Nirvana i poduszki
Lilith: *leży na łóżku i słucha na głos Nirvany (co słychać w całym domu)*
*wpada Jeff*
Jeff: co ty do cholery wyprawiasz?! Ścisz to trochę!!
Lilith: Nirvany nie można słuchać cicho, bo traci swój urok. Potrzebuję morfiny...
Jeff: zaraz zrobię coś takiego, że morfina przestanie ci być potrzebna!
Lilith: zakłucasz mój spokój. Możesz wyjść?
Jeff: nie jeśli nie ściszysz.
Lilith: o mój Boże...
Jeff: *nieźle wkurzony* no ścisz tą muzykę!!
Lilith: nie...
Jeff: Lilith... Nie chcesz mnie wkurzyć.
Lilith: *z zadziornym uśmiechem* a co jeśli chcę?
Jeff: o ty... Buntownik.... Lubię takich... Nie.... *patrzy na jej ubłocone glany leżące na JEGO poduszkach* LILITH!!! JESTEŚ MARTWA!!!
Lilith: śmiem zauważyć, że jednak żyję...
Jeff: jesteś rąbnięta...
Lilith: po braciszku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro