Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

VELVET






I oto nastała ta okrutna godzina, w której mój świat zaczynał przybierać szare barwy, bo moja nieumiejętność komunikowania się wołała o pomstę do nieba, a z wrodzoną nieśmiałością ciężko było wbić do klasy, która jak wynikało z opowieści Harry'ego, była bardzo zgrana. I miałam zaburzać ten system? Nawet jego obecność nie dodawała mi ani krzty odwagi, o którą modliłam się przed wyjściem.

— Jest też taki jeden owsik. — powiedział Harry, kiedy mijaliśmy jakiś sklep z antykami. — Znaczy, ma na imię William, ale rzadko kto zwraca się do niego po imieniu. Wołaj raczej —„Ashton!". Z wyraźną pogardą. To gatunek, który chyba w życiu nie słyszał miłego „Will", więc może doznać szoku, a chyba nie chciałabyś mieć go na sumieniu? — uśmiechnął się do mnie serdecznie.

— Czyli Owsik koleguje się z Adamem? — spojrzałam na niego pytająco.

— Dedukcję masz opanowaną! — zaczął mi klaskać, a ja się zaśmiałam.

— Oto nasz przystanek, pokochaj go, zanim cię zrani. — zaprezentował dłonią miejsce, z którego miałam odjeżdżać przez następny rok. — Cześć! — kiwnął głową do jakiejś dziewczyny w zielonej bluzie, która słuchawki miała w kolorze swojego plecaka, czyli jasnoróżowym. Włosy miała mniej więcej mojej długości, trochę za ramiona, idealnie proste i brązowe? Chociaż u nasady pochodziły pod czerń. Ręce trzymała w kieszeni i patrzyła w jakiś punkt na niebie, a jej oczy od razu mi się spodobały. Były niebieskie, ale jakby z nutą zieleni i złota.

Dziewczyna zdjęła słuchawki i uśmiechnęła się do Harry'ego, a następnie odpowiedziała i rzuciła mu spojrzenie typu „przedstawisz mi ją, czy nie?".

— A! No fakt. — chłopak się roześmiał. — Velvet, to jest Izzy, Izzy... to Velvet. — podałyśmy sobie dłoń, co było dla mnie dużym wyczynem.

— Jesteś tą nową, o której wszyscy mówią? — zapytała z jakimś podnieceniem.

— Oh, już jestem sławna? Tak, to pewnie ja. — odpowiedziałam z uśmiechem, który wynikał z irytacji.

Ludzie zawsze gadali, wszędzie i o wszystkim. Potrafili wywlec na światło dzienne takie sprawy, które pogrzebane były nawet sto lat temu.

— Noo... Nie są przyjaźnie nastawieni. Jedna laska, Alicia, przepisała się do nas z sąsiedniej klasy i nikt jej nie akceptuje ze względu na jej dziwność, więc przyjęli stanowisko, że z tobą też tak będzie. — odparła ze współczuciem. — Skąd się w ogóle przeprowadziłaś?

— Ze Stanów, konkretnie Los Angeles. — westchnęłam.

— Serio?! — ożywiła się nagle. — Kocham Stany, Boże! Ale zazdroszczę, marzę o tym, aby tam pojechać, aaa! — mówiła z taką fascynacją, jakby była jakąś psychopatką, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. — Muszę siedzieć tutaj, niestety... — wywróciła oczami.

— Bój się Boga, dziewczyno. — oburzył się Harry. — Jak możesz szkalować Londyn?! Hatfu! Na Stany Zjednoczone. — założył ręce na krzyż, a Izzy się zaśmiała i pokręciła głową.

— Skąd wy się znacie? — zapytała, lustrując nas wzrokiem.

— Velvet jest moją sąsiadką! — krzyknął entuzjastycznie i objął mnie ramieniem, przez co prawie się przewróciłam.

— To fajnie. O, przyjechał. — wskazała na autobus. Wsiedliśmy do niego i zajęliśmy miejsca. Wbiłam wzrok w szybę, a Izzy znowu odpłynęła w świat muzyki, Harry natomiast pisał na kolanie zadanie z matematyki. Nie było tak źle, jak przypuszczałam, ale nigdy nie chwali się dnia, przed zachodem słońca.

Dwa przystanki dalej do autobusu dołączyła grupka jakichś dziewczyn. Było ich cztery. Pierwsza z nich miała blond włosy do ramion, duże piękne oczy i... płaskodupie. Druga natomiast ubrana była cała na czarno, na włosach miała szare ombre, a nos w telefonie. Trzecia z nich, najwyższa, włosy miała bardzo długie, a jej czoło zdobiła grzywka. Najmilej wyglądała ostatnia, włosy miała u nasady ciemny blond, który przechodził w blond. Wszystkie na nadgarstku miały bransoletki z serduszkiem i śmiały się tak głośno, że zwracały na siebie całą uwagę.

Miałam tylko nadzieję, że...

— Chodzą do naszej klasy. — powiedział Harry, czym mnie załamał. — Ta w blond włosach, to Alexandra. Izzy jej nie cierpi. Jest przewodniczącą. Ta z grzywką ma na imię Susan, strasznie się zmieniła, kiedyś była zupełnie inna, ale w porównaniu do Alex, jest niegroźna. Ta z szarymi włosami ma na imię Victoria i ta obok też.

— O Boże. — powiedziałam tylko, kiedy spostrzegłam, że idą w naszym kierunku.

— Cześć! — zawołała Alex, a Izzy zrobiła taką minę, że miałam ochotę parsknąć śmiechem.

— Było zadanie z matmy?! O kurwa, dasz mi spisać? — spojrzała na Harry'ego z nadzieją, a reszta jej paczki wierciła we mnie dziurę wzrokiem.

— Sam go nie mam. — odparł ze zmarszczonym czołem.

— Dobra, Davide pewnie ma. — machnęła machinalnie ręką i wtedy mnie zauważyła.

Jezu, dlaczego?!

— Jesteś nowa? — w jej głosie było coś, co powodowało pewne odrzucenie.

— Tak, jestem Velvet. — podniosłam nieśmiało dłoń w górę.

— Alex, Susan, Victoria i Victoria. — przedstawiła je, na co się uśmiechnęłam i one zrobiły to samo. Tylu nowych ludzi, a miało ich być jeszcze więcej. Ta myśl mnie przerażała. Zwłaszcza, że one wyglądały jak totalne suki.

Zajęły się swoimi sprawami, ale nadal stały przy nas i było tak do końca jazdy. Po tym jak wysiedliśmy, w szkole skierowaliśmy się do wychowawcy, aby zapisać się na listę obecności.

Czułam na sobie wzrok tych wszystkich ludzi, a zwłaszcza intensywny wzrok czterech oczu, w kolorze czekoladowego brązu.

Pierwsza para należała do Alexandry, druga natomiast do wysokiego chłopaka o blond włosach, którego usta przypominały te od glonojada, a sylwetkę miał tak szczupłą, że wyglądał jak chodząca konstrukcja. Mimo to, był przystojny i nie mogłam nawet zaprzeczyć. Nawet z tymi ustami.

— O, Velvet. Prawda? — wychowawczyni wskazała na mnie długopisem. — Z mamusią już rozmawiałam, mama nadzieję, że się zaaklimatyzujesz. — uśmiechnęła się i podsunęła mi kartkę, abym mogła wpisać swoje nazwisko. Spojrzała na nie z uniesioną brwią.

— A nie miało być Lloyd? — jej głos był strasznie donośny, i także posiadała płaskodupie.

— Nie, Loyd. — powiedziałam stanowczo. Ludzie zawsze o to pytali.

— Aaa, bo to amerykańskie jest, oni wszystko mają jakieś dziwne.

— Tak się składa, że mam to nazwisko po mamie, a ona jest rodowitą Brytyjką. — zaoponowałam trochę zażenowana. Ona tylko zaśmiała się i poprosiła następną osobę, a Izzy wybawiła mnie z opresji i zaprowadziła pod klasę. Byłyśmy tam jedyne, bo Harry gdzieś zaginął.

— Teraz matma. — powiedziałam ze strachem.

— Tia... Też jej nienawidzę. A babkę to mamy jakąś nawiedzoną. Jak się wydrze, to ją na drugim końcu miasta słychać. — zrobiła wielkie oczy. — Nosi jakieś dziwne ciuchy, bo należy do zespołu ludowego związanego z Polską, bodajże? Ogólnie to ona mnie przeraża. Dostaję przez nią nerwicy lękowej. — machała rękami we wszystkie strony. Po drugiej stronie korytarzu było znacznie więcej osób i była to równoległa klasa, jak poinformowała mnie Izzy. Wkrótce i przy naszych drzwiach zaczęło się zbierać więcej osób. Obok Izzy usiadła strasznie wysoka dziewczyna w brązowych włosach i o zielonych oczach, która trzymała w ręku książkę. Książkę do czytania!

Tym już u mnie zapunktowała.

— O, ty pewnie jesteś tą nową dziewczyną? — jej głos był spokojny i taki miły, a uśmiechem zaraziła nawet mnie. Skinęłam głowa twierdząco.

— Diana. — zaczęłam się śmiać.

— Wybacz, mój ojciec tak do mnie mówi. Velvet. — podałam jej dłoń.

— Spoko. — także się zaśmiała.

— Velvet jest ze Stanów. — powiedziała dumnie Izzy.

— Naprawdę? Ale super! — szukała czegoś w swoim plecaku.

— Kto jest ze Stanów?! — wydarł się ktoś o chłopięcym głosie. Kiedy wysunął się na pole widzenia, byłam pewna, że to Adam. Idealnie się zgadzał z opisem Harry'ego.

Niebieskie oczy, pyzata twarz i sporo ciałka.

— Velvet. — odpowiedziała moja nowa przyjaciółka, wznosząc oczy ku niebu.

— Ej! Jesteś tą nową! — wskazał na mnie palcem, a wtedy matematyczka przyszła i zajęła się otwieraniem drzwi. Miała różowiastą bluzkę i prawie wylewały się z niej cycki, ale nieważne. Do tego białą spódniczkę i żółte rajstopy. Żółte rajstopy?! Jej blond włosy splecione były w koszyczek, a sama twarz przypominała mi smutną rybę.

Po wejściu do klasy, Izzy zaprowadziła mnie do mojej ławki, która miejscowiła się po prostu w wymarzonym miejscu.

Za mną Izzy, przede mną Susan, z lewej miałam Alexandrę, za którą siedziała ta milsza Victoria, z mojej prawej był Owsik, a przed nim druga Victoria. Przy samym biurku siedziała chłopak od dużych warg, za nim ktoś...

— To twój brat? — zapytałam szeptem, odwracając się do Izzy. Wyglądała kropka w kropkę jak on, tylko że włosy miał jasnego brązu. Izzy się zaśmiała i z uśmiechem powiedziała:

— Nie. Ale mamy tak samo na nazwisko, zanim się przefarbowałam, miałam nawet taki sam kolor włosów, jak on. — wskazała na niego. Siedział bokiem i rozmawiał z jakąś drobną dziewczyną przed Susan, która na osiemdziesiąt procent miała perukę. Była opalona i ogólnie ładna. Obok niej z Victorią śmiała się jakaś brunetka, a obok Izzy siedział chłopak, którego fryzura stylizowana była chyba na Chopina. Za nim umiejscowił się Harry, który niepoprawnie się uśmiechał.

Sala była w kolorach zieleni. Na dole ciemniejsza, na górze seledynowa. Okna miały bordowe rolety, co absolutnie nie pasowało, ale nie moja decyzja. Wypakowałam się i wzdychając, wzięłam do dłoni pióro wieczne.

— Czy wy się uciszycie?! — krzyknęła matematyczka.

— Standard. — szepnęła Susan, odchylając się w tył. — Powtarza to na każdej lekcji. — sprostowała.

— System Windows przestał działać. — skomentowałam, kiedy kobieta powtórzyła to jeszcze raz. „Brat" Izzy chyba to usłyszał, bo uśmiechnął się pod nosem.

— No Adam! — wrzasnęła milsza Victoria.

— Adam! Mam cię zaprosić do tablicy? — zareagowała nauczycielka i wtedy przeniosła wzrok na mnie. — Nowa? Violet? — zmrużyła oczy.

— Velvet. — poprawiłam ją ze słabym uśmiechem.

— Ty jesteś córką tej pisarki, co nie? — nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. — Twoi rodzice się chyba rozwodzą, z tego co kojarzę. Jesteś strasznie blada, jak na Los Angeles. Dobrze się czujesz? Czy to naturalna cera? — opadła mi szczęka. Skąd ona to, do diabła, wiedziała?!

— Eee... Nie, taką mam skórę. — powiedziałam skołowana. Oczy wszystkich wlepione były we mnie, przez co czułam się niekomfortowo i dziwnie.

— Pewnie nie możesz się przyzwyczaić do pogody. — stwierdziła. — A ty masz jakieś rodzeństwo?

— Proszę pani? — odezwała się jakaś dziewczyna za Izzy. — Może niech jej pani tak nie wypytuje, dopiero co przyszła do nowej szkoły. — mówiła, śmiejąc się, za co jej dziękowałam w duchu.

— Noo, to takie krępujące. — wtrąciła Alexandra, czym się zaskoczyłam. Pozytywnie.

— Ja bym tak na przykład nie chciała. — dodała, unosząc dłonie w geście kapitulacji.

— Ej, a ty tam chodziłaś do szkoły? — zapytał chłopak od brązowych oczu. Jego głos był dziwny, a sam sposób mówienia niedbały.

— Co? — zmarszczyłam czoło. Jak można zadać tak głupie pytanie?

— Nie, czołgała się, ty debilu. — odpowiedział za mnie chłopak za nim, czyli „brat" Izzy.

— Davide! — skarciła go matematyczka. — Cicho już, przechodzimy do lekcji. — zanotowała temat na tablicy i wszyscy zaczęli go zapisywać.

Reazta lekcji minęła na upominaniu innych, rozwiązywaniu zadań i rzucaniu dziwnych spojrzeń w moją stronę.

Wyszliśmy na przerwę, a Izzy i Diana zaczęły mi opowiadać o historyku.

— I ciągle się zacina. — powiedziała Diana. — Eee... Yyyy... No to lecimy! — udawała jego głos.

— Nosi takie sweterki, w których wygląda jak wampir. — roześmiała się Izzy. — I wszyscy zawsze mają go w dupie.

I tak faktycznie było. Niby prowadził lekcje, ale nikt szczególnie się nią nie interesował. Dziewczyny zapomniały dodać, że ten nauczyciel cierpi na łysienie i ma okropne zakola, a podobno miał tylko trzydzieści cztery lata!

Następną mieliśmy informatykę, którą prowadziła jakaś blondynka. Była na zastępstwie za innego nauczyciela i nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy Izzy zmieniła kolor czcionki, a ona zaczęła się dziwić, że to w ogóle potrafi, a kiedy zakolorowałyśmy komórkę w Exelu, dostała chyba zawału, bo resztę lekcji była cicho.

Nie powiem, obsada tej szkoły była interesująca.

Na religii (która moim zdaniem była kompletnie niepotrzebna w systemie edukacji) także nic nie robiliśmy.

Pastor powiedział tylko, że trzeba coś porobić i zajął się jakąś grą na telefonie. Na tej lekcji poznałam też resztę klasy i zapamiętałam nawet imiona!

Szczerze? Myślałam, że będzie gorzej, ale nikt mnie na szczęście nie zjadł. Po religii przyszedł czas na francuski, nie miałam z nim problemów, a pani Madelaine Gray miała cudowne czarne loki. I ripostę nie do pobicia.

Ostatnia lekcja była tą, której się najbardziej obawiałam, bo było to wychowanie fizyczne, a co za tym idzie - spotkanie z drugą klasą.

— Poznasz Lydię i Patricię. — powiedziała Izzy, kiedy szliśmy jakimś korytarzem na halę. W szatni było już pełne osób, a pierwsze co usłyszałam, było to:

— Izzy! Odpisuje się, a nie. — wygarnęła jej jakaś dziewczyna w okularach, czerwonej bluzie w kratę, czarnych spodniach i brązowym kucyku. Miała niebieskie oczy, tak jak jej sąsiadka, której włosy natomiast były długie i blond. Jej bluza była niebieska, a spodnie miała białe. Na jej plecaku, który był tak sam, jak mój, leżały okulary z niebieskimi oprawkami.

— No ja nie siedzę na telefonie cały czas. — odparła Izzy, wyciągając swój strój. — O nich ci mówiłam. — zwróciła się do mnie.

— Jesteś tą nową? Czeeeść, jestem Patricia. — uśmiechnęła się podała mi dłoń.

— Velvet. — wydukałam cicho.

— Lydia. — odezwała się blondynka równie cicho, co ja. Posłałam jej słaby uśmiech.

— Pewnie ci jakiś bzdur o nas naopowiadała. — stwierdziła Patricia. — Nie słuchaj jej, ona kłamie. — szepnęła do mnie, na co Izzy trzepnęła ją w głowę.

— Ej, Patricia, mogę dezodorant? — zapytała jakaś inna blondynka o zielonych oczach, była wysoka. Patricia podała jej kosmetyk bez problemu, a wtedy zielonooka przeniosła wzrok na mnie. — Jesteś nowa?

— Już nie taka nowa, skoro słyszę to setny raz. — powiedziałam z westchnięciem.

— A, sorki. Jestem Martha, tak w ogóle.

— Velvet.

— Ale ładne imię! — powiedziała z wyczuwalną szczerością. Całej tej sytuacji przyglądały się dwie dziewczyny. Jedna miała paskudny kolor włosów, niby rudy, ale jakiś brąz i były tak samo pokręcone, jak te od pani Gray, a jej tusza była dosyć... spora... Druga dziewczyna była za to szczuplutka i wysoka, w porównaniu do tej pierwszej. Miała czarne włosy, trochę przed ramiona i grzywkę. Kojarzyła mi się z atletyczką, ale chyba nią nie była.

— Z kim my mamy wuef? — zapytałam, kiedy byłam już przebrana.

— Ze Stone. — odezwała się Diana. — Naszą wychowawczynią. Uczy też geografii. — skompletowała wypowiedź.

— Boże... — wywróciłam oczami. — Jak coś, to jestem słaba z wuefu. — przyznałam trochę ze wstydem. Nigdy się nie lubiłam z aktywnością fizyczną.

— Eee, nie przejmuj się. — machnęła ręka Diana. — Ja też jestem słaba.

— Właśnie. — powiedziała Izzy. — Dużo jest słabych osób, nie przejmuj się tym.

— Spójrz na taką Dorothy. — wskazała Patricia na jakąś dziewczynę, która urodą nie grzeszyła. — Przecież to, to w ogóle w nic grać nie potrafi.

I było to prawdą. Znaczna część dziewcząt nie potrafiła odbić poprawnie piłki, a ja wróciłam do domu z uśmiechem i nowym pakietem znajomych, którzy okazali się naprawdę super ziomkami.

Poniedziałek był pełen emocji, nowych ludzi i rozmów z nimi.

Poniedziałek był przełomowym momentem w moim życiu.

Poniedziałek był tym dniem, w którym zaczęłam rozmawiać z ludźmi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro