Rozdział 23
VELVET
Boże, ależ zamieszanie wywołałam w całej szkole.
Nagle okazało się, że mam sporo znajomych.
Zabawne, jak wszystkich zaczyna obchodzić twój los dopiero wtedy, kiedy jest szum wokół twojej osoby.
Byłam pewna, że wyjdę z matematyki, bo babka zadawała takie pytania, że miałam ochotę przybić jej piątkę, zeszytem w twarz.
— Wie pani co? — zaczął Michael.
Woah!
— Mogłaby pani odpuścić, chociaż ten jeden raz. — nie tylko ja byłam zmęczona i zażenowana jej zachowaniem, ale nie tyczyło się to tylko mnie. Ona potrafiła wypytać kogokolwiek o cokolwiek, co nie powinno wychodzić na forum.
Wiadomo, co w klasie powiedziane, to w klasie zostaje, ale na litość boską, bez przesady!
Dzwonek zadzwonił, a ja uśmiechnęłam się do Campbella w geście podziękowania.
Wzięłam swoje rzeczy, pożegnałam z kilkoma osobami i dołączyłam do Izzy oraz Harry'ego.
Lydia i Patricia skończyły dzisiaj wcześniej, czego im ogromnie zazdrościłam, ale cóż, musiałam dać radę.
— Myślałam, że ją rzucę piórnikiem. — skomentowała Izzy, na co parsknęłam śmiechem.
— Uwierz mi, że ja też. „Velvet, co cię skłoniło do tego? Po co w ogóle wyszłaś z domu? JaDłAś CoŚ?!" — przedrzeźniałam nauczycielkę.
— Teraz będziesz tematem numer jeden przez tydzień. — poinformował mnie Harry.
— Oh, cóż za pocieszenie. Przecież ja uwielbiam być w centrum uwagi. — uśmiechnęłam się sztucznie.
— Zwłaszcza na angielskim. — dodała Izzy, czym znów wywołała mój śmiech.
— Nie tak, jak ty na historii. — poklepałam ją po ramieniu.
— Ha. Ha. Ha. — wywróciła oczami.
— W ogóle, muszę się wam czymś pochwalić. — zaciekawił nas Harry. — Dzisiaj rano Newt zadeklarował, że pójdzie do sklepu. Rozpiera mnie taka duma, że chyba pęknę. — wyznał, uśmiechając się szeroko i szczerze.
Lubiłam oglądać ludzi, których kochałam, kiedy byli szczęśliwi. Automatycznie sama zaczynałam się uśmiechać, nawet wtedy, kiedy dzień był tak dołujący, że gorzej się nie dało.
Cudze szczęście potrafiło być moim lekarstwem na smutki.
— Woo, a co się stało, że tak go wzięło? — zapytała Isabelle, szczerze zdziwiona.
— Sam do końca nie wiem, ale... — spojrzał na mnie. — Wydaje mi się, że twoja zasługa w tym. — dotknął palcem mojego nosa.
— Mam się czuć jak bohaterka? Bo tak nie jest. — strzepnęłam jego palec, niczym owada.
— Może nie jak bohaterka, ale osoba, która przyczyniła sie do cudu nad Tamizą. — zaczął się śmiać, z tego jakże świetnego tekstu.
— Myślę, że to nie jest bezpośrednio moja zasługa, a tego, co twój brat do mnie czuje. — stwierdziłam. Po jego tekście, kiedy wróciłam, nie ciężko było stwierdzić, że przemawiają przez niego emocje, nie rozum.
— Co do ciebie czuje? Hmm? — założył ręce na krzyż. — Cóż to za nowina? Co masz na myśli?
— Koszmarnie ci idzie udawanie, że nie wiesz. — prychnęłam. — Dlaczego tak bardo chcesz to usłyszeć z moich ust?
— Po prostu. — wzruszył ramionami.
— Po tym, co mówi, wydaje mi się, że się zauroczył. Najlepsze jest to, że ja chyba też. — ukryłam twarz w dłoniach, ale słyszałam, jak Izzy i Harry zbijają sobie piątkę.
— Cieszy mnie ta wiadomość. — Harry objął mnie ramieniem i wprowadził do autobusu. — Niezmiernie. — dodał po chwili.
* * *
Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeżeli twoje właśnie życie jest nudne, możesz je zbudować w simsach, albo przeżyć kimś, czytając książki.
Jeszcze dwa lata temu wyśmiałabym osobę, która mówiłaby, że czytanie to przyjemność. Dzisiaj nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez książek, bez takich autorek jak Cassandra Clare, Kasie West, Becca Fitzpatrick czy Ginger Scott.
Chłonęłam ich treści, całą sobą, a Nocnych Łowców nigdy nie było mi mało.
Zwłaszcza chłonęłam Williama Herondale'a, Gideona Lightwooda, Patcha Cipriano i Juliana Blackthorna.
Mc'Donaldowy Pochłaniacz: Poszłabym do maka
Patella: Ja też
Żona Draculi: Przestańcie, miałam nie wydawać hajsu na jedzenie w maku w tym miesiącu!
Ja: Chciałaś chyba napisać „tygodniu".
Patella: XDD
Mc'Donaldowy Pochłaniacz: To idziemy?
Ja: To za chwile na stacji, na nogach nie idę
Patella: JEEEJ!
Żona Draculi: Zabiję was kiedyś...
Jedzenie także dawało szczęście.
Odłożyłam „Zwiadowców" na łóżko, zgarnęłam portfel i ruszyłam do wyjścia, żeby dotrzeć na przystanek. Pieszo to zajmowało prawie czterdzieści minut, a ja byłam leniem do potęgi entej i wolałam spędzić piętnaście w transporcie publicznym.
— Idziesz gdzieś?! — zawołała mama.
— Do maka! — odkrzyknęłam i akurat kiedy otworzyłam drzwi, wpadłam na mojego ojca.
Wzniosłam oczy ku niebu na jego widok i wyminęłam go, nawet się nie witając.
Jakoś nie miałam ochoty na rozmowę z nim.
— Siemano! — zawołała Patricia, która już tam była.
— Hej, a ty co taki humor dobry masz? — usiadłam na ławce obok niej.
— Do maka idziemy. — uśmiechnęła się uroczo, a ja uderzyłam w czoło otwarta dłonią. Wkrótce zjawiła się także Lydia i zdyszana Izzy.
— Pies mnie gonił! — wytłumaczyła, zanim ktokolwiek zdążył zapytać. Wsiadłyśmy do autobusu i zajęłyśmy wolne miejsca z tyłu, oczywiście rzucając się na nie, jak hieny na mięso.
Ta, mało kulturalne zachowanie, ale cóż. Walka o siedzenie zawsze była niemiła dla oka.
Na miejscu każda zamówiła to, co zwykle i szczęśliwe usiadłyśmy z jedzonkiem do stolika.
— Spotkałam twojego kuzyna dzisiaj. — powiedziała Patricia, zwracając się do Izzy.
— Ooo, dalej jest taki zadrapany?
— Tak. — prawie wybuchła śmiechem.
— Słuchaj, ja nie wiem, co wy tam robiliście w tych krzakach, ale chrzestną nie zostanę. — Lydia uniosła dłonie w geście kapitulacji.
— Odczep się, to nie ja mam skłonności do drzew. — odsunęła się od blondynki, która miała na twarzy banana.
— Velvet dzisiaj się przyznała, że buja się w Newcie. — wtrąciła Izyy.
— COO!? — zapytały jednocześnie dziewczyny.
— Nie, że się bujam, tylko, że coś zaczynam czuć do niego. — pacnęłam Izzy frytką w twarz.
— A co z Michaelem? — drążyła Pat.
— Nie wiem. — uniosłam barki. — Do niego wciąż też coś czuję. Jak to się mówi, śmiertelne zauroczenie. — przybiłam kubek coli z Lydią i napiłam sie sporo tej cukrowej cieczy.
— Chciałabym mieć tak bogate życie uczuciowe, jak ty. — rozmarzyła się Izzy, przez co oplułam się colą.
— No takie bogate ci powiem, że się z tego utrzymam, iks de. — zajęłam się Chickerem.
— Przynajmniej masz Simone'a i Sebastiana. — przypomniała Lydia. — Ja nie mam nikogo i nie zanosi się na to, żeby miały zajść jakieś zmiany. Ja tutaj jestem najbiedniejsza w kontaktach czysto romantycznych. — wskazała kciukami na siebie.
— Nie przesadzaj, a co z Harry'm? — Patricia zmarszczyła czoło.
— Szukałam z nim tylko Velvet. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. — uniosła prawą brew. — Poza tym, on jest chyba gejem. — potrząsnęłam głową na jej słowa.
— Nie jest. Wierz mi. — przypomniałam sobie jego historię przeglądania w telefonie.
— Co nie zmienia faktu, że jakoś nie bardzo czuję „to coś' w jego towarzystwie.
„To coś"
To właśnie było to, co czułam będąc z Campbellem i Lewisem.
To taka imponderabilia.
Nie da się tego wyjaśnić, ale każdy wie, o co chodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro