Rozdział 43
VELVET
Syreny, karetki, mama Lewisów, płacz Harry'ego i Meave, Newt walczący o życie.
Tylko to miałam przed oczami na języku angielskim.
To było jak koszmar, który śnił mi się codziennie o każdej porze dnia, od czterech dni.
Stukałam nerwowo piórem o blat ławki, nawet nie słuchając tego, co się działo na lekcji.
— Velvet, wszystko w porządku? — zapytał Wellman, więc uniosłam na niego wzrok.
Czułam się potwornie, bo...
— Człowiek, którego kocham, leży w szpitalu przeze mnie, więc nie, nie czuję się dobrze, a wręcz okropnie. — wyrzuciłam z siebie. Nie tylko ja byłam załamana, Izzy z empatii, a Harry...
Tak bardzo chciałam, żeby nie cierpiał, a kiedy przepraszałam, w koło powtarzał, że to nie moja wina.
To niby czyja, do cholery?
Gdybym się zatrzymała, gdybym tam została, gdybym była silna, nic by się nie stało.
Jak mogłam się łudzić, że to nie moja wina?
Nie wytrzymałam, znowu zalałam się łzami, ale bez żadnych odgłosów, więc widziały to tylko osoby, które miały widok na moją twarz.
— Chcesz iść do psychologa szkolnego? — zapytał Wellman, ale to była ostatnia rzecz, na którą miałam ochotę. Pokiwałam więc głową przecząco.
Oczywiście nie mogłam się pozbyć wzroku zaciekawionych osób, bo ci, którzy patrzyli na mnie ze współczuciem, nie przeszkadzali mi ani trochę. Potrafiłam rozpoznać szczere intencje.
Dzwonek rozbrzmiał i wyszłam z klasy w trybie natychmiastowym, żeby znaleźć się w łazience, ochlapać zimną wodą i spróbować ogarnąć. Musiałam przecież się jakoś trzymać.
— Będzie dobrze. — Izzy objęła mnie ramieniem.
— Nie mogę przeboleć tego, że rozstaliśmy się w bólu. Wiesz co mówią lekarze? Że niewiadomo czy przeżyje, a co dopiero czy się obudzi, a to już czwarty dzień! — uderzyłam pięścią w umywalkę, nie zważając na ból.
— Lekarze lubią się mylić. — dodała mi otuchy. — Chodź, musisz przetrwać jeszcze wuef ze Stone. — wzięła mnie za rękę i zaczęła prowadzić na salę gimnastyczną.
Od razu poszłam do Stone i zmyśliłam, że bardzo źle się czuję przez okres. Nie uwierzyła, ale ćwiczyć nie musiałam.
Nawet nie miałam ochoty na grę w kosza, więc i tak było mi to na rękę.
Kiedy składy zostały już przydzielone, obok mnie usiadł Michael.
— Trzymasz się jakoś? — zapytał, ale na usta cisnęło mi się tylko „nie".
Powiedziałam mu, o co poszło w ten sam dzień. Michael był zaskoczony i nie miał o niczym pojęcia. Wyszło na to, że Meave to po prostu zmyśliła i było mi strasznie przykro, że Newt w to uwierzył.
— Zazdrość czasami prowadzi do okropnych czynów. — szepnął. — Pewnie nawet nie pomyślała, że coś takiego może z tego wyniknąć. Zresztą, kto by pomyślał?
— Nie wiem. — wzruszyłam ramionami. — Chcę tylko jeszcze raz spojrzeć mu w oczy. — wyznałam.
— Spojrzysz, Vel, spojrzysz. — pomasował mnie po ramieniu i zajął się oglądaniem rozgrywki.
Byłam zdziwiona, że Stone o nic nie pytała i trzymała się z daleka do końca zajęć.
W szatni dostałam od Lydii czekoladę i nawet mnie to rozśmieszyło, ale nie na tyle, żeby mieć lepszy humor.
Oczywiście u chłopców znowu wybuchnęła jakaś awantura i trwała dosyć długo. Dopiero później się zorientowałam, że jej uczestnikiem jest Harry i Stephan.
— Jezus Maria... — jęknęłam, podniosłam cztery litery i skierowałam się do szatni obok.
— Jesteś tchórzem, Lewis. — syknął Tay, kiedy weszłam. Harry stał zalany łzami.
— Ej! — stanęłam między nimi. — Nudzi ci się, Stephan? — warknęłam. — To idź sprawdź, czy nie ma cię w śmietniku, czy coś. — skinęłam głową w bok.
— Odczep się Velvet, ja tylko głoszę prawdę o tej ciapie życiowej. — prychnął.
— Tak się składa, że ja też głoszę prawdę wszędzie, gdzie się da.
— Naprawdę? I co mi masz do powiedzenia? — wywrócił oczami.
— Gdyby na przykład twoja mama walczyła o życie ze złymi rokowaniami, założę się, że wyglądałbyś tak samo, jak Harry. — spojrzałam na innych, którzy kiwali głową, wyrażając swoją aprobatę.
— Nie, a wiesz dlaczego? — nachylił się do mnie. — Bo nie jestem wymoczkiem i tchórzem.
— Kto tu jest tchórzem, ten, który nie wstydzi się łez, czy ten, który wytyka innym umiejętność okazywania uczuć? — zapytałam cicho. Tay nic nie odpowiedział, wycofał się, a Harry poszedł ze mną. Wkrótce wróciliśmy do domów i mogłam znowu płakać po cichu pod kołdrą.
* * *
Dzień ciągnął mi się nieubłaganie, nawet moje kochane spaghetti nie mogło sprawić, że było lepiej.
Każda minuta ze świadomością, że Newt jest jedną wielką niewiadomą sprawiała, że zapomniałam, jak oddychać
W dodatku moja wspaniała mama postanowiła tego dnia się narąbać i znowu ze mną kłócić, a ja nie miałam na to siły.
Ręce mi się trzęsły, kiedy próbowałam sklecić kilka zdań i napisać cokolwiek z historii, którą potajemnie tworzyłam
od miesięcy.
Wtedy mój telefon zaczął wibrować. To był Harry.
— Halo? — w moim głosie słychać było nadzieję.
— Newt się obudził.
_______________
Tururur.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro