Prolog
Dwie godziny wcześniej...
Czterej bracia Leonardo, Raphael, Donatello oraz ich najmłodszy brat Michelangelo przemierzali ulice miasta, zwanego Nowym Jorkiem, swoim Skorupogromcą.
Każdy z braci był zmutowanym żółwiem, uzbrojonym w tradycyjną broń dla wojowników Ninja; Leo w katany, Raph sai, kij bō przypadał Donniemu, a Mikey zaś dzierżył nunchaku, który jako jedyny miał arsenał niebędący w ogóle częścią broni japońskich. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego je otrzymał.
Prócz broni posiadali również ochraniacze w odcieniach brązu zarówno na kolana, jak i łokcie. Z podobnego materiału również były wykonane nagolenniki na nadgarstki. Stopy i dłonie okrywały jasne bandaże, które różniły się z lekka jasnością, w zależności od koloru skóry żółwia. Wszystko po to, aby chronić przed większymi obrażeniami, narażone na nie miejsca.
Jako symbol swojego charakteru, każdy z nich nosił bandany w odpowiednim do tego kolorze; Leo niebieską, jako znak inteligencji i siły, a nawet i uduchowienia, co w rezultacie daje efekt dominacji, lub też inaczej określając, przywództwa. Raph natomiast czerwoną reprezentującą również jego siłe, ale też i zaciętość oraz odwage. Jest to zupełne przeciwieństwo niebieskiego. Donnie natomiast otrzymał fioletową, ponieważ posiadał on ponad przeciętny umysł, a Mikey zaś pomarańczową przez swój niepoprawny optymizm.
***
Bohaterowie siedzieli tuż na zderzaku Klanu Stopy. Otrzymali cynk, że ich wrogi klan znowu szykuje jakieś nowe zmory dla świata, a tym bardziej miasta. Głównie po to, aby wybawić lub od razu zniszczyć ich wroga, jakim jest Splinter i jego synowie. Dlatego musieli to lepiej zbadać oraz temu zapobiec.
Zmieniając bieg z czwórki na piątkę, aby nie dusić silnika i zminimalizować zużycie paliwa, Leo dodał gazu, by nie zgubić przeciwnika. Oczywiście coraz je zmieniał, gdy zachodziła taka potrzeba.
Niewiele brakowało, aby ich dogonili, gdy niespodziewanie na drogę wybiegł bezdomny z wyrzuconymi ramionami do góry.
Chcą go wyminąć, mutant wykręcił gwałtownie kierownicą, wpadając w boczny poślizg, kończący na pobliskim słupie. Pozostali bracia przytrzymali się mocno czegoś, co mieli pod ręką.
Oczywiście przypadkowy człowiek tym się nie przejął, nawet nie odwracając. Stanął dopiero po drugiej stronie, zainteresowany nowym ,,znaleziskiem", wielkości orzecha włoskiego w odcieniu czekolady.
- To nie czekoladowa kulka!- wrzasnął wypluwując niemal natychmiast resztki zwierzęcych odchodów.
W tym samym czasie mutanci podnieśli obolałe głowy.
- Jesteście cali?- Upewniał się lider, odwracając w kierunku pozostałych.
- Prócz kilku siniaków, nic nam nie jest- Wskazał kciukiem, że jest w porządku, tracąc po chwili kawałek zęba, podczas fałszywego uśmiechu.
- Chyba go nie potrąciliśmy?- Przeją się losem bezdomnego, naprostowując stawy Donatello
- Ostrzegaj na drugi raz, jeśli zamierzasz niespodziewanie, tak hamować!- Odpiął pas buntownik, opuszczając miejsce.
Starszy nie odpowiedział mu nic, wymijając wzrokiem. Nie chciał przecież, aby komuś, coś się stało. Zawsze istniała opcja, aby go potrącić i zyskać nowego obywatela na sumieniu, kosztem misji, a to nie o to tutaj chodziło.
Opuścili pojazd, by ocenić szkody. Skorupogromca dymił, a słup przypominał metalowy łuk. Donnie niemal od razu zabrał się za naprawy.
Pozostali rozejrzeli się bacznie po okolicy, lecz nigdzie nie dostrzeli ciała przechodnia. Nawet najmniejszej kapki krwi po nim. Uznali więc, że nic, mu nie jest i bezpiecznie wrócił do domu, a przynajmniej mieli taką nadzieje. Wraz z bezdomnym, również z pola widzenia znikną pojazd drugiego klanu. Zostawiając tylko jedynie ślady opon na jezdni.
- No pięknie- wrzeszczał buntownik- Uciekli nam!
- Uspokój się! Nie mogą być daleko
- I w tym właśnie problem. Gdybyś nie był takim niezdarą, to byśmy już dawno ich dorwali!
- Miałem rozjechać tego człowieka na naleśnik? Pomyśl tylko, że mielibyśmy go przez całe życie na sumieniu
- Trudno, ofiary muszą być na wojnie, Leo- Fuknął obojętnie
- Donnie, jak tam ze Skorupogromcą- Zignorował młodszego, zwróciwszy się do mózgowca. Miał o wiele poważniejsze powody do zmartwień, niż sprzeczka z bratem, któremu wiecznie coś nie pasowało. Chodźby takie, jak zdemaskowanie wrogów. Powstrzymując tym samym ich niecny plan. Miasto przecież nie mogło cierpieć przez ich wybryki, co nie było takie łatwe, jakby mogło się zdawać.
- Nie jest dobrze- stwierdził mahaniowooki, zeskakując z pojazdu.- Silnik jest poważnie uszkodzony, a bez swoich narzędzi nie jestem w stanie go naprawić.
- W takim razie musimy wracać- westchnął ciężko
- Chyba żartujesz- wtrącił buntownik, oparty o pojazd.- My się bawimy w mechaników, a oni kto wie, co teraz robią. Musimy ich odszukać!
- Nie, musimy wrócić do kanałów, za nim ktoś się nami zainteresuje
- Chyba oszalałeś- odkleił się od auta.- Idę sam, skoro wy się boicie ruszyć!
- Wykluczone!- Zaprotestował lider.
- Mam już dość twojego rządzenia się. Wiecznie mamy robić po twojemu, a może ja też mam coś do powiedzenia?!
- Ach tak? W takim razie słucham- skrzyżował ręce, patrząc z dokładną uwagą na brata. Czekał, aż ten coś powie, to może się dostosuje z naciskiem na może.
- Nie chce- Oznajmił krótko, ruszając samotnie za śladem opon.
- Myślicie, że sobie poradzi?- Spoglądał najmłodszy na oddalającego się i znikającego w odmętach miasta Rapha.
- Wróci, jak zawsze- oznajmił w fioletowym.
**
Czas płyną powoli. Raph oczywiście nic dotychczas nie odznalazł, włócząc się samotnie po ulicach. Musiał udowodnić braciom, że sam sobie też doskonale poradzi. Mógł, co prawda udać się do siedziby Stopy, lecz tym razem wrogowie przenieśli swój plan gdzie indziej. Nikt nie miał pojęcia gdzie, dlatego zależało im na tym, aby ich nie zgubić.
Mimo zwątpienia brnął dalej. Nie należał do tych, co ot tak odpuszczają, a już szczególnie do tych, którzy przyznają się do jakichkolwiek swoich błędów.
*
W międzyczasie pozostali holowali pojazd w kierunku kanałów. Było to dość ciężkie, więc postanowili chwilę odpocząć. Mikey siadł pod ścianą, ciężko oddychając. Wtem dostrzegł małego, burego kotka, wyglądającego za śmietnika. Postanowił iść po niego.
- Co ty znowu wyczyniasz Mikey?- Zainteresował się Donatello
- Patrzcie, kto nas odwiedził!- Wyciągnął przed siebie przerażone zwierze- Chyba, go przygarnę!
- Wiesz, jak mistrz Splinter zareaguje na widok kota- obserwował, jak ten go uspokaja, drapiąc palcem po brzuszku- Wścieknie się!
Oczywiście żółw był zbyt zajęty, rozpieszczaniem zwierzaka, aby usłyszeć słowa starszego. Lider tylko się uśmiechnął lekko, obserwując ich spokojnie. Przynajmniej oni mieli jeszcze gdzieś resztki rozsądku i nie szli wprost na buchający ogień. Niespodziewanie coś usłyszał za sobą, więc postanowił to sprawdzić, nie mówiąc nic nikomu. Nie chciał ich po prostu martwić.
Wychyliwszy za róg, skuszony różnymi metalicznymi dźwiękami, zerknął, co tam znowu jest. Ku jemu zaskoczeniu, przed nim stał, zaparkowany biały van. Schował się bardziej, gdy dostrzegł czyjeś cienie i odgłosy, zbliżające się do pojazdu. Wzrok go nie mylił, byli to bowiem Kraangowie. Nieśli jakieś tajemnicze skrzynie, które ładowali do ciężarówki.
Chłodny dreszcz przeszył jego ciało, musiał zawiadomić o tym resztę. Wyciągnął N-Fona, pisząc smsa do Donniego. Pochłonęło go to na tyle, że nie spostrzegł czyjeś sylwetki za sobą.
Upuścił telefon, nie wydając żadnych krzyków. Upadł na ziemie tuż obok urządzenia, tracąc przytomność. Kraangoboty podnieśli jego ciało i załadowali tuż obok skrzyń.
- Kraang, istota zwana Shredderem się ucieszy, że Kraang złapał żółwia, którego istota Shredder szuka.
- Nie bądź głupi Kraang. Istota zwana Shredderem nie może o niczym wiedzieć. Kraang zabierze ładunek i dostarczy go istocie zwanej Shredderem. Istote z gatunku, nazywanej gadem zabieramy my, Kraang.
- Wice-arcy Kraang będzie zadowolony z poczynań Kraanga.
*
Pozostali jeszcze nie spostrzegli, że nie ma z nimi kolejnej jednej osoby.
- Leo, a ty co powiesz na...- nim zdążył dokończyć, znowu wymachując kotem, zauważył jego brak- Gdzie jest Leo?
- Pewno wszedł do pojazdu- ruszyli to sprawdzić, lecz jego tam nie zastali. Zamiast niego, na spokojnie, wygrzebaną ze śmietnika kanapkę, jadł sobie ten sam bezdomny, którego omal niedawno nie potrącili.
Wystraszony na widok zmutowanych istot, cisnął niedojedzonym posiłkiem o podłogę, krzycząc głośno.
- Zielone Gremliny mnie napadły!- Nie tracąc czasu, rzucił się do ucieczki. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie zaczął panicznie biegać po pojeździe, szukając innej drogi wyjścia.
- Kaziu, wylizuj!
- Skąd wiesz, jak ma na imię?
- Nie wiem, po prostu tak zgaduje, a do niego to idealnie pasuje.
Po chwili biegania, niczym chomik w kuli, obywatel padł na podłogę, zasypiając po chwili.
- Chodź, trzeba go wynieść- Kiedy tylko się odwrócił, spostrzegł, że nie ma z nim piegowatego.- Mikey?
Ruszył za nim, dostrzegając kilka metrów dalej. Stał spokojnie, czemuś uważnie się przyglądając.
- Czy to nie wygląda, jak nasz N-Fon?- Wskazał, leżący na ziemi sprzęt
- Tak, to jego komórka- Oznajmił z przestrachem, podnosząc ją. Zauważył również niedokończoną wiadomość, która dała mu powody do zmartwień- O nie!
Kilka sekund później, omal nie zostali rozjechani przez białą ciężarówkę. Nie trudno było się domyślić, że to furgon kosmitów nie z tego wymiaru, który z całą pewnością ma ich towarzysza.
Nie tracąc czasu, ruszyli za nim. Jednak ci byli zdecydowanie za szybcy. Gdyby Skorupogromca nie został zniszczony, to z całą pewnością, by ich dogonili.
- Co wy, tak gonicie ten samochód?- usłyszeli za sobą znajomy głos- I co to za futrzak?
- Raph, mamy problem! Oni go dorwali!
- Kogo?- nie rozumiał.- Mówcie jaśniej!
- Kraangowie- wycedził naukowiec.- Oni mają Leo!
- Że co?!- nie dowierzał w to, co usłyszał. Był pewien, że kpią, aby dać mu nauczkę. Jednak wyraz ich twarzy na to nie wskazywał.
____
Witam nowych, jak i starych czytelników!
Mam nadzieję, że ten początek was zaciekawił i zachęcił do pozostania na dłużej. Jeśli nie, to też jakiś znak dla mnie, że muszę jeszcze popracować nad pisaniem.
Tak, czy siak książka nie będzie zawierała żadnych romansów, więc nie proście mnie o nie nawet.
Zachęcam do komentowania. Nie zawsze odpiszę, ale chętnie je poczytam.
Jeszcze jedno, książka powstała dzięki mojemu snu sprzed lat. Dlaczego teraz ją pisze? Dlatego, że przez ten czas nie umiałam się za nią zabrać.
Za wszelkie błędy Przeprszam.
Koniec uwag od autorki, odmeldowuję się;
Ciao~
Niedz. 13.10.2019
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro