Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

NEWT




Był wieczór następnego dnia, a ja czułem się jak idiota, nie potrafiąc pohamować swojego egoizmu. Obiecałem jej, a mimo to, nie dotrzymałem słowa, zrażając ją do siebie.

Na szczęście nie musiałem mierzyć się z tym sam, bo mama i Harry wreszcie wrócili.

— Stary? — mój brata zawitał do mojego pokoju z wyraźnym zaniepokojeniem na twarzy. — Wiesz coś o Velvet? Od wczoraj nie odpisuje, nie ma z nią żadnego kontaktu. Jej mama też nic nie wie, zaraz przyjdą dziewczyny i idziemy jej szukać. — rozłożył ręce w geście bezradności.

— J-jak to? Uciekła? — byłem szczerze zdumiony.

— Miałem nadzieję, że ty mi powiesz. — westchnął smutno. — Nie ma mnie kilka dni i już takie akcje... — przeczesał włosy dłoniami. — No nic, powierzam tę sprawę w ręce Boga. — uśmiechnął się słabo i wyszedł z pokoju. Przygryzłem wargi i poszedłem za nim.

— Zaczekaj. — poprosiłem. — Velvet wczoraj tutaj była. — włożyłem ręce do kieszeni. — Doszło między nami do dosyć intymnej sytuacji z mojej winy. — wyznałem.

— Newt, nie sądzę, żeby to było powodem jej zniknięcia. To ma coś wspólnego z jej ojcem. — poklepał mnie po ramieniu. W tym samym momencie usłyszeliśmy natarczywe pukanie do drzwi. Harry niezwłocznie je otworzył, a w progu stała dziewczyna w czarnych okularach. Obok niej była Izzy, którą poznałem i ktoś jeszcze.

— No pośpiesz się! Chyba nie chcesz znaleźć jej martwej! — wrzasnęła na niego.

— Pat, spokojnie. Jezu, nie układaj w głowie takich czarnych scenariuszy. — zaczął ubierać buty, a ja w ślad za nim.

— Ty też idziesz? — zdziwiła się Issabelle.

— Nie, będę siedział w domu i nic nie robił. — wywróciłem oczami. — Tak w ogóle, Newt jestem. — powiedziałem z serdecznym uśmiechem do blondynki i Pat.

— Patricia, a to jest Lydia. — przedstawiła się od niechcenia. — Chodźmy! — pogoniła nas.

Strasznie nerwowa była ta dziewczyna. Na klatce schodowej okazało się, że jest nas więcej.

Nie zdziwiła mnie obecność jej brata, ale Michaela już bardzo. Było także kilka innych osób, co spowodowało, że zakiełkowała we mnie jakaś nadzieja.

— Podzielimy się na dwójki. — rozporządził Sebastian, chyba Sebastian.

— Idę z tobą. — wyrwała się Izzy, co było co najmniej dziwne i bardzo śmiałe, ale jakoś nikt w tamtym momencie nie zwracał na to uwagi.

— Siema. — ukradkiem znalazłem się obok Campbella.

— Siema. — rzucił mi radosne spojrzenie. W przeszłości mieliśmy naprawdę dobry kontakt, ale jak zwykle, wszystko zepsułem ja.

— Pat, Lydia? — mój brat patrzył na nie wyczekująco.

— O nie, chyba śnisz, ja z tobą nigdzie nie idę. — prychnęła Patricia, na co Harry wzruszył ramionami i stanął obok blondynki, która miała na niego po prostu wyjebane.

— Chciałbym się kiedyś dowiedzieć, dlaczego obie mnie nie lubicie. — wyznał szczerze Harry.

— Nigdy nie powiedziałam, że cię nie lubię. — broniła się Patricia.

— Nigdy też nie powiedziałaś, że tak. — cmoknął z dezaprobatą.

— Ja powiedziałam, ale nie tobie. — wtrąciła Lydia.

— Czyli jednak coś mi się udało w tym życiu towarzyskim. — powiedział do siebie triumfalnie.

— To z kim mam iść? — zapytała Pat z pretensją.

— Możesz iść z moim kuzynem. — zaproponowała Izzy. — To jest Christopher. — wskazała na jakiegoś chłopaka z aparatem na zęby i blond loczkami. Dziewczyna niechętnie, ale zgodziła się na to.

— My pójdziemy przeszukać okolice szkoły. — zawiadomił Sebastian. Izzy w podskokach ruszyła za nim.

Finalnie wyruszyliśmy wszyscy w różne strony.

— Więc, co cię natchnęło na poszukiwanie Velvet? — zapytałem, chcąc się dowiedzieć, jak on ją traktuje.

— Kiedy na klasowej konfie o tym napisali, po prostu poczułem, że muszę jakoś pomóc. — spojrzał w niebo. — A ty? Przecież nie wychodziłeś z domu przez tyle czasu.

— To moja sąsiadka. — odpowiedziałem wymijająco.

— Taaak, jasne. — zaczął się śmiać. — Dla sąsiadki przełamujesz barierę, którą wokół siebie stworzyłeś. Może wyglądam na głupiego, ale na uczuciach się trochę znam.

— Nie widać. — szepnąłem pod nosem. — No dobra, zależy mi na niej, ale niestety nie lubi mnie w ten sam sposób, co ja ją. Jest ktoś inny. — spojrzałem na niego, był zaskoczony.

— Wiesz kto? — uniósł jedną brew.

— Wiem. Znasz go. Doskonale go znasz. — westchnąłem. — Przeszukamy park. — oznajmiłem.

— Lubi tam siedzieć. — powiedzieliśmy w tym samym czasie, przez co się zaśmialiśmy. — Dlaczego akurat ona? — dokończył. — Jest to spowodowane tym, że jest jedyną dziewczyną, z którą masz styczność?

— Nie, Boże, nie. — pokręciłem głową. — Velvet jest unikatowa w moim mniemaniu. Jest zabawna, dzielę z nią ten sam humor, inteligenta, dojrzała uczuciowo. Mógłbym tak wymieniać bez końca, bo jej uroda to tylko dodatek. — na moją twarz znowu wpłynął uśmiech. — I choć mam tylko dwie kostki czekolady, zrobiłbym dla niej mnóstwo rzeczy.

— Myślę, że więcej niż dwóch kostek nie ma nikt, poza Lydią, Izzy i Patricią. — pocieszył mnie. — A przynajmniej tak wynikało z jej przemówienia.

— Woah, Michael Campbell słuchał jak ktoś pieprzy o nieśmiałości? — zacząłem bić brawo.

— To nie było pieprzenie. — spojrzał na mnie oskarżycielsko. — To były bardzo mądre słowa, które dawały do myślenia.

— Mówisz tak, bo dały tobie, czy wszystkim?

— Skoro dały mi, reszcie na sto procent. — uśmiechnął się głupkowato. — Dobrze cię widzieć wreszcie.

— Dzięki, ciebie też. — nie mogłem traktować go jak kogoś, kto mi zagraża.

Nie jego winą było, że serce Velvet właśnie tam pognało, ale jego winą było, że był na to ślepy.

Ile bym oddał, żeby to o mnie śniła, żeby o mnie myślała, kiedy kładła się spać, żeby moja twarz jaśniała w jej głowie, kiedy pada słowo "ideał".

Ile bym dał, żeby się we mnie zakochała.

A jednak rozum mówił:

Nic nie robisz, więc na co liczysz? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro