Rozdział VII
Mój tryb pracy to wybuchy energii, a diabeł w postaci ItsmeJuniper jest zbyt przekonujący.
Przygotujcie się na spam, a po wszystkim kolejne x miesięcy przerwy.
Dziękuję za uwagę i miłego czytańska
George rzucił się na łóżko z głośnym westchnięciem. Obute stopy zwisały ku kamiennej podłodze w żałosnym akcie. Rude włosy opadały na jego czoło w kilku kosmykach. Puste spojrzenie wbił w szkarłatny baldachim swojego łóżka.
W dormitorium – tak jak przypuszczał – nie było nikogo oprócz niego i Kennetha, który nawet nie uniósł wzroku znad swojej kolejnej mugolskiej książki. Rozrzucone ubrania przy łóżku Lee były najlepszym dowodem, że chłopak brał kąpiel. Freda nie było.
Czyli równie dobrze mógłby być tutaj sam.
A samotność bolała prawie tak mocno jak umiejętnie rzucony Cruciatus.
To nie tak, że miał coś przeciwko związkowi Freda i Angeliny. Cieszył się szczęściem bliźniaka. Angelina była wspaniałą przyjaciółką, a między tą dwójką iskrzyło już od czwartego roku. W końcu, po wielu miesiącach podrywania, droczenia się i bardziej lub mniej cichego dopingowania ze strony George'a para skończyła razem.
Pierwsze miesiące ich związku przypadły na czas wakacji, kiedy Angeliny nie było w Wielkiej Brytanii. Nic więc dziwnego, że teraz, na początku roku szkolnego, chcieli spędzać ze sobą tyle czasu razem.
Jednak nikt nie mógł winić George'a, że ciężko było odnaleźć mu się w tej nowej sytuacji. Przecież z Fredem byli nierozłączni. Niemożliwym było wypowiedzenie imienia jednego z nich bez dodania od razu drugiego. Byli braćmi, bliźniakami, najlepszymi przyjaciółmi. Bez obecności Freda tuż obok, George czuł w sercu pustkę.
Poza tym nie była to jedyna rzecz, która budziła lekkie ukłucia bólu w jego klatce piersiowej.
Westchnął.
– Mógłbyś przestać udawać McGonnagal czytającą moje wypracowanie?
George podniósł się na łokciach i spojrzał na Lee Jordana. Nie zauważył, kiedy ten wszedł do pokoju. Musiał to zrobić już jakiś czas temu; bałagan zgromadzony wokół kufra i kolan chłopaka był dwukrotnie większy niż gdy George widział go ostatnim razem.
– Oboje wiemy, że jedyne westchnięcia jakie wówczas z siebie wydobywa to zachwytu.
– Ta, jasne. A Slytherin to najlepszy dom na świecie – mruknął Lee, nie przerywając grzebania w swoim kufrze. – Istny ośrodek wypoczynkowy dla mugolaków.
George uśmiechnął się krzywo i usiadł na łóżku. Wciąż obserwując Jordana, sięgnął w stronę szafki nocnej. Po omacku próbował złapać niewielką buteleczkę Ognistej. Zamiast tego między palcami poczuł zimny metal świecznika. Westchnął jeszcze raz, obrócił się i sięgnął po alkohol.
Tymczasem Lee podniósł dłoń z plecioną bransoletką w geście zwycięstwa. Powstały bałagan wrzucił byle jak do kufra, a to co się nie zmieściło wsunął niedbale pod łóżko.
– No, skoro skończyłem sprzątać, to możesz położyć główkę na mej piersi i opowiedzieć, co cię tak gnębi – powiedział i usiadł obok George'a. Chłopak z uniesionymi brwiami spojrzał na przyjaciela, klepiącego się zachęcająco w okolicach obojczyka.
– Brzmi cholernie kusząco, ale chyba wyjątkowo nie skorzystam.
– Nie wiesz, co tracisz – Lee wzruszył ramionami i wyciągnął Ognistą spomiędzy palców Weasleya. Wziął łyka, skrzywił się nieznacznie, po czym oddał ją przyjacielowi. – Skoro uprzejmości mamy za sobą, gadaj.
George nabrał powietrza w płuca.
– I bez wzdychania, do cholery!
– Moglibyście się zamknąć? Próbuję czytać – wtrącił nagle Kenneth. Mugolską książkę odłożył na bok, a zirytowane spojrzenie wbijał we współlokatorów. – To też mój pokój.
– Mógłbyś się nie wtrącać? Próbujemy rozmawiać. To też nasz pokój – odparował George. – A jak ci się nie podoba, to czytaj gdzieś indziej.
Kenneth prychnął na znak niezadowolenia, ale nie ruszył się z miejsca. Lee i George wymienili spojrzenia. Towler był nudny jak Binns, sztywny jak Percy i wkurzający jak Malfoy. Szczęśliwie pochłonęła go na powrót lektura, więc przyjaciele mogli wrócić do rozmowy, która nie zdążyła się nawet zacząć.
– Odpowiedziała mi – powiedział prosto z mostu George.
Lee spojrzał na niego zaskoczony.
– Żartujesz?
Weasley pokręcił głową i na potwierdzenie swoich słów wyciągnął z kieszeni drewniane pudełeczko. Górna ścianka zawierała owalne oszklenie, ukazujące środek wypełniony dymem. George uderzył delikatnie paznokciem w szybkę, a dotychczas białe wstęgi przybrały czerwoną barwę. Wirowały i robiły piruety wokół brutalnie czarnego napisu „nie".
Przyrząd ten był kolejnym z prototypów stworzonych przez Freda i George. Miał on imitować sposoby na porozumiewanie się ze zmarłymi, tak popularne wśród mugoli. Jednak zamiast tablicy czy wahadełka, swoje działanie opierał na znajdującym się w środku dymu i wymalowanymi magiczną farbą słowami „tak" i „nie". Sposób ten nie miał jednak zbyt wiele z mediumizmem czy spirytyzmem – istniało drugie pudełeczko roboczo nazywane przez bliźniaków zarządcą. Pozwalało ono na wybranie odpowiedzi, która miała wyświetlić się na połączonym z nim wyświetlaczu. Takim jak trzymał w dłoniach George.
– Miałem na myśli... Serio jej to dałeś?
– Nie, żartuję tylko. Tak naprawdę zarządcę trzymam pod poduszką – Weasley ostentacyjnie uderzył w poduszkę. – Oczywiście, że jej to dałem. Za kogo mnie masz? Skoro mówiłem, że to zrobię, to to zrobiłem.
Kenneth westchnął głośno. Kiedy nikt na niego nie spojrzał, westchnął drugi raz, jeszcze bardziej wymownie. Następnie wstał ze swoją ukochaną książką i wyszedł, prawie zapomniawszy o donośnym trzaśnięciu drzwiami oraz zakomunikowaniu współlokatorom, że nie da się z nimi żyć.
Lee wyciągnął oba środkowe palce w stronę drzwi.
George pociągnął łyka Ognistej i podał butelkę Jordanowi. Przez kilka chwil trwali tak, pijąc i patrząc w ciszy na wirujące czerwone smużki.
Ciszę przerwał Weasley.
– Po śniadaniu zapytałem, czy chciałaby się spotkać jutro na Błoniach.
– Słabo. Myślałem, że wylecisz od razu ze związkiem – wtrącił Lee z rozbawieniem, czym zasłużył na sobie ponure spojrzenie i opuszczenie kolejki.
– Powiedziała, że się zastanowi. No więc dałem jej zarządcę i poprosiłem, aby wybrała odpowiedź, kiedy podejmie decyzję – kontynuował George. – Z kolacji się zerwaliśmy, żeby sprawdzić dzieciaki. Nim zdążyliśmy się rozkręcić Hermiona kazała nam spadać pod groźbą napisania do mamy, więc wróciłem do pokoju, a Fred na spotkanie z Angeliną. Wyświetlacz zostawiłem w Pokoju Wspólnym. Kiedy po niego wróciłem był już czerwony...
Jordan poklepał przyjaciela po plecach.
– Przykro mi, stary.
– Może się zepsuł – stwierdził George z cieniem nadziei w głosie. – Może ktoś się do niego dobrał i...
– Jesteś żałosny. Nawet jej nie znasz.
– A ty ją znasz? – zaperzył się Weasley, odebrawszy jego słowa za atak.
Lee uderzył otwartą dłonią w czoło.
– Nie. Ale mógłbyś mi wytłumaczyć, w jaki sposób wpływa to na twoje szanse poderwania jej, bo chyba nie łapię – Chłopak tylko zacisnął usta w odpowiedzi. Szybko jednak je otworzył, aby pociągnąć kolejnego łyka whisky. – Daj sobie spokój. Ona nie jest ciebie warta. To Ślizgonka.
– No i co z tego? – odburknął. – Może kręci mnie zakazana miłość, co?
– Zakazana miłość od pierwszego wejrzenia z piękną nieznaną księżniczką?
George udał, że nie usłyszał drwiny jaśniejącej w jego głosie.
– Tak. Dokładnie.
Jordan potarł czoło i zacisnął palce na swoich czarnych puklach.
– Nieszczęsny rycerzu, coś nie wróżę ci szczęśliwego zakończenia. Przynajmniej z tą księżniczką.
Wtem okno wyświetlacza zalśniło. Czerwone smugi przyspieszyły swój ruch, z każdą chwilą tracąc barwę. Szkarłat ustąpił na rzecz bieli, którą zastąpił głęboki odcień zieleni. Dym rozstąpił się, ukazując wymalowany na dnie napis.
„Tak".
– Widać, że zawsze byłeś słaby z wróżbiarstwa – powiedział z satysfakcją George.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro