Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

Robyn siedziała jak na szpilkach przez cały dzień. Co rusz z torby wyciągała paczkę i podejmowała próbę zdarcia papieru. Efektem jej nerwowej pracy były jednak jedynie niestłumione chichoty przyjaciół, zaciekawione spojrzenia innych uczniów i groźby odebrania jej pudełka przez wszystkich profesorów, z którymi miała tego dnia zajęcia.

Kiedy dzwon po raz ostatni tego dnia obwieścił koniec zajęć, Robyn była bliska rzucaniu pudełkiem o ściany. Cały swój honor straciła błagając i grożąc na przemian Arsenowi i Malvinowi, jednak żaden z nich nie zamierzał ujawnić najmniejszej podpowiedzi.

Papier był niezniszczalny, a ona musiała to zaakceptować i czekać.

A tak się składało, że od zawsze nienawidziła czekać, a ten dzień jeszcze bardziej ją w tym utwierdził.

W końcu, kiedy przemierzali korytarze w drodze do dormitorium, Malvin szturchnął w bok Arsena:

– Myślisz, że możemy jej powiedzieć?

Robyn od razu doskoczyła do przyjaciół, jej krzyk rozniósł się echem po korytarzu:

– Tak, do jasnej cholery, oczywiście, że możecie! Zamieniam się w słuch!

Arsen całkowicie ją zignorował i gładząc brodę odparł:

– No nie wiem, jakoś nie mam pewności... A ty, co o tym myślisz?

Rozpaczliwy jęk, fuknięcie wściekłości i bolesny krzyk zmieszały się w jedno. Robyn sięgnęła palcami włosów i chwyciła za nie z całych sił, jakby miała zamiar je wyrwać.

– Nienawidzę was – wysyczała.

Malvin wybuchnął śmiechem i położył swoją dłoń na plecach przyjaciółki. Spojrzenia wymienił z Arsenem.

– Myślę, że możemy się zgodzić powiedzieć ci... coś – stwierdził Arsen, uśmiechając się pojednawczo.

– Ale pod jednym warunkiem... Weźmiesz ze sobą słodycze, które dostałaś od Aldy – dodał Malvin.

Robyn zabrała dłonie i wbiła ogniste spojrzenie w przyjaciół. Milion różnych emocji wstrząsało jej ciałem, setki myśli przepływało przez umysł. Potrzebowała chwili, nim wydobyła tą najbardziej wartościową.

– Wezmę ze sobą... Gdzie idziemy i kiedy?

Malvin wyszczerzył zęby.

– Nie spodziewałem się, że to wychwycisz. Czyżby z wiekiem przyszła do ciebie mądrość?

– Och, zamknij się i odpowiedz.

– A magiczne słówko?

– Impe... – odparła dziewczyna wyjątkowo powoli i wyraźnie. Arsen i Malvin spojrzeli na nią przerażeni, jednak nim ich dłonie dopadły jej ust, Robyn zdążyła dodać: – Na Merlina, żałujcie, że nie widzieliście swoich min. Chyba nie sądzicie, że serio użyłabym niewybaczalnego?

– Idiotka – odburknął Arsen. – Szkoda, że z mądrością nie dorzucili w gratisie uprzejmości i poczucia humoru. Powinnaś złożyć reklamację.

– Poczucie humoru mam akurat wybitne – zaprotestowała Robyn. – Nie to co ty, trawojadzie.

Arsen pokręcił głową z pobłażaniem, mrucząc pod nosem coś o tym, że zachowywała się jak dziecko. Nie byłby to pierwszy raz, więc niespecjalnie się przysłuchiwała. Mogłaby z pamięci recytować formułki Arsena na temat jej infantylności.

Tę małą kłótnię przerwał Malvin. Szturchnął dziewczynę między żebra z wyjątkowo naburmuszoną miną.

– Rosenbluth, słodycze

– McLaggen, godzina i miejsce.

– Cornway, cierpliwość – wtrącił Arsen, pocierając twarz. Ściągnął w ten sposób na siebie spojrzenia przyjaciół. – Za godzinę, w pokoju wspólnym. Idziemy na wieżę astronomiczną. Nie zapomnij wziąć ze sobą paczki.

– I słodyczy.

Robyn wyszczerzyła zęby.

– Nareszcie! Nie mogliście powiedzieć wcześniej?

– Nie – odpowiedzieli zgodnie czarodzieje.


***


Robyn nie lubiła spędzać czasu w swoim pokoju. Towarzystwo Louvenii i – przede wszystkim – Bell było dla niej bardziej niczym przedsenna rutyna. Każda z nich wolne wieczory spędzała w pokoju wspólnym w towarzystwie przyjaciół. Nie inaczej miało być tego wieczora.

Kiedy trójka czarodziejów dotarła do dormitorium, Robyn różdżką przywołała jedną z ogólnodostępnych talii eksplodującego durnia. Czarodziejska gra miękko wylądowała w jej dłoni.

– To co, może partyjka? – zapytała Robyn z jakimś dzikim błyskiem w oku.

Arsen i Malvin wymienili spojrzenia. McLaggen wyglądał jakby błagał przyjaciela o zgodę, której ten najwidoczniej nie zamierzał mu udzielić.

– Innym razem – odparł Arsen. – Musimy jeszcze kilka rzeczy przygotować. Do potem.

Malvin westchnął, ale przyznał mu rację. Rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na karty i razem zniknęli na schodach prowadzących do dormitorium chłopców.

Robyn patrzyła na to z niedowierzaniem. To był pierwszy raz, gdy Malvin odmówił gry w durnia. Wciąż nie wiedziała, co dokładnie szykowali i coraz bardziej umierała z ciekawości. Przeszło jej przez myśl, aby zakraść się do ich sypialni i zajrzeć, co takiego szykują. Już nawet odłożyła karty, jednak nim zdążyła ruszyć, zatrzymał ją czyiś krzyk:

– Rosenbluth, dawaj do nas!

Spojrzała w stronę, z której ten nadbiegł. W jednym z kątów pokoju wspólnego, rozłożona nierówno na kanapie, fotelach i poduszkach niedbale rzuconych na podłodze, siedziała spora grupa Gryfonów. Robyn z łatwością wypatrzyła wśród nich niemal całą drużynę quidditcha – Angelina, Katie i bliźniacy Weasley (jeden z nich machał do niej ręką) siedzieli zwinięci w okolicach czerwonej kanapy. Poza nimi był Lee Jordan, Hermiona, Ron i Ginny. Do pełnej grupy brakowało jedynie Pottera, który odbywał sławny szlaban u Umbridge.

Dziewczyna uśmiechnęła się i dosiadła do grupy Gryfonów. Jej serce zalało coś na wzór ulgi, gdy uświadomiła sobie, że nie będzie musiała spędzić tej godziny samotnie. I nawet obecność Bell nie mogła ją przed tym uczuciem powstrzymać.

– Jak tam twój przyjaciel, zdecydował się w końcu? – zagadnął ją ten z bliźniaków, który wcześniej do niej machał. Najpewniej Fred, bo siedział obok Angeliny.

– A ten tylko o interesach. Myślałam, że prosisz mnie do gry. Łamiecie mi serce! – poskarżyła się, kładąc dramatycznie dłoń na piersi.

– Serce jest z lewej strony – zauważyła Hermiona.

– Złamane serce rozlało się po mojej klatce piersiowej, więc jest też po prawej – stwierdziła lekko Robyn, jednak przełożyła dłoń na odpowiednią stronę.

– Że co? – wyrwało się Bell.

Robyn machnęła niedbale ręką jakby chciała powiedzieć, że szkoda czasu na tłumaczenie.

– Ma wątpliwości co do bezpieczeństwa waszych produktów – Rosenbluth zwróciła się ponownie do Freda.

– Tak jakby chodziło o to, żeby były bezpieczne! – parsknął Lee. – Och, Hermiono, nie patrz tak na mnie. To, że zostałaś prefektem nie znaczy, że...

– W wakacje jakoś ci to nie przeszkadzało – dodał ze śmiechem George. – Zwłaszcza kiedy...

– Och, zamknijcie się wszyscy. Arsen ma prawo nie ufać waszym produktom – burknęła wyraźnie niezadowolona mugolaczka. Wyglądała jakby zastanawiała się nad odejściem do swojego dormitorium albo wymuszeniem konfiskaty wszystkich produktów bliźniaków na mocy jej odznaki prefekta. Obie opcje były tak samo możliwe.

– Możecie mu powiedzieć, że pomógłby zrobić je mniej niebezpiecznymi – zaproponował Ron. – No co? Co się tak wszyscy na mnie gapicie?

– Nie wierzę, Ronuś powiedział coś do rzeczy! – prychnął Fred.

– Fred, podaj mi kalendarz, zaraz to zapiszemy! – dodał George.

Razem ze swoim bliźniakiem rzucili się, aby potargać młodszego brata po głowie. Ron zdążył się jednak uchylić i ich dłonie sięgnęły zamiast tego Ginny, która głośno pisnęła w ramach protestu.

– Ups.

– Nie taki był plan.

Ginny spojrzała na nich spode łba. Nie skomentowała jednak w żaden sposób tego ataku, a jedynie spytała:

– Gramy czy nie?

– Gramy – odparła bez chwili wahania Angelina. Nie wstając z kanapy, na której leżała wraz z Fredem, za pomocą różdżki uniosła kilka zmieszanych ze sobą talii i zaczęła je rozdawać. Nim jednak rozdała połowę potrzebnych kart, wbiła wzrok w Robyn: – To grasz z nami czy nie?

– Głupie pytanie. Jordan, zrób mi miejsce – odparła dziewczyna, stopą szturchając czarodzieja.

Chłopak przewrócił oczyma, ale posłusznie się przesunął, robiąc jej wystarczająco dużo miejsca, aby mogła wcisnąć się na fragment podłogi między nim a Weasleyem.

– Niech rozpoczną się igrzyska – powiedział głośno Lee, kiedy ostatnia z kart wylądowała na swoim miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro