Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

NEWT





Głowa bolała mnie niemiłosiernie, ale byłem wyznawcą zasady, że co z naturą przyszło, z naturą odejdzie. Zresztą, i tak żadne tabletki nie pomagały, wypicie szklanki wody także, a sen to już w ogóle, więc poszedłem zaparzyć melisę na uspokojenie, bo przez Harry'ego chodziłem lekko poddenerwowany, a wrócić do domu miał dopiero za piętnaście minut.

Kiedy już usadowiłem swój leniwy tyłek na krześle w kuchni, po chwili musiałem go podnieść, bo usłyszałem z korytarza niepokojące hałasy.

Wyszedłem więc przed drzwi, żeby sprawdzić, co się dzieje.

Jakie zdziwienie mnie ogarnęło, kiedy zobaczyłem zalaną łzami Velvet, która próbowała dobić się do własnego domu.

— Hej, co się dzieje? — zapytałem zmartwiony, podchodząc do niej bliżej.

— Nie mogę z-znaleźć kl-kluczy... — wyszlochała, ale to raczej nie było powodem jej stanu.

— Velvet. — zatrzymałem jej drobne ręce, żeby nie uderzała już więcej w drzwi, bo tylko się raniła. — Co się stało? — zmusiłem ją, żeby na mnie spojrzała. Zauważyłem, że ma na sobie plecak. Czyżby biegła ze szkoły?

— M-moja mama... zadz-dzwoniła, że... Ona mogła sobie coś zrobić! — udało jej się wreszcie wykrztusić.

— Odsuń się. — poleciłem jej, na szczęście nie protestowała.

Los chciał, że kiedyś już byłem w takiej sytuacji i opanowałem technikę wyważania drzwi, a te w naszej kamienicy były wyjątkowo słabe, co nie znaczy, że wcale mnie nie bolało.

Jak diabli.

Mama Velvet leżała na ziemi w kuchni, więc natychmiast razem z dziewczyną do niej podbiegłem.

— Mamo! — uklękła nad nią i zaczęła sprawdzać puls, a kiedy na mnie spojrzała, wiedziałem, że jest źle.

Bez wahania wezwałem karetkę, a następnie rozejrzałem się po pomieszczeniu.

— Są. — powiedziałem bardziej do siebie, ale pokazałem opakowanie tabletek Velvet, która ściskała dłoń swojej matki tak, jakby miał to być ostatni raz.

Pogotowie było na miejscu w tempie ekspresowym, a w międzyczasie poinformowany został także ojciec Velvet i jej brat.

Wkrótce stałem sam przed mieszkaniem Loydów, kompletnie nie wiedząc, co zrobić.

— Co tu się stało? — zapytał wystraszony Harry, kiedy wręcz wbiegł razem z Izzy, Patricią i Lydią na piętro.

— Gdzie jest Velvet? — zagaiła Izzy.

— Spokojnie, ludzie, po kolei. — uniosłem dłonie. — Velvet jedzie właśnie do szpitala, jej mama próbowała popełnić samobójstwo. — westchnąłem ciężko.

— Michael miał rację... — odparł słabo mój brat. — Ktoś do niej zadzwonił na ostatniej lekcji, wybiegła ze szkoły i tyle ją widzieliśmy. Widzieliśmy tylko, że ma okropny humor, bo tak jak Isabelle, pokłóciła się z mamą, co oznajmił nam Campbell, rozmawiał z nią wczoraj, kiedy dziewczyny wróciły z Maka. — wyjaśnił wszystko. — On nam zasugerował, że jej mama może chcieć się zabić.

— Zaraz czegoś dostanę, cała się trzęsę. — powiedziała Izzy, patrząc na swoje dłonie.

— Akurat zaparzyłem sobie melisę, chodź, dam ci. — zaproponowałem bez wahania, bo widoczne było, że jej przyda się to bardziej, niż mnie.

Dziewczyna słusznie poszła za mną, tak jak i reszta towarzystwa, a następnie rozmieściliśmy po kuchni.

Izzy na parapecie sączyła napar, ja opierałem się o kuchenny blat, Harry siedział na nim obok mnie, a Lydia i Patricia zajęły krzesła.

— Co z ich mieszkaniem? Te drzwi wyglądają na wyważone. — zapytała Patricia, patrząc na mnie.

— Nikt więcej tutaj nie mieszka, więc raczej nie powinniśmy się obawiać kradzieży, a nie wyważyłem tych drzwi tak, żeby nie dało się ich przymknąć. — odpowiedziałem, wzruszając ramionami.

— Ciekawe co się musiało stać, że jej mama próbowała się zabić. — zagadnął Harry. — Michael nie wie.

— Z tego co mi wiadomo na temat Loydów, to pewnie jej ojciec ma z tym jakiś związek. — odparłem, biorąc do rąk jabłko, żeby mieć się czym pobawić.

— W końcu miała nocować u niego co drugi weekend, czy jakoś tak. — odezwała się Isabelle, czym mnie zdziwiła.

Albo nie pamiętałem tej informacji, albo po prostu o niej nie wiedziałem.

— Możliwe, że przyszedł, o coś się pokłócili i wiecie... — zasugerowała dziewczyna, odkładając kubek z melisą na bok.

— Teraz możemy tylko głupio dociekać, trzeba poczekać i się dowiedzieć. O ile będzie chciała nam powiedzieć. — westchnął Harry. — Zostajecie, czy musicie iść? — zwrócił się do dziewczyn.

— W zasadzie mamy kartkówkę z historii, ale jak zwykle będę ściągać i w tym momencie w dupie mam pana Dankana. — stwierdziła Isabelle, na co się uśmiechnąłem, bo sam zawsze ściągałem u niego na lekcji.

— Więc zostaję i czekam. — potwierdziła.

— Ja także. — odezwała się Lydia.

— Oczywiście, że ja też zostaję. Przecież to moja przyjaciółka. — powiedziała z lekkim oburzeniem. — Tylko co my będziemy teraz robić przez ten cały czas? — jęknęła.

— Nic. Możemy jedynie zapełnić pustkę rozmową. — te słowa padły z ust mojego brata. — Ktoś, coś? Jakiś temat?

— Może porozmawiajmy o twojej nieudolnej próbie rozluźnienia atmosfery? — uniosłem brwi i założyłem ręce na krzyż. Dziewczyny parsknęły krótkim śmiechem, a Harry westchnął ociężale.

— Nie, lepiej być takimi sztywniakami. — prychnął.

— Z tego co wiem, to masz jakieś skłonności do nekrofilii, więc dla ciebie powinna to być idealna chwila. — puściłem mu perskie oko, złośliwie się uśmiechając.

— Wcale się nie dziwię, że was do siebie ciągnie. — zaczął. — Oboje jesteście złośliwi, nie, co ja mówię, oboje aż kipicie wredotą. — skomentował. — Wasze dzieci będą wcieleniem zła.

— Woah, nie wybiegaj tak w przyszłość. — poprosiła go Patricia. — Jeszcze nie wiemy, kogo Velvet wybierze. — przypomniała mu, a ja momentalnie spochmurniałem.

Pieprzony Michael Campbell.

— Ja bym wolała, żeby została z Newtem. — tym tekstem Izzy zwróciła mi uśmiech.


* * *


Czekaliśmy naprawdę długo, ale nikt się nie zjawiał. Velvet nie odbierała też telefonu, więc razem z Harry'm odprowadziliśmy dziewczyny do domów, bo już się ściemniało, a następnie poszliśmy po czekoladę, bo nagle okropnie zapragnęliśmy słodkości.

Na klatce schodowej spotkaliśmy tylko Sebastiana.

— Siema. — zbił żółwika z moim bratem, a do mnie skinął głową.

— Co z waszą mamą? — zapytał blondyn.

— Już w porządku, dzięki Bogu. — zwrócił oczy ku niebu. — Velvet siedziała tam przez cały czas, ale w końcu nasz ojciec zabrał ją do siebie, oczywiście nie chciała tam iść, a ja... nie mogłem patrzeć na to, jak wręcz się wyrywa, więc ściągnąłem ją tutaj. — wskazał podbródkiem nasze drzwi.

Nasze drzwi?!

— Wasza mama to złota kobieta. — uśmiechnął się i wszedł do siebie, a my osłupieni spojrzeliśmy na siebie.

Kiedy weszliśmy do mieszkania, zastaliśmy dziewczynę rozmawiającą z naszą mamą.

— O, wróciliście. — powitała nas uśmiechem. — Em, Harry, kochanie, śpisz dzisiaj z bratem w pokoju, mam nadzieję, że się nie pozabijacie. — zawiadomiła.

— Gdzie tam... — wywróciłem oczami. — Może przypadkiem go uduszę kołdrą, czy coś. — rzuciłem z ironią.

— Newt. — spiorunowała mnie wzrokiem.

— Przecież żartuję. — uspokoiłem ją. — Użyję tego. — podniosłem w górę nóż, na co moja mama rozszerzyła oczy, a Velvet zaśmiała się pod nosem.

— Co ja urodziłam... — potrząsnęła głową i poszła do swojej sypialni, a ja w tym czasie przekroiłem czekoladę na pół i wrzuciłem do garnka, a następnie dolałem słodkiej śmietanki.

— Wybacz, że zabieram ci pokój, ale moje protesty były tutaj na nic. — powiedziała, słabo się uśmiechając.

— Nie przejmuj się. — Harry machinalnie machnął dłonią. — Banany. — zwrócił się do mnie błagalnym tonem.

— Truskawki. — zaprotestowałem.

— Banany, proszę. — uklęknął przede mną.

— Tak, wyjdę za ciebie, Harry. — powiedziałem słodkim głosem, teatralnie wzdychając i trzepocząc rzęsami. — Truskawki.

— Może to i to? — zasugerowała Velvet, patrząc na nas, jak na idiotów.

Wcale nie wyglądała tak, jakby wcześniej się coś stało.

— Też dobry pomysł. — zgodził się z nią mój brat i wziął się za krojenie owoców. Wkrótce deser był gotowy, a każdy z nas trzymał w dłoni wykałaczkę i siedział przy stoliku.

— Nie rozumiem ludzi, którzy jedzą chilli w czekoladzie. — odezwał się nagle Harry, kiedy skonsumował już połowę bananów.

— A ja nie rozumiem ludzi, którzy jedzą banany w czekoladzie. — pokręciła głową Velvet. — Przecież każda osoba ma różne smaki, a połączenie chilli z czekoladą jest akurat fantastyczne.

— Ty podludziu, jak możesz. — złapał się za lewą pierś. — Stone chciała zawiadamiać policję, kiedy wybiegłaś.

— Jakoś mało mnie interesuje, co ta kobieta robi. — odparła lekceważąco. — Poza tym, znając życie, Dwell już wszystko wie i jedyną osobą jutro w szkole, która nie będzie zadawała mi głupich pytań, będzie Wellman. — powiedziała z irytacją.

— Pewnie i by zadał, gdyby się nie bał. — stwierdził Harry. — Idę się umyć i spać. — zawiadomił i zniknął.

— Ja już się dawno umyłam. — wzruszyła ramionami. — Czuję się potwornie źle z tym, że jestem tutaj, a nie u mojego taty. — wyznała cicho.

— Lepiej żebyś była tu, niż z nim. — odpowiedziałem równie cicho.

— Może i masz rację. — wykrzywiła usta w uśmiechu. — Przepraszam cię. Dobranoc. — wstała i pożegnała się, a następnie skierowała do pokoju Harry'ego.

Potem sam poszedłem się ogarnąć, a po wejściu do mojego pokoju, zastałem Harry'ego wkuwającego historię.

— Naprawdę? — zapytałem przez śmiech, siadając na łóżko.

— No przecież nie robię tego z przyjemności. Muszę czymś zająć myśli. — odparł. — On nic nie powiedziała. — rzucił mi smutne spojrzenie.

— I co ja mam z tym zrobić? — przeczesałem włosy. — Skoro nie mówi, to nie chce.

— Wręcz przeciwnie. — oburzył się i wyprostował, bo wcześniej leżał na podłodze. — Jej oczy aż wołają o rozmowę. Jakim cudem tego nie zauważyłeś? — zmarszczył czoło.

— W takim razie idź i z nią pogadaj. — wskazałem dłonią drzwi.

— Miałem nadzieję, że ty to zrobisz. — wtedy to mnie zatkało.

— Dlaczego ja? Przecież ty ją znasz lepiej. — szepnąłem.

— Ale jakoś nigdy mi się nie zwierza. No idź! — uderzył mnie w udo książką.

— Dobrze, już dobrze. — uniosłem dłonie w geście kapitulacji. — Jezu... — jęknąłem pod nosem.

Tylko jak, do cholery, dostać się do tego pokoju, bez wiedzy mamy?

Ryzykowałem niezłą pogadanką o swoim jakże haniebnym czynie, ale co się nie robi dla budowania relacji.

Zapukałem w drzwi dwa razy, odczekałem chwilę i wtedy Velvet mi otworzyła, a ja wślizgnąłem się do pokoju prawie bezszelestnie.

Rzuciła mi się w oczy jej urocza koszula nocna w szarym kolorze z jednorożcem na środku, przez co delikatnie się uśmiechnąłem.

— W jakim celu przyszedłeś? — założyła ręce na krzyż.

— Jak to w jakim? Chcę z tobą spędzić upojną noc. — włożyłem dłonie do kieszeni moich dresów.

— Boże, Newt... — parsknęła krótkim i cichym śmiechem, a następnie zajęła miejsce na łóżku.

— Moim zamiarem jest wyciągnięcie z ciebie tego, co się wydarzyło. — spoważniałem i stanąłem naprzeciwko niej. — Możesz mi ufać, Vel. — powiedziałem ciepłym szeptem.

— Wiem. — wbiła wzrok w niebo za oknem. — Kiedy wróciłam wczoraj do domu, zastałam moją mamę oczywiście pijaną. — prychnęła. — Wiedziałam, że to wina ojca, bo przed wyjściem się z nim minęłam, tylko nie sądziłam, że będzie aż tak źle. — oblizała usta. — Nie wiem, o co się pokłócili, ale była to moja wina, według mamy. — spuściła głowę w dół. — Nie jestem osobą, która siedzi cicho, kiedy w jej stronę rzucane są takie kłamstwa, jak wczoraj. Musiałam się odezwać, ale kompletnie nie panowałam nad swoimi słowami. Krzyki, błędne zdania, których nigdy bym nie powiedziała... — ukryła twarz w dłoniach. — To nie był pierwszy raz, kiedy próbowała to zrobić. Za każdym razem po kłótni ze mną. — zaczęła płakać. — Ale ja nie potrafię być tym, kim ona chciałaby, żebym była. Nie potrafię być córką, o której marzyła. Nie potrafię nią być, bo nigdy nikt mnie nie nauczył, jak to zrobić. — rozłożyła ręce w geście bezradności. — Odkąd się urodziłam, były w domu same awantury, sam alkohol. Chowałam się sama. Zresztą Sebastian też, a teraz ona ode mnie oczekuje czegoś, czego nie jestem w stanie jej dać. — otarła łzy. — Boli mnie, kiedy mówi, że nie mam za grosz empatii, kiedy twierdzi, że jestem egoistką, kiedy powtarza, że żałuje, że mnie urodziła, że wolałaby szóstego syna... czuję się tak beznadziejnie... Bo ja naprawdę się staram, ale potem ona bierze to pieprzone piwo, drugie, trzecie, czwarte i cały czar pryska. — pstryknęła palcami. — Nie powinna pić, ona to wie, a wciąż to robi. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze mój tata, któremu nie potrafię na ten moment wybaczyć tego, co robił. Idź potem do ludzi i się na siłę uśmiechaj, kiedy w głowie ciągle modlisz się o to, żeby twoja matka nie była pijana, kiedy wrócisz do domu, kiedy gdzieś z tyłu dalej masz ten syf... — pociągnęła nosem. Wziąłem z półki chusteczki i podałem jej od razu.

— Mimo wszystko... to wciąż moja mama i kocham ją nad życie, ale nie mogę patrzeć na to, jak się niszczy... a... A winę zrzuca na moje barki. — przygryzła dolną wargę, próbując powstrzymać łzy.

— Nie mam zielonego pojęcia, co ci powiedzieć. — wyznałem z lekkim zawodem. — Ale na pewno nie jesteś egoistką, a empatii masz więcej, niż niejedni ludzie razem. — złapałem jej małe dłonie. — Nie powinna mówić, że żałuje, że cię urodziła. Pewnie wcale tak nie myśli. Wbrew pozorom, nie zawsze ludzie po alkoholu mówią to, co tak naprawdę myślą. Często nawet nie pamiętają, jak bardzo kogoś skrzywdzili tym, co powiedzieli. Nie jesteś beznadziejna, nie myśl tak. — skierowałem jej głowę na wprost mojej, aby na mnie spojrzała. — Jak możesz w ogóle myśleć, że jesteś beznadziejna, kiedy zwróciłaś mi chęć do życia. — uśmiechnąłem, się co odwzajemniła.

— Cóż za hiperbola. — skomentowała.

— Nieprawda, to co mówię, nie jest ani trochę przesadzone. — zaoponowałem. — Chodź. Przytulanie wydziela endorfiny, a tobie się przydadzą. — usiadłem obok i przygarnąłem ją do siebie tak, jakbym robił to od zawsze. — Ale masz zimne te łapy.

— Bo to od serca idzie. — odpowiedziała, śmiejąc się. — Muszę napisać jakiś list do Boga w ramach podziękowania za twoje istnienie. — rzuciła półżartem.

— To jest hiperbola. — przyznałem.

— Nie, zawsze jak jest źle, zjawiasz się ty albo twoja muzyka i nagle wszystko jaśnieje. — bawiła się moimi palcami. — Dziękuję, Newt.

— Spłacisz kiedyś te długi, trochę procenty narastają, ale spłacisz. — zapewniłem ją. Zaśmiała się szczerze.

— A tak poważnie, to absolutnie nie masz mi za co dziękować. Tak wiem, że jak kobieta za coś dziękuje, to znaczy, że jest za co. — wyprzedziłem ją, wywracając oczami. — Otóż nie tym razem, Vel.

— Newt...

— Tym razem — przerwałem jej. — po prostu się zamknij.

_________________________________________

Dobra, nie wiem, jak to się stało, ale ten rozdział ma prawie 3k słów xDD

Jest w ogóle 3:11, wstawiam sobie rozdział, sprawdzam go, jednocześnie po raz 83282727 oglądając "Anabell: Narodziny zła".
Ah, wakacje...

Ostatnio piszę też jak popieprzona  (broń Boże na ilość, jestem natchniona jak Mickiewicz i jego "Dziady")

I aktualnie skrobię cztery opka, to, dwa fantasy i jedno, które będzie schematem na schemacie, pierniczek, schematami podparte, ale miałam wielką ochotę takie napisać.

Zaśmiałam się nawet, kiedy zobaczyłam "Nie unikaj mnie" w "To możecie Ci się spodobać"

Wattpad, na litość boską xD

A, no i pierwszy raz widziałam płatne opowiadanie, zagraniczne, ale Woah!

Pozdrawiam każdą osóbę, która to przeczyta i w komie oprócz czegoś do powyższego tekstu, dorzuci ukryte słowo w moim wywodzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro