Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

HARRY



Rzadko miewałem zły humor, ale tym razem wychowanie fizyczne doprowadziło mnie do szału, chociaż w ogóle nie było tego po mnie widać.

Tak mi się trzęsły ręce, że nie mogłem nawet zapiąć do końca koszuli, w rezultacie czego kołnierz wglądał jakby przeszedł masakrę, a szelki wylądowały na dnie plecaka.

— Rany boskie, możesz przestać?! — wrzasnąłem wreszcie na Stephana Tay'a. Ja naprawdę nie wiedziałem, co ta osoba do mnie ma, ale powoli przestawałem to znosić ze spokojem.

— Ojoj, za delikatny jesteś jak na realia. — wydął usta i uśmiechnął się złośliwie.

— Delikatne będziesz miał dziąsła w dotyku, jak ci zaraz zęby wybiję, imbecylu. — warknąłem.

— Ej! — wydarł się Michael. — Spokój, kurwa. — odepchnął nas od siebie.

— Co tu się znowu dzieje?! — do szatni wparowała Stone, ściskająca w dłoni gwizdek.

— On jest jakiś upośledzony, psze pani. — odezwał się Owsik, wskazując na Tay'a.

— Wiem, William, wiem. — zmarszczyła czoło. — Macie mi się tutaj uspokoić i rączka na zgodę, w tym momencie.

Z WIELKĄ CHĘCIĄ wyciągnąłem dłoń pierwszy, bo ten idiota nawet nie drgnął. Prychnął tylko i podał mi swoją.

— Przed śmiercią tatusia tez byłeś taki ciapowaty? — zapytał szeptem, ale kilka osób słyszało.

No przepraszam bardzo, ale tego było za wiele i gdyby nie reakcja Mouse'a na moją lecącą pięść, Setphan naprawdę pozbył się zębów.

— Pierdol się. — wyrecytowałem i opuściłem szatnię, Stone coś tam krzyczała o moim słownictwie, ale później skupiła się na Tay'u. Velvet nie byłaby sobą, gdyby za mną nie poleciała, Izzy tak samo, a Pat i Lydia zrobiły to z przyzwyczajenia.

— No czekaj! — zawołała Loyd, ale nie miałem zamiaru zwalniać. Westchnęła tylko i mnie dogoniła, gromiąc wzrokiem. Milczeliśmy na przystanku, w autobusie i w drodze do domu.

Czy one naprawdę wszystkie się za mną wlokły?

Otworzyłem drzwi z impetem i pierwsze, co ujrzałem, to zdezorientowany Newt. Poszedłem od razu do swojego pokoju, słysząc gdzieś, jak mój brat pyta dziewczyn, co mi się stało.

Spojrzałem w lustro i zacząłem liczyć oddechy, żeby się uspokoić. Nic mnie tak nie wpieniało jak Stephan Tay i każdy o tym doskonale wiedział, ale wjeżdżanie na mojego zmarłego ojca było dla mnie niedopuszczalne.

Wziąłem do rąk zdjęcie, na którym stałem z Newtem i tatą. Nie mogłem tego zatrzymać, zatrzymać fali wspomnień, zatrzymać łez, które spływały po mojej twarzy na biurko. Nie mogłem zatrzymać tego, że byłem słaby na tle mojego taty, niepogodzony do końca z jego śmiercią.

W dodatku jakiś debil musiał mi o tym przypominać praktycznie w każdy  tydzień.

Potrząsnąłem głową i przeniosłem wzrok na fortepian, a następnie szybko do niego podszedłem i zrzuciłem czarny materiał. Moje palce musnęły klawisze, a następnie zaczęły naciskać z siłą w randomowe miejsca tak, że brzmiało to okropnie, ale właśnie o to mi chodziło.

Przez moment zagrałem „Hurt" Aguilery, ale nie dałem rady więcej.

Postanowiłem zmierzyć się z „nie martw się"„będzie dobrze" i innymi takimi, wchodząc do kuchni, gdzie wszyscy czekali, ale zamiast tego, usłyszałem:

— Jezu Chryste, wyglądasz jakbyś się bił z kotem. — skomentował Newt.

— Wyglądasz zajebiście seksownie. — zaoponowała Velvet, a ja zaśmiałem się pod nosem. Newt odchrząknął głośno i ostentacyjnie, zwracając na siebie jej uwagę.

— No co? — wzruszyła ramionami. — Ja po prostu mówię prawdę, która chodzi po głowie każdej dziewczynie w tym pomieszczeniu. — założyła ręce na krzyż.

— Nie przypuszczałem nigdy, że będę walczył z bratem o dziewczynę. — skwitował Newt, a ja próbowałem doprowadzić swoje rozczochrane włosy do porządku.

— Boże, Lewis. — Izzy wywróciła oczami. — Uważaj, bo Velvet jest biseksualna i my też ci zagrażamy. — zironizowała.

— Ha. Ha. Ha. — skrzywił się. — Ty grałeś. — zmienił nagle temat, wbijając wzrok we mnie.

— Nie nazywaj tego grą. — rozmasowałem czoło.

— Skoro byłem w stanie rozpoznać piosenkę, to była to gra. — pstryknął palcami.

— Ludzie rozpoznają melodie po jednej nutce. — wtrąciła Velvet.

— Vel! — spiorunował ją mój brat, a ja znów się zaśmiałem.

— Ja tylko...

— Mówisz prawdę. — przerwał jej. — Wiem, ale czasami się pohamuj. Proszę. — złożył dłonie jak do modlitwy.

— Dobrze... — jęknęła, ale wcale nie miała zamiaru się poprawiać. — Idę do domu, muszę się nauczyć na sprawdzian, ogarnąć pokój, zrobić obiad, bo mojej matki dalej nie ma, nie wiem, gdzie jest. Może z ojcem planuje, jak mnie przehandlować i idę spać, bo chce mi się spać okropnie. — zawiadomiła i wyszła wraz z Patricią, która stwierdziła, że mama jej potrzebuje.

Pewnie szła na jakieś potajemne spotkanie z Raphaelem.

— Masz krzywo zapiętą koszulę, głupku. — zwróciła mi uwagę Isabelle.

— Oh, faktycznie. — zerknąłem na guziki. — Chcesz poprawić, Lydia?

Blondynka tylko soczyście klepnęła się w czoło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro