Rozdział 4
NEWT
Ciemność.
Demony przeszłości atakują cię z każdej strony, rozszarpując twoje ciało na miliony kawałków. Żywią się twoim strachem i bólem, który ci towarzyszy, kiedy choćby jedno wspomnienie traci kolory.
I wtedy się budzisz, bo jakiś buc musi iść do szkoły.
Wywróciłem oczami i udałem się do kuchni, w której o dziwo, nikogo nie było. Woda się gotowała, ale mieszkanie jakby puste. Zrobiłem więc sobie kawę, jak to na mnie przystało i kiedy miałem się już odwrócić, przede mną znikąd wyrósł mój brat.
— Kurwa, Harry! — podskoczyłem w miejscu, rozlewając nieco mojego napoju bogów.
— Nie bluźnij tak głośno Newt, na litość boską. — skarciła mnie mama, stając za mną, aby przygotować śniadanie.
— Kurwa, Harry. — szepnąłem ostentacyjnie, a wtedy usłyszałem dźwięk ostrza, które jak się okazało, znalazło się przy mojej szyi.
— Czasami mam ochotę cię tym tasakiem zaciukać. Odrąbać ci głowę i wsadzić do słoika. — powiedziała mama, przez co odwróciłem się w jej stronę. Nadal trzymała nóż przy moim gardle. — Oczywiście żartuję, kochanie. — uśmiechnęła się szczerze i drugą ręką rozmierzwiła moje włosy.
— To było dziwne, mamo. — stwierdził Harry i usiadł do stołu, a potem zajął się jakąś kartką.
— Wiem, ćwiczę rolę. Nauczyciele grają przedstawienie w naszej szkole i dostałam rolę psychopatki, która jest w nieszczęśliwym małżeństwie. — sprostowała z entuzjazmem, który przyznam, lekko mnie niepokoił. Usadowiłem się naprzeciwko mojego brata i zmarszczyłem czoło widząc, że po cichu coś mamrocze pod nosem.
— Co to jest? — wyrwałem mu kartkę, ale zanim zdążyłem cokolwiek przeczytać, znajdowała się już w jego dłoniach.
— Niektórzy chodzą do szkoły i wiesz co? Mają zadania domowe, niesamowite! — odparł z przesadnym sarkazmem. — Przemówienie mam na jutro.
— Woah, i jaki temat wybrałeś?
— Ludzie mogą zdziczeć. Cały tekst oparłem na twoim przypadku, mój drogi. — uśmiechnął się szeroko, odsłaniając swoje idealnie białe zęby. — A tak na serio, będę mówił o globalnym ociepleniu.
— Nuda. — powiedziałem z mamą równocześnie, przez co nawet się uśmiechnąłem.
— Nie jestem w to dobry... — ukrył twarz w dłoniach. — Innych fascynuje podział komórki, a niektórych dziwne tematy przemówień, jak na przykład Dziwne diety wśród młodzieży, Kolory kału, Nieśmiałość, Historia butów firmy Nike czy udomawianie zwierząt. — wymienił kilka przykładów, ale moją uwagę przykuł jeden tytuł.
— Osoba, która będzie mówić o nieśmiałości, jest nieśmiała? Bo jeśli nie, to tak trochę lipnie zna temat. — zainteresowałem się.
— Jest nieśmiała, otwiera się dopiero wtedy, kiedy wie, że może komuś zaufać i nie bać się być sobą i wiesz co? Mieszka obok. — skinął głową w stronę drzwi.
— Że ta młoda Loyd? — zdziwiłem się. — Chciałbym to usłyszeć.
— Ty teraz żartujesz, czy nie? Bo nie ogarniam. — mój brat mówił poważnie.
— Nie, naprawdę. W końcu jest córką pisarki, chyba coś odziedziczyła po niej, nie uważasz? — rzuciłem mu pytające spojrzenie.
— Eee, nie? Znam obie i śmiało mogę stwierdzić, że różnią się całkowicie. Jedyne, co je łączy, to nadmierne wybuchy złości. — zaśmiał się. — Mamo, wiesz o tym, że były mąż Pani Loyd wprowadził się gdzieś niedaleko?
— Coś takiego... — pokręciła głową z niedowierzania. — Nie podoba mi się to, może niech zgłoszą to na policję, czy coś... — mama spojrzała na Harry'ego z żalem.
— Velvet chciała, ale... — cmoknął ledwo słyszalnie. — Jej mama niekoniecznie, delikatnie mówiąc, przez co chodzi kompletnie przygaszona, przestała ze mną gadać, nie wychodzi z domu, tylko dziewczyny mają z nią kontakt. Martwię się o nią, mogłabyś pogadać z jej mamą? W końcu się przyjaźnicie.
— Mamy się spotkać dzisiaj na herbatę, więc spróbuję wjechać na ten temat, ale nie obiecuję, że coś zdziałam. Ona zawsze była trudna. Ale nic, jeszcze miesiąc i będziesz mógł się zwracać do niej teściowo! — mama zaklaskała ucieszona.
— Idźcie. Się. Leczyć. — wycedził Harry przez zęby, zabrał swoje rzeczy i wyszedł z domu w akompaniamencie mojego śmiechu.
* * *
Była dokładnie siedemnasta trzydzieści, kiedy do naszego mieszkania ktoś zapukał, a że ja dosłownie stałem obok tych pieprzonych drzwi, musiałem je otworzyć. Nie mam pojęcia dlaczego zaskoczył mnie widok dziewczyny mojego brata, ale to zrobił.
— Cześć, ja do Harry'ego. — wydukała, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie. W malutkich dłoniach ściskała kartkę, czyżby przemówienie?
— Harrrryyy! — wydarłem się tak głośno, że zachciało mi się śmiać.
— Kurwa, Newt! — wtedy już parsknąłem śmiechem.
— No chodź tutaj, ty imbecylu! — zawołałem przez śmiech.
— Sam sobie przyjdź, marginesie społeczny!
— Co za debil... — pokręciłem głową rozbawiony i zrobiłem dziewczynie przejście, gestem zapraszając ją do środka. Podreptała za mną do jego drzwi i ledwo zdążyłem w nie zapukać, mój brat już otworzył je z zamachem, piorunując mnie wzrokiem, ale potem się rozluźnił, widząc młodą Loyd.
— Pora chyba zacząć jeść orzechy, skoro zapominasz o takich błahostkach. — powiedziała do niego na powitanie i cisnęła w niego kartką. — Czytaj. Oceniaj i krytykuj konstruktywnie.
— Błędy ortograficzne też mam sprawdzać?
— Zapewniam cię, że żadnych tam nie ma, a nawet jeśli, to jest przemówienie. Zapoznałeś się z jego definicją? — założyła ręce na krzyż.
— Czy ty masz okres?
— Kto normalny zadaje takie pytanie dziewczynie? — uniosłem brew, zdumiony.
— Idź stąd. — wypędził mnie, ale tak jak rankiem, tak teraz wyrwałem mu ponownie kartkę, dbając o to, aby jej nie zabrał.
— Nie sądzę, żeby umysł ścisłowca ci jakoś pomógł. Zadowoli się byle czym, jeżeli użyjesz słów, których znaczenia nie zna. Ten typ już tak ma. — powiedziałem od niechcenia, dziewczyna nie protestowała, kiedy wertowałem tekst jej autorstwa. Swoją drogą miała bardzo ładne pismo i używała pióra.
Boże jak ja chciałem się do czegoś przyczepić, ale nic nie znalazłem. Trafiła w samo sedno i pozytywnie mnie tym zaskoczyła.
— Jeżeli nie dostaniesz najwyższej oceny, to tylko dlatego, że źle to powiesz. Nic dodać, nic ująć. — oddałem jej kartkę, a ona patrzyła na mnie, jak na idiotę.
— Mówisz poważnie?
— A wyglądam, jakbym nie mówił poważnie?
— Nie wiem. — wzruszyła ramionami. — Po was można się spodziewać wszystkiego.
— Wcale nie jest taka nieśmiała. — zwróciłem się do brata.
— Jesteś głupi. Zachowuje się nienaturalnie, a kiedy sobie pójdziesz, wszystko wróci do normy. Prawda, Velvet?
— Po prostu nie mam ochoty na bycie sobą. Bycie kimkolwiek, samo bycie. — przez żaden moment jej usta nie wykrzywiły się w uśmiechu. — Dzięki i do jutra. — po prostu wyszła.
— To mi wygląda na załamanie psychiczne. — przyznałem. Harry westchnął ciężko i oparł się czołem o framugę.
— Wiesz, bo sam je przechodzisz? — zapytał cicho, ale nie oczekiwał odpowiedzi. — Widziałem dzisiaj Meave. — moje oczy zaświeciły się niczym pierwsza gwiazdka, kiedy usłyszałem tę nowinę. Natychmiast się ożywiłem.
— Gdzie?
— W bramie, obok sklepu z antykami. — jego wzrok skierował się na mnie. — Zapomnij o niej... — skrzywił się.
— Łatwo ci mówić. — prychnąłem.
— Newt, ona jest w ciąży. — powiedział bezuczuciowo. — To nie ma sensu, zostaw ją.
— Jak to; w ciąży? — rozdziawiłem usta. — Mówisz tak, żebym przestał walczyć o tę miłość.
— Jest jednostronna! Ona ma dziecko, z innym. Czego ty nie pojmujesz. Nowe życie. NO-WE ŻY-CIE. — przeczesał dłonią swoje blond włosy. — Wyszedłbyś z tego, gdyby nie ona. Nie mogę patrzeć, jak przez nią gaśniesz.
— Ale... — osunąłem się na ziemię. — Ja muszę z nią porozmawiać. Potrzebuję rozmowy z nią.
— Ona wymazała cię z życia. Newt, ogarnij się wreszcie, proszę cię. Codziennie boję się, że rano znajdę cię martwego! — wrzasnął przez łzy.
— Dlaczego myślisz, że mam myśli samobójcze?
— Myślę wiele rzeczy, bo nie wiem, jak mam ci pomóc. Mama przez ciebie płacze, nie chcesz z nią rozmawiać. Odciąłeś się od świata, a przecież go potrzebujesz. Nie dam rady być wsparciem dla dwóch osób w dołu psychicznym. W szkole Velvet, w domu ty. — rozłożył ręce z bezradności. — Chciałby tylko, żebyś wrócił. Żeby wrócił stary, świetny Newt, którego przez moment widziałem dzisiaj rano i przed chwilą, kiedy czytałeś tamto przemówienie.
— Przepraszam, że jestem takim ciężarem. Nie planowałem tego, ale... — wtedy sobie uświadomiłem, że tak właściwie nie chodziło o mojego tatę, a o Meave, którą kochałem do bólu, a która mnie nie chciała. Tak żałośnie jej potrzebowałem, bo byłem przyzwyczajony do wylewania łez w jej ramiona, bo przy niej się tego nie wstydziłem, a teraz wstydziłem się płakać nawet przed samym sobą.
— Jezu, chłopaki! Czy wy się upiliście? — na nieszczęście mama znalazła nas akurat w takim stanie. — Harry? Newt?
— Mamo, zrobisz nam kakao? — zapytałem ze słabym uśmiechem.
— O-oczywiście kochanie, zrobię wam kakao.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro