5.Potyczka nad wodospadem
Nie wiem ile już wędrowaliśmy bo straciłam poczucie czasu.
Byliśmy już trochę zmęczeni.
Dobrze wiedziałam że do obozu jeszcze połowa naszej wędrówki.
Rodzeństwo Pavensie zostało w tyle lecz zniecierpliwiony Pan Bóbr co chwilę ich poganiał.
Przeszliśmy może jeszcze ze 100 metrów,odwróciłam się żeby zobaczyć jak trzymają się władcy.
W oddali za nami zauważyłam jej sanie!
Wszyscy póścilśmy się biegiem w stronę lasu, ja na samym końcu -no wiecie żeby kryć tyły.
Pan Bóbr kazał nam się schować a sam powiedział że pójdzie sprawdzić czy odjechała.
Siedzieliśmy w ciszy,gdy nagle z nikąd pojawił się Pan Bóbr.
My wyszliśmy powoli z kryjówki i co zobaczyliśmy? Tu akurat powiemy "kogo?" bo przed nami w swych saniach siedział Mikołaj,z workiem prezentów!
Piotr otrzymał tarczę i miecz,
Zuzanna dostała łuk strzały i róg,
A Łucja sztylet i flakon z magiczną miksturą.
Przyszła pora i na mnie.
-Felicjo- zwrócił się do mnie Mikołaj wręczając mi do rąk tarcze z herbem Narni - nich ta tarcza pomaga ci w walce- powiedział jeszcze kilka słów i odjechał.
-Ruszamy w dalszą drogę- rzekłam stanowczo i ruszyłam przodem.
Reszta ruszyła za mną rozmawiając między sobą.
Patrzyłqm jak szybko topnieje śnieg znaczyło to jedno- jeżeli topnieje śnieg to stopnieje też lód.
Po kilku jeszcze minutach wędrówki doszliśmy.
Powoli weszliśmy na lód, skrzypiał on pod naszymi nogami.
Myślałam że gorzej być nie może lecz się pomyliłam.
Wycie wilków dobiegło z jednej i drugiej strony-czyli byliśmy otoczeni.
- No witam witam-przed nami stanął ich dowódca Mougrim.
- Znowu ty?-spytałam lekko znudzona w końcu ile miałam z nim potyczek,ile jego wilków zabiłam- Tobie ta praca się nie nudzi?.
Zamiast mi kulturalnie odpowiedzieć zaczął rozmawiać z Piotrkiem, nie to że mi to przeszkadzało...ale on mnie po prostu wnerwił !
Wyciągnęłam miecz i skierowałam go w stronę wilka.
- Odłóż to słonko bo się skaleczysz- powiedział lekceważąco wilk.
Teraz już nie wytrzymałam.
Chciałam go zaatakować lecz w porę się zatrzymałam,ponieważ usłyszałam dość mocne skrzypienie.
Wszyscy bez wyjątku spojżeliśmy na wodospad.
On pękał!
Piotr wbił swój miecz w lód i kazał nam się go załapać.
Woda z wodospadu trysneła prosto na nas,pchneło nas mocno do przodu.
Trzymaliśmy się mocno miecza lecz gdy mała Łucja wpadła do wody nikt tego nie zauważył.
Wyszliśmy na brzeg cali mokrzy...i dopiero wtedy zauważyliśmy brak najmłodszej Pavensie.
-Łucja!-zaczęliśmy wołać na zmianę.
- Zmoczyłam płaszcz...-odezwała się dziewczynka.
-Już nie będzie ci potrzebny -odpowiedziała Pani Bobrowa.
-Jeszcze trochę i będziemy na miejscu- uśmiechnęłam się do reszty i ruszyłam.
Pavensie i Państwo Bobrowie poszli za mną.
Juz daleka widziałam powiewajace Narnijskie flagi.
- Jesteśmy...-uśmiechnęłam się w stronę władców.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro