Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

Adrenalina wzmogła ruch w jej żyłach. Spodziewając się kolejnych zbereźnych komentarzy, dziewczyna w ułamku sekundy odwróciła się na pięcie i z różdżką wycelowaną w gardło Gryfona, który ją zaczepił warknęła:

– Powiedz chociaż jedno słowo o moich stosunkach z Potterem, a...

Urwała. Cień zmieszania mignął na jej twarzy, jednak duma i wystarczająco długo trzymana na względnej wodzy irytacja nie pozwoliły na opuszczenie różdżki i złagodzenie spojrzenia.

Weasley nie wyglądał na przejętego; na jego twarzy widniał typowy dla niego uśmieszek, a oczy błyszczały mieszanką rozbawienia i złośliwości. Ten widok tylko jeszcze bardziej rozwścieczył Robyn. Zrobiła krok do przodu i końcem różdżki dotknęła krtani chłopaka.

– A co mi zrobisz? Nie mów, że jesteś jedną z tych wielbiących go nastolatek. Myślałem, że celujesz wyżej – zaśmiał się. Jego palce odnalazły różdżkę i zaczęły delikatnie tańczyć przy jej końcu.

– Uważaj, żebym zaraz nie wycelowała znacznie niżej – prychnęła, patrząc znacząco w stronę jego krocza.

Uśmiech na jego twarzy zamarł na chwilę. Ale tylko jedną, krótką chwilę.

– Nie odważyłabyś się – odparł z przekonaniem błyszczącym w brązowych oczach.

– Chcesz się przekonać?

Gwałtownym ruchem zabrała różdżkę z jego gardła i już miała wyciągnąć jej koniec prosto w obiecanym kierunku. Jednak w połowie drogi skutecznie powstrzymał ją silny uścisk dłoni zaciśniętej wokół jej pięści. Zaskoczona spojrzała na chłopaka, który spojrzeniem zdawał się ją zachęcać do prób wyrwania się. Bez zastanowienia podjęła wyzwanie, które szybko ukazało swą bezcelowość.

– No dawaj. Tylko na tyle cię stać? – zapytał z rozbawieniem.

Robyn z zaciekłością próbowała walczyć, wykorzystując także pozostałe kończyny, które bez większego trudu zostały również unieruchomione z siłą, jakiej nigdy nie spodziewałaby się po Weasleyu.

Pozornie bezsensowna szarpanina początkowo zirytowała ją jeszcze bardziej, jednak po czasie gniew zaczął opuszczać jej ciało. Możliwość fizycznego wyżycia się była czymś, czego potrzebowała znacznie bardziej niż mogłaby sądzić. W końcu zamarła nieco zmęczona.

– Możesz mnie już puścić – burknęła. Weasley tylko spojrzał na nią z czymś na wzór oczekiwania wymalowanym na twarzy. Robyn westchnęła i dodała: – Obiecuję nie skrzywdzić twoich klejnotów. Ani ślicznej buźki.

Kiedy trzymające ją dłonie zniknęły, usiadła w kącie, do którego wepchnął ją Weasley podczas ich przepychanki.

– To co za historia z Potterem? I czemu swoje schadzki urządzacie w moim pokoju? – zapytał i usiadł obok niej.

– Gdzie zgubiłeś swoją drugą twarz? Nie wiedziałam, że jesteście zdolni do funkcjonowania oddzielnie – powiedziała kąśliwie. Niewątpliwie użyłaby przemocy, gdyby nie nowo nabyta wiedza o braku sensu takiego przedsięwzięcia.

– Czyżby wielkie zmęczenie osłabiało umiejętności układania wrednych tekstów? Merlinie, oby mnie nigdy takie nie dotknęło – prychnął Gryfon. Robyn spojrzała na niego spod byka. – Fred poszedł zaczepiać Angelinę. Odkąd zaczęli ze sobą chodzić, nie ma miejsca dla mnie w tej relacji.

– Cholera, a myślałam, że przy budowaniu relacji z wami podpisuje się kontakt na nierozłączność w każdej sytuacji. Jestem zawiedziona.

Odpowiedział uśmiechem, jednak brak wesołych ogników w jego oczach uświadomił Robyn, że w jego słowach nie rozbrzmiał żart, a smutek.

– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

– Zmieniasz temat.

– Ty zmieniłaś go pierwsza.

– Chciałbyś być w trójkącie?

– Co?

– Czy chciałbyś być w trójkącie? – powtórzyła wolniej Robyn.

George patrzył na nią wyraźnie zszokowany. Potrzebował dłuższej chwili, nim zdążył się opanować na tyle, by odzyskać głos. Wielu rzeczy mógłby się spodziewać, ale to pytanie, delikatnie mówiąc, wyprowadziło go z równowagi.

– To propozycja?

Robyn wzruszyła ramionami.

– Zwyczajne pytanie.

– Jeżeli to pytanie jest zwyczajne, to któreś z nas musi być bardzo niezwyczajne.

– Masz na myśli nienormalne? – spytała, a George przytaknął z uśmiechem. – To stawiam na ciebie. Jesteś jednym z bliźniaków Weasley – to zobowiązuje.

– To ty proponujesz mi trójkąty, a nie ja tobie – zauważył Gryfon.

– Przynajmniej jedna osoba tutaj powinna mieć jaja, nie? – Nastolatka wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Miałam na myśli ciebie, Freda i Angelinę.

George potarł czoło dłonią. Jego sylwetka nabrała jakiegoś zmęczenia, gdy odpowiadał najbardziej poważnym tonem jaki Robyn było dane usłyszeć z jego ust:

– Nie.

Dziewczyna czekała na ciąg dalszy, jednak ten nie nastąpił. Po prostu nie. Ciche, zmęczone nie, które skutecznie ukróciło jej ciekawość. Spojrzała uważnie na Weasleya, próbując wybadać, czy go uraziła.

Myślała, że skoro sam zaczął temat, potrzebował się komuś wygadać. I chociaż nie było ani jednego racjonalnego powodu, dla którego miałby to zrobić właśnie jej, była gotowa go wysłuchać.

A on milczał. Czyżby się myliła?

Z drugiej strony nie było też żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałby w ogóle siedzieć obok niej. Byli w końcu co najwyżej znajomymi.

– Nie rozumiem cię – przyznała. – Pojawiasz się znikąd, siłujesz się ze mną, żalisz i milczysz. Nie tak powinieneś działać. Jesteś Weasleyem, do cholery!

Zauważyła krzywy uśmiech spod dłoni, którą przykrywał twarz.

– To jak powinienem działać twoim zdaniem?

– Na pewno nie tak – odparła z pewnością w głosie, po czym dodała nagle zmieniając temat: – Chciałam powiedzieć Potterowi, że nie jest świrem. Przynajmniej nie aż takim jak mówią te wszystkie dupki w Wielkiej Sali.

W jej głowie ponownie rozbrzmiały wypowiedziane nie dalej niż pół godziny temu teksty. Pod ich naporem dłonie samoistnie zacisnęły się w pięści, a zęby zacisnęły. Wzrokiem gromiła szkarłatną tapetę. Złote zdobienia na niej przedstawiały lwie pyski. Nawet one wyglądały jakby z niej drwiły.

– Nawet mój przyjaciel nie wierzy, że mogę być wystarczająco inteligentna, aby być po stronie Pottera. Uważa, że chcę tylko obić pysk Cormaca pod pierwszym lepszym pretekstem. Nawet jeśli do pewnego stopnia to prawda, to... – Urwała, aby wyprostować palce; przydługie paznokcie boleśnie wbijały się w dłonie. – Oni wszyscy są tyle warci co gówno gumochłomów.

– Uważaj co mówisz. Dla Hagrida to może oznaczać więcej niż wszystkie galeony świata – powiedział George. Robyn rozluźniła napięte mięśnie i odwróciła wzrok od Merlinowi winnych zdobień na ścianach.

– Dobrze, że nie jestem Hagridem – uznała. – Dlaczego to robisz? Siedzisz ze mną i rozmawiasz. Nie masz innych znajomych do denerwowania? Jeśli nie Fred, to zawsze jest Jordan czy Bell, nie?

– Podejrzewam, że ma to wiele wspólnego z tym, że blokowałaś mi drogę do mojego pokoju.

– Dobra, dobra, już mnie tak nie bajeruj. Dawno temu mogłeś sobie pójść. Chociażby kiedy usilnie próbowałam złapać oddech po naszej małej bójce. Albo jeszcze wcześniej. A więc?

George wzruszył ramionami.

– A więc i tak nie miałem nic lepszego do roboty. Mogłem siedzieć sam w dormitorium albo z tobą.

– Rozmawialiśmy co najwyżej kilka razy – zwróciła uwagę. Za wszelką cenę chciała zrozumieć, dlaczego tu został. Oczywiście, w głowie miała kilka teorii na ten temat, ale brzmiały zbyt abstrakcyjnie. Mimo wszystko miała wystarczająco oleju w głowie, by stwierdzić, że wbrew pozorom George nie mógł być wampirem, który wybrał ją na swoją ofiarę i pod pozorem koleżeńskiej rozmowy próbował uśpić jej czujność.

– To jakoś nie przeszkodziło ci w zaproponowaniu mi trójkąta. To z kim go planujesz?

– A ty znowu o tym. Zrobiłam ci nadzieję czy jak? – burknęła dziewczyna. Jednak pod wpływem, jak podejrzewała, odrobinę sztucznego uśmiechu George'a nieco się rozchmurzyła. – Skoro cały Hogwart tak się tego doprasza, to chyba z Harrym. Tylko najpierw musi przestać uciekać na sam mój widok.

– Na litość Merlina, tu jesteś! – Tubalny głos Malvina wciął się między siedzącą na podłodze dwójkę czarodziejów. Robyn uniosła wzrok i spojrzała na przyjaciela. Z zaskoczeniem zauważyła, że Arsena nie było obok. Z goryczą w sercu pomyślała, że chłopak pewnie zamierzał zacząć ją unikać. I to wszystko przez bójkę, w której nawet nie brała udziału! – Już miałem błagać Katie aby siłą wyciągnęły cię z twojego dormitorium. Przeszukaliśmy połowę zamku!

– Przeszukaliśmy...?

– No z Arsenem. Alda też chciała pomóc, ale ta cała Romilda jej nie pozwoliła. Uwierzyć nie mogę, że to twoja kuzynka.

– Będę się zbierać. Wrócimy do tego tematu później.

George mrugnął do niej porozumiewawczo i wstał. Nie minęła chwila, a już zniknął za drzwiami. Robyn patrzyła zaskoczona na miejsce, gdzie jeszcze przed momentem siedział. Czuła żal, że straciła towarzysza rozmowy z powodu durnej paplaniny McLaggena, który dodatkowo zachowywał się jakby nic się nie stało.

Jakby niecałą godzinę temu Robyn nie została całkowicie ośmieszona.

Jakby on sam nie kontynuował wówczas w milczeniu kolacji.

Z odrętwienia wyciągnął ją Malvin. I to dosłownie, bowiem złapał ją i mocno pociągnął do góry. Gardło Robyn opuścił pisk bólu.

– No wstawaj. Ominął cię najlepszy moment podczas całej tej kolacji.

– Nie sądzę. Słyszałam i widziałam wystarczająco jak na cały wieczór – burknęła, wyrywając rękę z jego uścisku. Zabolało. McLaggen był jeszcze silniejszy niż Weasley.

– Kojarzysz tego Krukona, co zaczął gadać o...

– Nie obchodzi mnie, co gadał po moim wyjściu. Jeżeli uważasz to za prawdę, jesteś jeszcze głupszy niż Cormac – przerwała mu sfrustrowana dziewczyna. Obróciła się, aby zbiec ze schodów, jednak twarzą napotkała twarz Arsena. Musiał stać tu ze skrzyżowanymi ramionami już od jakiegoś czasu.

– Malvin ma raczej na myśli to, że ledwo wyszłaś, a rozpętała się kolejna bójka. Tym razem między Krukonami. Inny chłopak wziął cię w obronę.

– O tę bójkę też zamierzasz mnie obwiniać? – zapytała na widok znanej mieszaniny odrazy na twarzy przyjaciela; ten zawsze tak reagował, kiedy mowa była o jakiejkolwiek przemocy. Ta pacyfistyczna do przesady natura w tej chwili irytowała Robyn jeszcze bardziej niż zwykle. Tym bardziej, że chłodne spojrzenie zdawało się jedynie poświadczać o dezaprobacie Arsena. – Jak sam powiedziałeś, nie było mnie tam. To nie moja sprawa z jakiego powodu jakiś Krukon obija pysk drugiego. Śmieszy mnie tylko, że obcy mi człowiek mnie obronił. A tymczasem moi przyjaciele milczeli, kiedy połowa Wielkiej Sali oskarżała mnie o puszczalstwo.

– Robyn, ale... – zaczął Malvin.

– Żadnego „ale", Malv. Słyszeliście to wszystko i nie powiedzieliście nic. Na Merlina, nawet żadne z was nie pokusiło się o pójście za mną. Do dupy z takimi przyjaciółmi.

Dziewczyna wyminęła Arsena i zbiegła po schodach, nim któryś z chłopaków zdążył ją zatrzymać. Malvin zrobił krok do przodu, jednak Arsen od razu go zatrzymał.

– Jutro. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro