Rozdział XII
Godzina oczekiwania na urodzinowe spotkanie z przyjaciółmi minęła Robyn w atmosferze eskplozji i śmiechu. Zdarzało się jej już kilkukrotnie grać w różnych grupach, ale zawsze byli przy niej Malvin i Arsen. Dopiero teraz, wśród grupy, z którą nie łączyły ją tak bliskie relacje, zdała sobie sprawę, do jakiego stopnia ten pierwszy psuł wszystkim zabawę zbyt poważnym podejściem do gry. McLaggen podczas gry w durnia wypuszczał z siebie istną bestię, która skierowana przeciwko ognistemu zaangażowaniu samej Robyn musiało prowadzić do wychów nie tylko na polu kart. Teraz, kiedy zabrakło tak silnej przeciwwagi jaką był Malvin, Robyn czuła się jakby odkrywała tę grę na nowo.
Tak bardzo skupiła się na grze i idącej za nią zabawą, że sama nie zauważyła, kiedy minęła ta godzina. Dopiero obecność Arsena, Malvina i ich dwóch wypchanych po brzegi toreb uświadomiła Robyn, że nadszedł czas.
– Zagramy jeszcze? – zapytała, nim wstała ze swojego miejsca.
– Jutro o tej samej porze – powiedział Jordan. – Nie spóźnij się, Rosenbluth.
– Nie śmiałabym.
– No ja myślę – pogroził jej George. Z wciąż trzymanej w dłoniach różdżki wypadło kilka czerwonych iskier.
– Jak się nie stawisz, dorzucimy ci do śniadania wymiotki – dodał Fred. – Nawet Pomfrey cię nie uratuje.
Robyn zrobiła przerażoną minę, po czym wybuchła śmiechem.
– Do jutra – pomachała ręką i pobiegła w stronę czekających przy wyjściu przyjaciół.
– Nie spieszyło ci się.
Na widok naburmuszonej miny Malvina, Robyn cudem stłumiła śmiech.
– Nie odbiję ci Katie. Nie martw się o to.
– Nie chodzi o Katie – odburknął Malvin.
– Chodzi o Katie – skwitował Arsen. – I eksplodującego durnia.
Malvin skrzyżował ramiona i postanowił ratować się zmianą tematu:
– Wzięłaś słodycze?
Gardło Robyn opuściło głośne „eee", które szybko ustąpiło na rzecz zaklęcia przywołującego. Z dormitorium od razu wypadło pudełeczko, które podarowała jej tego ranka Alda. Szybko przeleciało przez pokój wspólny i wpadło do rąk nastolatki.
– Oczywiście. Jakże mogłabym zapomnieć?
Malvin mruknął coś pod nosem i pospieszył w stronę przejścia w obrazie. Arsen i Robyn zgodnie podążyli za nim. Ledwo jednak przeszli przez dziurę, a z malowidła przemówiła do nich Gruba Dama. Skądś wytrzasnęła różową szlafmycę, którą bawiła się
– Moi drodzy, została tylko godzina do ciszy nocnej. Jeżeli przyjdziecie za późno, nie wpuszczę was.
– Jak nie drzwiami to oknem – mruknęła Robyn.
– Słucham? – zapiszczała Gruba Dama, ale trójka przyjaciół zdążyła już odejść w swoją stronę.
***
– Zamknij oczy – powiedział Malvin, kiedy dotarli na szczyt wieży astronomicznej.
Niezadowolenie zdążyło już z niego wyparować i teraz brzmiał na podekscytowanego. Robyn nie była pewna, czy było to spowodowane tym, co dla niej uszykowali, czy perspektywą jedzenia słodkości.
Robyn posłusznie zamknęła oczy, jednak nie minęła sekunda, gdy zaczęła je nieznacznie unosić. Liczyła, że wypatrzy coś spomiędzy rzęs, jednak ledwo to zrobiła, a dłonie Malvina skutecznie zasłoniły jej widok.
– Mógłbyś sobie darować. Nie podglądałabym – fuknęła Robyn.
– Może wyglądam jak Cormac, ale nie jestem głupi.
– Wmawiaj sobie.
McLaggen jednak nie zabrał dłoni, a Robyn była zmuszona czekać w całkowitych ciemnościach. Próbowała z całej siły za pomocą słuchu domyślić się, co robił w tym czasie Arsen. Nie szło jej jednak najlepiej. Podejrzewała, że czarodziej użył jakiegoś zaklęcia wyciszającego, aby jej to uniemożliwić.
Czasem zapominała, że byli naprawdę sprytni.
Zbyt sprytni, chciałoby się rzec.
A już zwłaszcza Arsen.
W końcu Malvin zabrał swoje wielkie łapy. Przyzwyczajona do ciemności Robyn musiała zmrużyć oczy, kiedy jej wzrok padł na białą kulę światła. Potrzebowała chwili, nim jasność przestała ją przytłaczać i dostrzegła koc z wielkim złotym lwem (niewątpliwie skradziony ukradkiem z pokoju wspólnego), który przykrywał kamienne płyty. Na jego środku leżało pudełko od Aldy. Otaczały je niewielkie talerzyki po brzegi wypełnione czekoladowymi ciasteczkami i kawałkami różnych ciast. Nad całym miejscem przyszłej uczty unosił się prezent, który tak wiele napsuł jej krwi przez cały dzień.
Arsen i Malvin wyszli naprzeciw dziewczynie i ukłoniwszy się wskazali na miejsce jej urodzinowego pikniku.
– Wszystkiego najlepszego!
Robyn bez namysłu dopadła do nich i mocno przytuliła.
– Wspaniałe z was potwory – powiedziała, nie próbując powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Chodź, otworzysz prezent!
Malvin złapał ją za dłoń i z całej siły pociągnął w stronę paczuszki. Kiedy Robyn znalazła się na wyciągnięcie ręki, ta podpłynęła miękko do jej rąk. Złapała ją nieufnie, jakby spodziewając się kolejnej podpuchy. Nie zdążyła jednak zedrzeć papieru, bowiem ten przy kontakcie z jej palcami sam zaczął się otwierać. Gryfonka patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczyma.
– Mówiliśmy, że musisz po prostu zaczekać – powiedział z rozbawieniem Arsen.
Robyn nawet na niego spojrzała. Była zbyt zajęta odginaniem kartonu, żeby móc – w końcu, po tak długim czasie – zajrzeć do środka. Ciekawość mieszała się z ekscytacją, powodując drżenie rąk.
– Koperta? – wyrwało się jej, kiedy zobaczyła biel listu. – Przysięgam, jeżeli to kolejny list miłosny...
Tego dnia dostała niezwykle obszerny i niezwykle okropny wiersz wychwalający wszystkie jej „cnoty niewieście". Wzdrygnęła się na samą myśl.
Groźba jednak szybko zamarła na jej ustach, gdy dostrzegła niebieską pieczęć z różą wiatrów. Z szybko bijącym sercem rozerwała kopertę i spojrzała na list.
Szanowna Pani Rosenbluth,
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Pani przyjęta na kurs żeglarski w Głównej Szkole Żeglarstwa Czarodziejskiego.
Kurs rozpoczyna się 15 lipca 1996 r. Oczekujemy potwierdzenia chęci wzięcia udziału w kursie nie później niż 31 grudnia roku bieżącego.
Z wyrazami szacunku,
Oscar Tremblay,
Dyrektor Szkoły.
Niemal czuła jak zębatki poruszają się w jej głowie, kiedy próbowała zrozumieć sens przeczytanych słów.
Szkoła żeglarstwa była jej marzeniem i zamierzała się zapisać po ukończeniu pełnoletności, kiedy nie będzie potrzebowała zgody rodziców. A konkretnie matki, która była przeciwna takiemu „marnowaniu czasu i pieniędzy na bezsensowne pływanie, skoro istnieją świstokliki". Aż słyszała w głowie jej głos.
To jej przypomniało, że wpisowe było drogie. I nawet jeżeli Malvin był w bardzo dobrej sytuacji finansowej, tak Arsen...
– Kretyni. Skąd wzięliście na to pieniądze?
– Nie panikuj, Rosenbluth – Malvin machnął niedbale ręką. – Twój stary się dołożył. Nie wydaliśmy na ciebie wszystkich oszczędności.
– Ty nie masz żadnych oszczędności, McLaggen.
– No właśnie.
Robyn skrzyżowała ramiona i spojrzała na Arsena. Niech tylko spróbuje ją okłamać...
– Możesz zapytać swojego tatę, jeżeli nam nie wierzysz. Nie przekroczyliśmy planowanego budżetu – zapewnił czarodziej.
Zmrużyła groźnie oczy.
– Merlinie, nie musisz być tak podejrzliwa. Wystarczyłoby „dziękuję". Ewentualnie obietnica składania czci i oddawania w ofierze wszystkich swoich słodyczy.
– Zapomnij.
– Warto było spróbować – Malvin wzruszył ramionami.
Robyn jeszcze raz spojrzała na list. Już latem spełnić się miało jej największe marzenie.
Uniosła wzrok i ogarnęła nim ponownie bordowy koc i stos jedzenia. Przyjaciół, których twarze w słabym świetle zrodzonej z zaklęcia kuli były nienaturalnie blade, ale przy tym jakoś rozpromienione. Szczęśliwe.
Jej twarz musiała wyglądać podobnie.
Do idealnego obrazu brakowało tylko księżyca i gwiazd - niebo pozostało ponure. Krople deszczu upadały na dach zaczarowany w ten sam sposób, co sufit Wielkiej Sali niby skromne bębny. A nawet i ta sceneria miała swój niepowtarzalny urok.
Było wspaniale, idealnie, perfekcyjnie.
Jak w najpiękniejszym śnie.
– Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro