i się nad czymś głęboko zastanawiam.
— Nie ma serca przed mówieniem dosłownie wszystkiego, co przyjdzie jej na myśl, ale ma serce, dla śpiącego mnie? — zaśmiałem się i poczułem ból.
Podobno cudem wyszedłem z tego wypadku cało, ale to nie było wtedy najważniejsze.
— Kocha cię. — przypomniał mi brat.
Coś mnie wtedy ścisnęło w sercu. Przez cały czas próbowała mi to powiedzieć i mówiła, a ja nie wierzyłem. Za to uwierzyłem Meave, która przyszła tutaj i się do wszystkiego przyznała. Czułem się jak palant. I to taki wielki.
— Nie zasługuję chyba na wybaczenie, myślisz, że zdoła to zrobić? — rzuciłem mu spojrzenie pełne nadziei.
— Ona żyje w przekonaniu, że to przez nią tutaj jesteś. Myślę, że sama będzie cię błagać o przebaczenie. Velvet ma taką naturę, że przeprasza za to, że żyje. — wzruszył ramionami. — osobiście najpierw na jej miejscu strzeliłbym ci liścia, ale zobaczymy, co zrobi. — zaśmiał się.
— Boże. — spojrzałem w sufit. — Będę jej pisał ballady do końca życia, parzył zieloną herbatę o każdej porze nocy i dnia, wierzył we wszystko, co mi powie, ogolę się nawet na łyso, jeśli sobie tego zażyczy...
— Newt! — przerwał mi. — Ogarnij się. — był rozbawiony, a ja przerażony. — Nie będzie tak źle, daje słowo. — przyłożył dłoń do lewej piersi.
— Skąd ta pewność?
— Rozmawiam z nią codziennie. — westchnął zirytowany moją nieporadnością umysłową.
— Puk, puk, wchodzę! — zawołała mama. Jej widok bardzo mnie ucieszył. Serio, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo się cieszyłem na widok kobiety, która mnie urodziła.
— Jak się czujesz, słońce? — usiadła na brzegu łóżka.
— Jakbym był bardziej martwy, niż zwykle. — skrzywiłem się ironicznie, a ona zaśmiała. — Mamo, doszedłem do wniosku, że spieprzyłem sprawę. — podrapałem się w głowę.
— Skoro ciągle tutaj wraca, to tak nie do końca, mój drogi. — pokiwała mi palcem przed nosem. — Velvet to mądra dziewczyna, w przeciwieństwie do ciebie. — zgromiła mnie wzrokiem.
— No tak, bo ja jestem chłopakiem. — uśmiechnąłem się półgębkiem.
— Newtonie, mówię poważnie. — zmarszczyła czoło. — Każdy zasługuje na druga szansę, powiedzenie powszechnie znane na całym świecie. Każdy, Newt, nawet jakieś pajacowate dupki, które myślą zbyt egoistycznie i nie dają sobie przemówić do rozumu.
— Bardzo ładnie mnie opisałaś, dziękuję.
— Nie ma za co, do usług. — odrzuciła teatralnie włosy. — Mam nadzieję, że dzisiaj nie zaśniesz, jak wpadnie. Nie mogę się doczekać, ja to się wszystko rozwinie. Macie bardzo ładną historię, zazdroszczę aż. Waszego ojca poznałam na konkursie z fizyki. — wydęła usta zawiedziona. — Ale przynajmniej jego proton dostarczył mi was.
— Jezu, mamo... — Harry zaczął się śmiać.
— Mam mówić penis? Penis głupio brzmi, nie uważacie? Penis, penis, penis! — wydzierała się po sali, a miny ludzi na korytarzu były bezcenne. Pacjenta obok mnie także.
— A ty już wkładałeś swój klucz wiolinowy w jej pięciolinię? — zabawnie poruszyła brwiami.
— Chryste, mamo... Ale jak już musisz wiedzieć, to nie. — czasami nie wierzyłem, że tak kobieta może mówić takie rzeczy, ie czując przy tym żadnej krępacji. Nic, tylko klaskać za otwartość, albo głupotę.
— Tyle dobrze, bo wtedy byłoby z tobą źle. W sensie z tym, że z nią spałeś, a później nie chciałeś wierzyć, bla bla... Wiesz, o co chodzi przecież. — mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
— Ta, wiem.
— Dobra, idę po kakao, zaraz wracam, tylko nie dziel się Harry ciekawymi rzeczami na temat Lydii, zanim nie wrócę. — i wyszła, a ja spojrzałem na brata zdezorientowany. Albo miałem amnezję, albo o niczym mi nie wspomniał.
— No wychodzi na to, stary, że mam dziewczynę szybciej, niż ty. — wzruszył ramionami.
— Co?! Kiedy to się stało? — ucieszyłem się, chociaż myślałem, że finalnie skończy z Izzy.
— Na komersie, buzi-buzi i bum! Jesteśmy super, cute parą w szkole. — uśmiechnął się szeroko. — Trochę boję się o nasze życie, bo Velvet i Lydia się przyjaźnią, więc wiesz, większe zagrożenie, że będą o nas wiedziały wszystko. WSZYSTKO, czaisz? — przestraszył się. — Ja ci mówię, kiedyś wykorzystają to przeciw nam.
— Twoje teorie spiskowe czasami mnie dobijają, a wierz mi, i tak już jestem dobity i pobity. — miałem na myśli siniaki po moim zderzeniu z samochodem. Dzięki Bogu, że kierowca zauważył jak wbiegam na pasy i zdążył zwolnić, trochę zwolnić.
— Będziesz pobity emocjonalnie, jak zobaczysz się z Velvet. — rzucił na do widzenia i opuścił salę, a ja zacząłem w głowie okładać mowę, która mogłaby ją udobruchać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro