Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

HARRY



Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że na świecie istnieją osoby, które naprawdę nie odzywają się w towarzystwie osób, z którymi się dobrze nie znają, zacząłbym się śmiać do rozpuku i szydzić z tej osoby.

Tymczasem takie osoby istniały.

I jedną z nich była Lydia.

Krążyliśmy od trzydziestu minut po okolicach mostu, ale były to ciche minuty.

Przynajmniej z jej strony, bo na nic nie odpowiadała.

Potwornie mi się nudziło, gdyż byłem człowiekiem, który uwielbiał rozmawiać.

Wtedy przypomniałem sobie, jak świetną rozmówczynią jest Velvet, której nie było, a my nie mogliśmy jej znaleźć.

Jeżeli to jest zemsta za mój wybryk, to ci się udało.

— Raczej się nie utopiła. — stwierdziłem, co zabrzmiało trochę lekceważąco.

Znów zero reakcji.

Postanowiłem zmienić taktykę.

— Wyjątkowo słonecznie jak na Londyn, też to zauważyłaś? — zerknąłem na nią, a ona spojrzała na mnie miną typu „jesteś debilem?".

— Jest praktycznie noc. — odparła z grymasem i znów patrzyła przed siebie.

— Oh, no daj spokój. Przecież nie będę prowadził monologu przez ten cały czas. — wywróciłem oczami.

— Ja cię nie zmuszałam, żebyś ze mną szedł. — wzruszyła ramionami. — A poza tym, mamy określony cel, którym jest znalezienie Velvet. Rozmowa jest zbędna.

— To, że jej szukamy, nie znaczy, że nie możemy czerpać z tego grama przyjemności. Izzy poszła na kebaba! — wyrzuciłem ręce w górę.

— Jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, ja nie jestem Izzy. — zadarła głowę i rzuciła mi piorunujące spojrzenie.

— Nie mogłem tego zauważać, ponieważ nie dałaś mi szansy tego zrobić. Rozmawiaj ze mną, proszę. — złożyłem dłonie tak, jak do modlitwy.

— Raczej nie mamy wspólnych tematów. — zbyła mnie i skręciła w lewo. Dogoniłem ją, dodając sobie w duchu otuchy.

O nie, nie poddam się.

— Więc podyskutujmy, wymieńmy poglądy, pożartujmy, cokolwiek. Powiedz coś. — jęknąłem.

— Coś. — uśmiechnęła się statystycznie.

Nie wiem, czy to ona nauczyła się tego od Velvet, czy Velvet od niej, ale był to idealny ton ironii.

— Ależ ty jesteś zabawna. — pokręciłem głową.

- Zawsze. — odrzuciła do tyłu długie blond włosy i znowu przyspieszyła.

— Wiesz co. — podbiegłem do niej. — Z boku to wygląda jak romantyczny spacer pod gwiazdami, ludzie muszą uważać, że jesteśmy uroczy.

— Emm, szczerze wątpię.

— A, dobra. Trzeba stworzyć pozory. — bez namysłu złapałem ją za rękę.

— Co jest z tobą nie tak? — zmarszczyła czoło i wyrwała się z mojego uścisku.

— Możesz przestać być taka... Taka z kijem w dupie? — zapytałem wprost. Zauważyłem wtedy w jej oku błysk.

— Może ja lubię mieć kij w dupie? Nie pomyślałeś o tym? — wydęła usta.

— Okay. — pstryknąłem palcami. — To mi się podoba.

— Kij W dupie ci się podoba? — założyła ręce na krzyż.

— Dokładnie, chyba jednak mamy wspólny temat. Dendrofilia. — przejechałem dłonią w powietrzu, jakby przedstawiając to słowo.

Parsknęła pod nosem, ale przynajmniej udało mi się ją rozbawić.

— Od czego zaczynałaś? Ja od dziupli w klonach. — włożyłem ręce do kieszeni, ale po chwili je wyjąłem, aby bawić się szelkami.

— Miałam wtyki u bobrów, podrzucały mi jakieś kłody czasami. — to wpłynęło z jej ust tak swobodnie, że nawet się ucieszyłem.

— Swego czasu trzymałem owady w słoikach, w...

— Formalinie? — zerknęła na mnie.

— Tak, dokładnie. Skąd wiedziałaś?

— W piwnicy mam w niej martwe płody. — powiedziała poważnym tonem i skierowała swój wzrok na jakieś drzewo bliski nas.

— Widzę, że zapęd niepohamowany. — rzekłem rozbawiony i poszedłem za nią do drzewa.

Mój dobry humor jednak szybko minął, kiedy okazało się, że to wiadomość od Velvet jest do niego przypięta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro