Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX

Zapraszam na nową książkę na moim profilu - "Nuty szczęścia". Tym razem będzie o Cedriku Diggorym, a obie historie będą ze sobą powiązane :D

***

George wyraził większe zainteresowanie Arią Pucey podczas Balu Bożonarodzeniowego w zeszłym roku.

Wówczas w przerwach między zagajaniem zgromadzonych tam wpływowych osób z czarodziejskiego świata, Fred tańczył z Angeliną. Partnerka George'a, Alicja Spinnet, nie czuła się wtedy najlepiej i przy pierwszej okazji wymknęła się do dormitorium. Znudzony George siedział przy stole i wpatrywał się w plecy tańczącego bliźniaka, kiedy ją zobaczył.

Aria Pucey miała na sobie suknię w kolorze indygo, która ślicznie kontrastowała z jej długimi złotymi lokami. Tak jak on, siedziała przy stole, a jej twarzyczka zamarła z wyrazem głębokiego znudzenia.

Może była to wina metamorfoz, jakie przeszła połowa przygotowujących się do balu czarownic, może braku większych kontaktów Weasleya ze Ślizgonami, ale jej nie poznał.

Kiedy do niej zagadał, był przekonany, że rozmawia z Krukonką. A dziewczyna nie od razu wyprowadziła go z błędu.

Z pomocą swojego genialnego poczucia humoru, z łatwością sprawił, że na twarz dziewczyny wrócił uśmiech. Aria, chociaż musiała wiedzieć, że był Weasleyem, nie była wobec niego wrogo nastawiona. Śmiała się z jego żartów, rozmawiała i wykazała taką ilość uroku osobistego, że czas mknął. Nim George zauważył, przegadali połowę balu.

Całkowicie przepadł.

Nie było jednak łatwo zbliżyć się do Ślizgonki po balu. Kiedy urok nocy zniknął, Aria wycofała się do swej wężowej twierdzy i otoczyła przyjaciółmi z domu. Zbywała go, kiedy do niej zagadywał, jednak kiedy nikogo nie było w pobliżu zdarzało jej się robić drobne gesty w jego stronę.

George podejrzewał, że duży wpływ miało towarzystwo w jakim się obracała. Wbrew pozorom nie był głupi; nie raz, nie dwa czuł na sobie pogardliwe spojrzenia innych Ślizgonów.

Bo Gryfoni i Ślizgoni nie mogli żyć w zgodzie. Nie wspominając już o czymkolwiek więcej.

Jednak Weasley nie kłamał wspominając we wczorajszej rozmowie z Lee Jordanem o „zakazanej miłości". Gdzieś w jego głębi trwała walka zaćmionego stereotypami umysłu z palącymi uczuciami. A to tylko potęgowało jego zafascynowanie dziewczyną.

George z niecierpliwością wyczekiwał długiej przerwy. Nieustannie zerkał na wyświetlacz, bacząc, czy kolor dymu ponownie nie uległ zmianie. Szczęśliwie tego dnia zajęcia przeminęły znacznie szybciej niż zwykle. Zapewne mógł mieć z tym coś do czynienia fakt, że nie pamiętał ani jednego słowa, które na nich padło; jego myśli krążyły wyłącznie wokół nadchodzącego spotkania.

Jego podekscytowanie doprowadzało Jordana do szału, a brzuch Freda do spazmów bólu ze śmiechu.

Kiedy w końcu dzwon obwieścił koniec zajęć, George jako pierwszy opuścił salę od transmutacji, narażając się na zirytowane spojrzenie McGonagall. Nawet nie odniósł torby z książkami, tylko od razu pospieszył na Błonia.

Z pokrywających całe niebo chmur siąpił zimny deszcz. Zielonożółta trawa moczyła jego kostki i brzeg szaty, kiedy szybkim krokiem przemierzał błotniste ścieżki. Krople miarowym tempem uderzały o fioletowy parasol, który trzymał nad głową.

Kiedy dotarł w okolice Kamiennego Kręgu, ponownie zerknął w stronę wyświetlacza. Patrzył w zielone wstęgi, gdy kątem oka zauważył szmaragdowy parasol. Odłożył prototyp czym prędzej do torby i z uśmiechem ruszył w stronę dziewczyny.

Była wysoka, niewiele niższa od George'a. Jasne włosy spięła tego dnia w sięgające bioder warkocze. Na bladą twarzyczkę wstąpił nieznaczny uśmiech, kiedy go rozpoznała.

– Długo musiałeś czekać? Byłam odnieść torbę i...

Zerknęła wymownie w stronę zamku. Jakiś cień przemknął w jej zielonych oczach.

– Dopiero przyszedłem – przyznał George i poprawił torbę. Myślałem, że moglibyśmy pójść nad jezioro poszukać krakena, ale ten cholerny deszcz...

– Chodźmy – Aria położyła dłoń na jego ramieniu. Weasley umilkł w jednej chwili. – Deszcz mi nie przeszkadza. Chociaż nie ukrywam, że spacer w promieniach słońca byłby znacznie przyjemniejszy. Gdyby tylko można było ot tak zmienić pogodę... Coś nie tak?

Spojrzała uważnie na George'a, który stanął jak wryty. Mrużył oczy, patrząc na nią, chociaż Aria nie mogła nie odnieść wrażenia, że jej nie widział. Pomachała mu dłonią przed twarzą, co przywróciło go do rzeczywistości.

– Genialne! – wykrzyknął i wziął dziewczynę w objęcia. Pisnęła zaskoczona tym nagłym atakiem. – Jesteś genialna!

– Taki już urok Ślizgonów jak sądzę. Ale co dokładnie masz na myśli?

– Sztuczne słońce! Otwierasz pojemnik, a z niego eksplodują oślepiające promienie, które odbierają ci wzrok na kilka minut! No to przecież jest cudowne. Będę musiał przedstawić ten pomysł Freddiemu. Będzie zachwycony – mówił szybko, z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego brązowe oczy błyszczały radośnie. Aria miała wrażenie, że jeszcze chwila, a chłopak zacznie podskakiwać jak mała dziewczynka z podekscytowania, które go opanowało.

– Jeszcze mi powiedz, że dają ciepło, a biorę z zamkniętymi oczyma. Dosłownie – odparła ze śmiechem. – Przyda się w zimowe wieczory. A jeśli przy okazji mogłabym odebrać wzrok Bitterwoodowi...

George spiął się na wspomnienie o Matthew Bitterwoodzie. Ślizgon był na jego roku i wielokrotnie próbował poderwać Arię. W sposób daleko odbiegający od subtelności i poprawności; był ordynarny, a rolę kobiety spłycał do granic możliwości. Najważniejszą częścią czarownic było jego zdaniem ciało, na którym zawieszał wyjątkowo paskudne spojrzenie.

– Na niego to mogę ci dać gratis. I to w postaci takiej dawki słońca, że już nigdy go nie odzyska – zaproponował George. Aria odpowiedziała uśmiechem. – Ciepło... Do tego nie wystarczyłaby manipulacja przy pomocy Lumos.

– Nie mów, że nie dałbyś rady.

W jej głosie wybrzmiało coś na wzór przyjacielskiej prowokacji.

– Nie powiedziałem, że to niemożliwe. Po prostu trudniejsze. I chyba zbędne w przyrządzie stworzonym do uprzykrzania ludziom życia. Ludziom oraz wrednym Ślizgonom.

Aria udawała, że nie zauważyła porozumiewawczego mrugnięcia.

– I to jest właśnie cała słynna gryfońska szlachetność. Biedny los Ślizgonów, nawet w ostatnich chwilach z wszystkimi zmysłami, nie doświadczą ciepła.

– Jako zmiennocieplne węże nie powinniście mieć z tym większego problemu.

– Właśnie dlatego potrzebujemy go znacznie więcej. Żyję w zimnych, ciemnych lochach, pamiętasz?

Złapała skraj jego rękawa i pociągnęła. Z wydętymi na znak naburmuszenia ustami wyglądała tak niewinnie, że serce George'a zabiło szybciej.

– Uważam, że to najbardziej odpowiednie miejsce dla węży i nietoperzy. Chociaż my, lwy, nie musimy na was patrzeć zbyt często – odparł, próbując powstrzymując uśmiech.

– Jesteś pewien, że Tiara się nie pomyliła? Jak na moje powinieneś być Ślizgonem.

– I dzielić Pokój Wspólny z Malfoyem? – George uniósł brwi. – Nigdy w życiu.

– Ze mną. Przypominam, że też jestem Ślizgonką – powiedziała. Serce Weasleya zgubiło kolejne uderzenie. – Slytherin nie jest taki zły. Trafiamy tu nie tylko za czystą krew, a spryt i zaradność. A patrząc na wszystkie twoje wybryki, tego ci chyba nie brakuje, co?

– Mam wiele przymiotów. Takie są wady bycia mną – stwierdził, po czym zmienił nagle temat: – Nie masz przypadkiem przy sobie zarządcy? Będę go potrzebować. Wpadliśmy na nową funkcję, którą chcielibyśmy jak najszybciej wdrożyć. A do tego potrzebujemy kompletu.

Aria bez słowa sięgnęła ręką do kieszeni szaty i wyciągnęła z niej zarządcę. Pudełeczko było bliźniaczo podobne do posiadanego przez Weasleya wyświetlacza. Jednak górna ścianka zamiast szkiełka z dymem posiadała niewielki wskaźnik, który można było przesunąć. To właśnie on decydował o odpowiedzi ukazującej się na wyświetlaczu.

– Szczerze niespecjalnie chcę go oddawać. To dobry sposób komunikacji. Wiesz, kiedy oni nie widzą.

Miała na myśli oczywiście swoich przyjaciół, którzy byli, delikatnie mówiąc, przeciwni kontaktom Arii z Weasleyem. Ich zdaniem Pucey nie wypadało zadawać się ze zdrajcą krwi.

– A jeśli zobaczą, to co? Masz prawo zadawać się z kim chcesz – prychnął z pogardą George. – Nie możesz być tak od nich zależna.

– Dobrze wiesz, że nie mam wyjścia. Już i tak ryzykuję godząc się na spotkanie z tobą.

– Powiedziałaś im?

– Czy ja ci wyglądam na bezmyślną Gryfonkę? – żachnęła się, po czym szybko opanowała i pokręciła głową. – Przepraszam. Oficjalnie błagam Snape'a o przedłużenie terminu oddania wypracowania. Głupia wymówka, tym bardziej, że wypracowanie pisałam do późna, aby mieć je z głowy. To dlatego tak późno ci odpowiedziałam.

– Na tak czy na nie?

– Na nie? O czym ty mówisz? Przecież zaznaczyłam od razu na tak.

Drobny zagajnik, obok którego przechodzili ustąpił na rzecz rozległej łąki. Ścieżka, nieokrywana żadnymi drzewami, była tu jeszcze bardziej błotnista, przez co zmuszeni byli iść wolniej, aby uniknąć upadku. W świetle, które tu było blada twarz Arii zdawała się mieć kolor kredy

– Wyświetlacz początkowo był czerwony. Dopiero koło dziewiątej nastąpiła zmiana – odparł George. – Może to jakaś usterka? O której wybrałaś?

Aria nie odpowiedziała od razu.

– Nie jestem pewna. Nie patrzyłam na zegar – przyznała w końcu. – Czy to ważne? Przecież koniec końców przybrało odpowiedni kolor. Może duchy są niezdecydowane.

– Bardzo ważne. Zmiana koloru po kilku godzinach, to żadna zmiana. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Przynajmniej w kontekście dowcipów – odpowiedział. – Będę musiał to później sprawdzić.

Aria zacisnęła usta, ale nic już nie powiedziała. Między nimi zaległa cisza; słychać było tylko ich kroki oraz ciche uderzanie kropel uderzających o parasol. Po pewnym czasie George przerwał milczenie:

– Wiesz, cały czas myślę o tym pudełku ocieplającym. To nie taki zły pomysł, ale raczej całkiem inna kategoria niż to co robimy.

– Możecie rozszerzyć działalność – Wzruszyła ramionami. – No i nie sądzę, aby to było aż tak trudne. Odpowiednio skompresowane Lakarnum Inflamari powinno wystarczyć. Jak już wdrożycie produkcję, to chcę swoje udziały. I nazwisko w nazwie.

– Nie wymagasz przypadkiem zbyt wiele?

– Skądże. Po prostu wykazuje się swoim ślizgońskim sprytem.

– Rozważę twoją propozycję – odparł i z udawaną powagą pogładził swój podbródek.

– Zaakceptujesz jako fakt, chciałeś chyba powiedzieć – poprawiła go z uśmiechem, po czym dodała nagle zmieniając temat: – Moglibyśmy wracać? Jest naprawdę zimno. Wiem, że jesteśmy już tak blisko jeziora, ale... Poza tym serio chciałabym zagadać do tego Snape'a.

– Po co? Nie mówiłaś, że całe wypracowanie już masz za sobą?

Zawahała się.

– No... Mówiłam, ale dodatkowy czas zawsze się przyda. Chociażby, żeby nanieść wszystkie konieczne poprawki.

– Jesteś pewna, że to względem ciebie tiara się nie pomyliła? – zapytał, nawiązując do jego pomyłki przy ich pierwszej rozmowie.

– Nie ma mowy. Jeżeli ja nadaję się na Krukonkę, to ty jesteś zdecydowanym Ślizgonem – odpowiedziała ze śmiechem i szturchnęła go w bok. – Ale poważnie, wracamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro