Rozdział I
Natarczywe stukanie w szybę okna tworzyło melodię w takt której Robyn skakała po pokoju. Zmuszona unikać porozrzucanych po podłodze ubrań, książek i przypadkowych rzeczy, które sama nie wiedziała jak się tam znalazły, przeskakiwała z lewego na prawy koniec pomieszczenia, by po chwili wrócić na swoje początkowe miejsce. Z każdym jej skokiem położony na środku pomieszczenia kufer był uzupełniany o wygniecione ciuchy, podręczniki i przybory szkolne, które wpadły w ręce dziewczyny.
Stukot nasilał się. Sfrustrowana spojrzała w stronę szarego puchacza, który wytrwale stał za szybą i próbował zwrócić na siebie uwagę.
- Mówiłam ci, żebyś zaczekał! - warknęła w stronę sowy, która odpowiedziała jej jedynie jeszcze bardziej gorliwym uderzaniem dziobem o szybę.
Robyn przeklęła siarczyście i wykonała kolejny skok - tym razem w stronę puchacza. Otworzyła okno, wpuszczając ptaka do środka. Ten od razu wfrunął do środka i zatrzymał się na lśniących prętach klatki Serafiny. Oburzona sówka zahuczała głośno niezadowolona widokiem większego kolegi.
- No, czego chcesz? - Doskoczyła do puchacza, który od razu wyciągnął w jej stronę łapkę z przywiązanym do niej pergaminem. Wprawnymi ruchami dłoni odwiązała go i schowała do kieszeni. Puchacz tymczasem dziobnął ją boleśnie w rękę i odfrunął, pohukując z irytacją. Serafina nastroszyła pióra i uderzyła ciałem w klatkę, jakby chcąc bronić swojej pani. Robyn spojrzała na nią, mrużąc oczy i uśmiechnęła się. Palcem pogładziła głowę sówki. Jej głos złagodniał. - Ja też go nie znoszę. Straszny z niego buc, co?
Sowa odpowiedziała cichym huknięciem. Nadal wyglądała na niezadowoloną, ale Robyn nie miała czasu jej dalej uspokajać. Dmący od rana wiatr uderzył w okno, otwierając je gwałtownie. Te potrąciło stojącego na parapecie wielkiego kaktusa. Robyn rzuciła się w tamtym kierunku, ale było już za późno; kwiat spadł na niewielki fragment czystej podłogi wraz z głośnym brzękiem tłuczonej porcelany. To - oraz głośne przekleństwo dziewczyny - sprowadziło do pokoju jej matkę.
- Co się sta... - urwała w chwili, gdy zobaczyła panujący w pokoju bałagan i stojącą nad rozbitą donicą córkę. Robyn wyraźnie widziała, jak jej zazwyczaj jasne włosy nabierają czerwonej barwy, a szare oczy ciemnieją. - Co to ma znaczyć?! - wrzasnęła. - Takiego burdelu świat jeszcze nie widział! Robyn!
- Tak, mamuś? - zapytała z miną niewiniątka. Stopą próbowała zakryć papierki po czekoladowych żabach. Liczyła, że chociaż ich mama nie dostrzegła.
- Nie mamusiuj mi tu - warknęła kobieta. - Mówiłaś, że jesteś już spakowana! I co ma znaczyć ten bałagan? Co się stało z kaktusem?!
- No przecież jestem - mruknęła, wskazując na otwarty kufer, z którego zwisał czerwono-złoty szalik. Obok niego leżał podręcznik do transmutacji.
Jej matka zaśmiała się sucho.
- To nie pora na żarty, Robyn - warknęła i jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem pomieszczenie. Otwierała już usta, żeby wygłosić jedno ze swoich słynnych kazań, jednak przerwało jej wejście mężczyzny:
- Co wy tu robicie? Musimy zaraz wyjść, bo inaczej nawet świstoklik nam nie pomoże.
- Sam zobacz, co robimy! - syknęła Odin, obracając głowę w stronę męża. Jej włosy zafalowały przy tym, przywodząc na myśl jęzory ognia. - Sam zobacz, co zrobiła twoja córka i to w dzień wyjazdu do Hogwartu!
Zobaczył. W ułamku sekundy zmierzył wzrokiem porozrzucane ubrania, książki i akcesoria do dbania o miotłę (samej miotły nie znalazł), pohukującą nerwowo białą sówkę i zaciskającą pięści córkę, której włosy i oczy przybierały z każdą chwilą barwy podobne do tych jej matki. Westchnął głośno i wyciągnął różdżkę z kieszeni. Wystarczyło kilka ruchów, by posprzątać cały bałagan, przywrócić dawną formę donicy i spakować wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do kufra, który zatrzasnął się głośno.
- Raine, nie możesz! Ona się przez ciebie nigdy nie nauczy! - fuknęła kobieta, zirytowana reakcją jej męża oraz triumfującym uśmieszkiem na twarzy Robyn.
- Jeżeli się nie pospieszymy, to dziewczyna nie nauczy się niczego. Musimy wychodzić. Natychmiast!
Odin prychnęła i wyminęła męża. Jej włosy momentalnie urosły i uderzyły mężczyznę w twarz. Raine uśmiechnął się rozbawiony, zerkając za żoną. W tym czasie Robyn włożyła głowę pod łóżko i grzebała w poszukiwaniu swojej miotły. Jej ojciec odchrząknął znacząco, w chwili, gdy wyłoniła się z zaciśniętymi palcami na rączce.
- Nie powinnaś tak denerwować matki, Robyn - rzekł z lekka zrezygnowany. Dziewczyna już zaczynała się tłumaczyć, ale on uciął wszystko ruchem dłoni. - Daj spokój i następnym razem postaraj się spakować przynajmniej dzień wcześniej. Wiem, że nie jesteś zbyt dobra w zaklęciach porządkujących, więc jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to po prostu mnie zawołaj. Pomogę ci - zapewnił, machając od niechcenia różdżką i puszczając jej oczko. Skierował się do drzwi. - A teraz ubierz się i wychodzimy. Nie żartowałem z tym świstoklikiem.
- Jasne. Dzięki, tato.
Wymienili uśmiechy i mężczyzna wyszedł. Miała szczęście, że chociaż ojciec rozumiał, że już za pięć dni - jako dorosła czarownica - będzie mogła robić te wszystkie do cna prozaiczne rzeczy z pomocą magii. Robyn podejrzewała, że czarodziej w jej wieku przeżywał podobne spory ze swoimi rodzicami, jednak nigdy nie uzyskała na tę teorię żadnego potwierdzenia. Poza unikaniem tematu przez tatę, co według niej samo w sobie świadczyło, że coś było na rzeczy.
Dziewczyna zarzuciła na ramiona czarną szatę, złapała klatkę, kufer i spakowaną w etui miotłę. Serafina pohukiwała niezadowolona wstrząsami towarzyszącymi schodzeniu z tym wszystkim na parter domu. A tak właściwie zbieganiu, na wskutek którego miotła wypadła spod pachy Robyn i potoczyła po schodach. Robyn stłumiła okrzyk i czym prędzej - ale tym razem znacznie uważniej - zeszła na dół i zaniosła wszystkie potrzebne rzeczy przed dom, gdzie czekali już rodzice.
Odin, ubrana w gustowną błękitną szatę zmierzyła córkę spojrzeniem, ale nie odezwała się. Jej włosy nadal były rudawe, zdradzając trzymaną na wodzy irytację. Robyn udała, że jej nie zauważyła i dziarskim tonem zwróciła się do ojca, który już sięgnął dłonią po kufer, aby wspomóc córkę.
- To czym ten świstoklik jest w tym roku?
Czarodziej mruknął coś pod nosem, udając, że zapomniał. Robił tak za każdym razem, kiedy mieli podróżować z pomocą świstoklików. Robyn już od kilku lat była świadoma, że mężczyzna tylko żartuje, ale nigdy nie powiedziała na ten temat żadnego słowa. To był ich rytuał; on udawał, że nie wie, ona, że jest tym przerażona.
- To chyba... Tak, wydaje mi się, że to było to... - mruczał, a Robyn powstrzymywała śmiech, dopytując co miał na myśli. - Szklana butelka po piwie - odparł w końcu, kiedy zbliżyli się do starych ruin.
Miejsce to było często okupowane przez śmierdzących alkoholem mugoli, co budziło oburzenie mieszkających w okolicy rodziców młodych czarodziei. Jeden z nich, pan Raywood, obiecał już rok temu porozmawiać z ministerstwem na temat umieszczenia świstoklika w innym miejscu, jednak widocznie nie zdziałał zbyt wiele. Teraz był już na miejscu i żuł swój polik, wpatrzony w jedną z wkopanych w ziemię butelek. Jego najmłodsze dzieciaki biegały w kółko wokół świstoklika, a piętnastoletni syn siedział na murku. Na widok Robyn pomachał jej. Dziewczyna dobiegła do kolegi i zaczęła z nim ożywioną rozmowę o minionych wakacjach. Ona i Oswald, jako najbardziej zbliżeni wiekiem czarodzieje w tym regionie, dogadywali się zdecydowanie najlepiej. Często spotykali się latem, jednak w tym roku nie było to możliwe ze względu na wycieczkę Raywoodów do Grecji. Teraz Robyn wypytywała kolegę o wszystkie wrażenia, a tymczasem jej rodzice przeprowadzali uprzejmą pogawędkę z pozostałymi czarodziejami. Oprócz rodzin Robyn i Oswalda byli tu jeszcze Passelowie i Goldhornowie.
Akurat kiedy Oswald opowiadał o swoim spotkaniu z dzikimi hipokampusami, pani Goldhorn oświadczyła, że zostały dwie minuty. Wszyscy zebrani czym prędzej rzucili się w stronę świstoklika, starając się go dotknąć przynajmniej jednym palcem. Butelka chwilę później zawirowała, niosąc czarodziejów i ich bagaże wprost na peron 9 i ¾.
Robyn, pomimo wielokrotnego używania świstoklika, jak zwykle wylądowała na ziemi. Obok niej leżała przewrócona klatka z otwartymi drzwiczkami. Serafina latała nad głową Robyn, zachęcając ją do wstania. Raine podał dłoń córce, podciągając ją do góry. Odin stała kawałek dalej i celowała różdżką w przybrudzony ziemią róg szaty.
Robyn wyszczerzyła zęby, zagoniła sówkę do klatki, zebrała wszystkie rzeczy i zaczęła rozglądać się po tłoczącym się tłumie czarodziejów. Właśnie wypatrzyła Weasleyów i, jak zwykle, towarzyszącym im Harry'ego i Hermionę, kiedy poczuła, że coś dotyka jej głowy. Czym prędzej wyrwała się spod grzebienia, który na jej nieszczęście został przyczepiony do włosów.
- Robyn, czekaj, wyglądasz jak jakieś czupiradło - burknęła jej mama, próbując złapać wiszący na głowie dziewczyny grzebień. - Daj mi skończyć.
- Daj mi spokój, mamo - jęknęła, uciekając przed dłońmi matki. Nienawidziła, kiedy traktowała ją jak dziecko bądź lalę, strojąc i czesząc wedle swojego uznania. Całkiem niezgodnego z uznaniem samej Robyn.
Ścigałyby się zapewne do ostatniej chwili, gdyby nie nadejście Malvina McLaggena - najlepszego przyjaciela Robyn. Malvin już wcześniej wypatrzył dziewczynę i z rozbawieniem obserwował jak jej matka wyczarowuje grzebień, a następnie czai się na sterczące na wszystkie strony loki córki. Kiedy Robyn zaczęła biegać z grzebieniem podskakującym w jej gęstych włosach, parsknął głośnym śmiechem, wywołując ostentacyjnie lekceważące prychnięcie bliźniaka. To oraz ostrzeżenie, żeby nie zapomniał wejść do pociągu były ostatnimi co usłyszał od Cormaca, bowiem chłopak puścił się biegiem w stronę przyjaciółki, która zatrzymała się w chwili, gdy tylko go dostrzegła.
- Malvin, jak dobrze cię widzieć! - zawołała, dając nura za jego plecy. Malvin do złudzenia przypominał swojego brata, a budowa ciała nie była od tego wyjątkiem - podobnie jak Cormac był wysoki i miał szerokie barki, za którymi teraz chowała się Robyn.
- W życiu nie słyszałem większego entuzjazmu w twoim głosie na mój widok - parsknął, osłaniając ją przed matką, która przywitawszy się uprzejmie z chłopcem, poprawiała wyswobodzone spod wymyślnego koka kosmyki. Cały czas jednak zerkała w stronę schowanej za nim córki, jakby planując kolejny atak.
- O czym ty gadasz? Zawsze jestem przeszczęśliwa, kiedy ci widzę. A już zwłaszcza, kiedy możesz mi posłużyć za tarczę - burknęła dziewczyna, spoglądając zza jego ramienia. - Wtedy moje szczęście sięga zenitu.
- Robyn, może oddałabyś grzebień mamie? - zaproponował nagle Raine. Dotychczas stał obok w milczeniu, ukrywając za idealnie zadbanymi wąsami uśmiech.
Robyn, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ten nadal znajduje się w jej włosach, złapała go i zaczęła odplątywać włosy. Nie zależało jej jednak na dokładności tej pracy; obawiała się, że mama zaraz do niej doskoczy i będzie gotowa kontynuować czesanie. Skutkiem tego wyrwała kilka włosów, krzywiąc się nieznacznie. Nie zdejmując ich spomiędzy zębów, rzuciła go w stronę matki, doskoczyła do kufra i zaczęła ciągnąć go w stronę pociągu.
Malvin pokręcił głową z niedowierzaniem i zdecydował się pomóc jej z bagażem, na co ta z chęcią przystała. Robyn wróciła do rodziców, złapała miotłę i klatkę z Serafiną oraz pocałowała przelotnie w policzek dwójkę rodziców.
- Kocham was! Widzimy się na święta! - krzyknęła jeszcze, nim zniknęła w tłumie gromadzącym się przy najbliższych drzwiach do wagonu. Serafina pohukiwała w swojej klatce i latała po niej rozemocjonowana. Ona też zdawała się żegnać z rodzicami swojej pani.
***
A więc wystartowałam!
Jak będziecie mogli się jeszcze przekonać, fanfic ten dzieli niektóre postacie z "Cukrową panią". Tak, historie są do pewnego stopnia połączone, jednak - co także można zauważyć - dzieli je wieeeele lat różnicy. A mówiąc wiele, mam na myśli niemal 17. Początkowo to ta historia miała pojawić się jako pierwsza, ale perypetie Maisie tak skradły moją wenę, że Robyn odeszła w odstawkę. Ale przybyła!
Następny rozdział będzie, mam nadzieję, nieco ciekawszy :D Postaram się też wstawić go nieco szybciej :3
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro