Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

HARRY




Dokładnie przyglądałem się swoim palcom w lustrze, kiedy powolnym ruchem zapinałem każdy kolejny guzik w białej koszuli, aż dotarłem do tego ostatniego.

Tak, zapinałem koszule od dołu, co nieraz spotkało się z ogromnym zdziwieniem, wyśmianiem, tudzież inną głupią rzeczą, ale ja po prostu lubiłem ten obraz szyi i moich palców.

Skrzywiłem się i jednak odpiąłem guzik u góry, aby kołnierz odkrywał co nieco.

Standardowo na moich ramionach znalazły się czarne szelki, a lewy nadgarstek zdobił zegarek.

Chociaż, bardziej miał on funkcję informacyjną, bo takim geniuszem nie byłem, żeby czytać godzinę ze Słońca.

Przeczesałem dłonią swoje jasne włosy, mrugnąłem sam do siebie i wyszedłem z łazienki, przywdziewając naturalny uśmiech.

Idąc do kuchni, już słyszałem rozmowy.

— Nie, to ja cię proszę, mamo. — warknął zirytowany Newt, kiedy znalazłem się już w pomieszczeniu.

— Dzień dobry, ludzie. — omiotłem wszystkich wzrokiem. — Taki piękny dzień, a tak okropnie go zaczynacie... — westchnąłem teatralnie, kręcąc głową i biorąca się za parzenie herbaty.

— Iście piękny. — przyznał ironicznie mój brat, patrząc w stronę okna, za którego szybą lały się strugi deszczu.

— Próbuję przekonać twojego brata, żeby poszedł dziś wieczorem ze mną na występ Lisy, ale on nie chce i nawet nie podaje logicznych argumentów. — poskarżyła się mama.

— Cóż, też bym nie chciał. — wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się pod nosem.

— I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! — wsparła dłonie na biodrach, po czym wzięła z blatu torebkę, pożegnała się i wyszła do pracy.

— Spotkałem wczoraj Meave, w sklepie. — wyznał nagle Newt, a moja dłoń zatrzymała się na chwilę w miejscu, kiedy zalewałem herbatę.

— I? — zapytałem, choć nie bardzo chciałem znać odpowiedzieć.

— Chciała, żebyśmy znowu spróbowali. — zamarłem ponownie.

Znając Newta, byłby skłonny się na to zgodzić i co gorsza, wybaczyć jej to, co zrobiła.

— Nie martw się, jasno jej wytłumaczyłem, że absolutnie tego nie chcę.

— Uf. — odetchnąłem z ulgą. — Nie zrozum mnie źle, ale to byłaby katastrofalna decyzja, gdybyś to zrobił. Tym bardziej, że... — ugryzłem się w język.

Nie miałem przecież prawa mówić o uczuciach Velvet bez jej wiedzy i zezwolenia.

— Że? — ponaglił.

— Nieważne. — odwróciłem się w jego stronę, uśmiechnąłem się szeroko i napiłem się herbaty powstrzymując grymas, wywołany tym, że była przecież gorącą.

Harry, debilu?

— Skoro już zacząłeś, to dokończ, proszę. — przekrzywił głowę w bok, wbijając we mnie swoje oczy, które przy niebieskiej bluzie były wyjątkowo mocno brązowe.

— Nie mogę. — posłałem mu przepraszający uśmiech.

— Chodzi o Velvet, prawda? — założył ręce na krzyż.

— Emm, skoro o niej mowa, to właśnie na mnie czeka. — odłożyłem kubek herbaty, szybko wróciłem do pokoju po plecak oraz parasolkę i w mig wyszedłem z domu, unikając rozmowy.

Inaczej wszystko by ze mnie wyciągnął.

— Jezu. — usłyszałem damski głos, trochę rozbawiony.

— Velvet. — otworzyłem oczy, które nieświadomie zaciskałem.

— Dziwnie się zachowujesz, wszystko w porządku? — zapytała, unosząc lewą brew.

— Tak, w jak najlepszym. — podrapałem się w tył głowy i przepuściłem ją przodem.

Do przystanku nie odzywała się w ogóle, chyba się nad czymś zastanawiała.

Wyjątkowo Izzy na nas nie czekała, co mnie lekko zaniepokoiło, ale obawy szybko minęły, kiedy minutę po nas zjawiła się na miejscu.

— Ja pierdziele. — zaczęła jakże wyniośle. — Tak się pożarłam z mamą, że najlepiej to bym wydupiła do Indii, bo naprawdę mam jej serdecznie dość. Ta kobieta sprawia, że zaczynam wątpić w coś takiego, jak umiejętność rozumienia swoich dzieci. — prychnęła.

— Doskonale wiem, co czujesz. — Velvet uśmiechnęła się sztucznie.

— Mam taki zły humor przez nią, jeszcze ta matma... — jęknęła. — Nie dam rady dzisiaj.

— Też mam zły humor. — zawtórowała jej brunetka. — A raczej zjebany. — dodała po chwili. Wtedy też przyjechał autobus.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to oczywiście roześmiana buzia Patricii, która potrafiła rozjaśnić nawet tak beznadziejny dzień, pokazując tylko swoje dołeczki.

Takich umiejętności to mogłem zazdrościć.

— Wyglądacie tak, jakbyście na pogrzeb szły. — skomentowała dziewczyna, patrząc na Izzy i Velvet.

— Idziemy przecież. Zakład Pogrzebowy Regent. Tylko my sprawimy, że twoje pasje wymrą. — wyrecytowała Isabelle, składając parasol.

— Nie zniszczycie mi tego dnia, o nie. — pogroziła palcem. — Upiekłam rano zajebiste babeczki, które mi tak ładnie wyszły, pierwszy raz! A ta już zjadła dwie. — skinęła na Lydię, która odwróciła wzrok, słysząc to oskarżenie.

— Miałam pozwolić, żeby dalej piszczały, prosząc o zjedzenie? — zapytała, unosząc dłonie w geście kapitulacji.

— Lydia, one nie piszczały. — rzekła Patricia z wyraźnym rozbawieniem.

— Piszczały, ty jesteś po prostu pozbawiona daru słuchania jedzenia. To więź, którą poszczycić się mogą nieliczni, a ja do nich należę. — położyła dłoń na lewej piersi. — Ale nie martw się, nie jest tak źle, w końcu potrafisz wysłuchać frytki z Maka. — powiedziała z uśmiechem.

— Taak, masz rację. Nie wiem z kim tutaj jest źle, to nie ja gadam z babeczkami — zaczęła wyliczać na palcach — na śniadanie jem sfermentowane małe dzieci i nie ja lubię drzewa. — zakończyła wszystko tym pięknym słowem, które przypomniało mi rozmowę z Lydią o dendrofilii.

— Drzewa, to ty szanuj. Dzięki nim, masz czym oddychać. — wypomniałem jej.

— Ja je bardzo szanuję, ale jej fetyszy niekoniecznie. — wyznała.

— Lepiej drzewa, niż stopy i papieża w majtkach. — odezwała się Velvet, na co Patricia zgromiła ją wzrokiem.

— Tak w ogóle, jesteś gejem? — zapytała Patricia, a ja prawie wybuchnąłem śmiechem.

— Ja rozumiem, że dość specyficznie się ubieram, nigdy nie miałem dziewczyny i dogaduję się lepiej właśnie z waszą płcią, ale bez przesady. — broniłem się. — Zresztą, jak masz czas, to mogę ci to dobitnie udowodnić.

— Podziękuję. — speszyła się, a ja mimowolnie spojrzałem na Lydię, która po prostu po cichu cisnęła z niej bekę.

— Lydia, masz chyba wyjątkowo ładną głowę, skoro Harry nie potrafi oderwać od niej wzroku. — powiedziała głośno Velvet, kiedy dojechaliśmy na miejsce.

— Czy ty zawsze musisz mówić to, co myślisz na głos? — zapytałem, lekko zażenowany.

— Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? — wydęła usta, odrzuciła włosy do tyłu i podreptała do szkoły. Izzy poklepała mnie po ramieniu, a ja postanowiłem jakoś wywinąć się z tej niezręcznej sytuacji.

— Po prostu zastanawiałem się, czy farbujesz włosy, bo mają mnóstwo kolorów. — odchrząknąłem.

— Nie, są naturalne, ale naprawdę dziwne. — zaśmiała się i razem z Patricią poszła w inną stronę, aby wpisać się na listę.

Boże, jaki wstyd.





* * *





Zdecydowanie wychowanie fizyczne było moją znienawidzoną lekcją.

Nie dlatego, że byłem przegrywem, który nie potrafi w nic grać, ale dlatego, że większość zachowywała się jak bydło i denerwował mnie fakt, że na tej lekcji chłopcy nagle zapominali, że z dziewczynami trzeba delikatniej.

Oczywiście były takie, które sławiły się tym, że potrafią przyjąć zagrywkę Simone'a Mouse'a, Davide'a Owena, Jacksona Knighta czy Owsika, ale co z resztą?

— Lewis, ja cię proszę, graj normalnie. — jęknęła Stone, widząc, że moja ścina naprawdę była słaba.

— No właśnie, nie traktuj nas ulgowo. — poprosiła Coraline Olson, niska i dość przy sobie, dobra, bardzo przy sobie, dziewczyna, która w siatę grała bardzo dobrze.

— Mów za siebie. — spiorunowała ją Diana.

— Rączki by mu odpadły, nie namawiajcie go, bo paznokcie złamie, i co wtedy? — gdybym miał wybrać jedną osobę na świecie, która doprowadzała mnie do szału, byłby to Stephan Tay.

Nie dość, że wyglądał jak kret, to jeszcze niczym specjalnym się nie popisywał, jeżeli chodzi o jego umiejętności.

Wziąłem głęboki oddech i zaciskając zęby, zbyłem tę żenującą uwagę.

Jakie szczęście, że po „przejściu" stał dokładnie naprzeciwko mnie.

Uśmiechnąłem się do niego złośliwie, czekając aż rozegra się akcja, żebym mógł zrobić to, co zrobiłem z wielką przyjemnością.

— Taka siła ci odpowiada? — zapytałem słodko, kiedy po tym jak dostał ściną w twarz, prawie się przewrócił.

Co za debil, że tego nie zablokował.

— Boże, co to za szkoła, że mamy wspólny wuef. — żaliła się gdzieś z tyłu Amy.

Też się nad tym zastanawiałem.

— Bez przesady, Harry. — powiedziała Stone, ale z podziwem. Pokręciłem głową i usiadłem na ławce, kiedy po sali rozległ się dźwięk gwizdka.

— Się wkurzyłeś. — zauważyła Izzy.

Dzięki Bogu, że Velvet weszła na boisko, bo wtedy na bank dostałbym jakąś cudowną uwagę.

— Tak. — potwierdziłem. — Denerwuje mnie strasznie ten idiota, współczuję, że masz go w klasie. — zwróciłem się do Patricii, która się ze mną zgodziła.

— Olej go. — poleciła mi dziewczyna, ale to nie było takie proste.

— Próbuje, wierz mi, ale jego docinki mnie tak wpieniają, że najchętniej to bym wybił te zęby, które mu tak wystają. — prychnąłem. — Biedna Lydia. — rzuciłem, kiedy zauważyłem, z kim jest w drużynie.

— Taaa. — przyznała Isabelle. — Współczuję jej. Velvet w sumie też jakoś super nie trafiła. — odparła, kierując wzrok na brunetkę, która akurat odebrała zagrywkę Owsika.

— Musiało boleć. — powiedziała Patricia.

— Co jak co, ale do odbioru to ją warto wybierać. — wyznała Stone, podsłuchując naszą rozmowę. — Co tam u brata? — zapytała.

Zanim Newt opuścił mury tej szkoły, był ulubieńcem wśród wielu nauczycieli, a także przewodniczącym i wszystkim innym, czym tylko mógł.

— Coraz lepiej. — powiedziałem z uśmiechem i jakąś dziwną ulgą.

— Dalej gra? — wykonała w powietrzu gest, który miał inscenizować szarpanie strun.

— Oczywiście. — skinąłem głową.

— A ty? — dociekała.

O nie, moja pięta achillesowa, temat, którego nie lubiłem, najgorszy koszmar do wyciągania.

Fortepian.

— Nie. — spojrzałem na swoje długie palce.

— Szkoda. — wzruszyła tylko ramionami i wróciła do opieprzania ludzi, którzy nie potrafili się zachować.

— To ty grasz? — zdziwiła się Patricia. — Na czym?

— Grałem kiedyś. — poprawiłem ją. — Na fortepianie głównie, ale pianino też wchodziło w grę.

— Dlaczego przestałeś?

Właśnie dlatego nie lubiłem tego tematu.

Newt zamknął się na świat, kiedy zmarł nasz tata, a ja zamknąłem się na moją artystyczną stronę.

I choć wcale tego nie okazywałem, cierpiałem bardzo, wiedząc, że osoba, która zaszczepiła we mnie miłość do fortepianu, odeszła i nigdy więcej ze mną nie zagra.

To właśnie dlatego przestałem. Nie potrafiłem do końca zagrać żadnego utworu, a fortepian, choć ogromny, stał w moim pokoju przykryty czarnym materiałem.

I jakoś nie miałem ochoty, żeby go odkrywać.

— Nieważne... — machnąłem dłonią machinalnie.

— Dobra, do szatni, dzieci! — wydarła się się Stone. Przygryzłem wargi i ruszyłem tam szybko, w tle słysząc, jak Velvet pyta, co ze mną.

— Ej. — szturchnął mnie Michael. — Co jest? — spojrzał na mnie zmartwiony.

Mogłem powiedzieć o nim wiele złych rzeczy, ale był dobrym kumplem. Rzadko trafiała się osoba płci męskiej, która potrafiła rozmawiać o uczuciach w tak naturalny sposób, jak on.

— Demony przeszłości. Nic takiego. — uśmiechnąłem się słabo i wziąłem za zapinanie koszuli.

— No okay. — wiedziałem, że nie jest usatysfakcjonowany moją odpowiedzią.

Na szczęście mój chwilowy smutny wyraz twarzy szybko zniknął, kiedy Owsik wyszedł z łazienki, trzymając w rękach muszę klozetową.

— Ej, odpadła! — oświadczył, szczerząc się, co przyozdobiły śmiechy naszych kolegów.

— Naprawdę, nic nie zrobiłem! — bronił się, co było komiczne.

Wtedy przed oczami mignęła mi biegnąca Velvet, która widocznie bardzo się śpieszyła.

— Velvet, poczekaj! — zawołała za nią Izzy.

— Coś się stało? — zatrzymałem ją ręką, obok mnie oczywiście stał Campbell.

— Nie mam tak naprawdę pojęcia, bo ktoś do niej zadzwonił i od razu wybiegła, więc raczej tak. — zamarłem na moment.

— Nie macie wrażenia, że ona to robi specjalnie, dla atencji? — podszedł do nas Simone.

— Tak, specjalnie sobie psuje życie. Oczywiście. — rzuciła z ironią Izzy.

— Możliwie, że chodzi o jej mamę. Wczoraj, jak wróciłyście z Maka, miała z nią niezłą awanturę. — powiedział nagle Michael, a my spojrzeliśmy na niego zaskoczeni.

— Skąd ty to wiesz? — zapytała Isabelle, wyraźnie zdziwiona, że sama nie wie.

— Pisałem z nią. — odparł tak, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. — Nie chcę źle wróżyć, ale ona próbowała się powiesić. 

___________________________

Może pojawić się błędów kilka, bo przed chwilą dosłownie wróciłam z maratonu horrorów.

Swoją drogą, ostatnia była "Zakonnica" która (SPOJLER) rozpoczęła się powieszeniem, akurat mi się zbiegło z końcówką rozdziału xD

I jakby kogoś to interesowało, "Anabell homecoming" dupy mi nie urwało.
Takie słabe to, ale nie słabsze, niż Zakonnica

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro