Rozdział 1
VELVET
I oto nastała ta okrutna godzina, w której mój świat zaczynał przybierać szare barwy, bo moja nieumiejętność komunikowania się wołała o pomstę do nieba, a z wrodzoną nieśmiałością ciężko było wbić do klasy, która jak wynikało z opowieści Harry'ego, była bardzo zgrana. I miałam zaburzać ten system? Nawet jego obecność nie dodawała mi ani krzty odwagi, o którą modliłam się przed wyjściem.
— Jest też taki jeden owsik. — powiedział Harry, kiedy mijaliśmy jakiś sklep z antykami. — Znaczy, ma na imię William, ale rzadko kto zwraca się do niego po imieniu. Wołaj raczej —„Ashton!". Z wyraźną pogardą. To gatunek, który chyba w życiu nie słyszał miłego „Will", więc może doznać szoku, a chyba nie chciałabyś mieć go na sumieniu? — uśmiechnął się do mnie serdecznie.
— Czyli Owsik koleguje się z Adamem? — spojrzałam na niego pytająco.
— Dedukcję masz opanowaną! — zaczął mi klaskać, a ja się zaśmiałam.
— Oto nasz przystanek, pokochaj go, zanim cię zrani. — zaprezentował dłonią miejsce, z którego miałam odjeżdżać przez następny rok. — Cześć! — kiwnął głową do jakiejś dziewczyny w zielonej bluzie, która słuchawki miała w kolorze swojego plecaka, czyli jasnoróżowym. Włosy miała mniej więcej mojej długości, trochę za ramiona, idealnie proste i brązowe? Chociaż u nasady pochodziły pod czerń. Ręce trzymała w kieszeni i patrzyła w jakiś punkt na niebie, a jej oczy od razu mi się spodobały. Były niebieskie, ale jakby z nutą zieleni i złota.
Dziewczyna zdjęła słuchawki i uśmiechnęła się do Harry'ego, a następnie odpowiedziała i rzuciła mu spojrzenie typu „przedstawisz mi ją, czy nie?".
— A! No fakt. — chłopak się roześmiał. — Velvet, to jest Izzy, Izzy... to Velvet. — podałyśmy sobie dłoń, co było dla mnie dużym wyczynem.
— Jesteś tą nową, o której wszyscy mówią? — zapytała z jakimś podnieceniem.
— Oh, już jestem sławna? Tak, to pewnie ja. — odpowiedziałam z uśmiechem, który wynikał z irytacji.
Ludzie zawsze gadali, wszędzie i o wszystkim. Potrafili wywlec na światło dzienne takie sprawy, które pogrzebane były nawet sto lat temu.
— Noo... Nie są przyjaźnie nastawieni. Jedna laska, Alicia, przepisała się do nas z sąsiedniej klasy i nikt jej nie akceptuje ze względu na jej dziwność, więc przyjęli stanowisko, że z tobą też tak będzie. — odparła ze współczuciem. — Skąd się w ogóle przeprowadziłaś?
— Ze Stanów, konkretnie Los Angeles. — westchnęłam.
— Serio?! — ożywiła się nagle. — Kocham Stany, Boże! Ale zazdroszczę, marzę o tym, aby tam pojechać, aaa! — mówiła z taką fascynacją, jakby była jakąś psychopatką, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. — Muszę siedzieć tutaj, niestety... — wywróciła oczami.
— Bój się Boga, dziewczyno. — oburzył się Harry. — Jak możesz szkalować Londyn?! Hatfu! Na Stany Zjednoczone. — założył ręce na krzyż, a Izzy się zaśmiała i pokręciła głową.
— Skąd wy się znacie? — zapytała, lustrując nas wzrokiem.
— Velvet jest moją sąsiadką! — krzyknął entuzjastycznie i objął mnie ramieniem, przez co prawie się przewróciłam.
— To fajnie. O, przyjechał. — wskazała na autobus. Wsiedliśmy do niego i zajęliśmy miejsca. Wbiłam wzrok w szybę, a Izzy znowu odpłynęła w świat muzyki, Harry natomiast pisał na kolanie zadanie z matematyki. Nie było tak źle, jak przypuszczałam, ale nigdy nie chwali się dnia, przed zachodem słońca.
Dwa przystanki dalej do autobusu dołączyła grupka jakichś dziewczyn. Było ich cztery. Pierwsza z nich miała blond włosy do ramion, duże piękne oczy i... płaskodupie. Druga natomiast ubrana była cała na czarno, na włosach miała szare ombre, a nos w telefonie. Trzecia z nich, najwyższa, włosy miała bardzo długie, a jej czoło zdobiła grzywka. Najmilej wyglądała ostatnia, włosy miała u nasady ciemny blond, który przechodził w blond. Wszystkie na nadgarstku miały bransoletki z serduszkiem i śmiały się tak głośno, że zwracały na siebie całą uwagę.
Miałam tylko nadzieję, że...
— Chodzą do naszej klasy. — powiedział Harry, czym mnie załamał. — Ta w blond włosach, to Alexandra. Izzy jej nie cierpi. Jest przewodniczącą. Ta z grzywką ma na imię Susan, strasznie się zmieniła, kiedyś była zupełnie inna, ale w porównaniu do Alex, jest niegroźna. Ta z szarymi włosami ma na imię Victoria i ta obok też.
— O Boże. — powiedziałam tylko, kiedy spostrzegłam, że idą w naszym kierunku.
— Cześć! — zawołała Alex, a Izzy zrobiła taką minę, że miałam ochotę parsknąć śmiechem.
— Było zadanie z matmy?! O kurwa, dasz mi spisać? — spojrzała na Harry'ego z nadzieją, a reszta jej paczki wierciła we mnie dziurę wzrokiem.
— Sam go nie mam. — odparł ze zmarszczonym czołem.
— Dobra, Davide pewnie ma. — machnęła machinalnie ręką i wtedy mnie zauważyła.
Jezu, dlaczego?!
— Jesteś nowa? — w jej głosie było coś, co powodowało pewne odrzucenie.
— Tak, jestem Velvet. — podniosłam nieśmiało dłoń w górę.
— Alex, Susan, Victoria i Victoria. — przedstawiła je, na co się uśmiechnęłam i one zrobiły to samo. Tylu nowych ludzi, a miało ich być jeszcze więcej. Ta myśl mnie przerażała. Zwłaszcza, że one wyglądały jak totalne suki.
Zajęły się swoimi sprawami, ale nadal stały przy nas i było tak do końca jazdy. Po tym jak wysiedliśmy, w szkole skierowaliśmy się do wychowawcy, aby zapisać się na listę obecności.
Czułam na sobie wzrok tych wszystkich ludzi, a zwłaszcza intensywny wzrok czterech oczu, w kolorze czekoladowego brązu.
Pierwsza para należała do Alexandry, druga natomiast do wysokiego chłopaka o blond włosach, którego usta przypominały te od glonojada, a sylwetkę miał tak szczupłą, że wyglądał jak chodząca konstrukcja. Mimo to, był przystojny i nie mogłam nawet zaprzeczyć. Nawet z tymi ustami.
— O, Velvet. Prawda? — wychowawczyni wskazała na mnie długopisem. — Z mamusią już rozmawiałam, mama nadzieję, że się zaaklimatyzujesz. — uśmiechnęła się i podsunęła mi kartkę, abym mogła wpisać swoje nazwisko. Spojrzała na nie z uniesioną brwią.
— A nie miało być Lloyd? — jej głos był strasznie donośny, i także posiadała płaskodupie.
— Nie, Loyd. — powiedziałam stanowczo. Ludzie zawsze o to pytali.
— Aaa, bo to amerykańskie jest, oni wszystko mają jakieś dziwne.
— Tak się składa, że mam to nazwisko po mamie, a ona jest rodowitą Brytyjką. — zaoponowałam trochę zażenowana. Ona tylko zaśmiała się i poprosiła następną osobę, a Izzy wybawiła mnie z opresji i zaprowadziła pod klasę. Byłyśmy tam jedyne, bo Harry gdzieś zaginął.
— Teraz matma. — powiedziałam ze strachem.
— Tia... Też jej nienawidzę. A babkę to mamy jakąś nawiedzoną. Jak się wydrze, to ją na drugim końcu miasta słychać. — zrobiła wielkie oczy. — Nosi jakieś dziwne ciuchy, bo należy do zespołu ludowego związanego z Polską, bodajże? Ogólnie to ona mnie przeraża. Dostaję przez nią nerwicy lękowej. — machała rękami we wszystkie strony. Po drugiej stronie korytarzu było znacznie więcej osób i była to równoległa klasa, jak poinformowała mnie Izzy. Wkrótce i przy naszych drzwiach zaczęło się zbierać więcej osób. Obok Izzy usiadła strasznie wysoka dziewczyna w brązowych włosach i o zielonych oczach, która trzymała w ręku książkę. Książkę do czytania!
Tym już u mnie zapunktowała.
— O, ty pewnie jesteś tą nową dziewczyną? — jej głos był spokojny i taki miły, a uśmiechem zaraziła nawet mnie. Skinęłam głowa twierdząco.
— Diana. — zaczęłam się śmiać.
— Wybacz, mój ojciec tak do mnie mówi. Velvet. — podałam jej dłoń.
— Spoko. — także się zaśmiała.
— Velvet jest ze Stanów. — powiedziała dumnie Izzy.
— Naprawdę? Ale super! — szukała czegoś w swoim plecaku.
— Kto jest ze Stanów?! — wydarł się ktoś o chłopięcym głosie. Kiedy wysunął się na pole widzenia, byłam pewna, że to Adam. Idealnie się zgadzał z opisem Harry'ego.
Niebieskie oczy, pyzata twarz i sporo ciałka.
— Velvet. — odpowiedziała moja nowa przyjaciółka, wznosząc oczy ku niebu.
— Ej! Jesteś tą nową! — wskazał na mnie palcem, a wtedy matematyczka przyszła i zajęła się otwieraniem drzwi. Miała różowiastą bluzkę i prawie wylewały się z niej cycki, ale nieważne. Do tego białą spódniczkę i żółte rajstopy. Żółte rajstopy?! Jej blond włosy splecione były w koszyczek, a sama twarz przypominała mi smutną rybę.
Po wejściu do klasy, Izzy zaprowadziła mnie do mojej ławki, która miejscowiła się po prostu w wymarzonym miejscu.
Za mną Izzy, przede mną Susan, z lewej miałam Alexandrę, za którą siedziała ta milsza Victoria, z mojej prawej był Owsik, a przed nim druga Victoria. Przy samym biurku siedziała chłopak od dużych warg, za nim ktoś...
— To twój brat? — zapytałam szeptem, odwracając się do Izzy. Wyglądała kropka w kropkę jak on, tylko że włosy miał jasnego brązu. Izzy się zaśmiała i z uśmiechem powiedziała:
— Nie. Ale mamy tak samo na nazwisko, zanim się przefarbowałam, miałam nawet taki sam kolor włosów, jak on. — wskazała na niego. Siedział bokiem i rozmawiał z jakąś drobną dziewczyną przed Susan, która na osiemdziesiąt procent miała perukę. Była opalona i ogólnie ładna. Obok niej z Victorią śmiała się jakaś brunetka, a obok Izzy siedział chłopak, którego fryzura stylizowana była chyba na Chopina. Za nim umiejscowił się Harry, który niepoprawnie się uśmiechał.
Sala była w kolorach zieleni. Na dole ciemniejsza, na górze seledynowa. Okna miały bordowe rolety, co absolutnie nie pasowało, ale nie moja decyzja. Wypakowałam się i wzdychając, wzięłam do dłoni pióro wieczne.
— Czy wy się uciszycie?! — krzyknęła matematyczka.
— Standard. — szepnęła Susan, odchylając się w tył. — Powtarza to na każdej lekcji. — sprostowała.
— System Windows przestał działać. — skomentowałam, kiedy kobieta powtórzyła to jeszcze raz. „Brat" Izzy chyba to usłyszał, bo uśmiechnął się pod nosem.
— No Adam! — wrzasnęła milsza Victoria.
— Adam! Mam cię zaprosić do tablicy? — zareagowała nauczycielka i wtedy przeniosła wzrok na mnie. — Nowa? Violet? — zmrużyła oczy.
— Velvet. — poprawiłam ją ze słabym uśmiechem.
— Ty jesteś córką tej pisarki, co nie? — nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. — Twoi rodzice się chyba rozwodzą, z tego co kojarzę. Jesteś strasznie blada, jak na Los Angeles. Dobrze się czujesz? Czy to naturalna cera? — opadła mi szczęka. Skąd ona to, do diabła, wiedziała?!
— Eee... Nie, taką mam skórę. — powiedziałam skołowana. Oczy wszystkich wlepione były we mnie, przez co czułam się niekomfortowo i dziwnie.
— Pewnie nie możesz się przyzwyczaić do pogody. — stwierdziła. — A ty masz jakieś rodzeństwo?
— Proszę pani? — odezwała się jakaś dziewczyna za Izzy. — Może niech jej pani tak nie wypytuje, dopiero co przyszła do nowej szkoły. — mówiła, śmiejąc się, za co jej dziękowałam w duchu.
— Noo, to takie krępujące. — wtrąciła Alexandra, czym się zaskoczyłam. Pozytywnie.
— Ja bym tak na przykład nie chciała. — dodała, unosząc dłonie w geście kapitulacji.
— Ej, a ty tam chodziłaś do szkoły? — zapytał chłopak od brązowych oczu. Jego głos był dziwny, a sam sposób mówienia niedbały.
— Co? — zmarszczyłam czoło. Jak można zadać tak głupie pytanie?
— Nie, czołgała się, ty debilu. — odpowiedział za mnie chłopak za nim, czyli „brat" Izzy.
— Davide! — skarciła go matematyczka. — Cicho już, przechodzimy do lekcji. — zanotowała temat na tablicy i wszyscy zaczęli go zapisywać.
Reazta lekcji minęła na upominaniu innych, rozwiązywaniu zadań i rzucaniu dziwnych spojrzeń w moją stronę.
Wyszliśmy na przerwę, a Izzy i Diana zaczęły mi opowiadać o historyku.
— I ciągle się zacina. — powiedziała Diana. — Eee... Yyyy... No to lecimy! — udawała jego głos.
— Nosi takie sweterki, w których wygląda jak wampir. — roześmiała się Izzy. — I wszyscy zawsze mają go w dupie.
I tak faktycznie było. Niby prowadził lekcje, ale nikt szczególnie się nią nie interesował. Dziewczyny zapomniały dodać, że ten nauczyciel cierpi na łysienie i ma okropne zakola, a podobno miał tylko trzydzieści cztery lata!
Następną mieliśmy informatykę, którą prowadziła jakaś blondynka. Była na zastępstwie za innego nauczyciela i nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy Izzy zmieniła kolor czcionki, a ona zaczęła się dziwić, że to w ogóle potrafi, a kiedy zakolorowałyśmy komórkę w Exelu, dostała chyba zawału, bo resztę lekcji była cicho.
Nie powiem, obsada tej szkoły była interesująca.
Na religii (która moim zdaniem była kompletnie niepotrzebna w systemie edukacji) także nic nie robiliśmy.
Pastor powiedział tylko, że trzeba coś porobić i zajął się jakąś grą na telefonie. Na tej lekcji poznałam też resztę klasy i zapamiętałam nawet imiona!
Szczerze? Myślałam, że będzie gorzej, ale nikt mnie na szczęście nie zjadł. Po religii przyszedł czas na francuski, nie miałam z nim problemów, a pani Madelaine Gray miała cudowne czarne loki. I ripostę nie do pobicia.
Ostatnia lekcja była tą, której się najbardziej obawiałam, bo było to wychowanie fizyczne, a co za tym idzie - spotkanie z drugą klasą.
— Poznasz Lydię i Patricię. — powiedziała Izzy, kiedy szliśmy jakimś korytarzem na halę. W szatni było już pełne osób, a pierwsze co usłyszałam, było to:
— Izzy! Odpisuje się, a nie. — wygarnęła jej jakaś dziewczyna w okularach, czerwonej bluzie w kratę, czarnych spodniach i brązowym kucyku. Miała niebieskie oczy, tak jak jej sąsiadka, której włosy natomiast były długie i blond. Jej bluza była niebieska, a spodnie miała białe. Na jej plecaku, który był tak sam, jak mój, leżały okulary z niebieskimi oprawkami.
— No ja nie siedzę na telefonie cały czas. — odparła Izzy, wyciągając swój strój. — O nich ci mówiłam. — zwróciła się do mnie.
— Jesteś tą nową? Czeeeść, jestem Patricia. — uśmiechnęła się podała mi dłoń.
— Velvet. — wydukałam cicho.
— Lydia. — odezwała się blondynka równie cicho, co ja. Posłałam jej słaby uśmiech.
— Pewnie ci jakiś bzdur o nas naopowiadała. — stwierdziła Patricia. — Nie słuchaj jej, ona kłamie. — szepnęła do mnie, na co Izzy trzepnęła ją w głowę.
— Ej, Patricia, mogę dezodorant? — zapytała jakaś inna blondynka o zielonych oczach, była wysoka. Patricia podała jej kosmetyk bez problemu, a wtedy zielonooka przeniosła wzrok na mnie. — Jesteś nowa?
— Już nie taka nowa, skoro słyszę to setny raz. — powiedziałam z westchnięciem.
— A, sorki. Jestem Martha, tak w ogóle.
— Velvet.
— Ale ładne imię! — powiedziała z wyczuwalną szczerością. Całej tej sytuacji przyglądały się dwie dziewczyny. Jedna miała paskudny kolor włosów, niby rudy, ale jakiś brąz i były tak samo pokręcone, jak te od pani Gray, a jej tusza była dosyć... spora... Druga dziewczyna była za to szczuplutka i wysoka, w porównaniu do tej pierwszej. Miała czarne włosy, trochę przed ramiona i grzywkę. Kojarzyła mi się z atletyczką, ale chyba nią nie była.
— Z kim my mamy wuef? — zapytałam, kiedy byłam już przebrana.
— Ze Stone. — odezwała się Diana. — Naszą wychowawczynią. Uczy też geografii. — skompletowała wypowiedź.
— Boże... — wywróciłam oczami. — Jak coś, to jestem słaba z wuefu. — przyznałam trochę ze wstydem. Nigdy się nie lubiłam z aktywnością fizyczną.
— Eee, nie przejmuj się. — machnęła ręka Diana. — Ja też jestem słaba.
— Właśnie. — powiedziała Izzy. — Dużo jest słabych osób, nie przejmuj się tym.
— Spójrz na taką Dorothy. — wskazała Patricia na jakąś dziewczynę, która urodą nie grzeszyła. — Przecież to, to w ogóle w nic grać nie potrafi.
I było to prawdą. Znaczna część dziewcząt nie potrafiła odbić poprawnie piłki, a ja wróciłam do domu z uśmiechem i nowym pakietem znajomych, którzy okazali się naprawdę super ziomkami.
Poniedziałek był pełen emocji, nowych ludzi i rozmów z nimi.
Poniedziałek był przełomowym momentem w moim życiu.
Poniedziałek był tym dniem, w którym zaczęłam rozmawiać z ludźmi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro