Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II- Nieznajomy

      Bracia wrócili na miejsce, gdzie kilka godzin temu zaginął Leonardo. Dokładnie przeczestali teren jeszcze raz, tak jak im doradził mistrz Splinter. Nie było im łatwo znów je odnaleźć, ulice niewiele różniły się od siebie. Wszystkie zabudowania były równolegle poustawiane do siebie.

Poszukiwania zaczęli od samego początku, tam gdzie nastąpiła ostatnia kolizja z udziałem bezdomnego. Dokładnie na tej podstawie przeanalizowali kolejny ciąg minionych wydarzeń. Ustatli również czas i miejsce, kiedy to wszystko nastąpiło oraz gdzie poraz ostatni widzieli brata. Kiedy już zebrali wystarczająco danych, mogli na spokojnie przysiąść w zaciemnionym zaułku, zdala od ludzkich oczu i tam przeanalizować wnioski. Ustatlili jedno znacznie, że wróg musiał znaleźć inne, lepsze położenie, tylko pozostawał jeszcze jeden problem- gdzie oni tym razem się ukrywali?! Doszli również do wniosku, iż w tym celu muszą namierzyć kogoś, kto nieświadomie zaprowadzi ich do celu. Musieli więc poczekać lub poszukać kogoś na własną rękę, co nie będzie znowu takie łatwe.

***

     W między czasie Leo drgnął niespokojnie, powoli otwierając oczy. Zmrużył je mocniej, gdy poczuł, jak zalewa go fala jasnego światła. Kiedy jego wzrok oswił się z nagłą zmianą oświetlenia, usiadł ciężko. Wciąż czuł, jak mu szumi w głowie po ostatnim ogłuszeniu. Rozmasował kark, czując rozchodzący się ból po całym ciele. Dygnął niespokojnie zauważył kilka, acz bolesnych obrażeń na ciele. Usiłował sobie co kolwiek przypomnieć, lecz obraz był niczym przez mgłe. Za swoją skorupą usłyszał czyjś rozbawiony głos. Był solidny, lecz miejscami szorstki. Odwrócił powoli twarz w jego kierunku.

Ku jego zaskoczeniu na wbitym do ściany kawałku materacu dostrzegł czyjąś masywną sylwetkę. Mężczyzna bacznie obserwował młodego żółwia, nie wyglądał przy tym  na przerażonego, wręcz przeciwnie. Zaintrygował go niwy towarzysz. Liczne zmarszczki pokrywały jego ciemną karnacje twarzy. Nie wyglądał, aż tak staro. Na oko może miał z jakieś czterdzieści pare lat. Pod białym kitlem dostrzec można było czarny sweter oraz jeansowe spodnie. Ciemne, ciężkie obuwie pokrywało jego stopy. Pod schowanym białym rękawem widniała ledwo widoczna płóciana, ręcznie robiona bransoleta.

- Czyżby jakiś naukowiec, albo aptekarz?- pomyślał Leo

Nieznajomy nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mieć wrogie zamiary, lecz mimo wszystko Leo musiał zachować ostrożność.

Pomieszczenie w jakim obaj przebywali było jasne z elementami fioletu. Nie ma wątpliwości, przebywali w jakiejś celi. Prawdopodobnie cały ośrodek należała do Kraangów, wskazywały na to barwy i konstrukcja. Jeśli jego domysły były słuszne, to obaj wpadli w poważne kłopoty. Zastanawiało go również, dlaczego bracia jeszcze nie przybyli mu na ratunek? Powinni już dawno dojść, gdzie jest. Nie wiedział jednak, że prawda jest zupełnie inna i kryje się za tym wszystkim jakieś drugie dno.


- Wreszcie raczyłeś się obudzić- przemówił łagodnie mężczyzna z wyraźną ulgą.

Leo patrzył na niego zmieszany, nie wiedząc co za bardzo ma odpowiedzieć. Dopiero teraz poczuł lepką, ciepłą, zasychającą ciecz na twarzy. Ostrożnie dotknął zranionego policzka, szybko żałując tego czynu. Poczuł, jak świeża rana zaczyna palić go po całej twarzy. Poczuł również ból w zupełnie innych miejscach ciała. Nie wyglądało to najlepiej.

- Nie mają litości- Współczuł gadu wyprostowując plecy ciemnoskóry. Sięgnął on ręką za biały kitel, jakby czegos pod nim szukał

Mutant obserwował go z lekkim niepokojem, zastanawiając o co mu tak naprawdę chodzi. Poczuł, jak coś niespodziewanie wpada mu prosto w ręce. Tajemnicze przedmioty, które właśnie trzymał nie wyglądały zbyt pocieszająco.

- Spokojnie, to tylko lekarstwo i kawałek materiału na twoje rany. Nie mam złych zamiarów- Uspokoił go szybko- Zdezynfikuj sobie rany, żebyś nie dostał przypadkiem nam tutaj jakiegoś zakażenia.

Patrzył to na mężczyzne, to na przedmioty w rękach. Postanowił mu jednak zaufać i wykorzystując kawałek szmatki roztarł lek po ciele.

Najbardziej zastanawiające było, dlaczego czarnoskóry jest taki spokojny. Przecież raczej nie widuje wielkich, zielonych, zmutowanych żółwi. Miał tylko nadzieje, że cała jego dobroć nie wiąże się z podstępem, jakim miałaby być przykrywka dla celu wroga. 


- Dziękuję- wyszeptał z wdzięcznością oddając mu przedmioty

- Zachowaj to dla siebie- machnął rękami- może ci się jeszcze przydać. Ja mam cały tego zapas- Nie kłamał. W każdej wewnętrznej kieszeni jego kitla mieścił się spory zaoas wszelakich buteleczek z różnorodną zawartością.

Żółw patrzył z niedowierzaniem, słysząc głośne rozbawienie mężczyzny. Rozbawiała go reakcja żółwia, choć widywał nie raz tego typu zaskoczenia, gdy tylko pokazywał innym swoją pokaźną kolekcje. Zapadła niezręczna cisza.

- Już sądziłem, że nie żyjesz- przerwał cisze- spałeś wiele godzin, ale twój puls i oddech były w normie, dlatego byłem spokojny o ciebie.

- Kim pan jest?- Zmienił temat

- Gdzie moje maniery- potarł nerwowo kark, po czym podał dłoń mutantowi- nazywam się Meyson [...] i mów mi po imieniu

- Leonardo- uścisnął mu dłoń z drobym uśmiechem- Jest pan naukowcem?

- Zgadza się, ale długo by opowiadać... nie chce ciebie zanudzać. Wyglądasz na młodzika, a wy nie lubicie słuchać nudnych i zawiłych historii starych ludzi- zaśmiał się ironicznie

- Niech pan się nie krępuje- uspokoił go- Mi to nie przeszkadza. Mój brat... Donnie!- Urwał momentalnie przypomniawszy sobie o rodzinie. Zerwawszy z miejsca rzucił się w stronę zamkniętych drzwi waląc w nie pięścią.

- Stąd nie ma ucieczki- Popatrzył na niego z dezaprobatą. Jego ton znacznie spoważniał- Nawet jak ci się uda to zaraz zrobią z tobą porządek. Lepiej usiąć i nic nie rób poza ich rozkazami, dobrze ci radzę

Po chwili namysłu posłusznie wrócił, siadając obok niego. W sumie miał racje, nie wydostanie się stąd raczej tak łatwo, a nawet jeśli to istnieje ryzyko, że zaraz ktoś go namierzą i ściągnął go tu spowrotem.

Kilka minut później napięta atmosfere przerwał odgłos roztąpionych drzwi. W ich przejściu stanęły uzbrojone w blastery kraangoboty. Leo zerwał się na równe nogi, jego zaś towarzysz wbił pochmurnie twarz w podłogę, jakby wiedział  o czymś, czego mutant nie pojmował.

- Tak kolego, nadszedł ten czas...

Podsyciło to tylko obawy żółwia. Momentalnie jego ciało zalał zimny pot, czy to już jego koniec?...

**

     W innej części miasta pozostali wciąż poszukiwali jakiegoś obecego. Czuli, że to na nic. Gdy mieli już się poddać dostrzegli coś. Znaleźli długo szukanego wroga, teraz tylko pozostało go śledzić. Oczywiście Raph i Mikey, jak zwykle narobili rabanu.

- Mikey, przestań!- krzyknął zdenerwony już jego gadaniem Raph.

- Moglibyście się zamknąć!?- Niestety mózgowiec zbyt późno i głośno zareagował. Kraang omalnie przestrzelił mu skorupy. Pocisk na jego szczęście świsnął mu jedynie przed uchem czując jedynie szum w prawym uchu.

- To nie moja wina!- Rzucił poddenerwowany najmłodszy łapiąc nunchaku

- Potem do tego wrócimy!- Chwytając za sai ruszył, omijając pociski blasterów, w stronę wroga. Szczęk metalu i rozwalanych części rozniósł się dookoła.

- RAPH!- Wrzasnął oburzony Donatello podchodząc do niego- Coś ty zrobił, mieli nas zaprowadzić do celu, a nie być częścią złomu!

- Oj Wyluzuj- parsknął kręcąc bronią- I tak by nas nigdzie już nie naprowadzili, bo nas widzieli.

- Nie zauważyłby nas, gdybyście zachowywali się dyskretniej!

- Chłopaki- przerwał im Michelangelo ściskając w rękach jakiś komiks znaleziony na pobliskich śmieciach- Nie chcę nic mówić, ale wrogowie mogą gdzie indziej się znajdować

- O czym ty bredzisz? Przecież o tym już od dawna wiemy

- Tak ale zobaczcie na to- wskazał im jakąś stronę z ukrytą, ciemną bazą pod ziemią, wygladającą niczym stary magazyn- tajna kryjówka tych obych mieści się w ukrytej piwnicy pod stajnią!

- Tylko to nie jest farma, a głupie komiksy to tylko wymyśł ich autorów- Skrytykował zielonooki

- Poprzednio takie teorie się sprawdzały, już nie pamiętacie Wiewioroidów?!

- Tak tylko, takie rzeczy nie dzieją się więcej, niż przypadkowy jeden raz. Zostaw to już!

- Sądzę, że Mikey ma rację- wszedł im w słowo.- Pamiętacie, obeszliśmy wszystkie możliwe miejsca w tym mieście i ani śladu niczego

- Może uciekli poza miasto?

- Nie wykluczone. Myślę też, że nieootrzebnie stoimy w jednym miejscu.

- Co masz na myśli?- Skrzyżował ręce na piersi buntownik.

- Badamy ciągle te same lokacje, a oni mogą rzeczywiście być gdzieś w zupełnie innym, miejscu które pomijamy. Chodźmy, mam pewną sugestie!

Bez piśnięcia grupa ruszyła za starszym bratem fiolecie. Nie mieli pojęcia, co tym razem wymyślił, ale mieli tylko nadzieje, iż ten wie co robi.

_____
Tak, jak obiecałam, skończyłam ten rozdział. Czas zająć się innymi rozdziałami w innych książkach.

Mam nadzieję, że was ten rozdział nie zanudził i da się go jakoś przeżyć. Przepraszam za wszelkiego rozdzaju błędy.

Ciao~

~Sobota 29.02.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro