Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII

Aria miała wiele na głowie. Mnóstwo nauki, ciągłe rozwijanie się we własnym zakresie i wymagający wiele uwagi przyjaciele – to wszystko zajmowało jej całe dnie.

Niewątpliwie te typowe dla niej słowa tłumaczenia nie były aż takie dalekie od prawdy, jednak tak wyglądały dni każdego ucznia Hogwartu. Szkoła magii i czarodziejstwa obfitowała każdego dnia w tyle wydarzeń, że nie sposób było się nudzić. Aria więc nie była pod tym względem tak bardzo odmienna od przeciętnego ucznia, który przykładał się nieco bardziej do nauki.

Jednak gdy ktoś spoza jej najbliższego grona pytał, szybko okazywało się, że czas był walutą, której miała mniej niż ktokolwiek inny.

Wszystkie te kwestie niewątpliwie wzbudziłyby pewne niewielkie podejrzenia u bystrzejszych osobników, jednak anielska twarzyczka i wrodzony urok osobisty z łatwością przykrywały te nieścisłości. Aria zaś nigdy na ten fakt nie zamierzała narzekać, bowiem jeżeli było coś co sprawiało jej radość nadrzędną było to poczucie władzy absolutnej nad niewinnymi i zauroczonymi chłopcami. Bez żadnych większych nadziei czy zobowiązań. Sama adoracja i korzyści.

Co zaś tyczy się spotkania, na swoje usprawiedliwienie miała, że na prośbę George'a o spotkanie odpowiedziała całkiem wymijająco. Porywczy Gryfon uznał to jednak za pewnik. Kiedy uświadomiła sobie jaki pełen nadziei i radosny temperament cechował chłopaka, grymas wstrząsnął jej piękną twarzą. Myśli od razu znalazły odpowiedni tor, mrożąc krew w żyłach. Była niemal pewna, że czarodziej czekał na nią w umówionym miejscu. A to mogło zepsuć wszystko.

Z charakterystyczną dla niej zwinnością uniknęła wścibskich spojrzeń. Rysowany przed Weasleyem obraz przeciwnych znajomości Ślizgonów nie był do końca zgodny z prawdą; przyjaciółki Arii były nieco aż zbyt jej przychylne. Z pomocą ich i swoich własnych zdolności nawet wyminięcie chłopców nie należało do najtrudniejszych. To była wręcz igraszka.

Problem stanowił Weasley. Zegar nieubłaganie przypominał, że zbliżały się trzy godziny spóźnienia, kiedy pędziła w stronę jeziora. Była niemal pewna, że gdy w końcu tam dotrze – będzie po wszystkim. Z rozpaczą myślała, jak jej własna głupota i pewność prowadziły ją teraz do tak spektakularnej porażki.

Los jednak niezaprzeczalnie był po stronie Arii Pucey.

George bowiem nie dość, że wciąż znajdował się nad jeziorem, to jeszcze w towarzystwie Robyn Rosenbluth. Druga z tych ewentualności początkowo zdała się Arii zbrodnią, lecz gdy jej chciwych uszu dobiegły słowa wzburzonej dziewczyny...

– Te wszystkie głupie listy, wiersze, wyznania...!

Zagryzła wargę. Gorączkowe myśli przelatywały przez jej głowę. Nie miała pojęcia, o czym ta dziewczyna mówiła, lecz nie miało to znaczenia. Merlin ponownie okazał się łaskawy.

– Wyznania? Miłosne wyznania? – przemówiła Aria. Jej słaby głos od razu przykuł uwagę dwójki Gryfonów. Zahamowała uśmiech, widząc jak milion emocji ze wstydem na czele przebiega przez twarz Robyn. Głupia, naiwna dziewczyna. – A więc to tak... Liczyłam... Byłam pewna, że nie byłbyś zdolny do takiego igrania z uczuciami. Teraz widzę, że Gryfon zawsze pozostanie Gryfonem. Zwłaszcza wobec Ślizgonki.

– Aria, to nie tak!

Dziewczyna tylko czekała na te słowa. Zdusiła w sobie pokusę spojrzenia na pełne emocji twarzy Gryfonów i odwróciła się na pięcie. Szybko uciekła z tego miejsca, zadowolona z efektu, jaki musiała wywołać ta scena. Już czuła go w rozpaczliwym krzyku Weasleya, lecz teraz... Niesamowite, w jaki sposób Merlin kształtuje ścieżki czarodziejów.

Ślizgała się po błocie, kaptur spadł z jej głowy, a złote strumienie włosów podskakiwały z każdym ruchem. Z pewnym zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że nie słyszy za sobą kroków Weasleya, ani jego wołania. Czyżby wybrał jednak tę śmieszną Rosenbluth? Nie, to nie mogło być możliwe. Ziarno zwątpienia kazało jej zatrzymać się i zaczekać na Weasleya teraz. Szybko jednak się opanowała. Zdruzgotana dziewczyna nie powinna czekać na tego, kto złamał jej serce. Musiała biec dalej, nawet jeśli oznaczało to podróż aż do lochów i spotkanie z Weasleyem dopiero następnego dnia.

Może nawet wyjdzie lepiej. Dramatyczne rozstanie umacnia pożądanie i uczucia, pomyślała i właśnie wtedy nadszedł długo wyczekiwany krzyk.

– Aria, zaczekaj!

Teraz nie pozostawało jej nic, tylko przyspieszyć. Chociaż na chwilę. Dobrze wiedziała, że Gryfon jako członek drużyny quidditcha był wysportowany, a dłuższe nogi dodatkowo pomagały mu w biegu. Jej ucieczka musiała być skazana na porażkę.

Tak jak się spodziewała, nie minęło wiele czasu, nim ją dogonił i złapał za rękę. Szczęśliwie nie musiała nawet udawać zmęczenia, gdy w końcu się zatrzymali.

– Zostaw mnie w spokoju! Dość usłyszałam! – Wyrwała się z jego uścisku jakby ten ją parzył. – Nie masz wstydu!

– To nie tak jak myślisz!

– Piszesz listy miłosne do Robyn Rosenbluth, a ze mną chodzisz na randki. Jak mam o tym myśleć twoim zdaniem? – wysyczała, a łzy już błyszczały w jej oczach. Wściekłość wybrzmiewała w płaczliwym tonie. – Mało tego! Kiedy przychodzę, widzę ciebie z nią!

Przesadziła. Widziała to w jego spojrzeniu, które nabrało ognia innego rodzaju.

– Spotkaliśmy się przypadkiem. Spóźniłaś się. Czekałem na ciebie blisko dwie godziny, nim przyszła – odparował. Uraza i ból mieszały się w jego głosie. Powstała mieszanka, która teraz odpowiednio podgrzana gryfońską porywczością, była bliska gniewu. – Co miałem zrobić? Kazać jej spieprzać, bo czekam na kogoś, kto i tak może nie przyjść?

Aria spuściła wzrok. Nagły wstyd zarumienił jej rumiane od biegu poliki, kiedy zdała sobie sprawę, jak bardzo jej reakcja była nieadekwatna. Lęk przed utratą jednego z wielbicieli objawiał się drżeniem rąk i zbyt ostrymi słowami, tak niepasującymi do słodkiej dziewczyny, którą była...

– Ale przyszłam...

George zaśmiał się sucho.

– Po jakim czasie? Już dawno mogło mnie nie być.

– Masz rację... Ja... Przepraszam. Poniosło mnie – Niepewnie uniosła wzrok. Serce szaleńczo zabiło w jej piersi, kiedy uświadomiła sobie jak kolejne słowa były bliskie prawdzie. Że były prawdą. – Straciłam panowanie nad sobą. Myśl, że ty i ona... Nie mogłam tego znieść.

– Czy ty... Byłaś zazdrosna?

Zaskoczenie skutecznie ugasiło gniew Gryfona. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma. Multum uczuć, które w nich widniał zmusił dziewczynę do ponownego spuszczenia wzroku.

– Nie. Nie wiem. Może...? – odparła bardzo cicho, na granicy między głosem a szeptem. – Zresztą, jakie to ma znaczenie? Robyn to piękna dziewczyna. No i jest Gryfonką. Na pewno będzie wam razem dobrze.

Odwróciła się, lecz ponownie zatrzymała ją ciepła dłoń Weasleya zaciśnięta wokół jej własnej.

– To mnie nie obchodzi. Dom to nie jest wszystko.

– A listy...?

– Zapomnij o listach.

Szczery uśmiech rozświetlił jej piękną twarz. Oczy wciąż ślicznie błyszczały, jednak łzy powoli się cofały. George jednak nie odpowiedział uśmiechem; czoło miał zmarszczone. Coś wciąż go dręczyło, a Aria nie miała odwagi o to zapytać. Nie chciała psuć tej cienkiej nici porozumienia, które na powrót ich połączyło.

– Jest już późno. Lepiej wracajmy – powiedział nagle.

Ślizgonka skinęła głową na zgodę. Wciąż padał deszcz, a przemoknięta szata wywoływała u niej dreszcze zimna.

Większość drogi przeszli w ciszy. Między nimi wciąż było mnóstwo niedomówień, ale jakoś żadne z nich nie kwapiło się do ich wyjaśnienia. Nieważne było, czy po prostu nie byli gotowi, czy tak było im wygodniej. W istocie czy to nie było tym samym? Najważniejsze, że relacja nie została doszczętnie zniszczona. Nic poza tym się nie liczyło.

– Aria... Mówiłaś poważnie?

Od razu wiedziała, o czym mówił. Pomimo to nie odpowiedziała od razu, zbyt zajęta unikaniem jego wzroku.

– Tak. Przepraszam cię. Nic nas przecież nie łączy... Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał mieć ze mną już nic wspólnego. Z powodu tego spóźnienia i... – Urwała na moment i zerknęła na jego poważną twarz, nim skończyła cicho, bardzo cicho: – Sam wiesz czego.

– Nie. Wręcz przeciwnie – Gryfon potrząsnął głową. – Nic nie mnie nie łączy z Robyn. I nigdy nie będzie.

Aria uśmiechnęła się mimowolnie.

Świat, los czy Merlin – wszyscy byli po jej stronie. Nawet jeśli wszystko wskazywało, że było inaczej, to ostatecznie i tak wychodziło na dobre. Taka była niezmienna prawda i tak musiało pozostać na zawsze.

Aria obiecała sobie, że nigdy już nie pozwoli by jakieś wątpliwości zmąciły jej wiarę.

W końcu, jeżeli ona nie będzie wierzyć we własny urok, to co jej pozostanie?

Nie mogła nigdy utracić tego, tej siły.

Bo to tak jakby straciła samą siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro