Rozdział XIII
Chociaż wszystko wokół dawało ułudę miejsca wyjętego spoza czasu, ten płynął nieubłaganie. W dole Hogwartu gasły kolejne okna niby wypalone świece. Cisza nocna już dawno opanowała korytarze, wszelkie hałasy zostawiając za drzwiami do poszczególnych dormitoriów. Zagrożenie wykrycia rosło z każdą kolejną chwilą, jednak tym co ostatecznie przemówiło, było rosnące zmęczenie i – przede wszystkim – kończące się zapasy.
A uczta nie mogła być ucztą, kiedy brakowało jedzenia.
Jednak ani Malvin, ani tym bardziej Robyn nie zamierzali wydać wyroku na ten wieczór.
No, może Malvin jeszcze mógłby to rozważyć, gdyby nie to, że przysypiał głową oparty o kolana Arsena. A w tym stanie jedyne dźwięki jakie mógł z siebie wydać to nieartykułowane pomruki wyrażające chęć spania. Jednak nawet te nie opuszczały jego ogromnej piersi. Kolana Arsena były zwyczajnie zbyt wygodne. Dość kościsty i niewielki (przynajmniej w porównaniu z McLaggenem) czarodziej nie zdradzał po sobie, że jakaś część jego ciała mogła być tak przyjemna do leżenia. Możliwe, że nie wiedział. Możliwe, że wolał się nie zdradzać w obawie przed częstszym naruszaniem jego przestrzeni osobistej.
Robyn z kolei zagryzała kilka ostatnich ciasteczek nieobecnym wzrokiem wpatrzona w rosnącą kałużę na skraju wieży. Kolejne krople padały na taflę ciemnej wody i wywoływały miniaturowe sztormy. Wyobrażała sobie siebie na wielkim, czarodziejskim statku, podobnym do tego, którym rok wcześniej przybyła delegacja z Durmstrangu. Siedziałaby za sterem i sprawnymi ruchami toczyła walkę z morskim żywiołem. Ruchoma rzeźba syreny z dziobu krzyczałaby słowa pochwały... Wciąż nie mogła uwierzyć, że pewnego dnia ta wizja miała szansę zmienić się w rzeczywistość. Pogrążona w marzeniach, nie chciała, aby ta chwila się skończyła. Senne otoczenie, zapierające dech w piersiach obrazy i kilka ciasteczek skutecznie odwodziły ją od myśli o powrocie.
Na nieszczęście Robyn i Malvina, Arsen był znacznie bardziej odpowiedzialny. Kiedy kolejne okno zgasło, jego suchy ton wdarł się pomiędzy nich, niszcząc całą atmosferę.
– Robi się późno. Wracamy.
Strząsnął ze swoich kolan McLaggena, szybko wstał i z pomocą różdżki uprzątnął miejsce uczty. Nim Malvin zdążył zrozumieć, co się stało, jego policzek dotykał zimnej posadzki.
– Hej, oszalałeś?! – Robyn odskoczyła od koca, który już podnosił się do góry, aby po chwili spocząć złożony. W dłoniach kurczowo trzymała ciastko.
– Nie krzycz, bo przywołasz Filcha.
– W dupie mam twojego Filcha, co tak nagle chcesz wracać?
– Nie „nagle", tylko od piętnastu minut, ale żadne z was nie zareagowało.
– Cooo? – ziewnął Malvin.
– Nie pomagasz, McLaggen – mruknęła Robyn.
Chłopak przetarł knykciami oczy. Czerwone tasiemki zdobiły jego białka niczym spękana ziemia.
– Daj spokhuj Łarseen...
Arsen spojrzał wymownie na Robyn. Dziewczyna jednak tego nie zauważyła, bo właśnie w tej chwili uderzyła otwartą dłonią w czoło. Głośne plaśnięcie towarzyszyło kolejnemu ziewnięciu Malvina.
– Przestań ziewać, kretynie, bo... – burknęła Robyn, ale przerwało jej własne, przeciągłe ziewnięcie. Już miała wydobyć z siebie kilka niewybrednych wyzwisk skierowanych do zaspanego Gryfona, gdy nagły powiew wiatru wstrząsnął jej szatą, wywołując dreszcz. – Co tu tak zimno?
Spojrzała na kulę światła, która dotychczas ogrzewała ich swoim blaskiem. Była znacznie mniejsza. Promienie, które ją opuszczały wciąż były jasne i zimne w swym blasku, jednak brakowało w nich czarodziejskiego ciepła. Zaklęcie straciło na mocy.
Robyn naciągnęła rękawy szaty na dłonie. Z pomocą własnej różdżki przywołała bliźniaczą kulę.
– Możemy wracać, ale na pewno nie bez ciepła.
– Możemy wracać, ale tylko z minimalną ilością światła – zaoponował Arsen. – Nie mam ochoty spędzić tygodnia u Filcha.
– Szkoda. Na pewno świetnie byście się dogadali jako dwie marudy i niszczyciele dobrej zabawy.
– Tego się właśnie obawiam.
Gryfonka parsknęła głośno. Arsen spojrzał na nią karcąco. Nie miał jednak czasu, aby jakkolwiek to skomentować, bo Malvin oparł się czołem o jego głowę.
– Puszymste...
Policzek wtulił w czarne kosmyki. Arsen zacisnął usta w wąską linię i spojrzał z ukosa na przyjaciela. Robyn z kolei, jako najlepsza przyjaciółka, nawet nie próbowała stłumić śmiechu.
– Tylko spróbuj coś powiedzieć, to...
– Coś? Ale że coś w stylu... „urocza byłaby z was para"? A może „chyba powinnam was zostawić, gołąbeczki"? Albo...
– Albo pomożesz mi go przytrzymać, bo upadnie, kiedy tylko się odsunę?
– Rozważę to – stwierdziła, ale posłusznie podeszła do przyjaciół. Dłonie położyła na piersi Malvina. Tak jak przewidział Arsen, gdy tylko uciekł spod czoła Gryfona, ten zaczął niebezpiecznie się przechylać. Niewątpliwie upadłby na Robyn, gdyby nie wsparcie Arsena. Szczęśliwie McLaggen zdążył się przebudzić i szybko sam odzyskał równowagę. No, przynajmniej w jakimś stopniu.
– Wracamy do dormitorium – zawyrokowała Robyn i złapała przyjaciela za nadgarstek. Nie protestował i pozwolił, aby wyciągnęła go na schody.
Próby poruszania się stosunkowo cicho z na wpół śpiącym Malvinem nie należały do najprostszych. A już tym bardziej nie do najszybszych. Robyn przez całą drogę trzymała chłopaka za dłoń i próbowała jakkolwiek przeprowadzić ich przez strome schody. Arsen szedł obok, przyświecał drogę różdżką i przypominał szeptem – tak w razie czego – o każdym stopniu-pułapce.
Mimo wszystko szło im całkiem zgrabnie. Nie był to w końcu pierwszy raz, kiedy znaleźli się w takiej sytuacji. Mieli czas dopracować to do perfekcji.
No, prawie do perfekcji.
Nie mieli bowiem do dyspozycji mocy Aldy, peleryny niewidki Pottera czy mapy huncwotów. Skazani byli jedynie na swój instynkt, który niestety czasem potrafił zawodzić.
Nie zdarzało się to zbyt często, ale kiedy światło różdżki odbiło się od oczu pani Norris wiedzieli, że dzisiaj był ten dzień.
Potrójny okrzyk ponaglenia zlał się z przeciągłym miauknięciem, którym pani Norris zwykła przywoływać swojego właściciela. Nikt nie potrafił stwierdzić, w jaki sposób kotka porozumiewała się z Filchem, ale było więcej niż pewne, że ten zaraz znajdzie się obok niej.
Adrenalina wypełniła ich żyły, gdy biegiem przemierzali korytarze. Nawet Malvin zdołał się wybudzić i robił pożytek ze swoich długich nóg i teraz to on ciągnął Robyn. Przynajmniej do chwili, kiedy gdzieś za nimi rozległ się głos Filcha:
– Stać! Stójcie! Uczniom nie wolno opuszczać dormitorium po ciszy nocnej!
Wtedy Robyn przyspieszyła i biegli całą trójką niemal w równej linii. Dziewczyna czuła jak jej włosy podskakują z każdym jej następnym krokiem. Tupot stóp roznosił się echem po korytarzu.
Uciekanie i widmo kary tuż za sobą... Czy istniało coś bardziej ekscytującego?
Niestety, chociaż korytarze i schody w Hogwarcie zdawały się nie mieć końca, to Filch i pani Norris, chociaż pozornie nierozłączni, potrafili czasem wykazać się pewnym sprytem. A przynajmniej czymś do niego zbliżonego. W każdym razie, albo schody którym biegł Filch były bardziej przychylne, albo znał jakiś skrót, ale zdołał ich okrążyć. Z drugiej strony nadbiegała zaś pani Norris. Dodatkowo gdzieś z tamtego miejsca dochodził ich śpiew Irytka. Byli w pułapce.
– Już po nas. Gdybyście tylko...
– Daj spokój, Arsen. Naprawdę chcesz się kłócić w ostatnich minutach naszego życia?
– Twoja kuzynka-świruska to przejrzała – zauważył Malvin. – Mogłaby dać mi namiary na te swoje gołębie?
– Alda nie jest świruską – odburknęła Robyn. – Na brodę Merlina, Alda! Jak szło to zaklęcie? Szybko!
– Zaklę...?
Jednak kiedy tylko wypowiedziała pytanie, odpowiednie słowo samo przyszło jej na myśl.
– Dissendium! Dissendium! Dissendium!
Dziewczyna zaczęła machać różdżką bez ładu i składu. Nie wiedziała, w co celuje, czy znajdowała się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Ale musiała zaufać Aldzie. Zresztą, i tak nie mieli już nic do stracenia.
Nie minęła chwila, a Arsen dołączył do niej. Wkrótce całą trójką odprawiali dziwne tańce z różdżkami w dłoniach, szepcząc zaklęcie, którego znaczenia nie znali.
Wtem, któreś z nich – trudno było ocenić które – musiało wykonać odpowiedni ruch dłonią. Biało-błękitny strumień magii przeciął powietrze. Niepozorna rzeźba nagle rozwarła się, ukazując tajemne przejście.
Robyn bez zastanowienia wskoczyła do środka. Grunt na moment zniknął jej pod nogami. Upadła, a pisk bólu i zaskoczenia opuścił jej gardło, po czym nagle zaczęła zjeżdżać. Przejście się zatrzasnęło, a ona mknęła prosto w mrok.
***
Pechowa trzynastka?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro