Rozdział 28
VELVET
Jak frustrująca potrafiła być wskazówka zegara, która w ogóle się nie ruszała.
A przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy podpierałam głowę o rękę zgiętą w łokciu, drugą bawiłam się wiecznym piórem i modliłam się, żeby pan Wellaman skończył swoją dygresję, bo mocno odbiegała od tematu i lekko mnie to irytowało.
Uśmiechnęłam się do Davide'a, który akurat skrzyżował ze mną wzrok i spojrzałam przed siebie znów na zegar.
- Ale wracając do tematu. - ze stanu zanudzenia wyrwały mnie te słowa. - Velvet, wyobraź sobie, że facet, którego darzysz wielkim uczuciem...
- Ja wolę kobiety. - przerwałam mu. Zaciął się w miejscu, Izzy zaczęła się śmiać, a reszta klasy odwróciła się w moją stronę z takimi minami, że z trudem utrzymałam powagę.
- Emm... cóż.... Więc - odchrząknął - musisz sobie wyobrazić, że wolisz mężczyzn.
- Naprawdę? - zapytał mnie Michael, prawie spadając z krzesła.
- Oczywiście. - odparłam. - No jest ten facet i co dalej? - zwróciłam się do Wellmana.
Odpowiedział jakąś historię o drugiej wojnie światowej, w której miałam co jakiś czas odpowiadać na pytania.
Ogólnie lubiłam taki rodzaj lekcji, w ogóle lubiłam angielski i wręcz uwielbiałam Wellmana, ale jego odchodzenie od tematu czasem było okropnie denerwujące.
Dzwonek wreszcie zadzwonił, co oznaczało, że musimy iść na salę gimnastyczną. Jak ja kochałam wychowanie fizyczne z chłopakami, naprawdę.
- Ty naprawdę jesteś lesbijką? - podszedł do mnie Campbell, a ja zaśmiałam się głośno.
- Przecież żartowałam. - wywróciłam oczami. - Często żartuję w ten sposób. Zwłaszcza kiedy odwiedzam rodzinę, albo ona mnie i pytają „Velvet, a ty już jakiegoś chłopaka masz, heheh?" - naśladowałam głos mojej babci. - I ja wtedy na to, że mam dziewczynę, pokazując zdjęcie z jakąś koleżanką. Robię to, żeby się odczepili. - wzruszyłam ramionami. - Teraz zrobiłam to dlatego, że lubię, kiedy go zatyka. - uśmiechnęłam się półgębkiem.
- Okay. - kąciki jego ust wykrzywiły się w górę. - Wszystko w porządku? Z twoją mamą?
- Tak, jest już dobrze. Jutro wraca do domu, dzięki. - chciałam już skręcić do szatni dziewczyn, ale mnie zatrzymał.
- A z tobą? - już się nie uśmiechał.
- Nie przejmuj się. - poklepałam go po ramieniu, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam spokojnym krokiem. Izzy kończyła właśnie opowieść o moim jakże zabawnym tekście na angielskim.
- Velvet... - Patricia pokręciła głową rozbawiona. - Ty to jesteś. - zaczęła się śmiać.
- Czy znowu jako jedyna mam krótkie spodenki? - zapytała Isabelle, rozglądając się wokół. - Super.
- Nie lubię ćwiczyć w krótkich. - powiedziałam. - Zresztą, Alexandra, Diana, Martha i kilka innych osób też mają krótkie. - potrząsnęłam głową. - Rozmawiałam chwilę z Michaelem.
- I co? - Lydia zmarszczyła czoło.
- Martwi się. - westchnęłam. - Powiedziałam mu, że wszystko okay, ale nie wspomniałam nic o Newcie. Dziwnie bym się czuła, oni się lubią i mają dobry kontakt. - stwierdziłam, wkładając na siebie koszulkę na zmianę.
- Gorzej, jak teraz sobie uświadomi, że w sumie to fajna dziewczyna z ciebie. - prychnęła Izzy.
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy byłoby mi smutno, czy byłabym szczęśliwa z tego powodu. - wyznałam, a dziewczyny na moment zatrzymały się w bezruchu. - Nie patrzcie na mnie tak, jakbym popełniała jakąś zbrodnię.
- Może małe przestępstwo w uczuciach. - skomentowała Lydia, a następnie poszłyśmy na salę. Jak zwykle byłyśmy pierwsze. Związałam włosy w niskiego kucyka, kiedy Stone weszła na salę i zagwizdała gwizdkiem, a następnie kazała nam przebiec dwa kółka dookoła sali.
- Co z tym zrobisz? - zapytała mnie Izzy.
- Na razie nie mam nic, co mogłabym z tym zrobić. Od żadnego z nich niczego nie oczekuję. - wymamrotałam.
- Nie gadajcie, bo się bardziej spocicie. - rzucił do nas Harry, kiedy przebiegał obok. Odwrócił się tylko jeszcze i uśmiechnął tym swoim specyficznym uśmiechem, a następnie pobiegł dalej.
- Mam ochotę rzucić butem w tę idealną buźkę. - stwierdziłam, kręcąc głową. Bieg się skończył, a my staliśmy w ogromnym kole i „rozciągaliśmy się" bo rzeczywiście robiło to może kilka osób.
- Panie moje i panowie. - zaczęła Stone. - Dzisiaj sobie pogramy w kosza. - większość wydała z siebie jęki niezadowolenia. - I kto będzie buczeć, gra w każdej rundzie. - pokiwała palcem.
Finalnie w drużynie byłam z Dianą, miłą Victorią, Owsikiem i Harry'm. Jego obecność dodawała mi otuchy. Oczywiście oboje nie mieliśmy pojęcia, z jakiej okazji Owsik dobrał taki skład, ale nikt się kłócić nie chciał.
Ku mojemu niezadowoleniu, weszliśmy na boisko pierwsi przeciwko Izzy, Jacksonowi, Adamowi, Simonowi i Dorothy. Gra się rozpoczęła, a ja jak zwykle zajęłam się staniem blisko kosza przeciwników, żeby w razie wypadku móc kogoś zatrzymać. Piłka zaczęła się zbliżać do mnie, ale Owsik ją przechwycił i rzucił do kosza, niestety nie trafił.
Piłka wpadła w moje ręce, więc szybko rzuciłam ją do Diany, która podała Harry'emu i ten już trafił. Później znowu i wtedy zaczęły dziać kłopoty, bo Simone sprawił, że nasze punkty się wyrównały.
Byłam wtedy pod swoim koszem i chciałam coś zrobić, ale Izzy tak po prostu mnie podniosła i przeniosła.
- Halo! To był faul! - zaczęłam się rzucać do Stone, ale ta tylko się śmiała.
Tak, ale jak ja kogoś ledwo dotknęłam, to od razu gwizdek.
Ostatecznie i tak wygraliśmy i musiałam grać dalej. Jęknęłam niezadowolona i znów udałam się pod kosz przeciwnika po rozpoczęciu gry.
- Naprawdę jest u ciebie dobrze? - do uszu dotarł mi znajomy głos. Spojrzałam na Michaela, nawet nie wiedziałam, że z nim gram.
- Tak, naprawdę. - uśmiechnęłam się.
- Jakbyś potrzebowała pogadać to wiesz, że...
- Mogę zawsze na ciebie liczyć, wiem. - wyprzedziłam go. - Ale tym razem nie kłamię, naprawdę jest dobrze. Nawet bardzo. - puściłam mu perskie oko i skoczyłam tuż przed niego, aby przechwycić piłkę.
- Campbell, orientuj się, kurwa! - skarcił go Christopher.
- E! Język tam! - wrzasnęła od razu Stone, a my zdobyliśmy punkty.
* * *
Po powrocie do domu miałam naprawdę dobry humor, pewnie przez to, że spakowałam ze sobą dziewczyny i nie musiałam siedzieć tam sama.
Dobra, nie taka sama, przecież miałam brata, ale on tylko żarł, brał dwugodzinny prysznic i spał.
Od czasu do czasu zdarzyło mu się ze mną porozmawiać, ale nigdy na głębsze tematy.
- Ja sobie pomieszam. - powiedziała Patricia, kiedy odruchowo zaczęłam mieszać jej kawę. Uderzyłam się w czoło otwartą dłonią i zaśmiałam się.
- Z przyzwyczajenia. - wyjaśniłam.
- Wracając do bardzo ciekawego tematu, bo później nie było okazji, a gadałaś tylko z Izzy podczas rozgrzewki, to masz jakiś pomysł na tych twoich dwóch kochasiów? - zapytała Pat, a ja wywróciłam oczami i jęknęłam w geście niezadowolenia.
- Tak jak już Izzy wie, nie wiem, bo od nich nic nie oczekuję. - wzruszyłam ramionami. - Równie dobrze Newt może zapychać mną pustkę po byłej dziewczynie, tego nie wiem. - skrzywiłam się.
- Nie wydaje mi się, żeby był do tego zdolny. - stwierdziła Lydia. - Myślę, że ty się po prostu boisz.
- Tak! Boję się! Jak mam się nie bać, skoro nigdy z nikim nie byłam, a swój pierwszy pocałunek miałam kilka godzin temu i to w dodatku z wyniku napięcia seksualnego, niżeli czegoś romantycznego. - prychnęłam i napiłam się kawy, ale szybko ją wyplułam. - Kurwa, nie posłodziłam.
- Nie bluźnij. - upominał mnie Sebastian, kiedy wyszedł z pod prysznica, owinięty jedynie samym ręcznikiem w pasie. Uśmiechnął się krzywo, ukazując swój ukruszony ząb i puścił oczko do dziewczyn, które prawie mdlały.
- Cze. - skinął do nich głową i sobie poszedł. Lydia powachlowała sobie teatralnie gazetą, Patricia dziwnie wykrzywiała usta, a Izzy robiła się coraz bardziej czerwona, przez co wybuchnęłam śmiechem.
- Seba! - zawołałam, a chłopak w mig znalazł się z powrotem w kuchni.
- Tak?
- Ubierz się, bo zaraz będziemy mieć tutaj zgon. - przerzuciłam wzrok na Isabelle, która na moje słowa się odwróciła, dusząc w sobie śmiech.
- Oczywiście. - znowu się uśmiechnął i zniknął.
- Musiałaś? - pisnęła Izzy, a ja posłałam jej mój wszystkim już znany ironiczny uśmieszek.
- Zawsze muszę.
________________
Nie wiem, czy następny rozdział będzie na czas, ponieważ zmarł mój dziadek i muszę jechać na kilka dni na wieś, a tam nie będę mieć dostępu do komputera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro