Rozdział 36
HARRY
Rzadko miewałem zły humor, ale tym razem wychowanie fizyczne doprowadziło mnie do szału, chociaż w ogóle nie było tego po mnie widać.
Tak mi się trzęsły ręce, że nie mogłem nawet zapiąć do końca koszuli, w rezultacie czego kołnierz wglądał jakby przeszedł masakrę, a szelki wylądowały na dnie plecaka.
— Rany boskie, możesz przestać?! — wrzasnąłem wreszcie na Stephana Tay'a. Ja naprawdę nie wiedziałem, co ta osoba do mnie ma, ale powoli przestawałem to znosić ze spokojem.
— Ojoj, za delikatny jesteś jak na realia. — wydął usta i uśmiechnął się złośliwie.
— Delikatne będziesz miał dziąsła w dotyku, jak ci zaraz zęby wybiję, imbecylu. — warknąłem.
— Ej! — wydarł się Michael. — Spokój, kurwa. — odepchnął nas od siebie.
— Co tu się znowu dzieje?! — do szatni wparowała Stone, ściskająca w dłoni gwizdek.
— On jest jakiś upośledzony, psze pani. — odezwał się Owsik, wskazując na Tay'a.
— Wiem, William, wiem. — zmarszczyła czoło. — Macie mi się tutaj uspokoić i rączka na zgodę, w tym momencie.
Z WIELKĄ CHĘCIĄ wyciągnąłem dłoń pierwszy, bo ten idiota nawet nie drgnął. Prychnął tylko i podał mi swoją.
— Przed śmiercią tatusia tez byłeś taki ciapowaty? — zapytał szeptem, ale kilka osób słyszało.
No przepraszam bardzo, ale tego było za wiele i gdyby nie reakcja Mouse'a na moją lecącą pięść, Setphan naprawdę pozbył się zębów.
— Pierdol się. — wyrecytowałem i opuściłem szatnię, Stone coś tam krzyczała o moim słownictwie, ale później skupiła się na Tay'u. Velvet nie byłaby sobą, gdyby za mną nie poleciała, Izzy tak samo, a Pat i Lydia zrobiły to z przyzwyczajenia.
— No czekaj! — zawołała Loyd, ale nie miałem zamiaru zwalniać. Westchnęła tylko i mnie dogoniła, gromiąc wzrokiem. Milczeliśmy na przystanku, w autobusie i w drodze do domu.
Czy one naprawdę wszystkie się za mną wlokły?
Otworzyłem drzwi z impetem i pierwsze, co ujrzałem, to zdezorientowany Newt. Poszedłem od razu do swojego pokoju, słysząc gdzieś, jak mój brat pyta dziewczyn, co mi się stało.
Spojrzałem w lustro i zacząłem liczyć oddechy, żeby się uspokoić. Nic mnie tak nie wpieniało jak Stephan Tay i każdy o tym doskonale wiedział, ale wjeżdżanie na mojego zmarłego ojca było dla mnie niedopuszczalne.
Wziąłem do rąk zdjęcie, na którym stałem z Newtem i tatą. Nie mogłem tego zatrzymać, zatrzymać fali wspomnień, zatrzymać łez, które spływały po mojej twarzy na biurko. Nie mogłem zatrzymać tego, że byłem słaby na tle mojego taty, niepogodzony do końca z jego śmiercią.
W dodatku jakiś debil musiał mi o tym przypominać praktycznie w każdy tydzień.
Potrząsnąłem głową i przeniosłem wzrok na fortepian, a następnie szybko do niego podszedłem i zrzuciłem czarny materiał. Moje palce musnęły klawisze, a następnie zaczęły naciskać z siłą w randomowe miejsca tak, że brzmiało to okropnie, ale właśnie o to mi chodziło.
Przez moment zagrałem „Hurt" Aguilery, ale nie dałem rady więcej.
Postanowiłem zmierzyć się z „nie martw się"„będzie dobrze" i innymi takimi, wchodząc do kuchni, gdzie wszyscy czekali, ale zamiast tego, usłyszałem:
— Jezu Chryste, wyglądasz jakbyś się bił z kotem. — skomentował Newt.
— Wyglądasz zajebiście seksownie. — zaoponowała Velvet, a ja zaśmiałem się pod nosem. Newt odchrząknął głośno i ostentacyjnie, zwracając na siebie jej uwagę.
— No co? — wzruszyła ramionami. — Ja po prostu mówię prawdę, która chodzi po głowie każdej dziewczynie w tym pomieszczeniu. — założyła ręce na krzyż.
— Nie przypuszczałem nigdy, że będę walczył z bratem o dziewczynę. — skwitował Newt, a ja próbowałem doprowadzić swoje rozczochrane włosy do porządku.
— Boże, Lewis. — Izzy wywróciła oczami. — Uważaj, bo Velvet jest biseksualna i my też ci zagrażamy. — zironizowała.
— Ha. Ha. Ha. — skrzywił się. — Ty grałeś. — zmienił nagle temat, wbijając wzrok we mnie.
— Nie nazywaj tego grą. — rozmasowałem czoło.
— Skoro byłem w stanie rozpoznać piosenkę, to była to gra. — pstryknął palcami.
— Ludzie rozpoznają melodie po jednej nutce. — wtrąciła Velvet.
— Vel! — spiorunował ją mój brat, a ja znów się zaśmiałem.
— Ja tylko...
— Mówisz prawdę. — przerwał jej. — Wiem, ale czasami się pohamuj. Proszę. — złożył dłonie jak do modlitwy.
— Dobrze... — jęknęła, ale wcale nie miała zamiaru się poprawiać. — Idę do domu, muszę się nauczyć na sprawdzian, ogarnąć pokój, zrobić obiad, bo mojej matki dalej nie ma, nie wiem, gdzie jest. Może z ojcem planuje, jak mnie przehandlować i idę spać, bo chce mi się spać okropnie. — zawiadomiła i wyszła wraz z Patricią, która stwierdziła, że mama jej potrzebuje.
Pewnie szła na jakieś potajemne spotkanie z Raphaelem.
— Masz krzywo zapiętą koszulę, głupku. — zwróciła mi uwagę Isabelle.
— Oh, faktycznie. — zerknąłem na guziki. — Chcesz poprawić, Lydia?
Blondynka tylko soczyście klepnęła się w czoło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro