6
Minęło kilka lat od tamtego dnia, a Tove Larsen i Loki Laufeyson nie rozstawali się praktycznie na dłużej, niż tydzień. Ich miłość rozkwitała, mimo że niewielu wierzyło, że mężczyzna może kochać. Ona i tak nie zwracała uwagi na nikogo innego, bo liczył się dla niej tylko on.
- Słuchajcie i radujcie się! - powiedział pewnego dnia chuderlawy kosmita, przechadzając się po statku. Kobieta spojrzała na niego z nienawiścią. - Dostąpiliście zaszczytu oczyszczenia przez wielkiego tytana. - oznajmił, po czym zamilkł na moment, stawiając kolejne kroki przed siebie. Umiejętnie omijał martwe już ciała Asgardczyków, których ciemnowłosa tak dobrze znała. - Zdaje się wam, że cierpicie, a tymczasem to odkupienie.
Tove patrzyła na to wszystko - przemieniona w węża - i trzęsła się ze strachu. Nie tak wyobrażała sobie tamten dzień. Zdecydowanie nie tak.
- Dzięki waszej ofierze, przywrócona zostanie równowaga we wszechświecie. Więc cieszcie się.
Kobieta nieświadomie odwróciła wzrok, gdy kilka metrów od niej jeden z kosmitów z premedytacją zabił wciąż żyjącego Asgardczyka. Mimo że nie pamiętała jego imienia, znała go. Gdy była młodsza dosyć często spotykała go na ulicy.
- Bo poprzez swoją śmierć, stajecie się ukochanymi dziećmi Thanosa.
Kilka metrów dalej stał Loki, który słuchał monologu kosmity, obserwując jego poczynania. Choć mogłoby się wydawać, że był właśnie po ich stronie, tak naprawdę było zupełnie inaczej. Był tam z jednego powodu. Był tam i robił to tylko dla swojej ukochanej. A także dla brata.
Kiedy znikąd na statku pojawił się Thanos, wielki, fioletowy kosmita, chcący zabić połowę populacji wszechświata, Loki odwrócił się w jego kierunku.
- Dobrze wiem, co to znaczy bezsilność. - odezwał się nagle, odwracając za siebie, gdzie stał czarnowłosy. Zaraz ruszył w jego stronę powolnym krokiem, patrząc na zmarłych z obojętnością. - Kiedy jesteś przekonany o tym, że masz rację. Ale i tak... Ponosisz klęskę.
Thanos uniósł głowę i spojrzał na boga kłamstw, po czym chwycił nagle za szyję, leżącego u jego stóp, Thora i podniósł do góry, jak szmacianą lalkę. Bóg piorunów nie miał już siły, ale i tak próbował wyswobodzić się z uścisku Thanosa. Nadaremno.
- Przerażające uczucie. Strach obezwładnia, paraliżuje. - powiedział, a po ciele Tove przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Już zaczynała wszystkiego żałować. - A tak właściwie to na co liczysz? - zapytał Lokiego, unosząc brew do góry. Ten natomiast patrzył na wszystko z obojętną miną, choć w środku trzasnął się ze strachu, że coś mogłoby pójść nie tak. - Możesz się kryć. Możesz uciekać. Przeznaczenie i tak cię dopadnie. - mruknął, doskonale znając przeszłość mężczyzny. - I oto nadeszło. - powiedział ponownie Thanos, zbliżając się do boga kłamstw i swoich dzieci. - Czy też raczej... Nadszedłem. - dodał, zaciskając pięść, na której miał rękawice z kryształami nieskończoności.
Thor jęknął z bólu, gdy Thanos ścisnął jego głowę. Z ust wypłynęło mu nieco krwi. Tove już dawno by mu jakoś pomogła, nie licząc się z tym, że sama mogłaby zginąć. Ale nie ruszyła się nawet z miejsca, miała przecież siedzieć cicho i nie wychylać się. Obiecała, że tak zrobi, ale tak strasznie bolało ją to, że jej przyjaciel cierpiał, a ukochany mógł zginąć.
- Ględzisz, jak stara baba. - mruknął Thor, zbierając w sobie trochę siły.
Loki spojrzał na niego.
- Oddasz Tesserakt albo brat straci głowę. - powiedział stanowczo fioletowy, a Loki od razu przeniósł na niego swój wzrok. Wiedział, co miał robić, ale zawsze mógł zmienić zdanie...
Dzieci Thanosa patrzyły na całe to przedstawienie z delikatnymi uśmiechami. Oni nie mieli skrupułów, potrafili zabić bez żadnych oporów.
- Zapewne nie łatwy wybór. - odezwał się po raz kolejny Thanos, świdrując Lokiego wzrokiem. Ten zdawał się to ignorować.
- Nie. Dlaczego? - odparł obojętnie, spoglądając na kosmitę przed sobą. Robił to tylko dla Tove, tylko i wyłącznie.
Thor dusił się, każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból. Cierpiał i nie mógł nic na to poradzić.
- Rozwal mu łeb. - zarządził stanowczo Loki, bez ani grama zawahania.
Thanos - nawet nie patrząc na Thora - przyłożył do jego głowy dłoń, a fioletowy kamień zaświecił jasno, sprawiając dodatkowy ból bogu piorunów, który zaczął wrzeszczeć.
Tove miała wielką ochotę udusić Lokiego za to wszystko, ale wiedziała, że taki był plan. Widziała uśmiech na twarzy ukochanego, który patrzył na Thanosa z pewnym błyskiem w oku. W końcu jednak przeniósł swój wzrok na brata, a jego mina od razu zrzedła. Mimo wszystko, był mu bliski i nie chciał, żeby cierpiał.
- Zostaw go! Dość! - wrzasnął nagle, przez co Tove podskoczyła ze strachu.
Thanos od razu przestał.
- Nie mamy już Tesseraktu. - oznajmił Thor, oddychając ciężko. Tak usilnie w to wierzył, sam widział tamto zdarzenie. - Zniszczono go w Asgardzie.
Czarnowłosy miał jednak inne plany i wiedział swoje. Odruchowo spojrzał na swojego brata, który nie spuszczał z niego wzroku. Prędko jednak spojrzał na Thanosa, by nie patrzeć na cierpienie Thora. Tak bardzo go to bolało, choć nigdy by tego nie przyznał.
Nagle wziął rękę do góry, a Tesserakt pojawił się w jego dłoni.
Tytan zaśmiał się pod nosem z naiwności boga piorunów i pokiwał głową z uznaniem dla Lokiego. Thor spojrzał na brata ze zdradą. A Tove... Ona wyszła ze swojej kryjówki niezauważona.
- Jednak nie ma gorszego brata od ciebie. - powiedział blondyn z pewną rozpaczą, lecz Loki nawet nie zwrócił na niego uwagi. Zamiast tego zaczął podchodzić do Thanosa, nie spuszczając wzroku z kryształu, który trzymał.
- Nie trać wiary, bracie. - powiedział Loki do swojego brata, zatrzymując się, by w spokoju na niego spojrzeć. Uśmiechnął się prawie niewidocznie. - Jeszcze nie wszystko zostało stracone.
Thor przymknął oczy, wciąż próbując złapać oddech. Czy wierzył Lokiemu? Sam już nie wiedział, czy warto mu ufać. Zdradził, okłamał to tyle razy...
- Twój optymizm jest bezpodstawny, Asgardczyku. - zaśmiał się Thanos.
- Tylko że po pierwsze... - zaczął Loki, patrząc wprost w oczy fioletowemu. Jego oczy nie wyrażały nic, ale w środku... To był początek ich całego planu. - Nie pochodzę z Asgardu.
Thanos spojrzał na jego, ale nie odpowiedział.
- A po drugie... - zaczął ponownie, nie spuszczając z niego wzroku. Zamilkł jednak, by zrobić chwilę teatralnego napięcia. - Jest z nami Hulk.
Rozległo się wycie, a Thanos od razu odwrócił głowę w odpowiednią stronę. Loki wypuścił Tesserakt z dłoni i odciągnął brata z drogi Hulka, który rzucił się wręcz na Thanosa, powalając go na ziemię. Tove prędko podpełzła do braci i dyskretnie przemieniła się w człowieka.
- Miałaś się chować i nie pokazywać. - mruknął cicho czarnowłosy, spoglądając na ukochaną.
- Nie zostawię was samych, rozumiesz? - wyszeptała, patrząc na niego z determinacją. Mówiła prawdę. Nie zamierzała zostawić ich samych, byli jej jedynymi bliskimi. A ona nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś poważnego im się stało.
- Tove...
Kobieta momentalnie odwróciła wzrok na swojego przyjaciela, który patrzył na nią w lekkim szoku. Choć zdawał sobie sprawę, że mogła gdzieś tam być, nie wierzył, że to rzeczywiście była prawda.
- Wszystko będzie dobrze, Thor. Musisz tylko wytrzymać, dobrze? - powiedziała do niego, odgarniając włosy z jego czoła. Uśmiechnął się delikatnie i wstał do siadu z jej lekką pomocą.
- To był wasz plan, prawda?
- Tylko teoretycznie. - odparła, ukradkiem spoglądając na Lokiego, który akurat popatrzył w tym samym czasie na nią. Prędko odwróciła wzrok z powrotem na Thora. - To ja w większości go wymyśliłam.
Czarnowłosy nawet nie zaczynał się o to kłócić, bo mówiła prawdę. To ona w większości wymyśliła ten cały plan, choć i tak miała, co do niego pewne wątpliwości.
Kiedy bracia rozmawiali ze sobą i zaczęli wstawać, Tove patrzyła na całą scenę rozgrywającą się nieopodal. Choć Hulka znała stosunkowo krótko, nie mogła patrzeć, jak tamten zostaje pobity do nieprzytomności.
- To są żarty. Hulk nie może... - zaczęła Tove, patrząc, jak jej kolega zostaje powalony przez Thanosa. Obaj bracia spojrzeli w tym samym kierunku, co ona, a jeden z nich od razu zwrócił się do kobiety.
- Szybko! Przemień się z powrotem. On nie może cię zobaczyć.
Tove prędko zatkała Lokiemu ust pocałunkiem, po czym przemieniła się z powrotem w czarnego węża. Nieco zdezorientowany mężczyzna, uśmiechnął się pod nosem, nie zwracając uwagi na Thora, który im się przyglądał.
Nim kobieta się zorientowała, Thor wstał i uderzył Thanosa czymś w tył głowy. Ten nawet nie drgnął. Kiedy mężczyzna chciał zaatakować go po raz kolejny, fioletowy kopnął go z całej siły, przez co poleciał do tyłu. Z jej ust wydobył się jedynie syk, bo jeszcze kilka minut wcześniej pomagała mu jakoś dojść do siebie.
Kiedy bóg piorunów próbował się podnieść, chuderlawy kosmita machnął dłonią, a odłamki jakiegoś żelastwa otoczyły blondyna i uwięziły go na dobre.
Heimdall - asgardzki wartownik pilnujący mostu Bifröst - wystawił dłoń do góry.
- Wszechojcowie... - zaczął ostatkami sił. Już ledwo się trzymał, ale musiał coś zrobić, nawet ze świadomością, że mógł niedługo zginąć. - Niechaj mroczna magia popłynie przeze mnie ten ostatni... Raz. - dokończył, wystawiając swoją drugą rękę w górę.
Znikąd przez statek przepłynęło światło, zabierając Hulka wprost na ziemię.
Heimdall wiedział, że to były ostatnie minuty jego życia i w pełni się z tym pogodził. Uniósł wzrok na Thanosa, który podszedł do niego, odbierając od jednego ze swoich towarzyszy broń.
- To nie było roztropne.
Heimdall przeniósł swoje spojrzenie na Thora, który zdawał sobie sprawę, co miało zaraz nadejść. Później odnalazł wzrokiem Tove, ale było już za późno. Thanos z impetem wbił w jego ciało ostre narzędzie, po czym przesunął je, by mieć pewność, że tamten umrze.
Krzyki Thora łamały serce Tove, która nie potrafiła na do patrzeć. Czuła, że nie powinno jej tam być. A jednak wciąż tam pozostawała, patrzyła na to wszystko, nie mieszając się.
- Zapłacisz mi za to. - powiedział Bóg piorunów z nienawiścią. - Przysięgam.
Chuderlawy kosmita machnął tylko ręką, a metal zasłonił usta blondynowi, który patrzył z mordem na wszystkich wokoło. Kosmita przyłożył palec do ust, wskazując, żeby Thor był cicho.
Thanos zaraz odszedł od martwego ciała i podszedł do Ebony Maw. W międzyczasie inny kosmita wyciągnął swoją broń z ciała Heimdalla.
- Oto ja, uniżony sługa, klękam przed twoją potęgą. - powiedział kosmita, klękając przed Thanosem. Ten ściągnął swój hełm i odłożył go na bok, nie spuszczając z niego wzroku. - Żadna inna istota nie posiadła dotąd mocy i siły charakteru, by dzierżyć nie jeden, lecz dwa kryształy nieskończoności.
Thanos, ściągnąwszy ze swojego ciała zbroję, odebrał Tesserakt z rąk Ebony Maw, po czym przyjrzał się kamieniowi.
- Cały wszechświat jest w zasięgu twej ręki.
Tytan w ułamku sekundy zmiażdżył Tesserakt, dzięki czemu uzyskał to czego tak bardzo pragnął - kamień przestrzeni. Prędko zdmuchnął niepotrzebne odłamki ze swojej dłoni, a następnie wsadził kamień na właściwe miejsce na rękawicy.
Tove nie potrafiła dłużej na to patrzeć. Miała wielką ochotę zabić tego zwyrodnialca, ale obiecała się nie ujawniać, choć tak bardzo tego pragnęła. Przymrużyła jedynie powieki i syknęła cicho.
- Na ziemi są jeszcze dwa kryształy. Znajdźcie je, moje dzieci i przynieście mi na Tytana.
- Ojcze, nie zawiedziemy cię. - odezwali się wszyscy pozostali kosmici, dygając lekko przed tyranem.
- Przepraszam. - odezwał się nagle Loki, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich obecnych na statku. - Czy można dwa słowa? Skoro lecicie na ziemię... - zaczął, rozkładając ręce. Na jego twarzy można było zobaczyć tajemniczy uśmiech. - Przyda wam się przewodnik. - dodał z uśmiechem.
Choć Loki znał ziemię, nie znał jej tak bardzo, jak Tove, która spędziła tam kilka lat. Ani nawet, jak Thor, który w końcu również spędził tam sporo czasu.
- Jak wiecie, mam spore doświadczenie na tym polu.
- Jeśli za doświadczenie uznajesz porażkę. - odezwał się Thanos, chcąc zabić wszelki optymizm mężczyzny. Ten jednak się tym nawet nie przejął.
- Za doświadczenie uznaję doświadczenie. - odparł oczywistym tonem Loki, mierząc się wzrokiem z Thanosem w ciszy. - O wszechmocny Thanosie, ja, Loki, książę Asgardu. - zaczął znikąd bóg kłamstw, stawiając kilka kroków w stronę kosmity. - Syn Odyna. - dodał ciszej, jakby nie był pewny, czy aby na pewno mógł to powiedzieć.
Wśród martwych ciał odnalazł wzrokiem Tove, która patrzyła na niego czarnymi, jak smoła, wężowymi oczami. Później przeniósł swój wzrok na Thora, który próbował coś powiedzieć, choć nie mógł. On sam miał pewne wątpliwości, co do tego, co właśnie robił.
- Prawowity król Jotunheimu. Bóg podstępu. - dodał Loki, odwracając wzrok z powrotem do Thanosa. W jego dłoni pojawił się swego rodzaju nóż, który dyskretnie chował za rękawem. - Niniejszym ślubuję ci moje dozgonne przywiązanie.
Spuścił głowę w dół, oddychając ciężko. Tove doskonale zdawała sobie sprawę, że ten plan mógł się nie udać. Loki też o tym doskonale wiedział, a mimo to się na to zgodził.
Niespodziewanie czarnowłosy z impetem chciał wbić nóż w gardło Thanosa, aczkolwiek nic nie poszło po jego myśli. Tytan, dzięki niebieskiemu kamieniowi, zatrzymał jego rękę milimetry od swojej twarzy.
- Dozgonne? - zapytał z delikatnym uśmiechem. Loki się nie odezwał, zaciskając usta w wąską linię. Thanos złapał jego dłoń i odciągnął od swojego ciała. - Cóż za niefortunny dobór słów.
Mocny uścisk na nadgarstku Lokiego sprawił, że mężczyzna wypuścił nóż z dłoni, który odbił się od ziemi z głośnym brzdękiem. W oczach Tove zagnieździły się łzy, choć sama nie wiedziała skąd. W końcu węże nie płakały.
Patrzyła, jak Thanos bierze jej ukochanego za szyję i podnosi do góry, jak gdyby nigdy nic. Loki zaczął się dusić, próbował się jakoś wyswobodzić, ale było to tylko stratą czasu. Wierzgał się, a Thanos coraz bardziej zaciskał dłoń na jego szyi.
Thor i Tove nawiązali krótki kontakt wzrokowy, ale nic nie mogli zrobić. To był ewidentny koniec.
- I tak... - powiedział cicho Loki, ostatkami sił. Jego twarz robiła się niebieska, sina. - Nigdy nie będziesz... - dodał ciszej, próbując złożyć swoje zdanie w całość. Thanos ścisnął go mocniej. - Bogiem. - dokończył. Jego oczy stały się wręcz czerwone, twarzy zrobiła się nienaturalnie sina, a płuca traciły coraz bardziej dostęp do tlenu.
Thanos przekrzywił głowę w bok, nie spuszczając z niego wzroku. Uśmiechnął się ostatni raz, po czym jednym mocnym uściskiem skręcił Lokiemu kark.
Thor próbował wrzeszczeć, a także wyswobodzić się w jakikolwiek sposób, ale to i tak nic nie dawało. Tove myślała, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi, gdy zobaczyła swojego ukochanego. Martwego.
Tytan podszedł do boga piorunów rzucił u jego stóp ciało jego brata.
- Tym razem nie będzie zmartwychwstania. - oznajmił chłodnym tonem.
Tove - nie potrafiąc dłużej się ukrywać - podpełzła do swojego ukochanego, spojrzała na jego twarz, po czym usadowiła się na jego martwym ciele, nie chcąc już nigdy z niego schodzić.
Thanos nawet nie zwrócił na nią uwagi. Jednym ruchem ręki sprawił, że cały statek, na którym się znajdowali, zaczął płonąć, niszcząc wszystko dookoła. Ostatni raz rozejrzał się wokół, po czym, wraz ze swoimi dziećmi, tak po prostu zniknął, zostawiając Thora i Tove na pastwę losu.
Więzy, które dotychczas trzymały blondyna, rozpadły się, uwalniając go. On sam od razu znalazł się przy martwym ciele brata, a w jego oczach pojawiły się łzy.
Tove natychmiast przemieniła się w człowieka i zaczęła łkać, patrząc na zimną twarz Lokiego. Dotknęła jej opuszkami palców i jeknęła cicho. Nie tak wyobrażała sobie tamten dzień, zdecydowanie nie tak.
- Loki...
- Thor. - wyszeptała, patrząc przez łzy na przyjaciela. Niemal od razu do niego podeszła, a następnie objęła mocno, wtulając się w jego ciało. - Tak mi przykro.
- Przepraszam. - odpowiedział cicho, chowając głowę w zagłębieniu jej szyi. - Przepraszam, Tove.
- Kocham cię, Loki. - powiedziała ledwo słyszalnie, łapiąc zimną dłoń ukochanego w swoją, również zimną.
Już żadne z nich nie zwracało uwagi na rozpadający się statek. Wszystko zaczęło się walić, a oni siedzieli tam, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca.
A później nastąpił jedynie głośny wybuch. I cała trójka została wystrzelona w kosmos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro