Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X


Ten dzień miał być jedyny w swoim rodzaju. Nie mógł być inny, bo nie codziennie obchodziło się siedemnaste urodziny. Stwierdzenie to przyświecało Robyn już od samego rana sprawiając, że pobudka była jakaś prostsza, a gdy podeszła do lustra miała wrażenie, że wygląda zaskakująco dobrze. Może była to wina nieświadomego użycia metamorfomagii, a może to ekscytacja nadawała jej posturze ładnego wyglądu. Jakby nie było – Robyn czuła, że tego dnia może wszystko.

Ledwo zeszła ze schodów swojego dormitorium, gdy coś przeleciało tuż przed jej twarzą. Z refleksem wyćwiczonym dzięki latom grania z ojcem w quidditcha, złapała niewielką paczuszkę. Ta krótka chwila nieuwagi wystarczyła, aby dobrze wycelowane zaklęcie uniosło ją do góry. Zaczęła się szarpać, jednak nadaremnie – nie miała szans.

Pisk opuścił gardło, a oczy rozpaczliwie poszukiwały niewątpliwych sprawców tego napadu. Arsena i Malvina jednak nigdzie nie było, przynajmniej w zasięgu jej wzroku.

Żaden z Gryfonów nie zareagował. Można powiedzieć, że lewitujące nastolatki z różnymi częściami ciała i  ubioru Merlina na języku były chlebem powszednim w tym pokoju wspólnym. Albo że działy się tu znacznie dziwniejsze i ciekawsze rzeczy. Oba stwierdzenia nie byłyby kłamstwem.

W końcu upadła z rozmachem na jedną z sof. Ledwo zdążyła unieść się na łokciach, gdy do jej uszu dobiegł wrzask:

– Wszystkiego najlepszego, ogrzyco!

Nie widziała skąd wyskoczył Malvin – spod sofy, zza fotela czy z wiszącego na suficie kandelabru. Nie miało to znaczenia. Wystarczyło, że chłopak z całym swoim wielkim cielskiem rzucił się na sofę i mocno ją przytulił.

– Cholera, Malv. Moje żebra! – piszczała Robyn, ale jedyne co udało się jej osiągnąć, to mocniejsze objęcie.

Nie mogła oddychać. Od przytulania, ze śmiechu czy przez oba naraz – sama nie wiedziała. Szarpała się, błagając, aby ją zostawił.

– Nie ma łaski dla ogrzyc! – krzyczał Malvin. – Starych, obleśnych ogrzyc! Paskudnych, obrzydliwych i...

– Jak zaraz nie przestaniesz, to przysięgam, że nie dam ci więcej odpisać transmutacji.

– ...Najwspanialszych i najmądrzejszych przyjaciółek na ziemi! – zakończył Malvin i się od niej odsunął. – Nie szczerz się tak. Właśnie dlatego cię puściłem, bo nie jesteś mądrzejsza od mojej szczoteczki do zębów, ogrzyco.

Robyn przewróciła oczami.

– Kretyn. Od kiedy ty w ogóle wiesz co to szczoteczka?

Szczęśliwie dla solenizantki, nim Malvin zdążył cokolwiek powiedzieć lub sięgnąć po nią swoją wielką łapą, między przyjaciół wepchał się Arsen.

– Wszystkiego najlepszego!

Z życzeniami nadeszła ostatnia rzecz, jakiej dziewczyna mogłaby się kiedykolwiek spodziewać z jego strony – objęcie. Skołowana nie zdążyła odwzajemnić uścisku, nim chłopak się odsunął. Mrugała jeszcze niepewna, czy powinna dowierzać zmysłom, gdy w jej rękach wylądowała paczuszka.

– Zostawiłaś ją na sofie – wyjaśnił Arsen. – To prezent ode mnie i Malvina.

Przyjrzała się uważniej pudełeczku. Wielkością przypominało kafla, zresztą kolor też był podobny. Czerwonobrunatny papier obejmował cały prezent, wzbogacony jedynie złotą wstążką. Można byłoby uznać opakowanie za idealny przykład gryfońskiej estetyki, gdyby nie staranność z jaką zostało zrobione.

Paznokcie odnalazły papier i zaczęły pełną ekscytacji próbę jego zdarcia. Ten jednak zdawał się odporny na jej zabiegi. Nawet go nie zgniotła.

– Hej! Co to ma znaczyć?! – zapytała, mierząc ich oskarżycielskim wzrokiem. Malvin z trudem hamował śmiech, Arsen ograniczył się do uśmieszku i złośliwego błysku w oczach. – Co jest z tym papierem nie tak?!

– Co masz na myśli? Papier jak papier – odparł Arsen z najbardziej niewinną miną, jaką zdołał przybrać. Oczywiście, nie było w niej nic z niewinności. – Po prostu otwórz swój prezent.

– Właśnie, Robyn. Jesteś dorosła, chyba dasz radę sama zedrzeć papier, nie?

Robyn zacisnęła wargi i z całej siły wbiła paznokcie w paczkę. Pod cienką warstwą papieru wyczuwała fakturę tektury, ale za nic w świecie nie mogła go naruszyć. Równie dobrze mogłaby próbować przebić się przez stal. Nawet ból towarzyszący tym agresywnym staraniom był podobny.

Podirytowana brakiem efektów, wyciągnęła z kieszeni różdżkę i wycelowała nią w paczuszkę. Zerknęła na przyjaciół, którzy zaprzestali już udawania, że cała sytuacja ich nie bawi.

– Skoro nie potrafisz poradzić sobie w inny sposób, to dawaj.

Alohomora! – Nic. – Diffindo! – Dalej nic. – Defodio! – Śmiech chłopaków nabrał na sile. – Lacarnum Inflamari! – Ani jednego płomienia. Robyn zaczynała mieć wrażenie, że ten papier był niezniszczalny. Nie powstrzymało jej to jednak przed użyciem innych zaklęć. Szybko okazało się to równie bezcelowe, jak używanie paznokci. W końcu westchnęła i spytała zrezygnowana: – Co muszę zrobić, żeby to otworzyć?

– Zaczekać – Arsen wyszczerzył zęby. – Uznajmy, że to taka próba cierpliwości.

Robyn jęknęła przeciągle.

– Możecie mi chociaż powiedzieć jak długo?

Chłopcy wymienili spojrzenia i zgodnie potrząsnęli głowami. Malvin dodatkowo potarł dłonie ze złowieszczym uśmiechem.

– Nienawidzę was. Nienawidzę was z całego serca i z całej duszy mojej. Przy was Snape to pufek pigmejski, Filch bohater narodowy, a Umbridge to mogłaby zostać moją żoną.

– To lepiej szykuj pierścionek zaręczynowy – parsknął Malvin, wyraźnie z siebie zadowolony – bo jak dowiesz się, co jest w środku nie pozostanie ci nic innego, poza szykowaniem wesela.

– Chyba przyszłam nie w porę...

Nagle usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się i zmierzyła wzrokiem niską sylwetkę z burzą brązowych loków i rozbieganym spojrzeniem.

– Oczywiście, że w porę – Robyn potrząsnęła głową. – Co jest, młoda? Jeżeli chcesz, żeby pomóc ci znaleźć klątwę na Vane, nie musisz nawet prosić. Jestem do twojej dyspozycji.

Alda zerknęła za siebie, jednak nie dostrzegłszy nigdzie Romildy, uśmiechnęła się delikatnie.

– Nie, dzięki. Może innym razem. Na razie chciałabym życzyć ci wszystkiego najlepszego.

Zza pleców wyciągnęła paczkę. Śliczne fioletowe opakowanie wzbudziło niepokój Robyn. Jednak uświadomiwszy sobie, że Alda była Aldą, wzięła prezent do ręki.

– Rany, dziękuję.

Rozdarła bez większego trudu papier i spojrzała na zestaw do konserwacji mioteł.

– Na brodę Merlina, Alda, skąd wiedziałaś, że mój właśnie się kończy?! – zawołała, rzucając się na szyję kuzynki. – Fusy ci powiedziały czy...?

– Gołębie jej wykrakały.

– Gołębie nie kraczą – zauważył Arsen, co Malvin zbył ostrym „cicho".

– Nie, nie tym razem – zaśmiała się nastolatka. – Wujek powiedział, że zapomniałaś kupić, więc z rodzicami dodaliśmy go do prezentu.

Dopiero teraz Robyn spostrzegła, że dno pudełeczka nie kończyło się na zestawie, a pod spodem był wielki zestaw słodyczy. Jej oczy rozbłysły.

– Kocham cię. Przekaż cioci i wujkowi, że ich też kocham. Wielbię całym swoim sercem!

– Jak niewiele wystarczy niektórym do szczęścia... – mruknął Arsen z pobłażliwym uśmiechem. McLaggen jednak w żaden sposób nie podjął gry, bo sam łakomym spojrzeniem zerkał na stos słodkości.

– Nie ma za co. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i mnóstwo siły – Alda odwzajemniła kolejny uścisk. – Będę już iść do Wielkiej Sali, jestem umówiona z dziewczynami, ale... – Wzrokiem odnalazła spojrzenia Arsena i Malvina. – Bądźcie ostrożni dzisiaj. A w razie problemów... – Zmrużyła oczy, jakby próbowała sobie coś usilnie przypomnieć. Przyjaciele wymienili równie skołowane spojrzenia. – Dissendium. Do zobaczenia.

– Sympatyczna z niej wariatka – stwierdził Malvin, kiedy Alda zniknęła za obrazem Grubej Damy. – Myślicie, że znowu miała pogawędkę z kawą i herbatą?

– Możliwe – Robyn wzruszyła ramionami, po czym nagle się ożywiła. – Zwróciła się do was, czyli... To, co powiedziała jest jakoś powiązane z prezentem od was? To przeciwzaklęcie na ten cholerny papier?

– Nie, tak właściwie to...

Nim Arsen zdążył skończyć zdanie, w dłoni dziewczyny ponownie znalazła się różdżka. Zaczęła machać nią na wszystkie strony, wykrzykując raz po raz wspomniane przez kuzynkę zaklęcie. Papier był jednak nieczuły i na te wysiłki.

– ...nie wiem o co jej chodziło.

– Znając Aldę jeszcze dzisiaj się dowiemy – odparła lekkim tonem Robyn. 

Widocznie nie przejmowała się ostrzeżeniem kuzynki. Można byłoby zrzucić tę beztroskę na karb podekscytowania, ale w rzeczywistości nigdy nie brała tego w pełni poważnie.

Chociaż wszystkie niejasne słowa i ostrzeżenia Aldy się sprawdzały. 

Zawsze.


***


Tak, wiem, że dawno nie było rozdziału. 
Tak wiem, że powinnam wstawiać je częściej.

Ale, ale! ZPW nie jest moją jedyną książką osadzonym w uniwersum Harry'ego Pottera, a jedynie częścią połączonego uniwersum w ramach kanonu. 

I tak się składa, że poza pięknym Puchonem i jego wybranki z ukulele w rękach (czyt. "Nut szczęścia"), pojawiło się niedawno kolejne opowiadanie... Tym razem poświęcone Charliemu Weasleyowi - "Na smoka urok". Prawdopodobnie już jutro pojawi się drugi rozdział, więc... Serdecznie zapraszam! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro