Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

Poranek był ponury. I to nie tylko ze względu na paskudnie deszczową pogodę, a nastroje panujące wśród przyjaciół. Arsen pluł sobie w brodę, że powstrzymał wczorajszego wieczoru Malvina przed pobiegnięciem za Robyn. Dziewczyna po tym jak zniknęła w swoim dormitorium, wyraźnie ich unikała.

A Arsen i Malvin musieli przyznać, że w tym swoich wybuchu złości miała nieco racji. Bo nawet jeśli nie mogli pobiec za nią z powodu bójki i nagłego wykończenia całej cierpliwości nauczycieli, to zawsze mogli powiedzieć coś. Cokolwiek.

Żałowali, oczywiście, że żałowali. Ale co z tego, skoro nigdzie na horyzoncie nie było widać Robyn, którą mogliby przeprosić?

Konfrontacja była jednak nieunikniona, niezależnie od tego jak bardzo dziewczyna chciałaby ją odwlec w czasie. W końcu pierwszymi zajęciami tego dnia miała być Obrona Przed Czarną Magią – jeden z niewielu przedmiotów, który mieli całą trójką. Robyn świadoma bliskości spotkania nie tylko z Arsenem i Malvinem, a także uczniami, którzy obrażali ją podczas kolacji, wkradła się do klasy na samym końcu, granicząc ze spóźnieniem.

Nie wpadła tylko na to, że biorąc pod uwagę historie krążące o Umbridge i zwyczajną niechęć uczniów do siedzenia przy biurku nauczyciela, nie było ani jednego wolnego miejsca z tyłu klasy.

– Czy to nie Rosenbluth się w końcu pokazała? Wycmokałaś już od nas Pottera? – Dobiegł ją głos jednego ze Ślizgonów, kiedy przechodziła przez środek sali z dumnie uniesioną głową.

– Proszę, niech wszyscy zajmą swoje miejsca w ciszy – odezwała się profesor Umbridge swoim przesłodzonym głosikiem. Spojrzenie jej ropuszych oczu wędrowało między ciemnowłosym Ślizgonem a Robyn, która bez słowa wślizgnęła się na najbliższe wolne miejsce. Emily Abbott obok której usiadła, mrugnęła do niej wesoło. – Wszyscy już są? Cudownie. A więc dzień dobry!

Wciąż nieco zaspani uczniowie niemrawo mruknęli coś, co może nieznacznie przypominało przywitanie. Nauczycielka cmoknęła i spojrzała z wyrzutem na klasę.

– Ojojoj... Budzimy się, skarbeńki, budzimy. Spróbujmy jeszcze raz, bardzo was proszę. Na początku zajęć mówimy: „Dzień dobry, pani profesor Umbridge", dobrze? – Przerwała, jakby czekając na odpowiedź. Kiedy ta nie nadeszła, kobieta odchrząknęła i z nową werwą powiedziała: – A więc jeszcze raz. Dzień dobry!

– Dzień dobry, pani profesor Umbridge – powiedziała chórem klasa.

Młodzi czarodzieje w najmniejszym stopniu nie brzmieli tak entuzjastycznie jak nauczycielka; nadal wyraźnie słychać było rozespanie w ich głosach. Po chwili zawahania Umbridge zdecydowała, że nie będzie prosić ich o powtórzenie kolejny raz formułki.

– No, ślicznie wam poszło. Chociaż liczę, że następnym razem będzie jeszcze lepiej, dobrze? To początek roku, jeszcze się nie przestawiliśmy, rozumiem, kochaniutcy – powiedziała z radosnym uśmiechem. – A teraz proszę schować różdżki i wyjąć pióra.

Część uczniów wymieniła spojrzenia, ale wszyscy zgodnie wyjęli pióra.

– To dobranoc – mruknął Malvin i umoszczony wygodnie w kącie klasy położył się na ławce oraz przymknął oczy.

Arsen pokręcił głową z niedowierzaniem i wbił skupiony wzrok w nauczycielkę, która z pomocą wyjątkowo krótkiej różdżki stuknęła w tablicę, na której pojawiły się słowa:

Obrona przed czarną magią.
Wstęp do magii niewerbalnej.

– Ostatnie lata nauczania tego przedmiotu nie były wzorem systematyczności, prawda? Ustawiczne zmiany nauczycieli, z których wielu nie stosowało się do programu zleconego przez ministerstwo, spowodowało, niestety, że możecie nieco odbiegać od tego, co można uznać za średnią po zaliczeniu Standardowych Umiejętności Magicznych. Pomimo to cieszę się, że widzę aż tylu chętnych do przygotowywania się w kierunku owutemów z tego przedmiotu. Myślę, że ucieszy was wieść, że wszystkie błędy, które mogliście nabyć w wyniku tej niesubordynacji, zostaną w tym roku naprawione. Będziemy realizować starannie opracowany, skoncentrowany na teorii, zaaprobowany przez ministerstwo program nauczania obrony przed czarną magią – Obróciła się, aby ponownie zastukać w tablicę i zmienić tym samym notatki zapisane dużym, prostym pismem. – Zanotujcie to proszę.

Cele programu:

1. Zrozumienie zasad leżących u podstaw magii niewerbalnej.
2. Nauczanie się rozpoznania sytuacji, w których magia niewerbalna może być użyta zgodnie z prawem.
3. Umieszczenie wykorzystania magii niewerbalnej w kontekście jej praktycznego użycia.

Przez kilka minut w klasie było słychać jedynie ciche skrobanie piór o pergamin. Nawet Malvin, szturchany prawie dziesięć razy przez Arsena, zrobił jakieś notatki. A przynajmniej udawał, uznając, że te w niczym mu się nie przydadzą. Kiedy wszyscy przepisali cele zajęć, profesor Umbridge wygięła twarz w grymasie mającym w teorii przypominać uśmiech. W rzeczywistości wyglądała raczej jakby połknęła kilka wybitnie cytrynowych dropsów Dumbledore'a naraz.

– Czy wszyscy mają Szepty samoobrony Thaddeusa Pertingera?

Po klasie podniósł się cichy pomruk zgody.

– Ojojoj... Prosiłam was o przebudzenie, prawda? – Umbridge cmoknęła z dezaprobatą. – Spróbujmy jeszcze raz. Kiedy zadaję wam jakieś pytanie, oczekuję odpowiedzi: „Tak, pani profesor Umbridge" bądź „Nie, pani profesor Umbridge". Rozumiemy się?

– Tak, pani profesor Umbridge – odpowiedziała klasa grzecznym chórkiem.

Robyn zaciskała palce na piórze, próbując powstrzymać się od pełnego zażenowania śmiechu. Czuła się jak na jakiś zajęciach dla kilkuletnich dzieci, a nie lekcji z niemal dorosłymi czarodziejami.

– Jak cudownie, cudownie – zaśpiewała zadowolona Umbridge. – W takim razie: Czy wszyscy mają Szepty samoobrony Thaddeusa Pertingera?

Ponownie podniósł się zadowalający profesorkę chórek.

– Wspaniale. Proszę otworzyć na stronie siódmej i przeczytać rozdział zatytułowany: „Zastosowanie magii niewerbalnej". I proszę nie rozmawiać. Jedyne szepty jakie toleruję w tej klasie, to na okładkach waszych podręczników, dobrze?

W chwili gdy po klasie przebiegł szmer otwieranych podręczników, Umbridge porzuciła swoje miejsce przy tablicy i usiadła za katedrą. Spojrzenie ropuszych oczu przesuwała po każdym z uczniów, obserwując, czy wszyscy spełniają swoje zadanie odpowiednio.

– Moi drodzy, prosiłam o czytanie, nie spanie – powiedziała nagle. 

Uwaga uczniów w jednej chwili została zwrócona na Malvina, szturchanego teraz nie tylko przez Arsena, a także siedzącego nieopodal Puchona. Ktoś zachichotał, kiedy McLaggen przebudził się i ziewnął głośno. 

Robyn przewróciła wymownie oczami, z trudem panując nad zdradzieckimi kącikami ust, które dążyły do uśmiechu. Jak miała mieć focha, kiedy chłopcy doprowadzali powieki Umbridge do zirytowanego drżenia?

Minuty płynęły leniwie, kiedy uczniowie z trudem próbowali udawać, że fascynuje ich rozdział. Robyn z przekąsem pomyślała, że tekst faktycznie przypominał szept, ale profesora Binnsa podczas omawiania... Tego wszystkiego cokolwiek było omawiane na historii magii. Cóż, były powody dla których dziewczyna cudem otrzymała Okropnego z tego przedmiotu.

Nagle siedząca z samego przodu klasy Louvenia uniosła rękę. Początkowo profesor Umbridge próbowała zignorować uczennice, jednak kiedy uświadomiła sobie, że dłoń czarownicy znajdowała się na wysokości katedry, westchnęła i spytała:

– Coś nie tak, moja droga? Czy coś jest niezrozumiałe?

– Tak, tak sądzę. Interesuje mnie kwestia celów programu nauczania – odparła z powagą Louvenia. 

Zaciekawione spojrzenia całej klasy od razu zaczęły świdrować jej plecy. Wszystko było ciekawsze, niż czytanie tego podręcznika. A każdy, kto usłyszał historię o wieczornych zajęciach rocznika Pottera z Umbridge podejrzewał, jaką puszkę Pandory otwierała właśnie Prefekt.

Profesorka również musiała to przeczuwać, bo napięła mięśnie i wyprostowała się na swoim miejscu.

– Zdaje mi się, że są one wystarczająco jasno wypisane, panno...

– Abercrombie.

– Panno Abercrombie, uważam, że cele idealnie oddają to, czym będziemy zajmować się na dzisiejszej lekcji – Umbridge na drugą część zdania dała szczególny nacisk, licząc, że to wystarczy jako ucięcie tematu.

Nie doceniła jednak dociekliwości Louvenii.

– Nie zawierają użycia zaklęć niewerbalnych.

– Ależ oczywiście, że zawierają – Chichot wydany przez profesor Umbridge był najbardziej sztucznym jaki uczniowie usłyszeli w swoich życiach. – Na samym końcu rozdziału, zdaje się na stronie czterdziestej drugiej, jest wypis przykładów użycia.

– To znaczy, że pani nie prowadzi żadnych zajęć praktycznych? Nie tylko z zaklęć obronnych? – wtrąciła Robyn.

W głowie skarciła się za zabieranie głosu; miała przecież tego dnia niknąć w tłumie. Szybko jednak usprawiedliwiła samą siebie, zwracając uwagę na fakt, że kiedy to postanawiała nie wzięła pod uwagę, że będzie mieć lekcje z Umbridge. W tym wypadku zadawanie niewygodnych pytań było jej obowiązkiem. Jakoś trzeba było zemścić się za te buziaczki, skarbeńki i ogólnie przyprawiającą o mdłości słodycz.

– Moi drodzy, przed zabraniem głosu proszę o podniesienie ręki.

Robyn uniosła dłoń, jednak Umbridge ostentacyjnie wyminęła ją wzrokiem. Dziewczyna uznawszy, że bardziej podniesionej ręki mieć nie będzie, powtórzyła swoje pytanie.

– Twoje nazwisko?

– Robyn Rosenbluth.

– Panno Rosenbluth, nie sądzę, aby praktyczne ćwiczenia były potrzebne. Wiedza z książek w zupełności wystarczy, aby zdać egzaminy.

– Ale życie nie kończy się na egzaminach – zauważyła Katie.

– Ręka, panno...

– Bell, pani profesor – odparła ze spokojem, po czym dodała z wyprostowaną ręką: – Chciałam powiedzieć, że teoria może nie wystarczyć po egzaminach.

– Zdaje się, że zaklęcia niewerbalne nie są na tyle powszechne, aby stosowanie ich było potrzebne w codziennym życiu, nieprawdaż?

– To po co się ich uczymy? – burknął Malvin. Umbridge już chciała upomnieć go za brak uniesionej ręki, jednak szczęśliwie chłopak akurat w tej chwili przeciągał się na krześle.

– Nazwisko?

– Ten lepszy McLaggen. Znaczy się Malvin McLaggen.

– Panie McLaggen, zdanie śpiewająco egzaminów powinno być waszym priorytetem. Wysokie wyniki to klucz do wymarzonej przez wasz przyszłości. Taki był powód, dla którego wybrałeś te przedmioty, nieprawdaż?

Malvin podrapał się po głowie.

– No nie do końca... Kazali mi, to coś wybrałem. Obrona zwykle była ciekawa, a teraz skoro mamy tylko czytać... – Swoją wypowiedź ozdobił przeciągłym ziewnięciem, któremu wtórował tłumiony chichot.

Umbridge aż się zapowietrzyła.

Ciekawa? Nie chciałabym krytykować metod stosowanych w tej szkole, ale profesorowie nauczający was przedmiotu, byli bardzo, ale to bardzo nieodpowiedzialni. Wtajemniczono was w zaklęcia złożone, nieodpowiednie do waszego wieku i potencjalnie śmiercionośne... Ciekawe to ostatnie słowo, jakiego bym użyła, aby to opisać.

– Jeżeli mogę wyrazić swe zdanie, to zgodnie z naukami...

– Czy ma pan UNIESIONĄ RĘKĘ, panie..?

Thomas kontynuował niezrażony tym, że Umbridge mu przerwała. Jeżeli chodziło o umiejętność ignorowania, profesorka nie dorastała mu do pięt. 

– ...naszego pana to zapoznanie się właśnie z takimi zaklęciami jest...

– RĘKA!

– ...najważniejszym elementem nauki młodego czarodzieja.

– NAZWISKO!

– Z tego też powodu szalenie ważne jest rozwijanie praktyki, zwłaszcza ściśle powiązanej z...

Umbridge zasłoniła twarz dłońmi, jednak w niczym nie stłumiło to jej rozpaczliwego wrzasku:

– NIECH KTOŚ PODA MI JEGO NAZWISKO!

– Thomas Cornway, pani profesor – odpowiedziała siedząca na końcu sali Ślizgonka.

– Panie Cornway, bardzo proszę o stosowanie... – zaczęła Umbridge, jednak jej głos zginął wśród gwaru, który rozpętał się w klasie.

– A ja ofuknęłam Hannę, kiedy o niej opowiadała... – Emily nachyliła się w stronę Robyn z żałosną miną. – Będę musiała ją przeprosić.

– CISZA!!!

Umbridge zacisnęła grubiutkie palce na różdżce i jednym jej ruchem wystrzeliła z niej różowe iskry. Uczniowie stopniowo zamilkli, lecz z ich twarzy nie zniknęły złośliwe uśmieszki.

Arsen uniósł rękę i grzecznie zaczekał, aż wściekła nauczycielka unormuje świszczący oddech.

– Arsenius Cornway, pani profesor – powiedział, nim kobieta zdążyła zapytać go o nazwisko. – Mogę się mylić, ale czy owutemy nie składają się z dwóch części: teoretycznej i praktycznej?

– Jeżeli będziecie odpowiednio przykładać się do nauki teorii, nie powinno to stanowić dla was najmniejszego problemu – odparła Umbridge. – Nie będzie to jednak możliwe, jeżeli teraz będziecie czytać, dlatego bardzo was proszę o...

– Czyli wszystkie zaklęcia użyjemy pierwszy raz dopiero podczas egzaminu? Nie przećwiczymy ani jednego?

Robyn odwróciła się i z zaskoczeniem spojrzała na Arsena. Pierwszy raz widziała, aby przerwał nauczycielowi. Mieszanka niedowierzania i irytacji wymalowana na jego twarzy również była czymś nowym. Zwykle robił taką minę wobec niej, Malvina czy innych uczniów. Nawet Lockhart nie doprowadził go do takiego stanu.

– Jak już mówiłam, nauka teorii powinna w zupełności wystarczyć do zdania egzaminu śpiewająco.

– Ale co po egzaminach? – wtrąciła Robyn. – Jak mówiła Katie, teoria i jedna próba użycia zaklęcia może nie wystarczyć w przyszłości.

– W przyszłości? – Umbridge otworzyła szerzej swoje małe oczka. – A po cóż ci one będą w przyszłości? Zaklęcia, o których wiedzę zdobędziecie w tym i następnym roku są niezwykle skomplikowane i całkowicie zbędne w życiu wzorowego obywatela. Dobry czarodziej powinien wystrzegać się niezgodnej z prawem walki. A to oznacza, że wszystkie czary wykorzystywane w pojedynkach w zupełności wystarczą, jeśli zostaną użyte raz. Podczas egzaminu.

– Dobry czarodziej powinien potrafić się obronić – poparł przyjaciółkę Arsen. – Powinien potrafić walczyć.

Umbridge zachichotała, jednak jej oczy błyszczały groźnie, kiedy stwierdziła:

– Szczęśliwie nie ma przed czym się bronić, ani z czym walczyć. Żyjemy w czasach pokoju, nieprawdaż?

– Na pani miejscu, nie byłabym taka pewna – odparła Robyn, jednak zagłuszył ją głośny dźwięk dzwonka kończącego lekcje.

Uczniowie wstali ze swoich miejsc i zaczęli się pakować. Umbridge patrzyła na ten obraz i wręcz kipiała ze złości. Jako Ślizgonka wiedziała, że zajęcia z Gryfonami nie będą należały do najprostszych i najprzyjemniejszych.

Kusiło ją, aby zarządzić szlaban dla całej klasy. Wiedziała jednak, że nie był to najlepszy pomysł – przynajmniej drugiego dnia nauki.

Lecz kiedy już zdobędzie pełnię władzy, która się jej należała...

***

Robyn po zakończeniu zajęć szukała wzrokiem Arsena i Malvina. To, że połowa klasy zjednoczyła się do dyskusji z Umbridge co prawda nie zmieniało tego, że poprzedniego dnia zachowali się jak gnojki. Wystarczało jednak, aby uspokoić jej choleryczny charakter i zmusić do rozwiązania całej sprawy. 

– Robyn.

Emily położyła jej dłoń na ramieniu, kiedy dziewczyna już miała wystrzelić w stronę wyjścia z sali, za którym zniknęli chłopcy.

– No, co jest? Bo wiesz, trochę się spieszę i...

Przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę.

– Słyszałam, co powiedziałaś. Ty... Nie miałaś chyba na myśli... – mówiła cicho, bardzo cicho. Przez szum towarzyszący zbierającym się uczniom Robyn ledwo ją słyszała – Sama-Wiesz-Kogo?

Gryfonka napięła mięśnie i przyjrzała uważniej zazwyczaj łagodnej twarzy, na której wciąż widniała ta sama żałosna mina. Emily była uosobieniem cnót puchońskich, zawsze miła i otwarta. Dziewczyny nie były przyjaciółkami, ale koleżankami już jak najbardziej; głównie dzięki lekcjom zielarstwa, na których często pracowały razem. Abbott była jedyną znaną Robyn Puchonką, która ledwo zdawała z tego przedmiotu. Nie miała powodu, aby podejrzewać ją o coś złego.

Chociaż niejeden Puchon wczoraj powiedział swoje na jej temat...

– Jeśli miałam, to co? – rzekła znacznie głośniej i bardziej buntowniczo niż zamierzała.

– Coś nie tak, dziewczynki? – Umbridge spojrzała na nie uważnie. Nic dziwnego; wszyscy zdążyli już wyjść. – Chciałybyście coś jeszcze powiedzieć?

– Nie, przepraszam, zagapiłyśmy się – wybąkała Emily. – Do widzenia, pani profesor!

Dziewczyna zerknęła ostatni raz z niepokojem na Umbridge, po czym bez zastanowienia złapała Robyn za ramię i siłą wyciągnęła klasy. Metamorfomożka zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem podczas zmieniania koloru i struktury włosów nie skończyła jako worek kartofli. Bo właśnie tak się czuła, targana i ciągana przez każdego, począwszy od George'a przez Malvina, aż po Emily.

– O co ci chodzi? Abbot, ja się naprawdę spieszę! – zaprotestowała Robyn, kiedy Puchonka nie puściła jej aż do najbliższej damskiej łazienki.

– Nie marudź, tylko słuchaj. Słyszałaś o Potterze, tak? Za co dostał szlaban?

– Za mówienie prawdy – odparła bez zawahania Robyn. – Zaciągnęłaś mnie tu tylko po to, aby powiedzieć, że...

– Że powinnaś chociaż spróbować siedzieć cicho. Umbridge nie cofnie się przed niczym, rozumiesz?

W jej głosie brzmiała groźba. Przez umysł Robyn przemknęło wspomnienie z wizualizacji zaklęć niewybaczalnych z zeszłego roku. Spojrzała zaskoczona na koleżankę.

– Musi być posłuszna Dumbledore'owi. To dyrektor – powiedziała, chociaż sama sobie nie wierzyła. Milczenie Puchonki było wystarczająco wymowne. Robyn przyjrzała się jej uważniej. – Ty coś wiesz o niej więcej, prawda? Skąd?

Emily odpowiedziała smutnym uśmiechem.

– Po prostu uważaj – poradziła i wyszła z łazienki.

Robyn westchnęła i spróbowała w głowie przeliczyć, ile zostało minut przerwy. Po kilku chwilach zdecydowanie zbyt skomplikowanych jak na nią obliczeń matematycznych, wybiegła z łazienki i biegiem ruszyła w stronę sali od zaklęć. W duchu dziękowała Merlinowi za wybór akurat tego przedmiotu jako drugi tego dnia.

Na odpowiednim korytarzu znalazła się w chwili, gdy ponownie zagrzmiał dzwon obwieszczający początek lekcji, co zmusiło ją do dodatkowego przyspieszenia tempa.

Kiedy w końcu dotarła zdyszana oraz z całkiem rozwalonym brązowym warkoczem, zebrała całą swoją siłę i przytuliła mocno Arsena i Malvina.

Bo mogli zachować się jak dupki.

Ale, do cholery, byli jej dupkami.

A jeden błąd nie mógł w jednej chwili zniszczyć tego, co ich łączyło.

– Jesteście... skończonymi kretynami... ale i tak was kocham  – wydyszała z twarzą wciśniętą między ich ramiona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro