Rozdział 31
NEWT
Odłożyłem gitarę na bok i drugi raz w życiu drgały mi przy tym ręce. Wiedziałem, że to znaczyło wiele. Wiedziałem, że Velvet zaczyna tyle dla mnie znaczyć.
Byłem szalony, przecież znałem ją tak krótko. Czy to w ogóle możliwe?
Westchnąłem ciężko i przeczesałem włosy, a następnie wziąłem telefon i zacząłem go ściskać. Sam do końca nie wiedziałem, co zamierzałem zrobić.
Podskoczyłem jak oparzony, kiedy w drzwi zapukał Harry.
— Jezu Chryste...
— To tylko ja, spokojnie. — uniósł dłonie w górę i wszedł do środka. — Przyszedłem porozmawiać o tym, co chcesz zrobić dalej. — usiadł obok mnie i spojrzał na mnie wyczekująco.
— Problem w tym, że nie wiem. — wzruszyłem ramionami. — Boję się, że teraz będzie mnie unikała. — spuściłem głowę. — Zaraz, skąd wiesz...
— Domyśliłem się. — machnął dłonią. — Mi nic nie powiedziała, ale Lydia mówi, że się cieszyła. — uśmiechnął się.
— No raczej. — rzuciłem nonszalancko. — Lydia? Od kiedy tę cichutkie dziewczę z tobą rozmawia? — uniosłem brwi.
— Szczerze powiedziawszy, więcej mówię ja, ale wierzę, że kiedyś się to zrównoważy. — zmarszczył czoło. — Kiedy dzisiaj wracaliśmy, spotkaliśmy Campbella. — zaśmiałem się bez krzty wesołości na jego słowa.
— I?
— I Velvet z nim poszła. Tak tylko mówię, żebyś wiedział, że nie jesteś jedyny. — westchnął i spojrzał na mnie spod rzęs. — Gdybym był tobą, zrobiłbym wszystko, żeby ją przy sobie mieć. — dodał już ciszej.
— Podobała ci się na początku, prawda? — na moją twarz wkradł się uśmiech.
— Ta, ale mi przeszło. — poklepał mnie po ramieniu i wstał. — Ona nie sypia do późna, nawet jak jest szkoła. — mrugnął do mnie porozumiewawczo i wyszedł, zostawiając mnie z moimi myślami, które toczyły walkę o triumf.
Opadłem na materac łózka i wbiłem wzrok w biały sufit.
— Kim ty, do cholery, Velvet jesteś...? — powiedziałem sam do siebie.
* * *
Nie wiem czy to moja strona bycia pizdą, czy po prostu zasnąłem, ale nic wczoraj nie zrobiłem i biłem się za to mentalnie. Musiałem czekać, aż wróci ze szkoły, a czekanie było jednym z najgorszych niemiłych powinności.
Minuty się dłużyły, czoło pociło, a słowa, które przychodziły na myśl, wypowiedziane na głos zdawały się być żenujące. Dobijało mnie to niemiłosiernie.
— Wszystko gra, skarbie? — zapytała mnie mama, kiedy nakryła na tym, że przelewam kawę w kubku.
— Emm, tak. — wziąłem się za sprzątanie. — Co ty już w domu robisz?
— Miłe powitanie. — prychnęła. — Przyszłam się tylko odświeżyć i przebrać, idę na kolację z Ericem. Chciałam, żeby Lisa wpadła do was i z wami posiedziała, ale Harry gdzieś tam idzie, a ciebie samego z dziewczyną nie zostawię. — zmierzyła mnie wzrokiem.
— Boże, on będzie moją rodziną. — wywróciłem oczami. — Na głowę upadłaś? — zapytałem niezbyt grzecznie, ale o tylko wzruszyła ramionami i poszła do łazienki.
— JESTEM! — na krzyk Harry'ego aż podskoczyłem. Wparował do kuchni uśmiechnięty od ucha do ucha i rzucił plecak pod stół, a następnie zaczął stukać w stół, tworząc jakieś werble. — Kto dostał najwyższą ocenę ze sprawdzianu z fizyki...? — uderzył jeszcze kilka razy. — JA!
— Woah, myślałem, że dokonałeś jakiegoś przełomu na tle romantycznym. — podrapałem się w głowę.
— Na to jeszcze przyjdzie czas. — wskazał na mnie palcem. — Ale ty musisz dokonać przełomu dzisiaj. — dotknął mnie w nos. — Mama wychodzi, ja też, masz wolną chatę, tylko się zabezpiecz. — puścił mi perskie oko.
— Nie mam zamiaru... Dlaczego wszyscy myślą, że jedyne o czym myślę, to seks? — spojrzałem na niego oskarżycielsko.
— A tak nie jest?
— Nie! — wyrzuciłem ręce w górę razem z kubkiem, przez co wyleciał przez okno i się roztrzaskał. — Kurwa. — Harry oczywiście zanosił się śmiechem, ale mnie do śmiechu nie było.
To był mój ulubiony kubek.
— Pogięło tam kogoś?! — usłyszeliśmy z dworu. Mama wyszła z łazienki, trzymając w rękach dwie identyczne sukienki.
— Która? — zerkała to na mnie to na mojego brata.
— Cóż, w tej będziesz mieć uwydatnioną figurę, ale za to... — szukałem jakiegoś bezsensu, który dla niej byłby sensem.
— W tej twoje piersi będą na pierwszy planie. — dokończył za mnie Harry.
— Ale z was debile. — prychnęła. — Są takie same. — stuknęła się w czoło palcem, a ja wymieniłem z blondynem spojrzenie, by po chwili wybuchnąć śmiechem.
Po niecałych dwudziestu minutach oboje sobie poszli, a ja zbierałem się na odwagę. Kiedy otworzyłem drzwi, żeby zapukać w sąsiednie, brunetka stała przed nimi.
— Właśnie chyba pomyśleliśmy o tym samym. — uśmiechałem się delikatnie.
— Ta, zdecydowanie. — pchnęła mnie w tył i weszła do mojego mieszkania, a następnie zamknęła drzwi i wzięło mnóstwo powietrza do ust.
— Wszystko w porządku? — nachyliłem się nad nią. — Vel?
— Po prostu dziwnie się czuję i w zasadzie nawet nie wiem, co chciałam ci powiedzieć. — spojrzała na mnie.
— Okay, to może ja spróbuję. — przygryzłem wargi. — Wiem, że potrzebujesz czasu, żeby zaufać drugiemu człowiekowi i wiem, że zabrałem ci coś, co było dla ciebie ważne, ale nie wiem, czy teraz tego nie żałujesz. — przełknąłem głośno ślinę.
— Nie, Newt. Nie myśl, że żałuję, że to byłeś ty. — złapała moją dłoń. — Jakbym mogła żałować, skoro jako jedyny pokazałeś mi, że miłość jest też dla mnie. — kąciki jej ust się uniosły, a oczy badały uważnie moją reakcję.
— Miłość? — powtórzyłem zdziwiony.
— A to nie ona się między nami rodzi? — zapytała szeptem. — Zwykle nie mam problemów z interpretacją utworów. — dodała jeszcze ciszej.
— Sugerujesz, że jestem utworem? — trochę mnie rozbawiła.
— Utworem, dziełem. Jesteś dziełem, Newt. Naprawdę nie wiem, czym sobie zasłużyłam, że pojawiłeś się w moim życiu. I może to głupie, może dziwne, ale nie ma dnia, w którym bym o tobie nie myślała, o twoim głosie, o twoim spojrzeniu, o twoich ciętych tekstach, o tym, jak grasz na gitarze, o tym, że nałogowo pijesz kawę i trochę się martwię o twoje serce przez to... — uśmiechnęła się szerzej.
— Dopóki jest twoje, raczej będzie z nim dobrze. — pogładziłem ją po policzku.
— Co teraz będzie? — zagaiła. — Z nami?
— Myślę, że jeszcze nie jesteś gotowa, żeby wiązać się z taką pokraką umysłową, więc poczekam, aż poukładasz sobie wszystko w głowie, bo przecież nie jestem jedynym, który wypełnia twoje myśli, chociaż bardzo bym chciał być jedyny, ale nie jestem o to zły. Poznałaś go wcześniej, a... — przyłożyła mi palec do ust.
— Dziękuję. — objęła mnie i mocno ścisnęła, więc zrobiłem to samo.
Czułem się tak, jakbym trzymał w rękach świat. Jakby ta dziewczyna nagle się nim stała, jakby była wszystkim, czego potrzebowałem.
Moim pokarmem, wodopojem, który dawał mi życie, każdym pięknym snem, promieniem słonecznym, kroplą wody na szybie, dźwiękiem w muzyce, nutą na kartce, cukrem w gorzkiej kawie i goryczą w zbyt słodkiej herbacie.
Powietrzem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro