Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

PATRICIA


Nie byłam jakoś szczególnie zadowolona z mojego partnera, który miał mi pomóc w odnalezieniu Velvet, bo on nawet nie miał pojęcia, kim ta dziewczyna była.
Musiałam pokazać mu zdjęcie, żeby miał jakiekolwiek rozgarnięcie w tej sytuacji.

No, ale cóż.

Z braku laku, dobry kit.

— A więc Christopher, skąd jesteś? — zapytałam, bo cisza, w której szliśmy, zaczęła mnie przytłaczać. — Bo wcześniej cię tutaj nie widziałam.

— Z Irlandii. — odpowiedział beztrosko.

— Co ty robisz w Londynie? Nudzi ci się, czy co? — zmarszczyłam czoło.

— Odwiedzam rodzinę? — spojrzał na mnie z ukosa. — Lubię Anglię, lubię Londyn, lubię tu przebywać, to tak, jakbym ja cię zapytał, dlaczego szukasz Velvet.

— To absurd. — prychnęłam i założyłam ręce na krzyż, a następnie zadarłam głowę i ruszyłam w inną stronę szybszym krokiem.

— Trochę luzu... — powlókł się za mną zirytowany.

Jedyną osobą, która miała się prawo irytować, byłam ja.

— Może poszła w jej jakieś ulubione miejsce, sprawdźmy to. — zasugerował blondyn.

— Nie pamiętam, gdzie ona lubi chodzić sama. W parku jej nie ma na stówę. — syknęłam.

— Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego się tak denerwujesz, nie miałem złych intencji, tak bardzo nie lubisz towarzystwa blondynów? Z Harry'm też nie poszłaś, miał ten sam kolor włosów, tak, wiem... głupie przypuszczenia, ale być może masz jakąś awersję do takich ludzi, niektórzy nie lubią łysych, a... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

— Tak, spokojnie. Mam rozdwojenie jaźni.

— W takim razie nie jestem pewien, czy mogę być spokojny. — odparł lekko rozbawiony, a wtedy przypomniałam sobie, że nie o to mi chodziło.

— Miałaś na myśli podzieleną uwagę, mam nadzieję. — dodał po chwili.

— Tak, dokładnie. — zaśmiałam się nerwowo. Trochę żenująca sytuacja, musiałam jakoś wybrnąć, ale zbytnio mi się to nie udało.

Zresztą, nie obchodzi mnie ten chłopak na tyle, abym musiała się przejmować jego opinią.

Weszliśmy w jakąś uliczkę, której nazwy nawet nie znałam, ale było tam pełno drzew i krzaków, a między nimi kamienice, które wyglądały tak, jakby stworzono je specjalnie dla starych ludzi, którzy są samotni.

— Nie podoba mi się tutaj. — skomentował Chris.

— Przestań, jesteś facet, czy cipa? — spiorunowałam go wzrokiem.

— Nie wiem jak ty, ale ja wolałbym wrócić bez obrażeń. — uniósł dłonie w geście kapitulacji.

— Przesadzasz. Ona może tu gdzieś być. — przypomniałam mu.

— No tylko spójrz jak to wszystko wygląda, żywcem wyjęte z jakiegoś thrillera. Zaraz nas coś zaatakuje, zobaczysz. — głos mu drżał, a ja sama się bałam, ale musiałam mu pokazać, że wcale tak nie jest.

— Szukasz dziury w stogu siana. — machnęłam na niego ręką.

— Że co? — uniósł jedną brew. 

— Znaczy, igły. — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. Wtedy nagle coś zaczęło się ruszać w tych krzakach, co było podejrzane.

— Weź to sprawdź. — skinęłam na niego.

— Dlaczego ja? — zrobił krok w tył.

— Jesteś FACETEM. — krzyczałam szepcząc, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi.

— Teraz są równouprawnienia. — założył ręce na krzyż.

— Ale ja żyję na starych zasadach. Duma cię nie boli, kiedy przy dziewczynie boisz się podejść do zielonego krzaczka? — stanęłam obok niego i zaczęłam wpatrywać się w roślinę.

Chłopak westchnął głośno i zrobił to, co mu kazałam, ale jakoś opornie mu to szło, więc do niego podeszłam.

— I co? — wystraszył się i poleciał na te krzaki, a ja w ślad za nim.

— Jezu! — krzyknął przerażony.

— Ała, zejdź ze mnie! — wydarłam się. Małe patyczki wbijały mi się wszędzie, dosłownie.

— To ty przygniatasz mnie! — odkrzyknął. — zaczepiłem się o coś. — powiedział z rozczarowaniem.

— Matko kochana... — pokręciłam głową z dezaprobatą i zanurkowałam w krzaki głębiej, żeby zlokalizować jego problem. — Jaki ty jesteś niezdarny, Christopher. — stwierdziłam.

— Gdybyś nie wydarła mi się do ucha, nic by się nie stało, a teraz wyglądamy, jakbyśmy nie mieli gdzie spać. — zaoponował.

— Wcale się nie wydarłam. Nie wierć się tak, jak chcesz, żebym ci pomogła! — zganiłam go. — Zaczynasz mnie mocno denerwować.

— Ja?! Teraz to żeś dowaliła. —prychnął.

— Wstydu nie macie! — usłyszeliśmy piskliwy głos jakiejś starszej pani. — Żeby tak pod czyimiś oknami, bez ślubu, młode pokolenie to jest absurd!  — lamentowała.

Finalnie udało mi się wyplątać ciuchy Chrisa z gałązek i wyjść z krzaków, a kiedy odchodziliśmy, czułam na sobie wzrok tamtej pani, która pewnie chciała nas posłać do piekła.

— Widzisz, nikt cię nie pobił. — powiedziałam triumfalnie, kiedy skierowaliśmy się do sklepu po jakąś wodę.

— Aczkolwiek obrażenia odniosłem. Przez ciebie. — dotknął palcem mojego czoła i wszedł do sklepu, a ja fuknęłam, oburzona tym śmiałym gestem z jego strony.

Nie wiem, jak Izzy z nim wytrzymywała, ale ją za to podziwiałam.

Kiedy wyszedł, zawiadomiliśmy Lydię i Izzy, że u nas żadnych wieści, za to Isabelle znalazła karteczkę z niepokojącą informacją.

— Teraz już ochłonęłaś. — zauważył.

— Nie ochłonęłam, jestem przerażona. — spojrzałam na niego smutno, a potem zdałam sobie sprawę, że działo się coś złego.

____________________________

Grr, u was też tak gorąco?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro