Rozdział 41
NEWT
Załamanie? Zawód? Złość?
Sam do końca nie wiem, co czułem, ale było mi źle. Potwornie źle, nawet nie miałem ochoty na kawę, na grę na gitarze.
Ból.
To mnie przepełniało. Mimo tylu zapewnień, mimo tylu słów, które od niej słyszałem, mimo tego, że inni też tak sądzili, mimo tego, że wierzyłem w to przez chwilę, mimo tego, że powiedziała, że zakochała się we mnie, a nie w nim, i tak, kurwa, wybrała jego.
Chciałem krzyczeć, chciałem rozwalać rzeczy, chciałem rozwalić twarz.
Michaela Campeblla.
Kiedy tylko usłyszałem, co się między nimi wydarzyło, dostałem ataku szału i chciałem po prostu zniknąć. Znowu to przeżywałem, co ja, do cholery, robiłem nie tak?!
Velvet od soboty się do mnie dobijała na Facebooku, snapie, Instagramie, nawet przychodziła, ale nie miałem ochoty na nią nawet patrzeć. Chciało mi się rzygać.
Jak mogła mi to zrobić?
Tylko to było w mojej głowie.
- Newt, czy z tobą wszystko w porządku? Wyglądasz tak, jakbyś w środku eksplodował. - zapytała mama, kiedy mieliśmy jeść niedzielną obiadokolację.
- Bo dokładnie tak jest. - wycedziłem przez zęby, maltretując kurczaka widelcem.
- Rany boskie, co się stało? - tym razem zaciekawił się Harry.
- Velvet się stała. - wstałem od stołu i poszedłem do swojego pokoju. Mój brat pobiegł za mną. Musiałem się komuś wreszcie wygadać, sama Meave mi nie starczyła.
- Kurwa mać! - krzyknąłem i kopnąłem w łóżko. - Po co mówiła, że... Że... Po co pozwoliła mi się w sobie zakochać, skoro wciąż lata za tym blond debilem?! - wskazałem dłonią jakiś nieznany kierunek.
- O czym ty mówisz? Weź się uspokój w ogóle. - potrząsnął głową.
- Sam się uspokój, Harry. - zgromiłem go wzrokiem. - Pomaga mu, jasneee... - zaśmiałem się bez krzty wesołości. - Opanować drżenie warg? Czy co, do chuja?! - wziąłem do rąk poduszkę i wyrzuciłem ją przez okno. Nawet nie mi było żal tej głupiej i niewygodnej poduszki.
- Słucham?! - Harry udawał, że czyści uszy. - Sugerujesz, że Vel za twoimi plecami zdradza... W sumie, nawet nie jesteście razem, za twoimi plecami spotyka się z Michaelem na tle romantycznym? Czy ty się słyszysz?
- Ja nic nie sugeruję, ja próbuję przyswoić prawdę, przecież to jej domena życiowa. - prychnąłem. - Meave mi o tym powiedziała. Campbell to potwierdził...
- Meave ci to powiedziała? - założył ręce na krzyż. - Nie pomyślałeś, że zrobiła to specjalnie? Żebyś do niej wrócił? A co do Michaela, powiedział ci to w oczy? Czy sobie to zmyśliła? Hmm?
- Nie słyszałem na własne uszy, ale czemu miałbym jej nie wierzyć?
- A daj mi jeden powód, żebyś mógł jej wierzyć.
- Wciąż mnie kocha. Nie okłamuje się ludzi, których się kocha. Po prostu się nie da. - wyrzuciłem ręce w górę.
- W takim razie dobrze, że nigdy nie powiedziałeś, że kochasz Velvet, bo wyszedłbyś na hipokrytę. - wytknął mi.
- Co? Powiedziałem, niedosłownie, ale to zrobiłem i żałuję. Żałuję, że pokochałem kogoś, kto nie jest w stanie zapomnieć o kimś innym.
- Dobra, jesteś hipokrytą. - wtrącił szybko. - Jakoś nie chce mi się wierzyć, że mogłaby to zrobić, Velvet nie byłaby do tego zdolna, sumienie by ją zeżarło, nawet jeśli by się z nim nawet przelizała, od razu byś to wiedział i wiem to na sto procent, bo nie znam na tym świecie bardziej szczerej osoby, od Velvet Loyd i jeżeli jeszcze raz zarzucisz jej, że kłamie, walnę cię w pysk. - wydarł się na mnie, a ja aż zrobiłem krok w tył.
- Po czyjej jesteś stronie? - zapytałem z żalem.
- Na pewno nie Meave, pierdolonej Meave, która z życia zrobiła gówno, a ty dałeś jej nadzieje, że wyjdzie z tego piękna babeczka z lukrem. - odparł już spokojnie. - Zastanów się, bo pieprzysz takie głupoty, że aż mnie ręka świerzbi.
- Chłopcy, nie chcę wam przeszkadzać, ale Velvet przyszła. - do pokoju weszła mama. Chciałem powiedzieć żeby jej nie wpuszczała, ale było za późno. Brunetka po chwili także stała w progu.
- Ja pierdole... - skomentowałem. - Jeszcze ciebie tu brakowało.
- Słucham?! - oburzyła się. - Nie odzywasz się do mnie od wczorajszego ranka, tak perfidnie olewasz, przyszłam po jakieś wyjaśnienia, bo zachowujesz się gorzej, niż baba z okresem. - prychnęła.
- Dobrze, że tak, a nie jak baba, która zapewnia o uczuciach, a pakuje język innemu w gardło. Chyba, że nie tylko to miałaś w gardle?
- Co to ma znaczyć? - zapytała z wyraźna pretensją. Moja mama nawet nie zareagowała, tylko zostawiła nas samych.
- Wciągnąłeś się przez Meave w ćpańsko, czy ci od siedzenia w domu odpierdala? - zdenerwowała mnie tym pytaniem tak bardzo, że gdyby nie była dziewczyną, uderzyłbym ją.
- Przesadziłaś.
- To nie ja ci zarzucam, że komuś ciągnąłeś! - tupnęła nogą. - Jak w ogóle możesz?
- A jak mogłaś mówić mi te wszystkie rzeczy, skoro kłamałaś? Nie dawaj ludziom nadziei, kiedy chcesz się tylko zabawić. Uczucia to nie są instrumenty, nie możesz ma nich grać, a na moich zagrałaś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro